Okładka powieści „Egzekutor. Samotność świata islamu” (2015, cena 39.90 zł.)
Książka jest dostępna pod adresem: http://sorus.pl/ksiazka/egzekutor
Ukazała się właśnie nietypowa książka zatytułowana Egzekutor. Samotność świata islamu. Jako jej autor oraz długoletni pracownik naukowy narażam się na koleżeńskie żarty, ponieważ w środowisku utarło się, że poważny naukowiec może być autorem tylko poważnych publikacji naukowych i powinien stronić od poniżającej go beletrystyki. Mogę na to odpowiedzieć argumentem, że wbrew tej opinii, dobrą powieść jest napisać trudniej niż dzieło czysto naukowe. Promowana publikacja wymaga więc pewnego komentarza, wiąże się bowiem nie tylko z tematami poruszanymi w ramach wcześniejszych rozważań, ale ma też i szerszy aspekt.
Polacy nie są narodem ludzi czytających książki, a szczególnie wąski jest krąg czytelników opracowań, które mają formę czysto naukową. Głównym źródłem wiedzy o świecie jest zwykle telewizyjne okienko, nie zaś źródłowe opracowania, tyle tylko, że w naszym kraju nie spełnia ono nawet i tej elementarnej informacyjnej funkcji, ograniczając się do dziennikarskich popisów, w których rzetelna informacja zdaje się mieć znaczenie drugorzędne. Z tej przyczyny staram się, by w ślad za dziełem uznawanym za naukowe, poszło wsparcie w postaci powieściowej, lżejszej i nieco rekreacyjnej formie, ale nie gorzej osadzonej w faktach, przeznaczonej dla czytelników nie pragnących sięgać po opracowania naukowe. Zresztą, w inteligenckiej tradycji naszego kraju, za książkę wartościową i wartą uwagi uznaje się tylko pozycję uznaną za dobrą literaturę, dla której znacznie ważniejsza jest forma, niż sama jej treść, nie zaś dzieło naukowe. Z moim podejściem do pisania, które można sprowadzić do wymagania, by czytelnik sięgał po książkę wielokrotnie, nie satysfakcjonując się jednorazowym kontaktem i odłożeniem na półkę, znajduję się raczej na samotnym marginesie. Wspomagam więc sprawę blogiem.
Naukowe opracowanie wyjaśniające społeczny, a nie tylko religijny kontekst islamu, ukazało się przed trzema laty pod tytułem Islam jako system społeczno-gospodarczy. Było obudowane wiedzą analizującą religijno-kulturowy mechanizm świata muzułmanów. Wydano zresztą w tej sprawie dziesiątki innych opracowań. Problem w tym, że prowadzą zwykle do rezultatu sugerującego, że jego sama istota staje się dla ludzi spoza kręgu wtajemniczenia wiedzą wybitnie specjalistyczną, lub nawet jakiegoś rodzaju dziwactwem. Niesie to społeczne koszty, ponieważ w konsekwencji, prowadzi do nietrafnych i nieskutecznych decyzji polityków, którzy zanim zostaną mężami stanu, są zwykłymi czytelnikami i posługują się raczej wiedzą obiegową, niż tą prowadząca do istoty problemu. Zresztą, naukowe dzieła o islamie są z reguły jego apologetyką, nie nadając się do roli rzetelnej informacji i podstawy podejmowania politycznych decyzji. Od szoku terrorystycznych ataków na Pentagon i nowojorskie wieże World Trade Center minęło kilkanaście lat, a wojen prowokowanych przez islam jest dzisiaj więcej niż kiedykolwiek przedtem. Perspektywy uspokojenia, ani też rozwiązania problemów jakoś nie widać, a w samym świecie muzułmanów wydaje się narastać nie tylko ślepa agresja, lecz również coś w rodzaju wszechogarniającej wściekłości w stosunku do pozostałej części globu. Co jest w nim takiego, że nie imają się go prawa międzynarodowej współpracy, natomiast stał się synonimem wojowania, radykalizmu i gwałtownej wrogości wobec wszystkiego, co odmienne? Dziesiątki naukowych opracowań, które starają się odnieść do sprawy, najwyraźniej trafiają w próżnię, skoro przepaść pomiędzy nim samym, a resztą świata najwyraźniej się pogłębia, a zrozumienia brakuje. Francuski orientalista Ernest Renan już ponad sto lat temu wyraził krótką opinię: „islam jest lekceważeniem nauki, a prostota semickiego ducha ogranicza umysł ludzki, zamyka go na wyrafinowane idee i odczucia oraz racjonalne poszukiwania”. Ba, ale owa „prostota ducha” dotyczy półtora miliarda mieszkańców Ziemi, czyli niemal jednej czwartej ludzkości w sposób zwarty zamieszkującej obszar pomiędzy Atlantykiem a Pacyfikiem, pośród której nie tyle rozwija się sama tylko „prostota ducha”, ile narasta złość w stosunku do każdego rodzaju inności.
