BIAŁORUŚ. KULTUROWY FENOMEN CZY TYLKO ZBIEG OKOLICZNOŚCI?


Pojawiają się doniesienia o rosyjskich zakusach na Białoruś i pragnieniu włączenia jej w granice odnawiającego się imperium. Oznaczałoby to głęboką zmianę sytuacji geopolitycznej w Europie. Z pozoru, terytorium średniej wielkości zachodniego sąsiada, to dla Rosji – przy jej rozmiarach – rzecz prawie bez znaczenia. Faktycznie odgrywa jednak wielką rolę dla realizacji jej ambicji bycia uznanej za kraj europejski. Rosja ma zadawniony kompleks azjatyckości i wiele jej agresywnych działań we wschodniej części Europy jest spowodowane takim właśnie kompleksem i chęcią uzyskania większego stopnia uznania jako kraju w pełni europejskiego.

Miejsce Białorusi na kontynencie może być oceniano dwojako. Z geograficznego punktu widzenia jest wraz z Polską jego centrum, za to z politycznego – zaledwie wschodnim obrzeżem. Pod względem historycznym zajęła miejsce dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego pełniącego przez stulecia taką właśnie rolę odgraniczenia Europy od azjatyckiej w swej istocie Rosji. Od czasów panowania carycy Katarzyny II, Niemki z pochodzenia o wielkich ambicjach europejskich, dowodzenie o rosyjskiej „zachodniości” stało się centrum jej geopolitycznej rozgrywki. Kompleksy i mity doprowadziły najpierw do rozbiorów Pierwszej Rzeczypospolitej a po z górą stu dwudziestu latach – jej odbudowania i ponownego uznania jej wschodniej granicy za rozgraniczenia między europejskością a rosyjskością.  Po drugiej wojnie światowej proces się powtórzył i rosyjskie pragnienie „światowości” znów zostało uzależnione od zdobyczy we wschodniej części kontynentu. Rosja Putina, po rozpadzie Związku Sowieckiego, ponownie wszczęła wysiłki zmierzające do zmiany tej sytuacji i uczynienia z niej państwa godnego Europy. Zachód tej kwestii nie rozumie, bo w jego świadomości styka się z nią już jako graczem europejskiem, który ma wedle tego spojrzenia pełne prawa do politycznego zaangażowania w regionie i realizacji mocarstwowej pozycji Rosji. O ile jednak trzy stulecia temu rosyjskie kroki rozpoczęły dążenia do wchłonięcia środkowej części kontynentu i uzasadnienia europejskości kraju, to po katastrofie upadku oraz rozwiązaniu Związku Sowieckiego rzecz rozpoczęła się właściwie od początku. Pierwszym krokiem było ujawnione – jak dotąd nieudane – dążenie do wchłonięcia Ukrainy. To z tego powodu Rosja, nie zważając na zasady prawa międzynarodowego, nagle zajęła Krym i Donbas. Nie udał się pierwotny zamiar opanowania większości ukraińskiego terytorium, teraz próba jej „europeizacji przez aneksję” koncentruje się na Białorusi. Szkoda, że Zachód – co widać po postępowaniu amerykańskiego prezydenta – nie rozumie istoty sprawy i jest gotów pójść Rosji na rękę sądząc, ze ją ugłaskai uznając jej powrót do roli światowego supermocarstwa. Z geopolitycznego punktu widzenia oraz dzisiejszej siły Rosji, to jednak cel nierealny, a próba jego realizacji odbywać się będzie kosztem mniejszych krajów regionu. Teraz, wybór padł na Białoruś.

