Pytanie zawarte w tytule jest świadomym zabiegiem, kierując tak skomplikowane zjawisko, jakim są ludzkie emocje na jednakowy poziom emocjonalny. Tymczasem, gniew, agresja i złość, dają się do pewnego stopnia kontrolować, natomiast frustracja jest stanem trwałym, wymykającym się spod kontroli, wyjątkowo przy tym destrukcyjnym dla psychiki nosiciela. Kiedyś, nazywano ją melancholią. Wobec atmosfery ostatnich wyborów prezydenckich i negatywnych emocji, nie wygasających pomimo wyborczego rozstrzygnięcia, zastanawiam się na ile może być ona źródłem tej niesympatycznej dziwaczności, która daje się dostrzec nie tylko wśród samych polityków (niezależnie od znaczenia nadawanemu pojęciu), ale także pośród kibicującej im publiczności.
Ostatnie rozważania poświęciliśmy społecznemu mechanizmowi, którego źródło tkwi w dostrzegalnym zmęczeniu wyborców rodzajem „siły spokoju”, jaką prezentował ustępujący prezydent i chęcią zastąpienia jej nieznanymi jeszcze cechami następcy. Zamierzałem odejść już od tematyki krajowej, wyczerpanej procesem wyborczym i wszechstronnie omawianym w mediach, na rzecz tego, co nam może grozić od wschodniej strony wobec pełzającej agresji Rosji w stosunku do Ukrainy. Otrzymałem jednak od czytelników kilka komentarzy, z których znaczna część nie dotyczy treści ostatniego postu, związanego z mechanizem polskich wyborów oraz ewolucją nastrojów politycznych w kraju, lecz koncentruje się na wylewaniu goryczy niechęci w stosunku do przegranych. To zastanawiające, bo przecież ci, którzy byli prezydenturze Komorowskiego przeciwni, powinni czuć teraz radość zwycięstwa. Najwyraźniej jednak, stan złości wcale ich nie opuścił. Radość ze zwycięstwa jest normalną reakcją na sukces, dlaczego więc wciąż dominuje złość? To zadziwiające również i z tej przyczyny, że jest reakcją na kwestię w publikowanych tu tekstach nie podejmowaną, albowiem staram się dociekać istoty społecznych procesów oraz ich mechanizmów i programowo nie wyrażać osobistych emocji i być możliwie obiektywnym. W komentarzu do ostatniego postu, trzykrotnie i do tego z pełnym przekonaniem, zabierają jednak głos jacyś „Janowie”, nie wyjaśniając przy tym, czy jest to tylko jedna osoba, czy też są to trzy odmienne „Jany”. Jego (ich) wywody są jednak charakterystyczne dla osób traktujących sukces innych jako własną porażkę. Wygląda na to, że w Polsce trudno o osiągnięcie satysfakcji bez upokorzenia przeciwnika. Ta cecha tak często pojawia się w naszej historii, że jest warta zastanowienia. „Wystarczy tylko przejrzeć galerię memów – kieruje do mnie swoje przemyślenia „Jan” – docierających nader celnie i nieraz “do bólu” i “do jądra” sprawy – aby znaleźć odpowiedzi na pytanie – “Dlaczego Komorowski przegrał”. Proszę np. przejrzeć lawinę memów ośmieszających “dobre rady >>jak żyć<<” typu: „zmień pracę i weź kredyt” lub „emigracja to nie tragedia, tylko szansa”. Dobrze, ale co to ma do rzeczy? Tematem ostatniego postu nie było pytanie „dlaczego Komorowski przegrał?, ani też, „dlaczego Duda wygrał?” Jego tytuł – „Pany” i „chamy”, czyli prekariusze i niziołki oraz podtytuł – „Koniec świata szwoleżerów i requiem dla klasy politycznej” wskazuje, że główna teza rozumowania, ma niewiele wspólnego ani z samym Dudą, ani z Komorowskim, lecz dotyczy pewnych cech naszych narodowych postępków. Co powoduje, że jest w kraju tak wielu ludzi nie trawiących rzeczowej analizy, ale za to szczerze zastępujących ją inwektywami?