Przyczyna siły islamu w jego relacji z chrześcijaństwem tkwi w tym, że to ostatnie – z obawy przed utratą więzi z jednym ze swoich źródeł, czyli Starym Testamentem – nie potrafiło przekonać wyznawców innych religii, że jest nie tylko odmiennym wyznaniem, ale również inną koncepcją organizacji społeczeństwa i miejsca jednostki ludzkiej, nie będąc tylko prostą mutacją bliskowschodniego obrazu Boga. Inaczej mówiąc, chrześcijaństwo zachodniego typu jest w stosunku do innych wyznań odmienną jakością, a nie tylko innym sposobem wielbienia Wszechmocnego. Jest przy tym tylko z pozoru w zgodzie z mentalną istotą islamu oraz judaizmu. W rzeczywistości, szczególnie w jego zachodniej wersji, wcale nie sprowadza się – jak ma to miejsce w przestrzeni judaizmu i islamu – do podporządkowania ludzi Wszechmocnej Istocie, lecz jest głęboko indywidualistycznym podejściem do samej treści bytu, co też od dawna było cechą cywilizacji śródziemnomorskiej. Zresztą, doszukiwanie się przyczyn agresywności islamu w jego „prostocie ducha” nie wyjaśnia niczego. Wspomniany Ernest Renan, zmarły w Paryżu w 1892 roku, przeszedł do historii jako autor innego lapidarnego określenia, że oto „Europa jest grecka pod względem literatury i sztuki, rzymska jeśli chodzi o prawo i judeo-chrześcijańska pod względem religii”. Idąc tropem wskazującym na przeciwstawność islamu wobec Zachodu, łatwo jest zauważyć, że z całą pewnością świat islamu nie jest pod żadnym względem ani grecki, ani też rzymski, ponieważ posiada rodzimy, kompletny i do tego zupełnie odmienny system wartości, ma również inny system prawny, zabrania sztuki figuratywnej oraz ceni innego rodzaju, niż chrześcijaństwo, społeczne wartości. W tych przestrzeniach jest Zachodowi całkowicie obcy. Judaizm i chrześcijaństwo stykają się z islamem tylko w miejscu własnych początków, czyli wiary w Jedynego Boga, ale już z pominięciem Syna, którego ma za bluźnierstwo zarówno judaizm, jak i sam islam. Rzecz robi się przy tym dodatkowo dwuznaczna w obliczu tego, że nawet papież poczuł się zobowiązany do wygłoszenia opinii o rzekomej wspólnocie początków i pełnym braterstwie chrześcijaństwa, judaizmu oraz islamu. Ma o tym świadczyć właśnie ich monoteistyczna treść i wiara w tego samego Boga oraz to, że w gruncie rzeczy wszystkie trzy religie pochodzić mają z tego samego biblijnego źródła. Tym samym tropem poszli amerykańscy autorzy religijnego podręcznika porównawczego, głosząc wprost, że „pomimo odmienności świętych tekstów, rytuałów i domów modlitwy, wartości przez nie podzielane daleko dominują nad różnicami. Można nawet uznać, że judaizm, chrześcijaństwo oraz islam są zjednoczone swoimi zasadami i wspólnotą przeszłości, że można je uznać za odgałęzienia tej samej religii”. Słowa te napisał W.P. Lazarus, amerykański pastor, pisarz i kaznodzieja, autor wielonakładowych książek, dla którego oczywiste jest, że tak bliskie siebie – a według niego prawie identyczne w sposobie postrzegania Boga – religie powinny żyć we wzajemnej łączności i intelektualnej symbiozie oraz niezmąconej niczym przyjaźni, nie zaś ze sobą wojować. Pojawia się jednak pytanie o to, że skoro powszechna i zacięta wrogość jest faktem, to kto powinien jako pierwszy wyciągnąć rękę do zgody i jakie są jej prawdziwe przyczyny? Dlaczego, zamiast zgody obserwujemy – przynajmniej ze strony islamu – narastającą agresywność? Lazarus jest znany z tego, że chętnie odwiedza kościoły i synagogi głosząc tam przesłanie o jedności wiary w Jedynego Boga. Ciekawe, że o odwiedzaniu meczetów słychać niewiele, pomimo tego, że z jego poglądów wynika, iż byłby gotów być kaznodzieją wszystkich trzech wyznań z islamem włącznie. W nabożnym uniesieniu wydaje się kochać Boga jako takiego, zarówno pod imieniem Jahwe, Allaha, jak i Bezimiennego, bez zwracania uwagi na to, jaką rolę spełnia On w życiu ludzi odmiennych kultur. Dla niego, jako