Aby zrozumieć obecne dążenia aneksyjne Rosji, trzeba sięgnąć do czasów panowania Katarzyny II. Gdy niemal trzysta lat temu wstępowała na petersburski tron nikt nie miał wątpliwości co do tego, że wschodnie krańce Europy są tożsame z granicą ówczesnych Inflant biegnącą od bałtyckich krańców Estonii po graniczny styk Rzeczypospolitej Polski i Litwy z tatarskim chanatem. Katarzyna, jako niemieckie książątko nie miała atencji dla azjatyckiego charakteru jej nowego tronu, za wszelką więc cenę pragnęła uczynić z Rosji kraj europejski. Do tego potrzebne jej była I Rzeczpospolita. Początkowe zamiary szły w kierunku przyłączenia jej w całości na zasadzie podobnej do polsko-litewskiej unii, ale na przeszkodzie stanęła konieczność współpracy w tym z Austrią i Prusami mającymi własne interesy. Aneksja północnych terenów polskich była kwestią kluczową szczególnie dla Prus, które nie mogąc rozszerzać się ku zachodowi, całą energię skierowały na powiększanie kosztem Rzeczypospolitej. Austria znalazła się w tym rozbiorowym towarzystwie niejako „przy okazji”.Tyle, że rosyjska potrzeba rozszerzania granic na zachodzie nie wynikała samej tylko „z natury rzeczy”, lecz z oczekiwania uznania jej za państwo europejskie, nie zaś azjatyckie. Najpierw, przekupiła duńskiego kartografia, który sporządził mapę Europy przesuwającą jej wschodnie granice z Dniepru na górskie pasmo Uralu. Jej polityczny autorytet spowodował, że nikt nie zapytał jakie jest w tym miejsce reszty Rosji rozłożonej od Uralu po Amur i Kamczatkę. Miało to ogromne konsekwencje dla Rzeczypospolitej, ponieważ z europejskiego pogranicza nagle stała się jego centrum i przestała symbolizować granicę europejskości wobec azjatyckości Rosji. Bez tej zmiany pojęcia „Europa” jej rozbiory i rosyjskie aneksje oznaczałyby cofnięcie się europejskości o kilkaset mil na zachód, do granicy Warty i zastąpienie azjatycką rosyjskością. Teraz, rozbiory stały się tylko sprawą „wewnątrzeuropejską” i przestały mieć bezpośrednie znaczenie geopolityczne. Dawne miejsce Rzeczypospolitej zajmowała teraz Rosja formalnie równie jak ona „europejska” . Więcej, rozbiory dały jej na tyle silną legitymację, że mogła stać się jednym z filarów stabilności politycznej kontynentu. Tego rodzaju mniemanie kołacze się w Europe do dzisiaj i stało się też dzisiaj przyczyną tego, że Putin może pozwolić sobie na takie zachowanie jakby był pełnoprawnym Europejczykiem i miał prawo do współkształtowania jej granic. To problem, z którym Trump będzie musiał się zmierzyć na kolejnym spotkaniu G7, na które zamierza zaprosić Rosję jako pełnoprawnego uczestnika. Wydaje się tylko, że w wielkomocarstwowym zaślepieniu  istoty problemu w ogóle nie dostrzega. Zapłaci za to cała Europa.

Ocena występujących zjawisk uzależniona jest od punktu widzenia z którego do takiej oceny się dochodzi. Dotyczy to krajów, narodowości a także ich relacji z resztą świata. Tożsamość większości z nich da się ustalić poprzez przynależność do wielkich kręgów cywilizacyjnych. Tymczasem, fenomenem współczesnej Białorusi jest to, że jest tworem na tyle krótkotrwałym, że jedynym w Europie, który nie może sięgnać do historii dla wykazania istoty własnej odrębności. Jej mieszkańcy nie są nawet pewni użyteczności białoruskiego języka, co dla wszystkich innych narodów jest istotą i praprzyczyną ich poczucia odrębności. Dzisiejsze elity używają rosyjskiego, tak jak za czasów Wielkiego Księstwa Litewskiego używały polszczyzny. W tym znaczeniu, „Białorusinem” był kiedyś zarówno Wańkowicz, jak i Mickiewicz, Traugutt i Kościuszko.  Dzisiaj jest nim Łukaszenka a tamci są już uważani za Polaków. Taki nie do końca sprecyzowany rodzaj tożsamości, to jednak wyjątek w europejskiej skali. Inne kraje kontynentu właśnie w historii i językowej specyfice narodu upatrują istotę własnej tożsammości oraz historyczne korzenie. Język białoruski na Białorusi istnieje, ale jest ograniczony do głębokiej prowincji i – jako uboga formuła mowy – nie może pełnić wszystkich funkcji wymaganych od języka literackiego. Miejska inteligencja używa go z pewnym trudem, niechętnie lub wcale. Dominująca przed rozbiorami polszczyzna repatriowała się po 1945 roku do PRL-u, zastąpiona przez język rosyjski, który nie pełni jednak do końca tej roli, ma bowiem konstrukcję mowy imperialnej, nie zaś lokalnego instrumentu porozumiewania. Pełne przejście ludności na rosyjski byłoby równoznaczne z rusyfikacją prowadzącą do zniknięcia potrzeby posiadania własnego państwa. Co więc jest problemem Białorusi? To że nie ma odrębnej narodowej historii, ani też narzędzia prozumiewania, czy też to, że istotnie brakuje jej tożsamości? Pojawia się więc pytanie, gdzie się jej doszukiwać?

