NOWE PRZYSZŁO DO PSL BO I WIARA CZYNI CUDA.

Niespodziewany upadek Waldemara Pawlaka może mieć wielorakie skutki, lecz może też nie mieć żadnych. Jeszcze niedawno, można się było spodziewać, że to powstanie Ruchu Palikota i zdobycie przezeń prawie dziesiątej części głosów wyborców jest dowodem na to, że polska scena polityczna oczekuje zmian. Palikot okazał się jednak nie tyle nadzieją na zmianę, ile ruchem, którego trwałą cechą jest rodzaj politycznego dziwactwa i nic więcej. Wyskoczył jak diabeł z pudełka nie zmieniając niczego, a tu oto nagle stary i nudny PSL wykrzesał z siebie niespodziewaną energię, która Bóg wie gdzie go zawiedzie.
PSL nie jest ruchem nowym. Przeciwnie, jest jedyną w Polsce partią polityczną mogącą poszczycić się niemal stuletnią trwałością. Jednak do niedawna przepowiadano, że są to tylko ostatnie podrygi i w następnych wyborach ma pełną szansę w Sejmie już się nie znaleźć. A tu niespodzianka! Janusz Piechociński, jako nowy prezes starego Stronnictwa może okazać się czymś, co przewróci do góry nogami raz ustalony porządek.
Stary Metternich, austriacki minister spraw zagranicznych z czasów napoleońskich, zwykł był mawiać, że ma w swoim ministerialnym biurku tylko dwie szuflady: jedną na „rzeczy nie do załatwienia” i drugą – na te, które „załatwiły się same”. Polska scena polityczna jest pod tym względem jeszcze bardziej dziwaczna: wydaje się być na stałe zabetonowana „rzeczami nie do załatwienia”, a te które „załatwiły się same” są zupełnie niewidoczne. Wyborcy żyją jednak pomiędzy jednymi i drugimi w stanie permanentnej frustracji. PiS ma na swym czele osobę z oczywistymi problemami osobowościowymi, a taki układ gwarantuje, że partia ta prędzej popełni zbiorowe samobójstwo, niźli stanie się zalążkiem racjonalnych przemian. Z kolei, Platforma Obywatelska ma świadomość, że ludzie nie będą głosować na dewiantów, bo się ich boją, więc – chcą, czy nie chcą – muszą z nią (Platformą) zostać na dobre i na złe. Tego rodzaju konfiguracja wydała się być już czymś trwałym i nie widać było na jej gładkiej konstrukcji poważniejszych pęknięć. A tu nagle Piechociński! Wyskoczył bez uprzedzenia i bez politycznego zaplecza (czytaj: bez poparcia kolesiów) i nagle – ku własnemu zdziwieniu – znalazł się w sytuacji Bońka w Polskim Związku Piłki Nożnej: z pozoru nic nie może, faktycznie jednak – wobec otaczającej go pustki – przez krótką chwilę może wszystko. To, co się stało w PSL-u, może jednak niespodzianie uruchomić lawinę o nieprzewidywalnych konsekwencjach.
Polskie Stronnictwo Ludowe, to materia trudna. W 1990 r., jako szef sztabu wyborczego jego ludowego kandydata na pierwszego prezydenta Odzyskanej, miałem okazję poznać również i tę drugą, brzydszą twarz partii. Jej kandydat miał za sobą poparcie działaczy i – jak się wydawało – większości rolniczego ludu, ale okazał się zupełnie nie medialny. Nie dawał się ani porządnie ubrać, ani nawet przypudrować. Trzeba było kampanię prowadzić tak, by go pokazywać jak najmniej, markując, że jest tylko skrywanym uosobieniem bardziej wyrobionego otoczenia. Na taką sugestię taktyki wyborczej, kandydat się jednak śmiertelnie obraził i postanowił kampanię ozdabiać wyłącznie własną twarzą, nie zważając, że uśmiech odsłaniał mu uzębienie zasmolone tytoniem, co też zupełnie niezasłużenie sprawiało wrażenie jego braku. Z medialnego punktu widzenia była to wzorowa katastrofa. Sam Redaktor Ziemkiewicz z fałszywym współczuciem przygadał mi kiedyś, że „łatwiej byłoby promować na prezydenta jakąś betoniarkę, niż tego Pańskiego kandydata”. A jednak, w pierwszej turze wyborów, ten niemedialny kandydat PSL-u uzyskał dobrze ponad milion głosów (7,15% głosujących) i zajął piąte miejsce wśród sześciu kandydatów. Ówczesny PSL uznał jednak ten wynik za druzgocącą klęskę, stawiając uroczą diagnozę, że oto przyczyną porażki było nieszczęsne ukrywanie fizjonomii kandydata i że to tej surowej twarzy nałogowego palacza było zbyt mało, podstępnie przysłanianej przez wizażystów. Od tej pory jednak, wbrew własnemu przekonaniu i wielkim ambicjom politycznym, Polskie Stronnictwo Ludowe, zarówno to od Bartoszcze, jak i to od Pawlaka, staczało się nieustanie w dół, mając coraz większe problemy z przekroczeniem wyborczego progu. W wyborach 2015 roku, niebezpieczeństwo wypadnięcia za burtę mogłoby stać się zupełnie realne, gdyby nie sensacja w osobie Piechocińskiego. Młodszy od Bartoszcze o prawie pokolenie, absolwent Szkoły Głównej Planowania i Statystyki, do tego były pracownik naukowy katedry historii gospodarczej i dżentelmen o manierach intelektualisty, nowy prezes daje PSL-owi zupełnie nieznany dotąd wizerunek. Roman Bartoszcze był prawdziwym średniorolnym chłopem, osobiście władającym widłami, Pawlak – technikiem od rolniczych maszyn i antytalentem medialnym, a tu nagle – całkiem ogładzony i wyrobiony „chłop z Marszałkowskiej”! To rzeczywiście sensacja, a może i przełom dla całej klasy politycznej, nie tylko dla samych ludowców.