religioznawcy, religia, to Bóg, a nie wierzące w niego społeczeństwo, a skoro Bóg we wszystkich trzech z nich jest formalnie tym samym Bogiem hebrajskiej Biblii, to i religie są w gruncie rzeczy tożsame. Tymczasem, prawda jest inna, tyle, że konsekwentnie skrywana przez ostatnie dwa tysiące lat. Europa jest w rzeczywiśtości w głównej mierze pogańska na starożytny sposób. Jest „grecka”, jeśli idzie o sposób widzenia świata. Jest „rzymska” w przestrzeni rządzenia się prawem świeckim, a nie religijnym i dopiero na końcu i niejako „na dodatek” jest „judeochrześcijańska” w sferze religijnej symboliki. Symboliki, ale nie treści. Jahwe przecież stworzył świat nie dla wszystkich ludzi, lecz dla swoich wyznawców i tylko po to, by go sobie czynili poddanym. To samo stanowisko zajmuje islam, dla którego pełnymi i prawdziwymi ludźmi są tylko muzułmanie i nikt inny. Tymczasem świat chrześcijańskiego Boga, jest miejscem dla wszystkich ludzi, niezależnie od tego w którego z nich wierzą. Świat Jahwe jest światem Żydów i dla Żydów, świat islamu jest wyłącznością muzułmanów. Wyjątkiem jest świat chrześcijański, będący miejscem dla wszystkich ludzi, niezależnie od ich wyznania i stopnia religijności. Pojawia się wrażenie, że zarówno żydowski Jahwe, jak i muzułmański Allach, pojawili się w odmiennej przestrzeni teologii w porównaniu z chrześcijańskim Bogiem Ojcem, skoro ten ostatni stworzył świat nie tylko w inny sposób, ale też i z innej materii, przy czym Allach pracował przy tym zadaniu w całkiem inaczej, niż dwaj pozostali. Nie, jak Jahwe przez sześć dni, by siódmego dnia odpoczywać, ale działał najwyraźniej na pogański sposób. Jego akt stworzenia był bliższy buddyjskiej, niż żydowskiej opowieści o powstaniu świata. Aby móc powołać do istnienia ziemię rozkazał mianowicie wiać wiatrowi, którego podmuchy miały wzburzyć wody po to, by dać im czas na pojawienie się ziemi. Czterdziesta pierwsza sura Koranu opisuje to w następujący sposób: „czyż nie wierzycie w Tego, który stworzył ziemię w ciągu dwóch dni”? Allach nakazał również wodzie, by uspokoiła fale, by z zastyglych fal mogły uformować się góry. Ich powstanie zmierzało do tego, aby ziemia mogła podtrzymać istnienie istot żywych. Skutkiem tych wydarzeń miało być pojawienie się Praziemi, którą to Allach ukształtował w formie siedmiu podstawowych lądów, układając je „jeden nad drugim jak namioty”. Granice najodleglejszej, sięgają samego jego tronu, będącego też „pieczęcią spajającą świat”. W ramach muzułmańskiej logiki tworzenia świata, niebo – inaczej niż ma to miejsce w chrześcijańskiej i żydowskiej tradycji – znajduje się nie tylko nad ziemią, ale też i pod nią samą w postaci schodów prowadzących do piekła. Tak utworzona ziemia kołysała się jednak bezładnie, więc Stwórca nakazał aniołowi wziąć ją na swoje ramiona i aby zapewnić mu oparcie stworzył rubinową skałę (z jakiejś przyczyny zielonej barwy, nie rubinowej) z siedmioma tysiącami otworów, a w każdym z nich utworzył osobne morze, by na samej skale oprzeć stopy anioła. Stworzył też olbrzymiego byka, który miał czterdzieści tysięcy głów i tyle samo oczu, nosów, języków i nóg oraz tak wielkie rogi, że przebijały ziemię i docierały aż do tronu Boga. Gdyby człowiek chciał przejść od jednej byczej nogi do drugiej, musiałby wędrować przez pięć lat. Wdech byka powoduje też przypływ w morzach i oceanach, a wydech jest przyczyną odpływu. Sam stoi na monstrualnych rozmiarów wielorybie, przywiązanym do Bożego tronu łańcuchem o grubości siedmiu nieb i siedmiu ziem. Gdy byk i wieloryb wypiją całą ziemską wodę, nastąpi koniec świata, a czas zatrzyma się na zawsze. Wtedy, pobożni mężczyźni zamieszkają w Raju, gdzie każdemu przysługiwać będą siedemdziesiąt dwie kobiety, w tym dwie hurysy o codziennie odnawiającym się dziewictwie. Jaki to wszystko ma związek z żydowską Biblią i Nowym Testamentem chrześcijan? Najwyraźniej żaden.
