KORONAWIRUS A POZIOM MÓRZ I OCEANÓW. ALARM, CZY TYLKO OSTRZEŻENIE?

Koronawirus? Obudzimy się po nim (kto się obudzi ten górą!) w zupełnie innym świecie pełnym głębokich przewartościowań. Przed nami globalny test prawdy. Niewielu z nas zdaje sobie jednak sprawę z tego, co się właściwie wokół nas dzieje. Na pierwszy rzut oka dzień toczy się jak zwykle i niewiele się zmieniło. Jeśli dzisiaj jednak czegoś szczególnie nasłuchujemy, to wiadomości o koronawirusie. Przestaliśmy już traktować go jako czyjąś a dla nas odległą przygodę z egzotyczną chorobą. Angela Merkel oświadczyła, iż spodziewa się, że na terenie Niemiec zachoruje nawet 60 procent mieszkańców czyli prawie 50 milionów ludzi. Tyle, że powstaje pytanie, skąd ona to wie? Skąd ta liczba? Wydaje się pewne, że z „wielkiego palca” bo tego rodjaju wiadomość jest tak samo dobra jakby powiedzieć, że zachoruje 50, 70 czy 99 a może tylko 7 procent.  Przecież właściwie nic o niej nie wiemy, nie potrafimy się przed nią bronić i w ogóle nie mamy pojęcia jak się w tej sytuacji zachować. Prowadzi to wprost w objęcia paniki o nieobliczalnych następstwach. Trudno się temu dziwić. To zupełnie nowe zjawisko i nikt nie wie jak się do niego ustosunkować. To nie koniec problemów. Nasuwają się znacznie poważniejsze prowadzące do konkluzji, że po ustaniu epidemii (też nie wiemy czy i kiedy to nastąpi) zastaniemy nasz świat zdemolowany i trudno go nam będzie rozpoznać. Jak go wtedy odbudowywać i w jakiej formule? Dotąd istniała jakaś ciągłość w ramach łączności teraźniejszości z czasem minionym. Przeszłość była równoznaczna z doświadczeniem. Techniki przemian się zmieniały, ale jedna rzecz była w nich trwała: każde pokolenie żyło w obliczu swoich lokalnych konfliktów, narodowych i społecznych nieprzyjaźni oraz nieustannie wybuchających większych czy mniejszych wojen, lecz w gruncie rzeczy podobnych do poprzednich i nie mających globalnego charakteru. Ich cechą była jednak lokalność i zrozumiałość w kategoriach dotychczasowej historii. Tymczasem dzisiaj, z perspektywy epidemii koronawirusa dostrzec można, że wiele z tej wiedzy nie ma głębszego znaczenia skoro doprowadziło do sytuacji, w której większość ludności świata nie tylko nie zna swego dnia ani godziny, lecz zastanawia się czy uda jej się dożyć przyszłego miesiąca. Tego rodzaju świadomość głęboko zmienia postrzeganie rzeczywistości i nasze własne spojrzenie na samych siebie. Zresztą, jeśli spełni się  najczarniejszy scenariusz i liczba ludności na świecie – ze względu na śmiertelne żniwo choroby – dramatycznie spadnie, to ci co na nim pozostaną znajdą się nie tylko przed koniecznością weryfikacji całego systemu wartości, lecz także wobec odpowiedzi na najbardziej egzystencjalne pytania. Teoretycznie, hstoria była już świadkiem podobnych wydarzeń –  epidemii cholery, dżumy, malarii. czy uważanej dzisiaj za coś zwyczajnego – grypy, która w swoim czasie zdążyła zebrać wielomilionowe żniwo. Wszystko to prawda, ale był to przecież inny świat, pełen ciągłych niebezpieczeństw i generalnego braku o nim wiedzy, ale też taki, w którym dramat śmierci był czymś najzupełniej zrozumiałym. Dzisiaj, nie tylko nie chcemy wiedzieć tego, że każdy z nas umrze, ale – póki nam zdrowia starczy – wciąż temu nie dowierzamy, nie chcemy o tym pamiętać, skrywając przekonanie, że śmierć dotyczy innych ludzi ale nas ma szansę jakoś ominąć. Zastanowienie podpowiada, że taka szansa, to tylko mit wyobraźni, tyle, że kiedy śmierć przychodzi naprawdę i tak stajemy wobec niej nieprzygotowani i kompletnie zaskoczeni. Żniwo jakie zbiera koronawirus uświadamia ludziom, że na nic mnożące się techniczne cuda, które szybko i głęboko zmieniają świat, ale tej jednej rzeczy – końca w postaci śmierci – nie zmieniają wcale. Przypuszczam, że przy okazji koronawirusa konieczność zrozumienia tego, że śmierć jest również istotą naszego istnienia zmieni także i samą ludzkość i to w sposób głęboki i dramatyczny.