Autor uwag pisze dalej, że „niestety – w analizie zabrakło podstaw. PO doszło do władzy obietnicami powrotu młodych z emigracji, obniżenia podatków, taniego i sprawnego państwa zderegulowanego i bez biurokracji – teraz po prostu szala niezadowolenia z DOKŁADNIE ODWROTNEJ polityki PO spowodowała przegrana Komorowskiego jako symbolu gnuśności i zwykłego “obciachu” tapetowanego napuszoną retoryką. Pomijam skandaliczne mataczenia w sprawie Smoleńska, gdzie Komorowski, Tusk i PO zrobili wszystko, aby polska racja stanu została zdeptana do granic upodlenia. Ponadto wpływ miały publikacje nt związków z WSI tj. GRU i ich wybitnie negatywnej roli dla gospodarki i polityki polskiej. Vide “zadziwiające” objawy “amnezji wybiórczej” w sprawie zeznań Komorowskiego na poczatku roku w sprawie afery marszłkowskiej. Całość zaś optyki podsumowała i przeniosła na nowy poziom widzenia afera taśmowa – nawet dla najbardziej “opornych” PO zaczęło funkcjonować jako banda zwykłych cynicznych oszustów i złodziei. Nieuwzględnianie tego w analizie jest zwykłym oderwaniem od ZASADNICZEJ rzeczywistości, w której Platforma KONSEKWENTNIE otrzymała zapłatę za swoje “dokonania”… W mojej ocenie przypisany w artykule podział na PO i PIS jako podział na “szlachtę” i “chłopstwo” jest całkowicie chybiony. Jeżeli już na siłę to jakoś “dopasowywać”- to PIS jest spadkobiercą wartości narodowych, które ze szlacheckich w XIX i XX w objęły także chłopstwo i robotników – natomiast PO wyznawało zasadę “polskość to nienormalność” i swoistą politykę biczowania Polski i Polaków “pedagogiką wstydu”, która objawiała się w zaniechaniu reakcji – czyli de facto akceptacji upowszechniania w skali globalnej np. “polskich obozów kocentracyjnych”. Nie jest to postawa chłopska lub inna – jest to zwyczajnie postawa zdrajców i sprzedawczyków rodem z Targowicy”.
Ufff! Strasznie tu dużo gniewnych wykrzykników, urażonej dumy (jakiego rodzaju i jakiej przyczyny?), agresywności własnych racji oraz poczucia bolesnego urazu na intelekcie. Do tego w kółko to samo, co wciąż słyszy się w przestrzeni niskich lotów dyskursu, a przecież temat podjęty w poprzednim tekście nie miał z tym wszystkim wiele wspólnego. Czy to dlatego, że autor uwag poczuł się pominięty w kwestii przynależności do stanu szlacheckiego? Byłoby to szalenie „polskie”. Zastanawia mnie, skąd wśród Polaków bierze się aż tyle złych myśli w sytuacji, w której zwycięzcy powinni radować się sukcesem swego kandydata, wyprawiać wesołe balangi oraz biegać radośnie po ulicach miast. Tymczasem, nic z tego. Dalej złość, gniew, frustracja i dyszenie żądzą zemsty. Z jakiej przyczyny? Czy to szczególna cecha naszego społeczeństwa, którego znaczna część z łatwością wpada w powagę gniewu i poczucia krzywdy, nie potrafiąc i nawet chyba nie chcąc cieszyć się z dokonań, których przecież niemało? Jednak, gdy słucha się licznych komentarzy w stylu cytowanego „Jana”, to obraz historii kraju przedstawia się jako jedno, wielkie pasmo nieszczęść i niepowodzeń oraz walki z czyhającymi zewsząd Mefistofelami żądnymi krwi dzieci najbardziej uczciwych ojców. Dlaczego negatywne uczucia tak radykalnie przeważają nad pozytywnymi?
