Rosja wywołała międzynarodowy szok bezceremonialnym postępowaniem w sprawie przyłączenia Krymu i krwawymi awanturami w Doniecku, Odessie i Ługańsku. Jest nam jednak trudno oceniać ją z europejskiego punktu widzenia, nie tylko z tej przyczyny, że krajem europejskim nigdy nie była, ale przede wszystkim dlatego, że nie trzymają się jej żadne kategorie racjonalności, uznawane przez Zachód za obowiązujące i zgodne z istotą ‘ratio’, czyli ludzkiego rozumu powszechnie uważanego za przynależny ludziom z samej istoty ich człowieczeństwa. To założenie nigdy nie obowiązywało na terenie imperialnej Rosji, jakkolwiek by ją definiować. Michaił Sperański, jeden z najbliższych doradców cara Aleksandra, panującego w I połowie XIX wieku, kąśliwie zauważył, że w „żadnym kraju słowa polityków nie stoją w takiej sprzeczności z rzeczywistością jak w Rosji”. Madame de Staȅl, żyjąca w tym samym okresie powieściopisarka i publicystka francuska, użyła jeszcze mocniejszych słów zauważając, że „rządy w Rosji, to samowładztwo ograniczane uduszeniem”. Jedno i drugie określenie zwraca uwagę na niezmienne cechy rosyjskiego życia politycznego. Nie miało ono nigdy wiele wspólnego z odzwierciedlaniem otaczającego ją realnego świata, a jego aktorzy wykazywali niezmienną tendencję do dożywotniego sprawowania władzy. To, co się zmieniło, to tylko techniczna strona zjawiska.
1 października 1800 roku, rosyjski minister spraw zagranicznych, hrabia Rostopcew, przedstawił nowemu carowi, Pawłowi I, założenia nowej polityki. „Rosja, dzięki swojemu położeniu” – pisał – „jak również niewyczerpanej sile, powinna być pierwszym mocarstwem na świecie”. Reakcja cesarza była jak najbardziej pozytywna i zaopatrzył raport notatką następującej treści: „Aprobując Pański plan, chcę, by przystąpił Pan do jego wykonania. Daj Boże, żeby tak się stało” i wydał atamanom wojska dońskiego rozkaz marszu w kierunku Indii. W lutym 1801 roku Kozacy wyruszyli, aby wykonać zadanie. Nie zdążyli, ponieważ Paweł został zamordowany i zastąpiony Aleksandrem I, jednak plan Rostopcewa nigdy nie został zarzucony. Dzisiaj, wydaje się, że Rosja jest dalsza niż kiedykolwiek od szansy zajęcia Indii, tyle tylko, że w świadomość Rosjan zapadło przekonania, że nic nie zwalnia jej od tego, by stała się jednak „pierwszym mocarstwem na świecie”. Nie da się zrozumieć jej dzisiejszej „ukraińskiej gry” bez zrozumienia istoty tego przekonania.