Nie jest pocieszające, że to co dzisiaj dzieje się wokół nas, to zaledwie początek kataklizmu. Ta, tak! Kataklizmu, a nie wydarzenia jakich wiele! Już po kilku tygodniach triumfowania koronawirusa zapadł się globalny przemysł turystyczny. Setki tysięcy ludzi pozostaną bezrobotne i bez perspektywy powrotu do swoich miejsc pracy. Są też pierwsze oznaki krachu na rynku walutowym a także w obrocie surowcami. Piersze tąpnięcie, to spadek ceny ropy naftowej i gazu ziemnego o całe 30 procent! Dla Rosji i krajów naftowych to groźba długotrwałej niewypłacalności ze wszystkimi tego następstwami. A co z upadkiem Chin jako coraz bardziej globalnego partnera handlowego, skoro koronawirus w nierozpoznany dotąd sposób narodził się właśnie tam? Dzisiaj, mało że nie znamy istoty jego zabójczego mechanizmu, to mamy prawo domniemywać, że spowoduje światowe załamanie gospodarcze. Jak się wobec niego zachować skoro nie potrafimy się zabezpieczyć?

W Polsce postanowiono na dwa tygodnie zamknąć szkoły i instytucje użytku publicznego. Dobrze, ale co dalej? Czyżby wiedziano kiedy problem się rozwiąże? A skąd to wiadomo, skoro nikt nie wie co będzie za te dwa tygodnie? Co zrobić, gdy – na co wszystko wskazuje – nie tylko się sam nie rozwiąże, ale raczej pogłębi? Może to tylko metoda prowadząca do uspokojenia mieszkańców, ale przecież wiadomo, że epidemia się rozwija, a nie wyhamowuje. Co ogłosić, kiedy okaże się – jak ma to miejsce w deklaracji niemieckiej kanclerz – że zachoruje większość społeczeństwa? Jak należy zachowywać się w kraju, w którym w krótkim czasie może przestać funkcjonować wszystko?

Istnieją także sprawy, których istotą jest głęboka odmienność od innych znanych nam dotąd wydarzeń, łączy je jednak cecha. Wskazują na możliwość pojawienia się nieznanych i zupełnie zaskakujących zjawisk jako następstwa przyspieszonej globalizacji. Oto człowiek, wszechwładny jak by się wydawało byt, radzący sobie ze wszystkimi zagrożeniami i panujący nad tempem rozwoju świata, staje nagle bezradny wobec fundamentalnej kwestii życia i śmierci i do tego w skali całego globu. Przed ćwierć wiekiem amerykański politolog Francis Fukuyama ogłosił triumfalnie „koniec historii” w przekonaniu, że ludzkość dotarła do punktu, w którym łagodna i pokojowa ewolucja będzie już czymś całkiem oczywistym a nie tylko niespodzianką. Dopiero dzisiaj, zaczynamy rozumieć rozmiar naszej megalomanii.

Na pierwszy rzut oka nic nie łączy przyspieszonego topnienia arktycznych lodów z nagłym pojawieniem się koronawirusa czy też koniecznośći strzelania do imigrantów na grecko-tureckiej granicy. Może się nawet wydawać, że wiązanie tego rodzaju zdarzeń jest przesadą. Topnienie lodów, to przecież naturalna przestrzeń fizyki rządzącej morzami i oceanami. Jest cieplej, więc lody puszczają, to proste. Koronawirus, co prawda pojawił się niespodzianie i to w samym środku Chin, ale późniejsze jego rozchodzenie się po świecie było już zgodne z prawami biologii i takim też będzie dopóty, dopóki nie da się go skutecznie powstrzymać. Jeśli coś się pojawia jako całkiem nowe zjawisko, jego naturą jest tendencja do rozprzestrzeniania. Pierwsze strzały padające na grecko-tureckiej granicy w kierunku migrantów z Bliskiego Wschodu starających się przedostać do Unii, to również sprawa, która musiałaby się zdarzyć prędzej czy później. To efekt narastającego naporu biedy oraz islamskiej ciemnoty na bogatą, wykształconą ale bezradną Europę. Czy to więc naprawdę nic nowego? Hola! Hola! Jest w tym przecież zupełnie nowy element! To wydarzenia nie tylko niechciane i dziejące się poza kontrolą ludzi zamieszkujących ziemski glob, lecz także i zupełnie niespodziane. Nie tylko szkodzą i przekraczają wszelkie oczekiwania ale blokują możliwości reakcji. Stają się częścią coraz większej liczby zdarzeń których ludzie zaczynają się bać, nie rozumieją jednak ich mechanizmu.

