Uważna lektura „Cywilizacji żydowskiej” Feliksa Konecznego może prowadzić do bólu głowy kiedy czytelnik dochodzi do wniosku, że tak zwana „kwestia żydowska”, to nie jakiś drobny lokalny problem, ale wciąż sprawa o globalnym i cywilizacyjnym znaczeniu. Przestają dziwić przyczyny które powodują, że przez całe półwiecze dzieło było w Polsce zakazane, nazwisko autora zapomniane i wykreślone z encyklopedii i słowników. Tyle, że to jedyna bodaj w skali światowej książka traktująca kwestię miejsca judaizmu w cywilizacji zachodniej nie tylko z należytą powagą, ale i naukową wnikliwością. Powrócimy więc do zagadnienia, które wydawało się już wystarczająco omówione.
Zacznijmy od cytatu z tekstu Rafała Brody sprzed dziesięciu lat: „Żydów w Polsce nie ma, a antysemityzm jest” i tym stwierdzeniem rozpoczyna się prawie każdy artykuł na temat stosunków polsko-żydowskich. W wielu wypowiedziach publicznych zdanie to powtarzane jest z namaszczeniem sugerującym objawienie oczywistej prawdy, na ogół prawdy służącej wygłoszeniu politycznie użytecznego, choć beznadziejnie głupiego sloganu”. Istotnie, gdy spojrzeć na dzieje przedwojennej Polski, nie ma w dziś w kraju charakterystycznych postaci w chałatach, nie ma miejscowości w których pobrzmiewa gwar obcej mowy, a w sobotę ustają wszelkie zajęcia. Nie ma ludzi, którzy ze swą odmiennością w jakiś sposób budzili respekt upartym dążeniem do trwania jako odrębny naród, ze swoimi obyczajami, religią i kulturą. Nawet w książce telefonicznej tylko z rzadka odnajduje się typowe dla Żydów nazwiska; giną pośród polskich nazwisk, tak licznych, jakby polskich rodów nie dotknęły hekatomby tragicznej historii. Dlaczego zatem wciąż zajmujemy się kwestią antysemityzmu skoro nie ma go do czego odnieść? To nielogiczne.
Cztery elementy są potrzebne by powstała pełna świadomość narodowej odrębności rozumianej na europejski sposób: (i) terytorium o określonych granicach; (ii) wspólnota porozumiewania w ramach jednakowości mowy; (iii) pewien stopień jednolitości wyznania religijnego i pojmowania istoty transcendencji a także (iv) uświadomione poczucie inności w stosunku do sąsiadów. Zadziwiające, ale judaizm nie dysponuje żadną z tych cech. Nie zajmuje jednolitego terytorium, nie posiada wspólnego języka, judaizm jest głęboko zróżnicowany, a sąsiadów brak skoro nie jest uzależniony od zajmowanego terytorium. Nawet religijnie brzmiąca nazwa nie niesie oczekiwanego znaczenia. Obejmuje też rzeszę Żydów zupełnie niewierzących i nie zawracających sobie głowy teologicznymi subtelnościami. Mieszkają w Waszyngtonie, Londynie i Paryżu, nie modlą się do Jehowy, nie odwiedzają synagogi, deklarują się jako niewierzący, lecz jakimś sposobem wciąż pozostają Żydami. To trochę tak, jakby za katolika, czy prawosławnego, uznać kogoś, kto nie został ochrzczony, nie uczestniczył w mszy świętej i nigdy nie zamierzał odwiedzić kościoła czy cerkwi. By stać się chrześcijaninem trzeba zostać ochrzczonym, Żydem człowiek się rodzi niejako sam z siebie i pozostaje nim do śmierci i to niezależnie od poziomu własnej woli, świadomości i postępowania. Nie przeszkadza to, żeby w powszechnym mniemaniu Żydzi i tak uchodzili za odrębny naród, chociaż nie wytrzymuje to rygorów żadnej logiki. Czy judaizm jest zjawiskiem podobnym do każdego innego sposobu organizowania się ludzi zamieszkujących Zachód, czy to jednak coś zupełnie innego, a jeśli tak, to na czym ta odmiennosc polega? Wiele argumentów skłania do uznania za prawdziwą tę drugą tezę i traktowanie go za na kulturę na tyle odrębną, że nie mieszczącą się w żadnej definicji cywilizacji i przypisywanych jej cech.