Peter Heahter, brytyjski historyk nowego pokolenia, ogłosił odkrycie Trzeciego Prawa Newtona: „ośrodek narzucający swą wolę innym wytwarza równą, przeciwnie skierowaną reakcję, której skutki się kumulują”. To, wbrew pozorom, niespecjalnie nowe poszerzenie znanego heraklitowego „panta rei” – teorii, że „wszystko płynie”, zmienia się i wszystko reaguje ze wszystkim. Z tego zapewne powodu, rzeczy wydają się nam zupełnie jasne i klarowne już po wydarzeniu, kiedy już „przepłyną” obok nas, a rzadko kiedy takimi je widzimy wcześniej. W przeddzień Kongresu PSL nie było nikogo, kto by dawał Piechocińskiemu najmniejszą szansę zwycięstwa. Dzisiaj, kiedy Trzecie Prawo Newtona zadziałało również wśród ludowców, jego sukces wydaje się już jakoś racjonalny, chociaż nadal nikt nie wie do czego miałby właściwie prowadzić. Całe zastępy komentatorów głowią się nad następstwami i debatują w oczekiwaniu dalszego rozwoju wypadków. To dowód na to, że również w polityce rzeczy dzieją się jakoś same, ku konfuzji specjalistów. Równie dobrze jednak sprawa może rozpłynąć się w wewnętrznych kuksańcach z jakich przecież dzisiejszy PSL nadal się składa, ale też – w innych okolicznościach – może nagle wylać się na zewnątrz, stając się niespodzianym katalizatorem nowego. Tylko, jakie to nowe miałoby być? Wystarczy, by wybrany właśnie prezes, jako wicepremier rządu, przestał, jak czynił to Waldemar Pawlak, odgrywać rolę stalaktytu, lecz na rządowych posiedzeniach zaczął mówić i spierać się o rzeczy większe i ważniejsze niż ciepłe posady dla kolegów. Nie sądzę, by rząd Obywatelskiej rzekomo Platformy był na taką sytuację przygotowany. Dotąd uznawał, że to on rządzi, a PSL statystuje. Jeśli nowy prezes zamierza jednak współrządzić tak, jak to wynikałoby z koalicyjnej umowy oraz konstytucyjnej pozycji pierwszego i jedynego wicepremiera, rzecz może stać się początkiem trzęsienia ziemi. Działacze Platformy są dobrze przygotowani na bredzenia kolegów z prawicy, lecz na rzeczowe argumenty wcale gotowi nie są. Dotąd, zabawa w politykę sprowadzała się do tańca wokół błotnistego grajdołu sprawy smoleńskiej. Jeśli Piechociński wystąpi w roli inteligenta zainteresowanego miejscem Polski w Europie i świecie i odwróci uwagę mediów od zupełnie bezproduktywnego Smoleńska, może całkiem zaskoczyć polityków Platformy, którzy będą nadal przekonani, że rola rządzących należy się im z urzędu. Nie mogą jej – jak zdają się myśleć – rzetelnie wypełniać, bo przeszkadza im jazgot przychodzący z prawej strony politycznej sceny. Nagła aktywność Piechocińskiego może jazgot uciszyć i zakłócić błogi spokój. Wszystko to, z kolei, przyjemnie zaskoczy wyborców, którzy uwielbiają niespodzianki i stawiam dolary przeciwko orzechom, że najbliższe sondaże odnotują gwałtowny skok PSL-u w górę. Prawo i Sprawiedliwość, ze swoim zaściankowym wizerunkiem (zarówno w kwestii prawa jak i sprawiedliwości) zejdzie nagle na margines publicznego zainteresowania, zdumiona Platforma zostanie w dołkach, a PSL, ni stąd ni zowąd, okaże się (przynajmniej przez chwilę) nowoczesną partią, mającą za sobą wielką tradycję polityczną, sięgającą Witosa i Mikołajczyka. Czy ktoś jeszcze pamięta, że to jego, mikołajczykowskie PSL, było ostatnią nadzieją umierającej suwerenności w obliczu gwałtu dokonywanego na Polsce przez przysowieckich komunistów? Ludzie naprawdę wtedy wierzyli, że głosując w 1946 roku na Mikołajczyka i jego współpracowników, głosują na nadzieję. Taka nadzieja pojawiła się znowu dopiero w roku 1989 wraz z Solidarnością, ale trwała krótko, tak krótko jak sama Solidarność. Dzisiaj, to tylko wyblakła pamięć, a tymczasem PSL – jest, istnieje, i trwa w tym samym miejscu. A ludzie uwielbiają wierzyć, że to wiara, nie ludzie czynią cuda…

By Rafal Krawczyk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Related Posts

No widgets found. Go to Widget page and add the widget in Offcanvas Sidebar Widget Area.