Globalizacja, to nie tylko formuła przyszłej jednolitości świata, docierającego właśnie – jak to kiedyś określił cytowany Fukuyama – do ostatecznego rozwiązania w postaci „końca historii”, czyli jednolitej wspólnoty pokoju i dobrobytu. Pojawiają się oznaki, że to jednak mit i niebawem będzie inaczej, że wzmoże się walka o byt a samo życie ludzi na ziemi zmieni się gruntownie. To nie są pocieszające informacje. Świat traci dotychczasowe poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa jakie pojawiło się w połowie zeszłego stulecia wraz ze stałym podnoszeniem stopy życiowej ludności. W XX stuleciu dobrobyt  rósł w miarę równomiernie ale prawdziwymi bogaczami było zaledwie 1 procent mieszkańców Zachodu. Reszta – w ramach względnej równości szans – odczuwała dobrodziejstwa państwa dającego poczucie trwale rosnącej zamożności i stabilizacji. Ten czas się kończy, bogactwo wciąż ulega powiększaniu, ale też i koncentracji w rękach coraz mniejszej liczby ludzi, unicestwiając dotychczasowe poczucie równości prowadzące do względnego spokoju i będące podstawą demokratycznych form rządzenia. Jest dzisiaj zastępowane niepokojem przybierającym niekiedy egzystencjalne oblicze. Co będzie dalej? Niestety, na horyzoncie nie ma dobrych wiadomości. Mechanizm przemian idzie raczej w kierunku przeciwnym – destabilizacji, chaosu a może nawet zbrojnych konfliktów nowego rodzaju. Dotąd, ich źródłem była tęsknota za odnalezieniem stałego miejsca na ziemi, szczególnie pośród tych, którzy spóźnili się na jej podział. Sami ludzie Zachodu czuli się jednak dostatnio i bezpiecznie. To się właśnie zmienia. Narastają oznaki paniki wywoływanej niepewnością co do bezpieczeństwa istnienia we własnym miejscu zamieszkania. Jeśli dojdzie do kolejnej fazy konfliktów, to będą one miały już inną formę. Bogaci będą bronić swojego bogactwa i nie chcieć dzielić się nim z nikim. To pogłębi ekonomiczno-społeczne zróżnicowanie i zwiększy determinację mas biedniejszych do walki z zamożniejszymi.

Nie tak dawno światem wstrząsnęła informacja o coraz szybszym topnieniu arktycznych lodów co może grozić trwałym zatopieniem niżej położonych terenów na wszystkich kontynentach. Ukazały się mapy pokazujące, które z nadmorskich miast znikną z powierzchni ziemi i dokąd mogą podążać ich mieszkańcy. A przecież na naszym wypełnionym po brzegi ludźmi globie wolnych miejsc już nie ma. Oznacza to narastanie konfliktów, które mogą przekształcić się w zbrojne. W Polsce, sprawa dotyczy najniżej położonych dzielnic niektórych portowych miast – Gdańska, Gdyni i Szczecina, ale są rejony świata, gdzie woda może się wedrzeć głębiej. W przyszłości zniknąć może nie tylko Półwysep Helski i w pocie czoła przygotowywana jako miejsce nowego morskiego szlaku Mierzeja Wiślana, ale też całe wyspiarskie państwo Malediwów, czy też znaczna część Bangladeszu. Po chwili medialnej burzy, nastroje się jednak uspokoiły i wyglądało na to, że świat tylko oczekuje na rozwiązanie zagadki które z regionów świata w nieodległej przyszłości muszą zniknąć w morskiej otchłani. Paniki to nie wywołało i sprawa jakby ucichła. Było tak zapewne dlatego, że sprawa nie dotyczyła tylko mieszkańców terenów przybrzeżnych. Zalanie niektórych doprowadzi jednak do konieczności nagłej zmiany miejsca zamieszkania przez tysiące, a może miliony ludzi. Wydawać się więc mogło, że czeka nas kataklizm o niewyobrażalnych następstwach głęboko zmieniający świat, jednak najnowsze wydarzenia i wybuch epidemii koronawirusa skierowały obawy w inną stron, w  kierunku prawdziwej paniki i zapomnienia o niebezpieczeństwie wynikającym z podniesienia się poziomu oceannicznych wód. Przed nadmiarem wody można się schronić w innym miejscu, za to wirus jest wszędobylski i obnaża ludzką bezradność. Pojawia się nawet pytanie o to, czy jesteśmy w stanie w obliczu tego rodzaju zagrożeń obronić własne istnienie?