W jednym z najmądrzejszych i najbardziej humanitarnych systemów filozoficznych -, buddyzmie, gniew jest uważany za cechę świadczącą o skazie na charakterze człowieka, uniemożliwiającej osiągnięcie prawdziwego celu życia, jakim jest dążenie do oświecenia. Buddyjskie oświecenie, to „zrozumienie”, „samourzeczywistnienie”, „samorealizacja”, uczucia, które są tam kwintesencją spokoju osiągniętego z dojścia do celu, jakim jest stan „przebudzenia”, czyli umiejętności odróżnienia zła od dobra. Wyróżnia się przy tym stan „wyzwolenia” i „całkowitego oświecenia”. Pierwszy, to następstwo uwolnienia się od cierpienia (dukkha), drugie – usuwanie niewiedzy poprzez nagromadzenie mądrości, prowadzące do nirwany – wyzwolenia z koła wcieleń i ostateczne oświecenie. Taki stan oznacza, że wyznawca jest wolny od złości, nieprzychylności względem innych, zawiści i złych skłonności. Gniew jest uważany za jedno z najważniejszych splamień, oddalających od oczekiwanego stanu oświecenia. Jakże dalecy jesteśmy od ideałów buddyzmu, skoro dominują w nas zupełnie inne cechy społeczne – raczej zawiść, niż wielkoduszność, zaślepienie własnymi racjami, zamiast wyzwolenia się od złych emocji.
Buddyzm nie jest jedyną religią namawiająch wiernych do wejścia na ścieżke doskonałości. Takie też było pierwotne chrześcijaństwo, uznające gniew za jeden z siedmiu grzechów głównych. Świadomie budzony i podsycany staje się czymś odwrotnym od miłości bliźniego, która była przeciez jego pierwotną zasadą moralną. Dlaczego w Polsce – rzekomo głęboko chrześcijańskiej – dominuje raczej niechęć do bliźniego, niż do niego miłość? Kiedyś, osoby szczególnie podatne na gniew uważane były nie tylko za impulsywne, lecz też i negatywnie oceniane przez otoczenie. Okazuje się, że ta zasada przetrwała nie tylko w byduzmie, ale rownież i w wielu krajach chrześcijańskich. Tyle, że Polska ma tu miejsce szczególne, gdzie – jak dawno zauważył Melchior Wańkowicz – zawiść ma swoiście bezinteresowny charakter, „kiedy to kurwa zazdrości księdzu, że biskupem został. Sąsiad nie cieszy się, że ktoś ma lepiej, tylko jak mu dowalić. Nie ma radości z sukcesu drugiego, tylko ploty i insynuacje dla własnych korzyści”.
Ta polska cecha nie ma bezpośredniego związku z klasowością społeczeństwa i „Jan” niepotrzebnie odniósł uwagi wprost do siebie oraz sprowadził do odmawiania mu udziału w szlacheckiej tradycji Polaków. Tyle, że sprawa nie jest jednoznaczna. Polska szlachta też znana była z pieniactwa i zamiłowania do sporów sądowych nawet z błahych powodów. Szlachta zniknęła, ale choroba pieniactwa, złości, bezinteresownej zawiści i niechęci w stosunku do innych pozostała. Znaczy to, że jest coś takiego w naszym charakterze narodowym, co nie pozwala cieszyć się z sukcesów innych, jeśli my sami w nich nie uczestniczymy. A narodowy charakter, to historycznie ukształtowany, trwały zespół postaw i wzorów zachowań typowy dla przestawicieli danego narodu.
Odpowiedź na zadane w tytule pytania może się kryć w innej przestrzeni kulturowej od buddyzmu odległej, ale za to bliskiej nam pod religijnym względem. Papież Franciszek w czasie zeszłorocznego spotkania z przedstawicielami „bratnich religii” – judaizmu oraz islamu, otwarcie zadał im pytanie o prawdziwe przyczyny wzajemnych konfliktów, chociaż – jak sam stwierdził – Bóg chrześcijański jest osobowo tożsamy zarówno z Jahwe, jak i z Allachem. O co więc się spieramy i czemu się tak nienawidzimy?
Przychodzi mi do głowy, że Polacy – ale także i inne narody mające wielowiekowe doświadczenie w kontaktach ze światem islamu – mogą w jakimś stopniu ulegać jego przypadłości, którą określa się słowem huzun. „Huzun, tureckie słowo określające melancholię ma arabskie korzenie. W Koranie pojawia się jako „huzn” (w dwóch wersjach) i jako „hazen” (w trzech) i oznacza dokładnie to samo. Rok śmierci Chadżidży, żony Mahometa, i Abu Taliba, jego wuja, nazwano w Księdze „senetul huzn”, czyli rokiem smutku. Pojawiły się dwa bardzo odmienne znaczenia „huzun”, odwołujące się do różnych tradycji filozoficznych”. Z pozoru huzun jest odpowiednikiem europejskiej melancholii, łączącej apatię, depresję i zniechęcenie. Może mieć postać fizyczną i psychiczną. Przedłużając się i pogłębiając prowadzi do ciężkiego schorzenia w postaci schizofrenii. W literaturze spotykane jest również rozumienie słowa huzun jako głębokiego rodzaju smutku.