Tylko niezłomna wiara w identyczność trzech Stwórców może prowadzić do wniosku o jednolitej i do tego wspólnej tożsamości trzech religii – judaizmu, chrześcijanstwa oraz islamu. W istocie są w swej społecznej treści głęboko inne, prowadzą do odmiennej wizji świata, a chrześcijaństwu z całą pewnością bliższy jest sposób przedstawiania Boga w postaci biblijnego Jahwe, niż jako Alacha-Demiurga, tworzącego go przy tym w taki sposób, jakby był rodem z afrykańskiej pustyni i puszczy. Islam jest nie tyle trzecią religią monoteistyczną, ile echem pogańskich wierzeń pustynnych Arabów. Nie ma żadnej teologicznej podstawy, by traktować go podobnie do judaizmu i chrześcijaństwa.
Analizy religioznawcze są dokonywane zwykle przez ludzi religijnych, więc i mało obiektywnych, bo widzących przedmiot rozważań „od środka”, nie zaś jako byt sam w sobie. Głębsza analiza religijności ludzi w przestrzeni ich naturalnego środowiska społecznego, które jest uzależniona od wielu czynników historycznych, kulturowych i językowych, z reguły nie jest podejmowana przez wzgląd na swoiście pojmowaną poprawność i uznanie, że sprawy religii trzeba pozostawić ludziom religijnym. Ci tymczasem, podchodzą do zagadnienia bardziej ideologicznie, niż analitycznie. Na przykład, wspomniany już Lazarus, opisuje w swojej książce zatytułowanej Religie porównawcze dla opornych, tylko trzy z nich: judaizm, chrześcijaństwo oraz islam, milcząco uznając, że cała reszta – buddyzm, hinduizm, religie Chin i Japonii, już na to miano nie zasługują, albowiem w ich centrum nie ma Boskiej Osoby. Pozostaje wrażenie, że religie całej drugiej połowy ludzkości, dla tej pierwszej nie mają żadnego znaczenia, będąc rodzajem bezużytecznego pogaństwa. Gdyby Huntington przyjął taki punkt widzenia, wtedy tytuł jego Zderzenia cywilizacji musiałby być zmieniony na Zderzenie prawdy z próżnią. Jest oczywiste, że powstałaby zupełnie inna książka, głosząca odmienne tezy od tej, która stała się światowym bestsellerem. Jest przy tym znamienne, że orientaliści i religioznawcy pomijają „paradygmat Huntingtonta” zgodnym milczeniem w uznaniu, że jest to analiza dyletancka i nieprofesjonalna i pochodząca spoza ich przestrzeni badawczej. W dwutomowym uniwersyteckim podręczniku J. Daneckiego, będącym podstawą dla wykładu o świecie islamu, nie ma żadnego powołania – ani na samego Huntingtona, ani też na któregoś z jego komentatorów.