Niektórzy spieszą z dość wątpliwym pocieszeniem. Liczba ludności świata jest i tak zbyt duża, więc może dziesiątkujące ją kataklizmy, to naturalny sposób prowadzący do jej ograniczenia. Ba! Ale czyim to się stanie kosztem? Kto ma przetrwać, kto zniknąć? Jaki jest klucz do przetrwania? Jak żyć z perspektywą niemożności poradzenia sobie z wirusem przed którym ochrony wciąż nie ma? Fachowcy pocieszają, że śmiertelność jest w tym przypadku „tylko” kilkakrotnie wyższa niż grypy, ale to słabe pocieszenie wobec nieznajomości samego mechanizmu zakażeń, kierunków jego globalnej wędrówki, niekontrolowanej dynamiki i nieznanego stopnia żywotności. Zatrzymajmy się na możliwych konsekwencjach nadciągających zagrożeń.

Pierwotne źródło dzisiejszych problemów świata tkwi w bezładnym tempie wzrostu liczby mieszkańców. Trzy stulecia temu, w roku 1700, było nas na ziemskim globie „tylko” sześćset milionów. W sto lat później ta liczba urosła do miliarda, by w przeddzień I wojny światowej się podwoić. Potem nastąpiła prawdziwa eksplozja. W roku 1950 ludzi było już dwa i pół miliarda, w ćwierć wieku później dwa razy więcej, czyli 5 miliardów, aby dzisiaj osiagnąć pułap prawie ośmiu miliardów. Teoretycy dowodzą, że wciąż nie zagraża to naszemu istnieniu, bo ziemia jest w stanie wyżywić dwa razy tyle mieszkańców ale zapominają, że tu nie tylko o wyżywienie idzie, lecz o konsekwencje nadmiaru ludzi z globalnego punktu widzenia całkiem zbędnych. Idzie o wszystkie tego faktu konsekwencje, a tego skontrolować w globalnej skali już się nie da. Jednostkowe życie, to głęboki paradoks. W skali globalnej nie liczy się wcale, ale jako kategoria istnienia stanowi samą treść świata. Gdyby ktoś z nas się w ogóle nie narodził, ludzkość by tego w ogóle nie zauważyła, z kolei jednak bez ludzi nie byłoby fenomenu w postaci społeczeństw, narodów i całej ludzkości. To rodzaj paradoksu mrowiska: pojedyńcza mrówka go nie tworzy, lecz to ono jako całość nadaje sens istnieniu każdej z nich.

Prawdziwą istotą ciągłego wzrostu zaludnienia świata, jest więc nie tyle obiektywna potrzeba, ile dotychczasowe (czyli niepraktyczne) rozrodcze nawyki ludzi, a nie jakaś dziejowa konieczność. Czy to się da zmienić? Jeśli trend się nie odwróci, w końcu stulecia glob ziemski zamieszkiwać będzie prawie jedenaście (!) miliardów ludzi. W stosunku do roku 1700 oznacza to prawie dwudziestopięciokrotny wzrost. Wiemy, że ludzkość nie posiada mechanizmu, który byłby w stanie ograniczyć liczbę ludności świata w planowy i spokojny sposób. Więcej, istnienie ludzkości ma sens jakościowy, sama jednak liczba ludzi już takiego znaczenia nia ma, nie ma też sprzężenia pomiędzy ich liczbą a wydajnością i poziomem dobrobytu. W obliczu tego rodzaju sprzeczności i lawiny wydarzeń musimy się liczyć z kolejnymi niespodziankami, których zaskakujący mechanizm – jak się wydaje – już daje o sobie znać.