Co zastępuje walory uznawane za konieczne by społeczność poczuła się jednolitą wspólnotą na tyle jednak odmienną od całej reszty aby uznać się nie tylko za osobny naród, ale wręcz „naród wybrany”? Okazuje się, że inaczej niż ma to miejsce w całej reszcie Europy, narodowość żydowska nie potrzebuje dla obiektywnego zaistnienia ani odrębnego terytorium, ani własnego języka dającego poczucie podobnej ekspresji kulturowej, ani nawet poczucia wspólnotowości religijnej i odczuwania w stosunku do innych odmienności sąsiedztwa. Dodajmy, że prawdziwie wierzący i wypełniający religijne nakazy, to najwyżej kilkanaście procent populacji. Judaizm wcale nie jest religią jak inne bo nie posiada wyraźnego kanonu pozwalającego na uznanie go za naród w europejskim znaczeniu słowa. Jego przedstawiciele nie władają ani koniecznym dla takiej wspólnoty narzędziem porozumienia w postaci jednakowego języka. Są rozsiani po świecie, często przy tym bezładnie i bez wzajemnej łączności. Jak zauważa Koneczny: „zamieszkując państwa muzułmańskie i chrześcijańskie, urządzili sobie Żydzi własną państwowość a każdy prawowierny wie, że państwo gojów nie jest jego państwem, należy je uważać za państwo nieprzyjaciół Jehowy, a zatem każdy pozostaje w nieprzyjaźni względem państwa, które zamieszkuje i każdy pragnąłby doczekać się mesjasza, który położy kres wszystkim tym państwom”. Na jakiej podstawie można poczuwać się do wspólnotowości z narodami miejsca pobytu, posuniętej przy tym tak daleko, że uznającej się za ich pełnoprawną część będąc jednocześnie zupełną innością?
Inaczej niż ma to miejsce w tradycji europejskiej, w przestrzeni judaizmu nie ma znaczenia ani wspólnota terytorialna, ani też językowa. Nie istnieje wspólny dla wszystkich język, ani też obszar uznany za narodową kolebkę. Jerozolima i Palestyna, to od dawna tylko geograficzne nazwy i produkty religijnej wyobraźni. Państwo Izrael, to twór nie tylko bardzo świeży i dla historii Żydów nietypowy, lecz na mapie świata prawie niedostrzegalny. Nie może odgrywać roli spójnej wspólnoty terytorialnej, albowiem istotą judaizmu jest rozproszenie, a nie koncentracja. Pojawiła się w nim więc domniemanie gdzie indziej nieznane – istnienia wspólnoty genetycznej (narodowość dziedziczy się po matce) bez wspólnotowości językowej czy terytorialnej. Tyle, że w praktyce za wystarczającą przyczynę „żydowskości” uznaje się nawet bardzo dalekie pokrewieństwo lub samą tylko do judaizmu sympatię. Ten rodzaj wspólnoty nie jest oparty, jak gdzie indziej, na wspólnym kodzie porozumienia w postaci doświadczenia dziejowego, języka, państwowości i wspólnoty zamieszkania, ale staje się bliżej niesprecyzowaną świadomością historyczną. Co wtedy zrobić z większością Palestyńczyków uważanych za Arabów, choć genetycznie rzecz ujmując wywodzą się od zamieszkujących kiedyś te tereny biblijnych Żydów?
Koneczny zwraca uwagę na często bagatelizowany związek judaizmu z historią Polski. Prześladowani w Niemczech, przenosili się począwszy od XVI wieku na tereny Rzeczypospolitej, tworząc stopniowo rodzaj syntezy z jej państwowością. Przynieśli ze sobą pojęcie kahału, szczególnej formuły organizującej społeczność, lecz pozwalającej na izolację i nie wymagającej absorbcji wartości kulturowych narodu goszczącego. Okazało się to doskonałym patentem na tworzenie swego rodzaju „wirtualnego” państwa w państwie, szczególnie w przypadku I Rzeczypospolitej. Zdawało egzamin przez stulecia i trwało aż do II wojny światowej. Kahał, to wyodrębniony okręg, autonomiczna gmina rządząca się własnymi prawami i niemal całkowicie odseparowana od otoczenia. W jego ramach utworzył się zupełnie odrębny, właściwy bliskowschodniej tradycji system sądowniczy niezbędny dla zaistnienia tworu właściwego dla państwa. System uformowany był na podobieństwo reguł panujących kiedyś na wschodnich brzegach Morza Śródziemnego uznających spadkobierstwo Grecji i Rzymu za rodzaj bezbożnego barbarzyństwa i określanego jako Zachód, będący w tym rozumieniu synonimem odmienności, odstępstwa od właściwego sposobu myślenia i bezbożności, bo uznający partnerstwo człowieka z bóstwem.