Prezentowana tu książka, zatytułowana Egzekutor, ma cel podwójny. Pierwszy, to beletrystyka, prowadząca czytelnika do przygody w zakamarkach egzotycznej miłości ortodoksyjnego muzułmanina do koptyjskiej chrześcijanki oraz dylematy związane z islamskim terroryzmem. Cel drugi, to wprowadzenie go, nieco niepostrzeżenie, w realia współczesnych problemów kulturowych i narastającego zderzenia pomiędzy Zachodem a światem islamu. Bohater Egzekutora jest synem oficera, który w 1981 roku dokonał skutecznego zamachu na życie prozachodniego prezydenta Egiptu – Anwara Sadata. Jego miłość, to egipska Koptyjka, spadkobierczyni dominującej kiedyś w tym kraju odmiany chrześcijaństwa. Warto jest zrozumieć mechanizm procesu, który doprowadził do tego, że chrześcijaństwo mające kiedyś w regionie dominującą pozycję, w ciągu trzech pokoleń niemal zniknęło, ustępując islamowi i pozostawiając ślad tylko w postaci jego koptyjskiej odmiany. To mechanizm wart zastanowienia w relacji do braku podobnego sukcesu muzułmanów w europejskej części dawnego Imperium Rzymu. Warto też zrozumieć i to, że w życiu jednostkowym nie ma przestrzeni dla kompromisu i związek muzułmanina z chrześcijanką może mieć faktyczne miejsce tylko na warunkach jednej ze stron. Islam nie znosi ani samowolnej interpretacji własnych dogmatów, ani też wyboru własnej drogi. Grozi za to śmierć. O tym, że sprawa jest wyjątkowo skomplikowana dowodzi też wszystko, co dzieje się dzisiaj na Bliskim Wschodzie i co dziać się tam będzie w przyszłości.Czytelnicy w swej ogromnej większości uznają, że książki mające naukową formę są przeznaczone wyłącznie dla środowiska specjalistów. Dlatego, sięgają po nie rzadko, dodatkowo odstraszani licznymi przypisami i wykazem literatury źródłowej. W rezultacie, wiedza szerokiej publiczności o sprawach, mających dla niej samej coraz większe znaczenie, bierze się z krótkich audycji telewizyjnych i materiałów prasowych odnoszących się do bieżących wydarzeń. Wyborcy, zmuszeni do podejmowania ważnych decyzji politycznych nie uzyskują wystarczającej wiedzy, by ocenić na przykład to, jak groźny dla ich państwa jest wojujący islam, czy też, jakie znaczenia dla regionu ma fakt, że na Ukrainie istnieją aż cztery odmiany prawosławia, a nie tylko jedna, jak możnaby sądzić z medialnych informacji.
Współczesny świat muzułmanów przekształca się w swoiste intelektualne i emocjonalne odludzie. Dla reszty ziemskiego globu byłoby to nie warte zainteresowania, gdyby nie fakt, że Allach upodobał sobie ludy mieszkające na terenach zasobnych w surowce energetyczne i konieczne dla egzystencji Zachodu oraz to, że wyposażył je w religię tyleż wielką globalnym rozmiarem, co i dość prymitywną, specjalizującą się przy tym w manifestowaniu nienawiści do inaczej myślących. Zgodnie z niezwykle szczególnym rodzajem racjonalności prezentowanej przez muzułmanów, wszyscy innowiercy, to albo głupcy, albo też złośliwi przeciwnicy jedynie słusznej wiary, a więc też ich życie nie ma dla Boga żadnej wartości. Unicestwienie życia niewiernego, to wysiłek nie tylko godny Raju, ale i niewiele większy niż splunięcie we własny talerz.
Z punktu widzenia reszty świata, islam jest w przestrzeni intelekualnej tak prymitywny, że byłby niewart uwagi, gdyby nie to, że zajmuje znaczną część wschodniej półkuli Ziemi, a jej mieszkańcy to aż jedna czwarta ludzkości, przekonana przy tym o przypisanej jej wyższości nad resztą. Jak poradzić sobie z intelektualnym prostactwem przyciągającym tak wielu mieszkańców? Naukowe wyjaśnienie tego fenomenu jest oczywiście możliwe, gdyby nie to, że ludzie, którzy mu się poświęcają, zanim się poświęcą, stają się zwykle najpierw jego wyznawcami, a przynajmniej sympatykami. Naukowe opracowania pisane z pozycji wyznawcy lub sympatyka przestają być naukowe już w momencie powstania samego afektu i wtedy koło się zamyka. Tysiące ukazujących się opracowań, to raczej apologetyka islamu, niż jego analiza. Nie dziwi podejście jego gorących wyznawców, jak na przykład Saida Qutba, Egipcjanina, który za wiarę w Mahometa został skazany na śmierć za próbę obalenia porządku społecznego. Jego przekonanie o tym, że „nie jest celem Islamu zmuszanie ludzi do wierzenia. Islam nie jest po prostu wierzeniem, jest zapowiedzią uwolnienia człowieka od zniewolenia przez innych ludzi”, nie byłoby niczym nagannym, gdyby nie to, że zarówno „wolność”, jak i „zniewolenie” definiował całkiem na odwrót, niż czyni to Zachód i reszta ludzkości. Rzecz w tym, że popularność islamu i jego siła przekonywania nie daje się racjonalnie wyjaśnić w ramach nauk społecznych, ale raczej w przestrzeni psychologii tej części męskiego rodzaju, który ulega swoistej psychozie. To pośród mężczyzn zjawisko częste, nie zdarzyło się jednak, by tego rodzaju przypadłość, stała się treścią całej cywilizacji. Jest na to wiele dowodów w ramach samej konstrukcji świata islamu oraz pozycji w nim kobiet, bez wątpienia pełniących systemową rolę poddanych ich mężczyzn.