Zasoby naturalne naszej matki-ziemi są ograniczone i wyczerpują się szybciej niż sądzono. Czeka nas zmiana wszystkiego – od liczby ludności i degradacji przyrody, po przemiany klimatyczne wymuszające nagłe migracje. Problem w tym, że nawet jeśli  posiadamy tego świadomość, jest już za późno by temu zapobiec. Można tylko próbować się dostosować. Jeśli nie nastąpi cud, ideałem współżycia przestanie być idea wolności i demokracji, a stanie się nim sama tylko zdolność przetrwania.

Pojawia się też kolejny element globalnej układanki zagrażającej światowej stabilizacji. To najnowszy kryzys na granicy grecko-tureckiej związany z agresywną próbą imigracji ludności z Bliskiego Wschodu w granice Unii Europejskiej i oporem greckiego wojska. Na pierwszy rzut oka to nie związany z niczym incydent, po raz pierwszy jednak towarzyszą mu strzały z broni palnej i śmiertelne ofiary. Wydaje się więc, że niebezpieczeństwo jest realne. To przedsmak rodzących się nowych globalnych niepokojów.

Koronawirus niesie ze sobą dodatkowe niespodzianki. Nie wiemy zresztą skąd się wziął i w jaki sposób się rozprzestrzenił. Jest nieznany medycynie, istnieją nawet podejrzenia, że wymknął się z chińskich laboratoriów wojskowych. Jeśliby tak było w istocie, oznaczałoby też, że ludzkość traci instynkt samobrony przed własnymi wytworami. Kiedyś, do globalnej klęski mógł doprowadzić wyścig zbrojeń nuklearnych, ale zagrożenie jakie wynikało z tysięcy gotowych do odpalenia ładunków kazało ludziom pójść po przysłowiowy rozum do głowy i stworzyć mechanizmy kontroli. Jak jednak kontrolować wirusa, na którego nie znamy antidotum?

Również i sytuacja na granicy grecko-tureckiej może się wymknąć spod kontroli. Wydawało się, że opanowanie nielegalnych migracji to kwestia czasu. Sytuacja dowodzi jednak, że tak nie jest, a próba ich powstrzymania przez strzelanie do ludzi, to nie tylko klęska dotychczasowej polityki europejskiej, ale również zapowiedź konfliktu na znacznie szerszą skalą. Granica grecko-turecka ma lądowy charakter, więc i opanowanie zagrożenia będzie zapewne polegać na budowie jakiegoś rodzaju zapór i zasieków oraz ustawienie wojska. A co zrobić z Morzem Śródziemnym dającym możliwość morskiej przeprawy z Afryki od Gibraltaru na zachodzie po Kretę na wschodzie? Obecny napór migrantów jest zjawiskiem szczególnym. To skutek mydlenia sobie w świecie Zachodu oczu w uznaniu, że islam, to w głównych zarysach taka sama cywilizacja jak europejska, ponieważ pochodzi z podobnej idei istnienia Jedynego Boga. Nic bardziej mylnego. Chrześcijaństwo, niezależnie od jego odmiany, ma wmontowame prawo do wyboru wyznania z odstąpieniem od niego włącznie. Jego Bóg jest ludzki, islamski nie ma dla ludzi poważania. Jest nie tylko ekspansywny, ale i agresywny i w pewnym stopniu nawet samobójczy, pozbawia bowiem własnych wyznawców prawa do wyboru i stanowieniu o sobie. Odstąpienie jest równoznaczne z wyrokiem śmierci. Doświadczenie wskazuje, że cywilizacja europejska jest wobec takiej formuły bezbronna więc i napływ muzułmanów musi się skończyć otwartym konfliktem. Niektórzy są zdania, że właśnie ten problem jest prawdziwą przyczyną erozji dotychczasowego oczekiwania Europejczyków na coraz wyższy stopień integracji.

Na pocieszenie można jednak też coś znaleźć. Kataklizmu w postaci zalewania niżej położonych terenów przez wody morskie, nagłego rozprzestrzeniania się koronowirusa czy też gwałtownego nasilenia niekotrolowanych migracji zapewne już nie unikniemy ale wyścig z czasem trwa. Pojawia się nawet światełko w tunelu w postaci nowych technologii. Amerykańska flota wojenna opracowała metodę pozyskiwania paliwa z morskiej wody. Tego rodzaju rewolucja oznaczałaby zmianę sposobu życia ludzi na ziemi, tyle, że nie wiemy jeszcze jak głęboką i na ile rodzącą nowe konflikty. Niektórzy podejrzewają, że obecna plaga koronawirusa jest swego rodzaju globalnym narzędziem Natury prowadzącym do wyhamowania tempa rozrostu ludności świata a nawet odwrócenia tego trendu. Jaki będzie wtedy ten świat? Zapewne inny aniżeli ten który znamy. Mniej konfliktowy ale też może wcale niekoniecznie? Przecież tego rodzaju procesy mają bardzo różne finały w różnych krajach. Może więc powstanie z tego zupełnie nowy i trudny do przewidzenia światowy układ sił?