Warte uwagi jest to, że nie doczekała się własnego sądownictwa żadna inna mniejszość narodowa zamieszkująca dawną Rzeczpospolitą. Ta unikalność judaizmu pozwoliła na jej terytorium na pojawieni się fenomenu dualnej ewolucji – równoległych, tyle, że głęboko odmiennych tworów kulturowych. Towarzyszyło temu sukcesywne słabnięcie rodzimych instytucji rządowych i wzmacnianie się zakresu władzy kahalnej. Rezultatem była dwoistość Rzeczypospolitej jako państwa, w którym obok siebie żyły dwa przeciwne typy społeczeństwa – typu zachodniego i bliskowschodniego. Formalnie były razem, faktycznie całkiem osobno, oddzielone nieprzenikalnymi granicami. Kahał miał ważne uprawnienia. Pod jego nadzorem pozostawał ruch całej żydowskiej ludności. „Bez jego wiedzy nie ma narodzin, ślubów, pogrzebów. Nie wolno nawet przesiedlić się z gminy do gminy, trzeba mieć od kahałów gminy opuszczanej i nowo wybranej ‘chezkaz-jeszuw’, czyli pozwolenie na przesiedlenie i uzyskać prawo stałego pobytu w innej gminie”. Tego rodzaju sprawy w każdym innym kraju są w oczywistej gestii administracji państwowej. W Rzeczypospolitej pozostały jednak domeną kahału, a jej własny rząd nie miał nic do tego. Czy nie było to zatem państwo w państwie?
W społeczeństwach europejskich, rodzina składa się na wspólnotową całość, ponieważ używa tego samego języka, a na wyższym szczeblu tworzy jedność w postaci narodu. Dla społeczności żydowskich używany język nie miał nigdy większego znaczenia, wspólny nie istnieje do dzisiaj, a dzisiejsza hebrajszczyzna, to twór najzupełniej sztuczny. Pojęcie narodu ma przy tym głęboko inne znaczenie od europejskiego. Poczucie wspólnotowości opiera się nie na jednolitości mowy, lecz na świadomości kulturowej wyrażanej w dziesiątkach odmiennych języków. Nieżydowska reszta, określana pogardliwie mianem golusu, to przestrzeń dla eksploatacji nie-Żydów przez garstkę prawowiernych, ustanowiona po wsze czasy jako dar z woli Jahwe – żydowskiego Stwórcy. W judaistycznym ujęciu świat dzieli się bowiem tylko na dwie części: (i) uprawniony do wszystkiego Israel i (ii) skazany kiedyś na judaizację podrzędny i tylko chwilowo istniejący świat zewnętrzny, czyli golus. Dosłownie, słowo oznacza „wygnanie” – świat zamieszkały przez rodzaj podludzi nie posiadających praw do przyszłości. Słowo „wygnanie” historycznie odnosiło się do wydarzeń związanych ze zniszczeniem przez Rzymian świątyni jerozolimskiej i zakazu odwiedzania miejsca, które po niej pozostało. Łatwo jednak policzyć, że granice golusu są wielokrotnie obszerniejsze od niewielkiego terytorium okolic Jerozolimy rządzącego się i dzisiaj religijnymi prawami judaizmu. Nie jest to więc argument przemawiający za skromnością zamierzeń, lecz przeciwnie, stoi za tym niewyobrażalna megalomania, że oto tak wiele jeszcze pracy czeka społeczność żydowską aby przekuć otrzymane kiedyś z rąk Jahwe przyrzeczenie panowania nad światem w prawdziwie własny i jednolity monopol. Innymi słowy, w przypadku tradycji żydowskiej pojęcie narodu przybiera postać nigdzie wcześniej nieznaną. Więź pomiędzy jego uczestnikami ma przy tym bardzo szczególny charakter. Każdy, kto ma żydowskie korzenie może – co w przypadku innych narodów jest niemożliwe – czuć się częścią jakiejś tajnej misji ale też i formalnie – społeczeństwa innego, zupełnie odmiennego, niż to, pośród którego przyszło mu żyć. Zawarta w judaizmie ekskluzywność utrudnia przy tym analizę porównawczą z innymi kulturami. Jest swoistą odwrotnością przekonania Konecznego, że nie można być jednocześnie członkiem dwóch różnych cywilizacji, bo istotą każdej z nich jest wyłączność. Judaizm ma odmienne spojrzenie na sprawę i trwa przy nim nieodmiennie od dwóch tysięcy lat nie bacząc na klęski, które mu przynosi z dramatem Holokaustu włącznie. Zadziwiające, ale to ostatnie wydarzenie nie jest nigdy wiązane z nieprzystosowaniem judaizmu do reszty świata, ale tylko ze zbrodniczą złośliwością Hitlera i jego kompanów. Do dzisiaj nie doczekało się prawdziwego opracowania o naukowych podstawach.