Trzeba na nie odpowiedzieć aby lepiej zrozumieć czekający kraj los. Rzecz jest przy tym bardziej skomplikowana niżby to na pierwszy rzut oka wyglądało. Irlandczycy własnego języka też praktycznie nie mają, lecz ich odrębność manifestowana nacjonalizmem jest widoczna i silna. W przypadku Białorusi wszystkie elementy uznawane za istotę tożsamości są słabe a nacjonalizm niemal niewidoczny. Państwo o tej nazwie istniało za krótko by takiej tożsamości nabrać. Prawda, że miało wiele na to czasu wcześniej jako partnerska część Rzeczypospolitej istniejąca w formie autonomicznego Wielkiego Księstwa Litewskiego, ale jej istnienie kojarzyło się już wtedy z odmianą polskiej kultury narodowej, nie zaś z jakimś rodzajem ruskości. Przeciwnie, za tamtych czasów nikt nie kwestionował „litewskości” kraju, jakby jej nie definować, świadomość mieszkańców przesuwała się w kierunku coraz mocniejszej identyfikacji z polskością by na koniec istnienia Rzeczypospolitej stać się na tyle dominantą, że język polski stał się ich oficjalną mową, całkowicie zastępując ruski. Adam Mickiewicz, Romuald Traugutt czy Tadeusz Kościuszko, to najlepsze przykłady ogólnopolskiego patriotyzmu tych „białoruskich Litwinów”. Warto jednak pamiętać, że Polacy byli długo postrzegani jako ludzie wschodu, nie zaś zachodu Europy. W bitwie pod Wiedniem w 1683 roku husarzy Sobieskiego byli proszeni o noszenie specjalnego oznakowania dla uniknięcia mylenia ich przez zachodnich sojuszników z Turkami. Powrót do bardziej zachodniej formuły stroju i obyczajów codzienności, to dopiero okres porozbiorowy.