Grecki filozof Hipokrates podobne uczucie określał mianem „melancholia”. Teologowie postrzegali ją jako rezultat niedostatku wiary i pobożności, medycy – jako psychiczny stan smutku i nostalgii. Tomasz z Akwinu w wiekopomnej Summa Theologiae wyjaśniał ją na sposób człowieczy, Dante natomiast – w obszarze pojmowania Boga. Pierwszy, pisał o melancholii jako o „przygniatającym smutku prowadzącym do szaleństwa i skoncentrowaniu na bezczynności”, drugi – sytuował ją w pobliżu pobożności, jako „zaniedbanie w miłowaniu Boga – całym sercem, całością umysłu i duszy”.
Starożytni arabscy i perscy medycy zajmowali się też melancholią jako jednostką chorobową. W ich rozumieniu była bliższa odczuciu Dantego, niż uczonego Akwinaty. Melancholię, objawiającą się w ramach ludzkiej psychiki można kurować – tę, której źródłem jest odczuwanie zbyt słabej obecności Boga, wyleczyć może tylko On sam. Europejskie postrzeganie melancholii jest inne niż muzułmańskie i diagnozuje się jej przyczyny w przestrzeni nietypowego reagowania na życiowe niespodzianki. Robert Burton w XVII-wiecznym traktacie The Anatomy of Melancholy dowodził, że muzyka i taniec odgrywają kluczową rolę w jej leczeniu. Współcześni psychiatrzy potwierdzają prawdziwość tej diagnozy. Znamienne, że zwolennicy dogmatycznych porządków, wspólny taniec osób płci odmiennej w takt muzyki sytuują w pobliżu cudzołóstwa.
Społeczna melancholia nie jest zestawem uczuć indywidualnych, lecz stanem zbiorowym. Perski myśliciel – Awicenna, jak i Burton, siedemnastowieczny profesor Oksfordu, dostrzegali źródła melancholii w podobnych przyczynach: w strachu przed śmiercią, w zawiedzionej miłości, w porażkach, w następstwach intryg, w trunkach i niezdrowych potrawach. Burton był jednak dumny z tego, że dotknęła go melancholia, w uznaniu, że prowadzi człowieka do szczęśliwej samotności, rozwija wyobraźnię i – od czasu do czasu – podlega radosnej afirmacji. I nie ma tu znaczenia, czy jest skutkiem samotności, czy też jej przyczyną. A jaki wymiar ma huzun w polskim wydaniu?
Europejskie, amerykańskie i australijskie, a także i niektóre polskie matki zachęcają swoje dzieci do uczestnictwa w wyścigu do sukcesu, jakim jest w ich rozumieniu życie: „Wyróżniajcie się, bądźcie najlepsi, zwracajcie na siebie uwagę, zwyciężajcie w tym konkursie!” i do końca kibicują w jego osiąganiu. Matki muzułmańskie, a także te polskie matki, które z jakichś względów są pełne kompleksów przekazują swoim dzieciom coś innego – „bądźcie zwyczajni, normalni, tacy jak inni. Nie zwracajcie na siebie uwagi”. Pod każdą szerokością geograficzną jednakowość przeistacza się w szarość, a ta z kolei – w smutek i melancholię. Oto istota huzun i taka jest też istota społeczności, zamkniętych w sobie i żyjących w strachu przed jakąkolwiek innością.
Charakter narodowy kształtują warunki geograficzne, relacje społeczne, ekonomiczne i polityczne. Te, nie powstają same, lecz są następstwem historii regionu i narodu. Każdemu więc, komu wydaje się, że reprezentuje tylko własny punkt widzenia godzi się zauważyć, że nasze poglądy są głęboko zakorzenione w otoczeniu. Jest prawdą, że polskie spojrzenie na zagadnienie jest zdominowane ekspresyjnymi i barwnymi cechami dawnej szlachty, a nie „przyziemnością” mieszczan i chłopów. Jeśli mówimy o tym w kategoriach historycznych, to daje się zauważyć proces „równania w górę”, a Polacy mieszczańskiego i chłopskiego pochodzenia również są skłonni do uznawania za swoje niektórych tradycyjnych wartości przypisywanych kiedyś polskiej szlachcie.