Rzecz polega na tym, że żydowska tożsamość pozostaje w rażącej sprzeczności z zachodnią tradycją cywilizacyjną, dla której punktem wyjścia jest głęboka teza Konecznego, że oto „nie można być cywilizowanym na dwa sposoby”. Wynika z tego, że nie można być jednocześnie Żydem i Polakiem, Żydem i Francuzem ani Żydem i Amerykaninem. Toż to rażąca sprzeczność z tym, co było zawsze dominantą udziału obywateli żydowskiego pochodzenia w kulturze Zachodu przez całe stulecia! Żyd francuski uważał, że może być doskonalym Francuzem, tak, jak hiszpański Hiszpanem a polski Polakiem, jedynie układ odwrotny był i jest wciąż niemożliwy, czego przyczyn się jednak już nie wyjaśnia. Polak, Hiszpan i Francuz nie może stać się Żydem w żadnych okolicznościach, Żyd może być każdym z nich kiedykolwiek tego zapragnie. To wygląda nie tylko na niesprawiedliwość, ale i metodologiczne dziwactwo.
Warto się zastanowić nad tym, czy współczesności nie należy rozumieć nie tylko jako jakiegoś rodzaju kryzys demokracji, lecz także starcie, kulturowe zderzenie, pomiędzy pojmowaniem Zachodu jako odrębnej cywilizacji niosącej własne wartości, a uznawaniem go tylko za pole penetracji przez inne – głównie przez islam i judaizm. To jednak nielogiczne, ahistoryczne a dla Zachodu niebezpieczne. Załamywanie się demokracji może być tylko pozorem pokrywającym problem głębszy – niedopasowanie tempa ekspansji obu tych kultur do oczekiwań przedstawicieli innych regionów świata.
W pozostającej wciąż jeszcze dogmatem koncepcji Huntingtona, żydowskość jako licząca się odrębność praktycznie nie istnieje, uznana za mało ważną i krańcowo marginalną. W ujęciu Konecznego urasta do rangi silnego wyróżnika prowadzącego do pogłębiania się wewnętrznych sprzeczności w ramach świata zachodniego przez wzgląd na szczególne właściwości samego judaizmu. Jej cechą jest, według Konecznego, jego wrodzona ekskluzywność i brak tolerancji dla inności oraz wmontowane prawo do kłamstwa i nieszczerości wobec innych. Żydem nie zostaje się z wyboru rodziców, własnej decyzji, czy też miejsca zamieszkania. Nie zostaje się nim w taki sposób, w jaki można zostać Francuzem, Polakiem czy Anglikiem, ale jest w tym wydarzeniu coś z genetyki. Zostaje się nim nie ze względu na własną wolę, używany język, czy też terytorium o dających się określić granicach, ani nawet przez wzgląd na wyznawaną religię. „Żydem się jest, bo się nim jest i tyle!”. Tego nikt, nawet sam Jahwe nie może zmienić. Nie ma w tym ani logiki, ani poważnej naukowej racji. To myślenie zaprawione ideologią polegającą na uznaniu istnienia abstrakcyjnej świadomości, że tak właśnie jest i nie może już być inaczej i do tego nie wiadomo dlaczego tak się dzieje. Nie może być chyba bardziej nienaukowej tezy, która pełniłaby równocześnie funkcję powszechnie obowiązującego dogmatu. Niezrozumiałe jest w niej wszystko. Doświadczył tego uważający się za Niemca wspomninany już Heinrich Heine, który świadomie i formalnie przeszedł na protestantyzm. Na koniec jednak stwierdził, że – inaczej niż ma to miejsce wśród innych narodów – „Żydem nie można przestać być!” i to nie z tej przyczyny, że nie można przyjąć innej narodowości i jej wzorców kulturowych, lecz dlatego, że decydująca jest opinia otoczenia, a nie świadomość osoby zainteresowanej. W tej przestrzeni Żydem się jest, albo się nim nie jest nie z powodu własnego wyboru i świadomości tożsamości, lecz siłą tradycji i opinii innych. Błąd w ocenie istoty zagadnienia jaki masowo popełniają Europejczycy polega też i na tym, że żydowskość próbuje się pojmować w kategoriach podobnych do definicji każdego innego narodu. W istocie jednak, narodu żydowskiego w tym rozumieniu nie ma wcale i właściwie nigdy go nie było. Jest tylko coś, co stanowi dziwaczne poczucie eksluzywności powiązane z megalomanią.