            Historia poszła w tak zadziwiającym kierunku, że chociaż na mapie Europy istnieje białoruskie państwo, to w praktyce nie ma ono narodowego języka i – co za tym idzie – nie są też wyraziste cechy narodowościowe mieszkańców. Na codzień używa się tam mowy potocznej zwanej trasianką, na którą składa się rosyjskie słownictwo i lokalna fonetyka na co nakładają się zapożyczenia z dawnej ruszczyzny. Zjawisko pojawiło się jako swego rodzaju konieczność. Spolonizowane elity emigrowały, ludzie napływowi – jako twór radziecki – nie odczuwali potrzeby narodowościowej identyfikacji, a samego ludu to nie interesowało wcale, bo też i każdy lud porozumiewa się na własny sposób i używa mało wyrafinowanego słownictwa. Tak więc trasianki używają te elity, które nie czują związków z historią Rzeczypospolitej, ale nie chcą być także uznane za Rosjan. Doskonałym przykładem jest sam prezydent Łukaszenka. Problem w tym, że nawet opozycja wyraża się z pogardą o tych, którzy się posługują trasianką.  Jej użytkowość zależy zresztą od wielu czynników – przede wszystkim od wieku i historycznej pamięci, miejsca w którym ktoś wzrastał i zdobywał wiedzę. Starsi ludzie są bardziej skłonni do białoruskości, bo uczyli się w białoruskiej szkole, na wsi mówili też po białorusku. „Używanie trasianki – pisze komentator Gienadij Tichon – zależy też od poziomu wykształcenia, a także od otaczających nas ludzi. Jeśli na przykład osoba znajduje się  w towarzystwie osób rosyjskojęzycznych  i mówi po białorusku, może nie zostać zrozumiana, zacznie się więc dostosowywać, choć artykulacja białoruska pozostanie. Jest jeszcze jeden powód – bałagan językowy. Każdy z nas posługuje się specyficznym dialektem geograficznym”. Spośród 15 byłych republik ZSSR Białoruś jest przy tym najbardziej postsowiecka. Bałagan językowy jest następstwem tej sytuacji nie zaś jej przyczyną. Okazuje się bowiem, że prościej jest używać pojęć utrwalonych w czasach sowieckich aniżeli tworzyć nowe. Wystarczy spojrzeć na nazwy miejscowości. To wciąż jeszcze – Oktiabrskij, Leninskij, Dzierżyńsk, Kirowsk, Krasnyj Flag, Zwycięstwo Proletariatu. Na Białorusi nie tylko dba się o sowieckie dziedzictwo, ale ciągle powstają tam nowe symbole nawiązujące do epoki sowieckiej. Takiej liczby pomników, nazw ulic, fabryk nazywanych na cześć sowieckich przywódców, nie ma nigdzie indziej. Główny plac białoruskiego Mińska nosi nazwę Niepodległości, ale stacja metra mieszcząca się pod nim wciąż ma imię Lenina. W ścisłym centrum stolicy, główne ulice to – Marksa, Engelsa, Sowiecka, Październikowa, Rewolucyjna, Wołodarskiego, Kirowa, Swierdłowa, Miasnikowa, Kalinina. Jest nawet Komunistyczna oraz Socjalistyczna. Jednak są tacy, którzy są zdania, że trasianka to tylko jedna z realnych form istnienia zanikającego języka białoruskiego, ale też jej używanie może być krokiem w kierunku świadomego ponownego przejścia na tradycyjne formy białoruszczyzny.

Paradoks polega na tym, że samej Białorusi można przypisać zarówno fizyczne istnienie (widać ją przecież na europejskiej mapie) jak i nieistnienie, skoro to zjawisko historycznie nowe i najwyraźniej niezakorzenione. W ciągu tysiąca lat, państwo o takiej nazwie pojawiło się w Europie tylko dwukrotnie i to na bardzo krótko. Raz, były to dwa lata Republiki Białorusi po upadku Rosji (1918-1919), po raz drugi – po rozpadzie Związku Sowieckiego w 1991 roku. Od tej pory wciąż jednak trwa w nowej, „białoruskiej” postaci i trudno sobie już wyobrazić jakąś inną formułę, chyba, że nastąpi inkorporacja kraju do Rosji.

Białoruska treść miała dwa źródła świadczące o istnieniu niepewności co do istoty własnej tożsamości. Zaraz po uzyskaniu w 1991 roku niepodległości od Moskwy sięgnięto na krótko do tradycji zachodniej używając biało-czerwono-białej flagi oraz emblematu dawnej litewskiej Pogoni. Po objęciu prezydentury przez Łukaszenkę tego rodzaju oznak już zabrakło a państwowa symbolika nawiązywała już tylko do sowieckiej, tyle, że nie czyniła tego konsekwentnie. Podobnie rzecz się miała z państwowym hymnem.

 Melodia hymnu narodowego jest znamienna i dla tożsamości każdego kraju nieprzypadkowa. Na przykład, dźwięki hymnu polskiego brzmią dumnie i nieco buńczucznie, rosyjskiego – mają wydźwięk imperialny za to hymn białoruski nie bez przyczyny jest nijaki. Nie ma wewnętrznej energii i dumy z bycia Białorusinem, nie niesie także dominującego w symbolice innych krajów połączenia liryki i walki. Jako odniesienie do państwa i narodu też nie spełnia zadania, nie jest bowiem emocjonalnym filarem idei narodowej i w razie niebezpieczeństwa z pewnością nie zjednoczy białoruskiego społeczeństwa.