Wzmiankowanej wyżej kwestii została kiedyś poświęcona książka tureckiego pisarza i noblisty – Orhana Pamuka. Oto, przed jakim problemem staje jeden z bohaterów, wynajmowany przez sułtana artysta w celu uwiecznienia – wbrew ortodoksyjnej tradycji islamu – jego własnych rządów za pośrednictwem sztuki figuratywnej: „napracowałem się nad ilustracją. W tej pozycji powinny być widoczne końskie jądra, ale pominąłem je, bo mogłyby przyciągnąć uwagę kobiet”. Mahomet zadbał o tę część życia pobożnych muzułmanów w ten sposób, że polecił regularnie kobiety bić. Oto, co ma na ten temat do powiedzenia sam Koran: „Mężczyzna, który daje posłuch kobiecie, ginie. Kobietę oporną w łożu bić należy”. W tej sytuacji, muzułmanie mogą mieć prawdziwy problem z oddzieleniem realiów ich codzienności od głęboko skrywanych erotycznych marzeń i niemożności, a ewentualne przyjęcie zachodniego systemu wartości byłoby w mniemaniu ich mężczyzn głęboką degradacją. Islam, wbrew wszelkim teoriom, to nie problem miejsca Allacha w życiu wyznawców, lecz przede wszystkim kwestia rozdziału dobra w postaci kobiet.
W ślad za erotyczną psychozą świata islamu idzie niechęć lub nawet nienawiść do inności. Jest zbudowana na przekonaniu, że jest on tak idealnym systemem społecznym, że wcześniej nie miało prawa istnieć nic godnego uwagi. Jeśli jednak istniało, to należy się mu zniszczenie, bo nic mniej doskonałego niż islam istnieć nie ma prawa. Nieważne, że myślenie tego rodzaju jest pozbawione historycznej logiki, a świat mahometan narodził się w rzeczywistości jako ostatni pośród wielkich cywilizacji ludzi, bo dopiero w VII wieku naszej ery. Przedtem, od sześciuset lat istniało tam chrześcijaństwo, a od dwóch tysięcy lat judaizm, perski zaratustrianizm, a w sąsiedztwie – indyjski hinduizm oraz buddyzm, chiński taoizm i japoński szintoizm. Z punktu widzenia muzułmańskiej manii wielkości, były to nie tylko kultury nic nie warte, ale wręcz szkodliwe, bo zabierały miejsce religii jednej słusznej, tyle, że słusznej w bardzo szczególny sposób. Niech świadczy o tym wyznanie ósmowiecznego intelektualisty Ibn Qutayby: „islam przypisuje rządzeniu cztery sprawy: sprawiedliwość, łupy wojenne, modlitwę piątkową oraz dżihad”. W tym stwierdzeniu Boga nie ma wcale. Jest „sprawiedliwość” wiązana z rozdziałem wojennych łupów, jest wspólna i obowiązkowa modlitwa piątkowa, jest również dżihad, czyli „zmaganie i walka w celu poszerzenia panowania islamu”, ale Bóg w tej idei pojawia się niejako na marginesie, nie jako ktoś wszechmocny i ustanawiający ziemskie prawa, lecz jako „lampa we szkle”, która znajduje się w skalnej niszy, a której sprawcza dla świata rola nie jest w żaden sposób zdefiniowana. Czy to więc napewno religia, czy też sprawny system podbijania innych i przekształcania ich w wiernych tej właśnie lampy we szkle? Muzułmański myśliciel Al-Ghazali, uznawany w świecie wyznawców islamu za największy umysł wszechczasów, nie bez przyczyny przekonywał, że „należy zniszczyć Rozum, by odnaleźć Rację”. Dla człowieka śródziemnomorskiej tradycji, „racja” bez rozumu nie ma najmniejszego sensu. Dla muzułmanina natomiast, rozum znajduje się w sprzeczności ze zrozumieniem „racji”. Tych dwóch punktów widzenia pogodzić się nie da. Świadomość ludzi islamu jest inna niż reszty świata i muzułmanie żyją w złudnym i do tego w szkodliwym przekonaniu o jedynej racji, jaką sami reprezentują. Więcej, dla muzułmanina równie pobożnym czynem jak zabicie