Nowe technologie czają się na ludzi we wszystkich przestrzeniach. Świat przyszłości już się rysuje a wraz z nim albo kres dotychczasowych konfliktów, albo też przeciwnie – wejście ich na zupełnie nowy poziom. Burzliwy rozwój nowych technologii jest bowiem jednostronny w tym znaczeniu, że odbywa się w przestrzeni najbardziej rozwiniętych krajów Zachodu. Te, mniej rozwinięte, postrzegają jego rosnącą technologiczną dominację jako rodzaj agresji w stosunku do ich tradycyjnych wartości. Czy tak będzie też w przypadku innych regionów świata?

Do niedawna, świat przygotowywał się do nowej sytuacji globalnej i głębokiej zmiany jako następstwo wzrastającej roli Chin. Niektórzy ostrzegali, że chiński rozwój jest zbyt nagły i nazbyt szybki, czego nie wytrzyma społeczna konstrukcja tego kraju a wybuch głębokiego kryzysu to tylko kwestia czasu. Czy ten czas właśnie nadszedł?  Jeśli tak, to reszta świata okazała się nieprzygotowana a nierówne tempo ewolucji ku pospiesznej modernizacji oznacza też gwałtowne pogłębienie nierówności rozwojowych zwiększających ryzyko konfliktów. Czy świat to strawi, czy zareaguje podobnie jak w przypadku koronawirusa?

Pojawia się jednak i światełko w tunelu, tyle, że prowadzi do pogłębienia światowych nierówności i utrwalenia społeczno-politycznej dominacji Zachodu, stawiając przy tym zupełnie nowe pytania. Nie idzie o sam proces globalizacji, lecz tworzący się nowy układ światowych sił, na który ludzkość nie jest przygotowana. Czeka nas wiele niespodzianek. Oto kilka przestrzeni, które mają prawo zakłócić światową równowagę czego sygnały pojawiają się niemal codziennie. Oto przykład ich rocznego plonu:

· „Panele słoneczne będą w przyszłości generować prąd nawet w nocy”.  Naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego twierdzą, że wcale nie muszą być one zależne od światła dziennego. Stosując odpowiednie materiały można sprawić, że ogniwa będą produkować prąd przez okrągłą dobę. Oznaczałoby to gwałtowny spadek zapotrzebowania na energię produkowaną z materiałów kopalnych ale także upadek górnictwa węglowego i naftowego.

· Stworzono najnowszą procedurę wytwarzania grafenu ze śmieci. Grafen jest doskonałym przewodnikiem pozwalającym na znacznie tańsze dostarczanie prądu w porównaniu z dziś używanymi technologiami. Z kolei, w uniwersytecie Rice’a opracowano sposób przekształcania odpadów bogatych w węgiel właśnie w grafen. Metoda ta może mieć nie tylko korzystny wpływ na środowisko, ale pozwolić szybko i tanio go produkować.

· Opracowana została metoda produkcji wodorowego paliwa z wody, co mogłoby zrewolucjonizować motoryzację. Prowadzone są intensywne prace aby była ona w pełni ekologiczna.

· Nauczono się produkować przysłowiowe „coś z niczego”. Naukowcy „wydrukowali” łódź w największej drukarce typu 3D. Druk przestrzenny oferuje niezwykłe możliwości. Takie drukarki potrafią tworzyć dowolne przedmioty, narzędzia wojny a nawet całe budynki.

· Opracowano metodę produkcji przenośnej broni dźwiękowej pozwalającej na kontrolę bezładnych zgromadzeń. To broń soniczna, która może być zastosowana przez służby porządkowe i doskonale sprawuje się przy kontrolowaniu różnego typu zamieszek.

· Otrzymano rodzaj plastiku twardszego od stali. Naukowcy z Uniwersytetu w Buffalo skopiowali budowę pereł i opracowali lekki plastik, który jest znacznie twardszy od stali. Nowy materiał powstał z myślą o kamizelkach kuloodpornych i innych podobnych wyrobach.