W pierwszej strofie hymnu, wspólnota Białorusinów prezentuje się jako społeczność pokojowa, oddana ojczystej ziemi, przyjazna, wytrwała, pracowita i wolna. Druga, jest odwołaniem do przeszłości i przypomniana zostaje tradycja spokojnego życia. Ostatnia, ogólnikowo wskazuje na konieczność przyjaźni między narodami. Hymn zamyka wizja „zwycięskiego sztandaru radości”, który wznieść ma się kiedyś dumnie w przestworza. Refren dzielący kolejne strofy wysławia imię kraju, braterstwo narodów, życzy Białorusi rozkwitu i wiecznego trwania. Oto jego próbka:

„My,biełarusy mirnyja ludzi,
Sercam addanyja rodnaj ziamli,
Szczyra siabrujem, siły hartujem
My u pracawitaj, wolnaj siamji”.

            Rzecz w tym, że tego rodzaju stwierdzenia w niczym nie wyróżniają Białorusinów od innych i mogłyby być fragmentem hymnu każdego kraju świata. Każdy jest przecież gotów przyjąć, że jest narodem pokojowym, kochającym ziemię która go żywi i którą pracowicie uprawia. Autorem muzyki, wykorzystanej już wcześniej w hymnie Białoruskiej SSR z 1955 roku, jest Niescier Sakałouski. Do dawnej melodii nowe słowa napisał Uładzimir Karyzna na podobieństwo dawnej radzieckiej wersji autorstwa Michaiła Klimkowicza. Przyjęcie (dwanaście lat od uzyskania niepodległości) hymnu państwowego było ostatnim etapem formowania symboliki Republiki Białorusi. Ostatecznie, zatwierdzony został przez Łukaszenkę w 2002 roku, tyle, że obserwatorzy uznali go za nijaki bo pragnący nie narazić się żadnemu z sąsiadów.

Podobnie rzecz się ma z białoruską flagą. Istnieje wiele wersji jej pochodzenia – najpopularniejsza mówi, że tego rodzaju narodową symboliką posłużył się oddział Rusinów walczący pod Grunwaldem. Zdaniem innych, jest odzwierciedleniem białorusko-litewskiego herbu Pahonia (Pogoń) lub też sztandaru Św. Jerzego, którego używała ruska kawaleria walcząca po stronie litewskiej w bitwie pod Orszą w 1514 roku. Tyle, że bitwa stoczona pomiędzy wojskami dowództwem hetmana wielkiego ks. Konstantego Ostrogskiego a wojskami moskiewskimi pod dowództwem Iwana Czeladnina nie odwoływała się do ruskich wzorców lecz do obowiązku wobec państwowości rodzącej się Rzeczypospolitej. Aż do XX wieku tego rodzaju symbolika nie była też wykorzystywana na ziemiach białoruskich – ani jako symbol narodowy, ani też lokalny, a w okresie sowieckim używanie flag przez republiki związkowe było uważane ze „burżuazyjny przeżytek” i zakazane.