niewiernego, jest zniszczenie zabytków powstałych w okresie przed misją Mahometa. W marcu tego roku uzbrojeni po zęby wyznawcy Proroka, przy użyciu buldożerów, rozpoczęli niszczenie wykopalisk w starożytnym Nimrud i Chorsabad, miastach założonych dwadzieścia stuleci temu. Wcześniej, zniszczyli równie starą Hatrę, a potem sławną Niniwę. To dowód na to, że w świecie islamu jest więcej agresywnej psychopatii, niż w jakiejkolwiek innej społeczności ludzi. Warto byłoby poddać rzecz badaniom naukowym, na ile to utrwalone od wieków przekonania dokonują w ludzkich umysłach tak głębokiego spustoszenia, że przekształacają wiedzę, doświadczenie i poglądy w odmianę psychopatii.
Nieporozumienie wynikające z niewiedzy jest zresztą powszechne. Emir Egiptu, panujący w pierwszej połowie XIX wieku, zapragnął uniezależnić swój kraj od Imperium Ottomańskiego i przekształcić go w potęgę na wzór europejski. Doszedł przy tym do wniosku, że Zachód ma tak wielką przewagę nad jego światem tylko z tej przyczyny, że dysponuje jakiegoś rodzaju tajemną wiedzą, której wykradzenie otworzyłoby jego własnemu krajowi mocarstwowe możliwości. Wysłał więc do Europy grupę muzułmańskich imamów pod kierownictwem znanego z uczoności Rifa’y al Tahtawi’ego z zadaniem zdobycia tej tajemnicy. Ten, wraz z grupą imamów przebywał w Paryżu całe dwa lata, ale nawet po tym doświadczeniu nie potrafił zinterpretować źródeł głębokiej odmienności pomiędzy muzułmańskim Wschodem a Europą. Jedyne, co mu przyszło do głowy, to myśl, że oto „pogardy godna religia Paryżan polega na tym, że swych mędrców i fizyków umieszczają ponad prorokami, przeczą istnieniu Opatrzności i rzeczy ponadnaturalnych”. W półtora stulecia później, uchwalona została w Kairze muzułmańska karta praw człowieka. Powstała jako reakcja na ONZ-owską Deklarację Praw Człowieka i Obywatela, ale nie poszła dalej, niż refleksja imama sprzed półtora stulecia, tak oto podsumowując odmienność islamu od reszty świata: „Islam ujmuje całościowo życie i jego problemy. Jest zupełnym i doskonałym kodeksem życia, nie znosi częściowych reform i kompromisów”. Kraje muzułmańskie nie zgodziły się z ONZ-wską Deklaracją z tej przyczyny, że uznały ją nie tylko za niezgodą z wyznawaną przez nich prawdą, ale za ułomną z samej definicji, boakceptująca wartości nie wymieniane przez islam, a więc i znacznie gorszą, niż system obowiązujący w ich krajach. Idąc w ślady Tahtaw’iego uznano, że „mężczyźni i kobiety mogą skutecznie funkcjonować w tym świecie tylko uświadamiając sobie swój prawdziwy związek z Allachem i jego Stworzeniem”. A ten prawdziwy związek może być realizowany tylko w ramach islamu, a nie w jakiejkolwiek innej formie. Wedle tego podejścia do współczesnego świata, tylko islam jest systemem doskonałym, nie potrzebuje żadnych korekt ani poprawek i nie może wzorować się na niczym innym z wyjątkiem orzeczeń Proroka sprzed półtora tysiąca lat. Trzeba zdać sobie sprawę z konsekwencji takiego poglądu. System doskonały ze swej natury nie potrzebuje poprawek ani zmian. W takim ujęciu, słowo „reforma” jest zbędne. Nie reformuje się przecież doskonałości, bo to nieracjonalne. Doskonałość realizuje się przez dokładne wypełniania zawartych w niej wartości. I tyle. Nie może być większej sprzeczności niż przekonanie muzułmanów w relacji do wizji świata z zachodniej perspektywy. Mieszkańcy Zachodu uważają, przeciwnie niż muzułmanie, że istotą systemu społecznego jest jego stałe reformowanie i dostosowywanie