· W Uniwersytecie Rice’a opracowano model reaktora, który w ekologiczny i wydajny sposób potrafi zamieniać dwutlenek węgla w paliwa płynne.

· Nastąpił przełom w technologii drukowania ludzkich organów. Opracowano model biodrukarki zdolnej do leczenia urazów, testowania leków i tworzenia dowolnych narządów do przeszczepów.

· NASA przetestowała satelitę napędzanego parą wodną a także przeprowadziła pierwszy w historii skoordynowany manewr dwóch tego rodzaju satelitów. Test odbył się na orbicie okołoziemskiej i zakończył się sukcesem.

· Opracowano model łodzi podwodnej zdolnej do tworzenia gór lodowych. Flota tego typu statków mogłaby sama tworzyć lodowce aby zrównoważyć proces zanikania ekosystemów polarnych.


· Dotąd uważano, że krzemowe ogniwa fotowoltaniczne mają nieprzekraczalną granicę wydajności jeśli idzie o konwersję światła słonecznego w energię elektryczną. Każdy foton mógł dotąd wytrącić tylko jeden elektron. Nowa metoda pozwala znacząco zwiększyć strumień produkowanych fotonów oraz wydajność krzemowych paneli słonecznych.

· Chemicy z Uniwersytetu Illinois opracowali proces sztucznej fotosyntezy, która wykorzystując światło widzialne, dwutlenek węgla i wodę pozwala produkować paliwa płynne.

Z pozoru, zestawienie pojawiających się wynalazków ma nieco bezładny charakter. Bliższe spojrzenie pozwala wszakże dostrzec ich globalne konsekwencje. Uderzają w tym dwie rzeczy. Jedna, to tempo oraz liczba nowych wynalazków, pojawiających się w krótkich odstępach czasu. Druga, to ich lokalizacja sprowadzająca się do terytorium Stanów Zjednoczonych. Czy to nie oznacza, że powoli będziemu żegnać się z wizją globalnego ale zrównoważonego rozwoju? Perspektywa wydaje się wręcz przeciwna. Technologiczna dominacja USA a za nimi i zachodniej Europy będzie się raczej pogłębiać i stawać się nieodwracalna. Tyle, że nie wyklucza to oporu, również zbrojnego, ze strony tych, którzy wyścig przegrywają, mając przy tym świadomość nieodwracalnego pozostawania w tyle. Okazać się więc może, że wejście na nowy, wyższy poziom globalizacji będzie okupione wstrząsami i rosnącymi niepokojami a także pojawieniem się nowego rodzaju zbrojnych starć. Nie można przecież sobie wyobrazić, aby proces zbliżania i wyrównywania poziomów pomiędzy Zachodem i najbardziej zacofanymi ale wojującymi ze sobą regionami Bliskiego Wschodu, Iranem, pograniczem indyjsko-pakistańskim czy islamską częścią Afryki był gładki i  bezkonfliktowy. Dodajmy ekspansję nagłych zjawisk na podobieństwo plagi koronawirusa a także innych, czekających świat niespodziewanych wydarzeń a zobaczymy, że przyszłość drogi zarysowanej kiedyś przez Fukuyamę jako ścieżkę prowadząca do „końca historii”, to jednak wciąż nierealne marzenie. Przeciwnie, ludzkość wkracza w erę gwałtownego ale konfliktowego „nowego początku”.

Wnioski nasuwają się same i odpowiadając na zadane na początku pytanie o to czy coś łączy pojawienie się koronawirusa z poziomem oceanów, odpowiedź jest twierdząca. Łączy je nieznany nam dotąd poziom globalności wydarzeń oraz ich zupełna nieprzewidywalność. Jeśli nie chcemy tego, by przyszły los rozgrywał ludzkość jak dzieci we mgle, trzeba nam do zagadnienia podejść z jak najwyższą powagą. Świadczy o tym także aktualna przygoda z koronawirusem. Jest wielce prawdopodobne, że jest on następstwem wymknięcia się jakiejś próbki z wojskowych laboratoriów. Oznaczałoby to nie tylko bezradność ludzi wobec tego rodzaju zagrożeń, ale też możność tworzenia egzystencjalnych problemów niejako na własne życzenie. Rodzi się jednak pewne pocieszenie. Zwróćmy uwagę na to, że wraz z pojawieniem się nieznanego dotąd wirusa, zmniejszyła się także ludzka ochota do wojowania. Doskusja o racjach wojennych przepychanek jakoś nagle ucichła, a strzelanina na grecko-tureckiej granicy wygląda jak pozostałość z przeszłości. W obliczu globalności koronawirusa nie mają one przecież żadnego sensu. Może więc on sam, albo jakiś jego przyszły mutant spowoduje, że ludność świata zmniejszy się na tyle, że dla wszystkich starczy miejsca. Przynajmniej na jakiś czas…