Państwo bez terytorium, to pojęcie, które w tradycji europejskiej trudno sobie wyobrazić. W 1870 roku ukazało się dzieło Brafmanna pod tytułem „Książka o kahale”, w którym natrafiamy na próbę zdefiniowania fenomenu. Pojawia się tam ujęcie państwowości, której trwałą cechą ma być świadome i zorganizowane podtrzymywanie stanu rozproszenia. Dla Europejczyka, to niepojęte że w tradycji żydowskiej funkcje państwa zostają zastąpione więzami lokalnymi szczególnego rodzaju. Kahał (hebr. kehilla – zgromadzenie, gmina) – to w języku jidysz określenie bardzo szczególnej formy organizacyjnej. Oznacza nie tylko skupisko ludności posiadającej własną strukturę władzy przy jednoczesnym braku państwowości, ale jest też rodzajem podmiotu społecznego z ustalonymi granicami, tyle, że niedostrzegalnymi dla świata zewnętrznego. Idea jest tak sformułowana, że pozwala jego członkom czuć się wszędzie u siebie, choć w istocie mieszkają w rozproszeniu i w izolacji od innych. Mieszkańcy kahalnego obrębu domagali się zawsze traktowania ich nie jako przybyszów (a taka jest prawda), lecz jako rdzennie „tutejszych”, „mieszkańców odrębnego, wolnego terytorium“ znajdującego się – poniekąd przypadkowo – w otoczeniu lokalnych ludzi i kultur. Zakrawa to na rodzaj wirtualnej rzeczywistości. Istnienie ziemi, dworów, kościołów i wsi, to wedle tego poglądu nietrwały obraz współczesności. Przyszłość związana jest z rodzajem wirtualnych tworów prowadzących całkiem niewirtualne operacje wobec innych, którzy o tego rodzaju działalności nie mają pojęcia. Może jednak dotyczyć ich życia i własności. Paradoksalnie, pozwala to na dokonywanie realnych transakcji nawet wtedy, gdy w świadomości reszty ludności jest to abstrakcja pozbawiona rzeczywistego wymiaru. Wynika to z bardzo szczególnego pojmowania przez żydowską tradycję własności nieżydowskiej jako tylko chwilowej i tymczasowej i w gruncie rzeczy pozbawionej podstawy prawnej. Trwałą staje się dopiero po jej przejściu we „właściwe” ręce.
Rabbi Kulun, jeden z najznakomitszych tłumaczy i komentatorów talmudycznego prawodawstwa tego rodzaju mienie określał mianem „jakby jakiegoś wolnego jeziora”, w którym każdy może zapuszczać sieci, byle posiadał odpowiednie uprawnienie otrzymane od władz kahału. „Wszystko co pozostaje w ręku gojów, stanowi ze stanowiska prawa żydowskiego „pustynię” lub „wolne jezioro”. Prawdziwym włascicielem może być tylko osobnik wywodzący się z narodu wybranego. „Wszystkie te „pustynie” i „wolne jeziora” – to res nullus, coś nieistniejącego, a więc w konsekwencji res primi occupantes, czyli własność pierwszego, który ją słusznie odbierze. I tak cały świat należy z woli Jehowy do Żydów, a zatem majętność każdego to ich naturalna własność”. Rzecz jest nawet uregulowana prawnie a konsekwencje mają charakter dziedziczny. Potencjalnego prawa do rzeczy lub ludzi nabywa się poprzez licytację. „Jeśli dotyczy terenu, zowie się ‘chazaką’, jeżeli osoby – ‘meropią”. W rezultacie tego wirtualnego prawa, obowiązki i uprawnienia zostają z góry podzielone i „nawet żydowskiemu rzemieślnikowi wolno pracować tylko dla takiego właściciela, nad którym nabył w kahale meropię”.
Wszystko to wygląda jak czwarty wymiar własności nie pozostający w żadnym związku z utrwalonym w cywilizacji łacińskiej znaczeniem pojęcia. Obiekt może mieć konkretnego właściciela, lecz również kwalifikować się – z tytułu racji wyższego rzędu – do roli mniej lub bardziej potencjalnej własności żydowskiej. Nie ma to nic wspólnego z zachodnim pojmowaniem gospodarowania ani samą istotą własności. Bliskowschodnia tradycja jest w tej przestrzeni głęboko odmienna i funkcjonuje inaczej i dla innych nacji jest intelektualnie niedostępna. To tak, jakby istniały obok siebie dwie powiązane przestrzenie, tyle, że tylko jedna ma świadomość swego istnienia. Druga pozostaje w przekonaniu, że przynależny prawny tytuł własności jest trwały, wieczny i naturalny, co zdaje się wyczerpywać zagadnienie. Jest jednak w błędzie, bo rzecz okazuje się znacznie bardziej skomplikowana i brzemienna w następstwa. Opiera się na idei obrotu wirtualnego, tyle, że ograniczonego do jednej tylko grupy społeczno-religijnej, ale stojące za tym procesy i pieniądze są już jak najbardziej realne. Rozwój tego rodzaju „poufnej własności” stał się przyczyną fenomenu postępującej monopolizacji w gospodarce, a finansistów żydowskiego pochodzenia uczynił najbogatszymi i najbardziej wpływowymi ludźmi. Dodajmy, że w przeszłości państwa zakazywały im posiadania nieruchomości starając się ograniczyć ten rodzaj własności tylko do chrześcijan. Ci jednak, często nawet nie wiedzieli o tym, że – w myśl zasad ekonomii żydowskiej – już od dawna nie są pełnymi właścicielami swojej własności, ale przedmiotem intratnego obrotu prawami prowadzącego na koniec do jednostronnej akumulacji kapitału, prowadzącego przy tym do pogłębiania się kryzysu świata zachodniego. Ten bowiem opiera się na prywatnej własności, lecz nie bierze pod uwagę procesów w jakimś stopniu „niewidzialnych”. Wiele wskazuje na to, że to właśnie one znalazły się u podstaw dzisiejszego kryzysu Zachodu, choć z formalnego punktu widzenia demokracja ma się dobrze i widziana z zewnątrz wydaje się być niezachwiana. To dość skomplikowane więc posłużymy się dodatkowymi przykładami.