Sankcje nałożone przez Zachód w następstwie jej agresywnych działań na Ukrainie, to dobry znak. Rodzi się jednak pytanie o to, czy są one tylko reakcją na ostatnie wydarzenia, czy też idą w parze ze zrozumieniem tego, jaka jest tej agresywności prawdziwa przyczyna. Wbrew pozorom, sprawa nie jest prosta i nie sprowadza się tylko do pokusy przyłączenia części sąsiedniego państwa. Pojawia się przecież logiczne pytanie o to, co mianowicie skłoniło Rosję do frontalnego konfliktu z Zachodem, skoro z jego strony nie tylko nic jej nie grozi, ale współpraca z najbardziej rozwiniętymi krajami świata mogłaby przynieść same tylko korzyści w unowocześnianiu państwa i polepszaniu bytu mieszkańców. Czyżby rację miał polski minister spraw zagranicznych zauważając, że w Rosji nigdy nie obowiązywała racjonalność dokonywania rachunku korzyści i strat, lecz dominowała „racjonalność wydumana”, sprowadzająca jej politykę zagraniczną do jednostronnego prymatu narodowej konsolidacji za wszelką cenę i przeciwko wszystkim, nawet za cenę skłócenia z resztą świata. Rozsądek podpowiada, że gdyby Rosjanie czuli się przez kogokolwiek zagrożeni, to w grę wchodziliby raczej ich odwieczni wrogowie ze wschodniej i południowej granicy – świat islamu, czy też stale potężniejące Chiny. Tymczasem, Rosja robi wszystko, by zaspokoić te ostatnie, atakując za to Ukrainę, winną tylko temu, że była kiedyś częścią „Wielkiej Rosji”. Konflikt z Zachodem jest przy tym o tyle nieracjonalny, że, jak zauważyliśmy, z jego strony nic Rosji nie grozi. Przeciwnie, ze współpracy może odnieść tylko korzyści. Dla zrozumienia jej postępowania, trzeba podjąć próbę zrozumienia samej istoty politycznej i kulturowej treści, z którą Rosja przyszła na świat i którą niesie ze sobą przez kilkaset lat istnienia. Warto pamiętać, że jest krajem o względnie krótkiej przeszłości, bo idea Rosji, niebędącej „zwyczajną” częścią dawnej Rusi Kijowskiej pochodzi dopiero z czasów Iwana Groźnego, czyli połowy XVI wieku, więc pojawiła się niemal w tysiąc lat po powstaniu pierwszej państwowości Słowian. Ciekawe, że jej kalkulacja geopolityczna nigdy nie wiązała się z ekonomicznym, czy też politycznym rachunkiem strat i korzyści, ale zawsze związana była z żądzą dominowania nad innymi i powiększaniem za wszelką cenę własnego terytorium kosztem sąsiadów. Jeśli sami Rosjanie tego na codzień nie odczuwają, to jest tak z tej przyczyny, że ich historia, to również ewolucja półniewolniczej kultury niepozwalającej odróżnić samej wolności od jej braku. Jest faktem, że Rosja zawsze była systemem społecznym tak odmiennym od reszty świata, że zupełnie inaczej definiuje się tam otaczającą ją rzeczywistość. W tradycji europejskiej, przeinaczanie faktów jest uważane za kłamstwo. W Rosji, jest tylko innym punktem widzenia, tak samo uprawnionym, jak każdy inny. Imperialny rosyjski urzędnik, Denis Fowizin odbył w latach 1777-1778 podróż po Francji i zobaczył coś zupełnie innego, niż widziała reszta Europy, czy też Wolter i Diderot, prorokujący rewolucyjny wybuch wolnościowych żądań i oczekiwań Francuzów. „Zastanawiąjąc się nad położeniem narodu francuskiego” – konkludował swoje doświadczenia Fowizin – „nauczyłem się odróżniać wolność gwarantowaną prawem od rzeczywistej. Nasz naród nie ma tej pierwszej, lecz pod wieloma względami korzysta z drugiej. I przeciwnie, Francuzi mając prawo do wolności, żyją w istnym niewolnictwie. U nas wszystko jest lepsze i w większym stopniu zapewnia nam ludzką egzystencję”. To z tej przyczyny, dzisiejsza wymiana poglądów pomiędzy Zachodem a Rosją wygląda jak wzorcowy dialog głuchych i takim pozostanie tak długo, jak długo będzie istnieć sama Rosja. Taka jest tej Rosji natura. Dla osiągnięcia „wrodzonych” jej celów, z braku innych narzędzi, musi posługiwać się fałszem i zbrojną siłą zdolną do interwencji poza własnym regionem, a przynajmniej do utrzymywania reszty świata w strachu przed jej użyciem. Jeśli Rosjanie nie czują, że sąsiedzi się ich boją, nabierają przekonania, że to oni są upokarzani i czują się zmuszeni do reagowania odwetem, nie zważając na koszty i następstwa polityczne.