Najprostsza definicja charakteru narodowego, to „zewnętrzne przejawy istotnych właściwości danego narodu”. Zawiera trzy podstawowe elementy składające się na treść tego, co najczęściej rozumie się przez charakter narodowy:
- wspólne dla znacznej części społeczeństwa cechy psychiczne;
2. wspólne elementy osobowości jednostki;
3. wspólnota kulturowa kraju.
Charakter narodowy jest uzależniony od zmieniających się warunków historycznych, ktore mają wpływ na zaniknięcie jakiejś cechy, lub powstanie nowej. Interesujące, że pośród Polaków wyraźniejsze są jednak emocje negatywne – frustracja, agresja, gniew, złość, przechodzące niekiedy w apatię, a nie pozytywne.
Słowo „frustracja” pochodzi od łacińskiego frustratio – zawód, udaremnienie. To zespół emocji uważanych za przykre, związanych z niemożliwością realizacji potrzeby, czy też osiągnięcia zmierzonego celu. Niekiedy, definiuje się ją jako każdą sytuację, która wywołuje nieprzyjemne reakcje, jak ból, gniew, złość, nudę, irytację czy lęk. Frustracja jest trwałą reakcją na niemożliwość osiągnięcia celu, pomimo usilnego doń dążenia. Psychologowie są zdania, że siła frustracji jest zależna od pewnych czynników. Kiedy jest niespodziewana, jest silniejsza. Zawód, którego się spodziewamy, jest znieść łatwiej. Niektórzy potrafią wytworzyć w sobie nastawienie (pesymizm defensywny), którego zadaniem jest obrona przed niespodziewaną frustracją i już na wszelki wypadek spodziewają się porażek zamiast sukcesów. Jeśli próby pokonania przeszkody się nie udają, pojawia się agresja lub apatia.
Gniew jest emocją mniej destrukcyjną niż frustracja. Jest reakcją na niepowodzenie lub wzburzeniem z dodatkiem agresywnego nastawienia. Ma pewne cechy szczególne zniekształcające obraz postrzeganej rzeczywistości, lecz – w przeciwieństwie do frustracji, złości i wściekłości – daje się kontrolować. Z kolei złość, to powodowana strachem reakcja, która pojawia się wtedy, gdy zablokowane zostaje nasze dążenie do osiągnięcia celu, czego następstwem jest utrata poczucia kontroli. To reakcja spontaniczna, której może towarzyszyć krzyk, gwałtowność gestów, a nawet rękoczyny. Reagowanie złością często bywa ucieczką od odpowiedzialności, kiedy wydaje się nam, że nie możemy rozwiązać problemu. Ludzie wpadają w złość również wtedy, gdy nie mają pewności co do słuszności własnych poglądów i skrycie dopuszczają, że mogą nie mieć racji. Skrajny stan emocjonalnego wzburzenia może też przerodzić się we wściekłość, powodowaną nagłym i silnym gniewem.
Polska tradycja jest pod względem eksponowania tego rodzaju emocji szczególna, ponieważ frustracja niekoniecznie przekształca się w złość, czy wściekłość, ale potrafi przejść w apatyczny stan trwałego niezadowolenia ilustrowanego fenomenem „człowieka sceny”. Napotkałem przedwojenne badania psychologiczne mieszkańców Mazowsza pod kątem zgodności ich cech z typologią charakterów opisanych przez Hipokratesa. Sangwinik (łac. sanguis – krew), to według niego najbardziej ustabilizowany typ charakteru. To osoba o optymistycznym podejściu do życia, otwarta na relacje interpersonalne, towarzyska, beztroska. Choleryk (gr. chole – żółć, stąd „żółć go zalewa”), to przeciwieństwo flegmatyka, typ pobudliwy, przejawiający tendencje do ciągłego niezadowolenia i agresji. Flegmatyk (gr. phlegme – śluz), to osoba którą cechuje temperament zrównoważony, lecz nieco bezwładny. Według Hipokratesa dominującym narządem w organizmie flegmatyka jest mózg, a dominującym „humorem” – śluz. Z kolei melancholik (gr. mélanos – czarny + chole – żółć), to osoba o pesymistycznym, lękowym i negatywnym podejściu do przyszłości, do życia, do samego siebie, a także do codziennych spraw. Melancholika cechuje temperament zgodny ze słabością jego własnego ego. Jest to człowiek o powolnych, słabych, lecz długotrwałych reakcjach uczuciowych. Osoba taka ma trudności z podejmowaniem decyzji, brakuje jej wiary w siebie. Jest wrażliwa na krytykę, jest też łatwo się obrażająca, nerwowa i skłonna do zadumy, spokojna, wyciszona, powściągliwa i mało elastyczna. Lubi marzyć i oddawać się zadumie.