Wedle żydowskiej praworządności kahał miał prawo sprzedawać cząstkami wirtualne prawo do eksploatowania własności i osób nieżydowskiego pochodzenia. Nie było to pełne prawo własności, lecz tylko „zastrzeżenie możliwości handlowych” dla osób, które tę możliwość chcą wykupić. Nie stanowi też „zwykłego” zamiaru zakupu, lecz tylko jego potencjał. Dla niewtajemniczonych w kahalne subtelności sprzedaż o jakiej tu mowa, może się wydać dziwactwem, czymś nierealnym i niepodobnym do żadnej z form istniejących. Przyszły jednak czasy, gdy i w polskim kodeksie handlowym pojawiła się formuła do kahalnej podobna w postaci franszyzy.
Kahał uznaje kraj zamieszkały przez ludność nieżydowską za rodzaj wolnego jeziora czekającego na zagospodarowanie. Można sprzedać prawo do własności domu, który według wszelkich praw hipotecznych kraju jest własnością innej osoby, tyle, że nie mającej żydowskiego pochodzenia. Ta, nawet nie zostaje powiadomiona o sprzedaży mającej charakter wirtualny, lecz mogący nieść brzemienne dla niej skutki. Jaką korzyść odnosi osoba kupująca i płacąca pewną sumę kahałowi za to prawo? Otrzymuje oto uprawnienie do kontroli nad jego przyszłymi losami bez wiedzy dotychczasowych właścicieli. Akt kahalnej sprzedaży nie może tylko służyć nabywcy do wydziedziczenia z majętności prawdziwego hipotecznego właściciela, bo – z wyjątkiem samego Izraela – nie jest on władny go wyrugować i oddać osobie, której ją wirtualnie sprzedał. Może natomiast ograniczyć jej swobodę postępowania. Warto zauważyć, że taki rodzaj transakcji jest dzisiaj nagminnie stosowany w Izraelu wobec nie-Żydów. Pełnymi właścicielami mogą tam być tylko reprezentanci narodu wybranego niezależnie od ich miejsca zamieszkania i pierwotnego obywatelstwa.
Brafmann daje następujący przykład: „Po opłaceniu się kahałowi za akt kupna współplemieniec nabywa ‘hazaka’ (prawo do majętności chrześcijanina), w skutek czego osiąga wyłączność i to bez współzawodnictwa innych na starania nią zawładnięcia i to – jak w kahalnym akcie sprzedaży zostaje podkreślone – „jakimikolwiek bądź sposobami“. Staje się więc faktycznie udziałowcem losów nieruchomości, co ma wpływ na kształtowanie się jej przyszłej ceny rynkowej. Jeżeli więc ktoś żydowskiego pochodzenia kupuje prawo jednostronnego postępowania względem nie-Żyda, to zabrania się tym samym wszystkim innym wchodzić w jakiekolwiek stosunki z przeznaczonym do „obróbki”. Kahalne prawo pozwala przy tym na:
– Legalny pobyt w obrębie kahalnej przestrzeni.
– Sprzedawanie przyszłego prawa do władania i eksploatowania placów, domów, magazynów będących posiadłościami miasta, klasztorów, czy osób prywatnych innym osobom przez kahał uprawnionym.
– Swobodną sprzedaż praw osób nie uznawanych za członków narodu Izraela.
– Nakładanie podatków na handel, przemysł, rzemiosła etc. w obrębie samego kahału.
Istnieje milczące założenie, że majętność należąca do nie-Żydów jest w gruncie rzeczy rodzajem pustyni, czy też wolnego stepu oczekujących zagospodarowani. We współczesnym Izraelu tylko Żydzi są uprawnieni do nabywania nieruchomości. Inni tego prawa nie mają, ich własność jest tylko tymczasowa i nie podlega ochronie. Prawo wywodzące się z tradycji judaistycznej w następstwie Holokaustu nie jest w Polsce respektowane. Jednak kulturowe spadkobierstwo wciąż daje o sobie znać zarówo w kraju, jak i w Europie. Prawo wywodzące się z tradycji rzymskiej jest zapisane paragrafami, suche i kostyczne, nakazujące sędziom i stronom odnosić się tylko do faktów bez mieszania do tego religii, czy moralistyki. To samo dotyczy sfery polityki.