            Na przełomie XIX i XX wieku – w obliczu rusyfikacyjnych wysiłków Petersburga i spychania polskości na dalszy plan – region stanął przed koniecznością zdefiniowania swej tożsamości od nowa. Potem, po odzyskaniu niepodległości też miało to miejsce. Raz – w związku z odrodzeniem państwa polskiego w 1918 roku, które musiało skonfrontować się z pamięcią o Pierwszej Rzeczypospolitej i drugi – po II wojnie światowej wraz z narodowościową unifikacją oraz pojawieniem się zupełnie nowego tworu w postaci PRL-u, oddzielonego od w pełni teraz sowieckiej Białorusi twardą granicą. Dzisiejsza Polska jest następstwem tej ostatniej sytuacji, nie zaś – jak pragnęłoby wielu – konsekwencją Pierwszej czy też Drugiej Rzeczypospolitej. Tyle, że niemal pół tysiąca lat wtapiania się polskości w przestrzeń dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego spowodowała, że jej echo nie uległo całkowitemu zapomnieniu. Władze sowieckie starały się aby polskość regionu została wydrenowana w pragnieniu wymazania jej z europejskiej świadomości. Rzecz była ułatwiona masową polonizacją górnej i średniej warstwy ludności dawnego Księstwa przesiedlonej teraz na tereny PRL-u. Zarówno polityka Rosji jak i potem – sowiecka, miały na celu eliminację polskości i zastąpienie jej rosyjskością. Ten proces szedł dwiema drogami. Pierwsza, to uprzywilejowanie tych mieszkańców, którzy byli gotowi do dobrowolnej rusyfikacji, druga, to zachęcanie Rosjan – zarówno w okresie carskim jak i sowieckim – do osiadania na Białorusi na stałe. Proces, wspomagany całą siłą mocarstwa doprowadził w końcu do zastąpienia dawnych spolonizowanych elit żywiołem rosyjskim. Dzisiejszy Mińsk mówi po rosyjsku i ogląda moskiewską telewizję. Tyle, że triumf może okazać się nieco przewczesny. Zapomniano bowiem o białoruskim ludzie, który wciąż nie wchłonął rosyjskiej świadomości narodowej, tyle, że to, czy jest to tylko historyczne przeoczenie, czy też nieodwracalne zapomnienie okaże się w przyszłości.

Argumentem przemawiającym za słusznością naszych rozważań może być dzisiejsza struktura religijna i narodowościowa Białorusi jakże odmienna od tej z sąsiedniej Rosji. Według badań przeprowadzonych przez Centrum Informacyjno-analityczne przy administracji Prezydenta Republiki Białorusi w 2012 roku przynależność religijną deklarowało aż 94,5%. Prawosławie, to 83%, ale katolicyzm – aż jednak dziesiąta ludności. Dane dla Rosji są zupełnie inne. Rosyjska agencja prasowa Interfax opublikowała wyniki sondażu na temat religijności Rosjan. Tylko 68 proc. przebadanych osób opisało się jako prawosławnych. To i tak 16 procent więcej niż w 1997 roku, gdy deklarację taką złożyło zaledwie 52 procent ankietowanych. Sześć procent Rosjan podało się przy tym za muzułmanów, jeden procent za chrześcijan innej wersji niż prawosławne,  a dziewiętnaście procent – za osoby zupełnie niereligijne. Pomimo prawosławnej większości, poziom praktyk religijnych Rosjan jest przy tym bardzo niski. Tylko 8 procent ankietowanych chodzi do cerkwi przynajmniej raz w miesiącu. Aż 46 procent pytanych osób nie chodzi tam wcale lub „rzadziej niż raz w roku”. Jedynie 4 procent osób przyjmuje Komunię przynajmniej kilka razy w roku a tylko 2 procent ankietowanych pości we wszystkie dni wyznaczone przez prawosławie, za to aż 76 procent badanych w ogóle nie przestrzega tego rodzaju przepisów.  Co więcej, aż 41 proc. ankietowanych przyznaje, że nie modli się prawie nigdy a 59 procent z nich nigdy w życiu nie czytało Nowego Testamentu.

Wniosek jest taki, że Białoruś jest dzisiaj takim krajem Europy, o którym sami Europejczycy nie wiedzą prawie nic. Więcej, nie wiedzą o nim wiele nawet sami Białorusini ani też mający na nią apetyt Rosjanie. Oznacza to, że trudno jest przewidzieć bieg wydarzeń w tym kraju na tyle, aby dostrzec jego przyszłość. Najprostsza odpowiedź na to pytanie jest taka, że właściwie nikt nic nie wie i wszystko się dopiero okaże, a że czas dzisiaj biegnie szybko, okaże się zapewne niebawem. Rzecz jest więc tym bardziej interesująca.

By Rafal Krawczyk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Related Posts

No widgets found. Go to Widget page and add the widget in Offcanvas Sidebar Widget Area.