Co w tym wszystkim jest dla nas najbardziej zagadkowe, to fakt dosyć powszechnego występowania w Polsce odrębnego typu osobowości, której nadano miano „człowieka sceny”. Jest z natury melancholijna i flegmatyczna, natomiast gwałtownie ożywa wtedy, gdy może wystąpić przed publicznością. Staje się żwawa, pełna energii i wiary w siebie. Mówi wtedy dużo, aczkolwiek chaotycznie, jakby pragnąc w krótkim czasie wyrzucić z siebie wszystkie myśli. Po wystąpieniu i „zejściu ze sceny”, ponownie przygasa. Dla polskiej polityki może to być o tyle ważne, że wedle tych badań, które dotyczyły w szczególności regionu Mazowsza, taki piąty typ osobowości, zupełnie nieznany Hipokratesowi, to aż czterdzieści procent dorosłej populacji mężczyzn. Może to wyjaśnia frustrację „Jana”, wyrażającego swoje polityczne niezadowolenie, bez zwracania uwagi na samą treść tekstu, do którego usiłuje go odnieść. „Człowiekowi sceny”, wszystko się bowiem kojarzy z jednym: z jego własną osobą, zdolną w jego mniemaniu do trwałego uszczęśliwienia otoczenia. Jeśli nie dostaje takiej szansy, wpada w rodzaj atawistycznej złości. Przy dłużej występujących podobnych czynnikach, złość przekształca się w trwałą frustrację oraz niekończące się niezadowolenie z otoczenia i własnego żywota. Zastanawiam się, czy pewna część dzisiejszych polskich wyborców nie podlega temu syndromowi.
Tyle, że sytuacja się zmienia. Z pokolenia na pokolenie przestajemy być narodem buntowników i indywidualistów. Jak można wnioskować z międzynarodowych badań, zachowania Polaków coraz bardziej przypominają postawy Brytyjczyków i Skandynawów, odróżniają nas też od Niemców. Przestajemy być, jak dawniej, kulturą typowo męską, a polskie kobiety mają zupełnie odmienny od mężczyzn charakter. Wydawać by się mogło, że w umysłach Polaków silnie zakorzeniony jest podział na role typowo kobiece i męskie. Mężczyzna ma robić karierę i zdobywać środki na utrzymanie domu, a kobiecie przypada opieka nad domem i rodziną. Jednak dzisiaj, polscy mężczyźni mają prawo być znacznie bardziej emocjonalni, niż kiedykolwiek wcześniej, a kobiety, wbrew stereotypom, mogą osiągać sukces nawet w typowo męskich zawodach. Nie burzymy się już przeciwko kobiecie – szefowi. Być może z tej przyczyny ruch feministyczny jest w Polsce w powijakach i nie ma nań większego zapotrzebowania.
Wbrew pozorom jednak, to wcale nie nowa cecha polskiego społeczeństwa, lecz jest również związana z podziałem ról w dawnym gospodarstwie szlacheckim. On, był rycerzem gotowym zginąć w starciu z nieprzyjacielem, ona dbała o trwałość gospodarstwa. Ot, cała polska historia feminizmu i męskiej niepewności, skłaniającej wielu Polaków – tak, jak cytowanego komentatora „Jana” – do kultywowania poczucia niesprecyzowanej złości, prowadzącej do trwałej frustracji i niezadowolenia ze wszystkiego i to niezadowolenia wmontowanego w codzienne odruchy i zachowania. Może więc nowe pokolenie, wynoszące dzisiaj na polityczne szczyty wyborczą niespodziankę w postaci Pawła Kukiza zaszczepi nam zupełnie nowe odruchy, mniej zaściankowe i znacznie bardziej światowe? Kto wie?
Oj bardzo skrytykowal pan 'Jana’. Skad u pana tak glebokie poklady frustracji?