Warto zadumać się nad przyczyną tego, że w znacznej części Europy powszechne jest przekonanie, że demokratyczne wybory tylko wtedy są prawdziwie demokratyczne, jeśli zwycięstwo odnoszą „siły słuszne” nie zaś jacyś „populiści”. Prawda jest taka, że ci ostatni są tak określani wtedy, kiedy nie zostają zwycięzcami ci, którzy są akurat za „słusznych” uważani, czyli właśnie „nasi”. Jeśli wygrywają ludzie z „innego zbioru”, zaczyna mówić się o zagrożeniu dla demokracji. Zagadkowe jest też i to, że cywilizacja żydowska nie przywiązuje wagi do stałości miejsca pobytu. Jest tworem, który realizuje się najlepiej gdy jest „goszczona” przez innych. Dopiero wtedy rozkwita kosztem istniejącego substratu własnościowego. Przykładem może być Judeo-Hiszpania przed rekonkwistą, porewolucyjne Judeo-Sowiety, czy też międzywojenna Polska zmuszone do liczenia się z żywiołem komunizującym tkwiącym głęboko w tradycji judaizmu.
Jeśli idzie o stosunek do państwa, tradycja judaistyczna jest jedyna w swoim rodzaju. Nie ma w niej żądzy wyłączności i jednoznaczności panowania a jedynie zamiar udziału i dominacji. Nawet w czasach starożytnych społeczność żydowska wzniecała powstania nie po to by zastąpić Greków czy Rzymian w rządzeniu imperium, lecz by ich zmusić do tolerowania jej autonomii graniczącej z samodzielnością, tyle, że bez odpowiedzialności za państwo. Przyczyną tego była zapewne wrodzona judaizmowi cecha, polegająca na tym, że bez trudu potrafił wydać z siebie władztwo religijne, ale nigdy nie umiał tego uczynić w przestrzeni cywilnej i wojskowej. Nie można jednak zwyciężyć, gdy brakuje umiejętności obrony. W tradycji żydowskiej, niezależnie od okresu historycznego, zawsze najbardziej społecznie cenionym był przywódca religijny (prorok, mesjasz), nie zaś dzierżący władzę cywilno-wojskową generał. Było to też i przyczyną tego, że pomimo ponad dwóch tysięcy lat tradycji, żydowskie państwo w pełnym tego słowa znaczeniu nigdy się nie pojawiło. Dzisiejszy Izrael jest bardziej skutkiem naśladowania wzorów zachodnich aniżeli kontynuacją własnej tradycji. Żydzi zawsze byli bardziej skłonni do współrządzenia i korzystania z gotowych wzorów, niż do budowy niepodległości od podstaw. Jak zauważa Koneczny, wedle „pojęć łacińskich czy bizantyńskich, lub nawet stepowo-turańskich, państwo bez własnego terytorium to zupełna niedorzeczność”. W historii cywilizacji żydowskiej prawdziwego państwa terytorialnego nie było jednak nigdy, natomiast doskonale wtapiała się w mechanizmy państw już istniejących, działając w gruncie rzeczy na ich koszt. Jej tradycja była z reguły również ułomna. „Państwowość żydowska – zauważa – dopuszcza spółkę kopromisową z państwem ‘gojów’ próbując tą drogą dojść do własnego państwa lecz jako wspólnicy. Nie jest to jakaś odmiana kondominium, lecz dwojakość prawa nie tylko prywatnego, lecz i publicznego w tym samym kraju; dwojakość nieuchronna pomimo jednakowości prawa pisanego”. Wyjaśnia to ostatecznie istotę tej cechy judaizmu, która pozwala zawsze i niemal w każdych okolicznościach uczestniczyć w rządzeniu i zagarnianiu władzy bez ponoszenia odpowiedzialności. Przypomnijmy, że od czasów rzymskich w każdym państwie, w którym ludność pochodzenia żydowskiego miała znaczącą liczebność była również zwalniana od służby wojskowej i nie paliła się do obejmowania wojskowych funkcji. Nawet w dzisiejszych Stanach Zjednoczonych napotkamy Amerykanów żydowskiego pochodzenia jako prominentnych biznesmenów, ministrów czy uczestników życia kulturalnego we wszystkich niemal intratnych dziedzinach, trudno jest jednak napotkać równie prominentnych generałów. To, pozostawione zostaje „tubylcom”. Tymczasem, żadne państwo nie może istnieć bez sił zbrojnych. Izrael jest przypadkiem szczególnego naśladownictwa Zachodu, którego nie da się wyjaśnić bez osobnego omówienia. Powołamy się więc znów na Konecznego, który zmarł jeszcze przed powstaniem tego państwa więc jego opinia nie była obciążona późniejszymi wydarzeniami. „Musi to być – zauważa – „państwowość defektowna, ale u Żydów cywilizacja zawsze defektowna była, a tylko zmieniały się defekty”.