Świat jakby przez chwilę przestał być zainteresowany tym co ludzkość tak hajcowało przez całą jej historię. Powtórzmy więc pytanie, które zadaliśmy na początku: po co się nawzajem zabijać w coraz bardziej kosztownych wojnach, skoro jesteśmy w stanie się unicestwić wytworami własnej cywilzacji i to bez racjonalnej przyczyny a nawet bez wkładu własnego umysłu? To, co okazuje się dla ludzi najgroźniejsze, pojawiło się niejako samo, a reszta po prostu wyszła, jak wyszła. Wygląda więc na to, że nic nam do tego…

By Rafal Krawczyk

1 Comment

  • Vulpian de Noulancourt -

    Może w punktach, żeby nie rozwijać nadmiernie poszczególnych myśli:

    1. Kłania się stara myśl Mao Zedonga: jeśli na ziemi pozostanie zaledwie pięćset milionów ludzi, to ze trzysta milionów z nich to będą Chińczycy (mniejsza zresztą o dokładne liczby, bo chodzi o zasadę).

    2. Kiedy ludzkość staje dzisiaj zdumiona wobec zrodzonego w chińskich komyszach wirusa, to dominuje poczucie przejmującej beznadziei. Wciąż jednak jest gotowa dąć w modną trąbkę: zmiana klimatu planetu ma być dla nas pestką, a jedynymi problemami są wysokość planowanych nakładów oraz to, co zrobić z garstką niepoprawnych wsteczników, którzy nie chcą uwierzyć w boskie możliwości człowieka.

    3. W Europie zachodniej przez dziesięciolecia wdrukowywano ludziom ideę, że tolerancja jest najwyższą wartością, a tamtejsze społeczeństwa są na tyle bogate, że poradzą sobie ze wszystkimi problemami, które mogą się na nie zwalić z zewnątrz. Brak integracji muzułmańskich imigrantów z lat sześćdziesiątych tudzież spektakularna klęska późniejszej polityki multi-kulti nie przyniosły jednak żadnego otrzeźwienia. Dopiero teraz do świadomości niektórych zdumionych ludzi zachodu dochodzi myśl, że jednostronna tolerancja to jednak było za mało i należało żądać podobnej postawy od drugiej strony. Jest już przypuszczalnie za późno, bo nikt tam nie odważy się na kroki spektakularne; chyba ze do władzy dojdą siły jawnie faszystowskie, które – nawiasem mówiąc – rozpoczęły już triumfalny pochód na scenach politycznych.

    4. W Europie Turcja ma też granicę z Bułgarią, a ta granica jest nawet dłuższa, niż ta z Grecją. No i tam nikoguśko, bo wszystkim marzy się Hellada. Zastanawiającym jest, jak szybko wśród nielegalnych imigrantów rozniosły się wieści o tym, jak bułgarskie służby nieelegancko traktowały ich poprzedników sprzed kilku lat.

    5. Niewykluczone, że jednym z rezultatów zachodzących obecnie zmian będzie diametralna odmiana postaw państw bogatych, a co za tym idzie wykreowanie ksenofobicznego tworu Festung Europa, zazdrośnie tym razem pilnującego swoich interesów i odganiającego niepotrzebnych i zawadzających. Dlatego, jak bardzo by to nie brzmiało małostkowo, nasz kraj winien pilnie miarkować swoje poczynania i, dla własnego dobra i przyszłości naszych potomków, natychmiast zaprzestać mrzonek kolizyjnego kursu z Brukselą, z taką lubością wychwalanego przez ludzi bez dalekosiężnych wizji. Po to właśnie, żeby się w owej Festung Europa znaleźć, choćby nawet jako najuboższy krewny.

    Pozdrawiam

Skomentuj Vulpian de Noulancourt Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Related Posts

No widgets found. Go to Widget page and add the widget in Offcanvas Sidebar Widget Area.