do dziejących się przemian, do zmieniających się poglądów ludzi oraz okoliczności historycznych. System zachodni zmienia się więc stale i z samej swej istoty. Muzułmańskim ideałem jest tego odwrotność, czyli brak zmian. Dla człowieka Zachodu, to nie do wiary, że może istnieć taki pogląd, a już w ogóle nie zdaje sobie on sprawy z tego, że tego rodzaju rozumienie rzeczywistości jest wszczepione w umysły muzułmanów od urodzenia i w konsekwencji nie mogą oni zrozumieć z jakiej to przyczyny ich system, taki całościowy oraz bezwzględnie idealny pozostaje daleko w tyle za resztą świata. Rodzi to poczucie krzywdy i przekonanie o byciu permanentnie oszukiwanym, co prowadzi do ślepej agresji. No, bo jeśli, jak twierdził cytowany wcześniej Said Qutb „boski system islamu wolny jest od niedostatków, jest pełny i doskonały, nie ma w nim niczego, co byłoby błędne”, to i żadne reformy nie są mu potrzebne. Odpowiada mu na to Ishrad Manji, wyzwolona muzułmanka z Kanady: „Spróbujcie mi wyjaśnić, dlaczego żadna inna religia na świecie nie jest źródłem tylu zbrodni terrorystycznych i popełnianych w imię Boga wykroczeń przeciwko prawom człowieka?”. „Islam – dodaje francuski znawca cywilizacji F. Braudel – jest dzisiaj o dwa wieki spóźniony w stosunku do Europy. Jego życie codzienne, to wędrówka w ślad za uciekającą trawą”. Z tej między innymi przyczyny jest dla współczesnego świata tak wielkim problemem. Półtora miliarda sfustrowanych mieszkańców, to problem globalny, nie tylko regionalny.
Ilustracją zagadnienia jest rzadko kiedy podkreślany, a nigdy poważnie nie analizowany fenomen błyskawicznych sukcesów islamu po śmierci Mahometa. Pozostawił swoich wyznawców bez prorockiej opieki i bez odrębnej możliwości kontaktu z Allachem półtora tysiąca lat temu, w 632 roku n.e. Byli wtedy tylko panami ubogich i pustynnych terenów Arabii. W trzy pokolenia poźniej, jego następcy rządzili już największym i najbogatszym imperium świata, rozciągającym się od Pirenejów na zachodzie, po Indie na wschodzie. Jaki był mechanizm tego, że miliony ludzi żyjących w ramach kilkuset lat własnej i odmiennej tradycji pozwoliły się przekonać, że oto tylko nadchodzący z pustyni islam jest właściwym systemem kulturowym, lepszym niż rzymskie chrześcijaństwo i perski zaratustrianizm? Próbą zwrócenia uwagi na ten aspekt społeczności muzułmanów jest właśnie prezentowana powieść zatytułowana Egzekutor.
Źródłem tytułu prezentowanej książki jest misja, jaką ma do wykonania bohater, a która sprowadza się do wykonywania politycznych egzekucji. Jest szkolony i finansowany do zabijania najbardziej eksponowanych polityków, stojących na przeszkodzie ekspansji fundamentalnej formy islamu. Zabójstwo tego rodzaju powinien mieć zresztą we krwi, jako że jest rodzonym synem mordercy Anwara Sadata, prezydenta Egiptu, którego śmierć wstrząsnęła w 1981 roku całym regionem. Na koniec tej szczególnej kariery otrzymuje niewyobrażalne w swych skutkach zadanie, nie tylko w związku z jego techicznym aspektem (samolot pasażerski), ale tym, które stawia przed nim i resztą świata podstawowe pytania egzystencjalne oraz kwestię samej treści człowieczeństwa. Czy uda mu się przezwyciężyć samego siebie w imię miłości do kobiety innego wyznania? Zapraszam do lektury…
[…] Zapraszam do przeczytania wpisu na blogu autora pt. Egzekutor. Islam to religia czy zwykła ideologia? oraz do spotkania się z profesorem na Warszawskich Targach Książki przy stoisku wydawnictwa […]