Istotą żydowskości jest niechęć a nawet nienawiść do każdego rodzaju inności. Rodzą się z tego dwa ważne następstwa: jedno globalne, drugie o zasięgu lokalnym, lecz równie znamienne. Pierwsze, polega na konieczności głębokiego zreformułowania rozumienia przez świat samej idei judaizmu nie jako kultury jak każda inna, ale bardzo szczególnej. Drugie, dotyczy Polski, poddanej w rezultacie Holokaustu społecznemu przeformułowaniu i zmuszonej do zorganizowania się praktycznie od nowa. Omówimy na koniec obydwa zagadnienia.
Holokaust zmienił obraz Europy nie tyle jakościowo, ile przede wszystkim ilościowo. Populacja Żydów zmniejszyła się dramatycznie. Przed 1939 rokiem liczyła się w milionach, po wojnie, tylko w tysiącach. Tyle, że zmiana nie nabrała charakteru jakościowego. Echo judaizmu pozostało, tyle, że pozbawione dawnego rozmiaru i głębi wpływu na ewolucję kontynentu. Dodatkowym argumentem stała się narastająca agresywność muzułmanów przykrywająca dawniejsze fobie. W Polsce, liczba ludzi podtrzymujących żydowskość swego pochodzenia, to tylko kropla w morzu polskości. Jednak ich społeczna siła jest tak wielka, że poważna publiczna dyskusja o problemie wciąż nie jest możliwa bez narażenia się na zarzut antysemityzmu. W obiegowym znaczeniu wszystko co jest związane z judaizmem wciąż musi mieć aspekt politycznej poprawności, inaczej zostaje się uznanym za antysemitę.
Rzecz ma szczególne znaczenie w Polsce. Do 1945 roku kraj był uznawany za prawdziwą kolebkę światowego judaizmu. Skutkiem było to, że ludność żydowska w okresie przedwojennym, choć stanowiła nie więcej niż dziesięć procent całej populacji, uważana była za najważniejszą po Polakach i pretendująca do współudziału w rządzeniu państwem. Większość znanych nazwisk z kręgu biznesu, kultury czy polityki miało żydowskie brzmienie, co uznawano nawet za stan normalny. Dla rdzennych Polaków, przynajmniej w górnych warstwach społeczeństwa, pozostawało coraz mniej miejsca. Holokaust stał się więc przyczyną powstania próżni, na której wypełnienie kraj nie był gotów.
W rezultacie wojny, Polska stała się jednak zupełnie nowym krajem z jakim Polacy nigdy dotąd nie mieli doświadczenia. Trzeba było budować państwowe kadry od początku i prawie z niczego. Trwało to długo, ponad pół stulecia. Z braku własnych sięgano po przybyszów. Rezultatem stał się masowy awans Rosjan żydowskiego pochodzenia, którzy przybywali ze Związku Sowieckiego a także całkiem niecodzienna sytuacja: oto odsetek Żydów w Polsce zmniejszył się drastycznie, ale wśród przedstawicieli jej kadry kulturowej i politycznej drastycznie wzrósł a niedobitki polskiej inteligencji znalazły się w mniejszości. Do tego doszła pewna liczba frankistów, czyli potomków osiemnastowiecznych przechrztów. Byli osobnym fenomenem, ponieważ polonizując się zachowali pamięć kulturową stając się wzorcem dla współczesnego przekonania panującego pośród polskiej inteligencji, że bez przeszkód można być jednym i drugim – zarówno Polakiem, jak i Żydem. W efekcie, pomimo względnie niedużej liczby Polaków mających żydowskie korzenie, to oni uzyskali dominację polityczną w III Rzeczypospolitej i stali się pod każdym względem jej elitą. Dopiero przewrót (bo tak trzeba go nazwać), który nastąpił wraz z upadkiem w 2015 roku poprzedniej formacji politycznej, unaocznił zakres zjawiska. Nie nastąpiło to ani przypadkiem, ani bez przyczyny. Niedostrzeganym efektem PRL-u było to, że przez poprzednie dziesięciolecia powoli wyrastała – z nieliczącego się dotąd ludu – zupełnie nowa elita nie związana ze skomplikowanym pochodzeniem dawnej inteligencji i wtedy okazało się, że dysponuje liczebną przewagą nad resztą. Uznano to nie bez przyczyny za polityczne trzęsienie ziemi, starając się z pomocą zagranicy poddać nowy układ próbie unicestwienia i powrotu do poprzedniej struktury. Następstw tego jesteśmy właśnie świadkami. Trudno orzec jak sprawa potoczy się dalej, ale jedno wydaje się pewne: poprzednia struktura społeczno-polityczna kraju tkwiąca korzeniami w dziejach dawnej Rzeczypospolitej jest już przeszłością i – jak powiadają Czesi – to se ne wraci!