Ktoś może powiedzieć, że kiedy w czasach jej potęgi, narody żyły w sąsiedztwie Rosji, lub pod jej władzą, nie zawsze odczuwały napór tej żądzy panowania nad światem, więc teza jest bezpodstawna.Trzeba tylko pamiętać, że narody z nią sąsiadujące, lub przez nią podbite, nie zostały nigdy dopuszczone do „obywatelstwa” odczuwania tego, co od początku jej państwowości czuli sami Rosjanie i z czym się zrodziła moskiewska tradycja kulturowa. Ktoś, kto porzucał prawosławie na rzecz innej wiary, stawał się tam nie tylko odstępcą, ale przestawał też być Rosjaninem, zarówno w znaczeniu urzędowych przywilejów, jak i powszechnej opinii. Na dowód, powołamy się na „wewnątrzrosyjskie” analizy treści tego, co można by nazwać świadomością patriotyczną, a których wobec obcych nie reklamowano, a też i świat zewnętrzny z różnych względów nie brał ich pod uwagę. Sprawa staje się groźna z tej przyczyny, że ten sam świat nie zrozumiał jeszcze, że ma do czynienia z fenomenem największego państwa globu, niepotrafiącego ani zdefiniować, ani tym bardziej utrwalić swojej własnej kulturowej treści, ani też samemu pojąć prawdziwe przyczyny jego dążenia do monstrualnej wielkości. Rosjanie doskonale pamiętają to, o czym nie chce pamiętać reszta świata, to jest o – ponadczasowej w ich świadomości i nadanej przez Boga lub Przeznaczenie – misji „Wielikoj Rossiji”. Jakkolwiek by to nie brzmiało nierealnie, celem Rosji od czasu pierwszego jej cara – Iwana IV, nie bez przyczyny noszącego przydomek „Groźny”, było odtworzenie światowego imperium na wzór starożytnego Rzymu, dyktującego warunki pozostałej reszcie. Trudno uwierzyć, ale to właśnie Rosja – kraj właściwie azjatycki, bo i zbudowany na wartościach mongolskiego stepu, a nie europejskiej tradycji antycznej, nie niosący w sobie absolutnie żadnych tradycji starożytnego Rzymu, Grecji, czy Bizancjum, które też nigdy na jego dawnych terenach nie pozostawiły śladów i nie posiadały żadnych interesów – uważa właśnie siebie za prawdziwego następcę Wiecznego Miasta – łacińskiej Romy, Aten Peryklesa oraz ich greckiego przedłużenia w postaci – „Eis-tin-polin”, drugiego Wiecznego Miasta, bizantyńskiego Konstantynopola. Z tego przekonania, a nie z historycznych faktów, ma też wynikać prawo Rosji i Rosjan nie tylko do budowy własnego imperium, ale i do panowania bez mała nad całym światem. Rzecz nie w tym, że te pretensje, to historyczny nonsens, logistycznie niewykonalny, ale w tym, że w Rosji są uważane za oczywistość. Wasilij Pietrow, w odzie dedykowanej Rosji Katarzyny Wielkiej, podkreślał macierzyńskie uczucia, jakie żywić miała dla każdego z narodów będących jej dziećmi: „Mołdawianin, Ormianin, Hindus czy Hellen, czy czarny Etiopczyk, pod jakim by niebem nie przyszedł na świat”. W 1795 roku, zaraz po ostatnim rozbiorze Polski, najbliższy doradca i kochanek carycy – Płaton Zubow, opracował dokument zatytułowany „Ogólne założenia polityczne”, w którym nakreślił nową mapę świata, gdzie nie było już miejsca nie tylko dla Polski, ale też i dla Szwecji, Prus, Austrii, Danii i Turcji. W nakreślonym planie przyszłego światowego imperium, Rosja miała mieć sześć stolic: nie tylko rosyjskie – Petersburg i Moskwę, ale również tatarski Astrachań, austriacki Wiedeń, turecki Konstantynopol i pruski Berlin. Plan przewidywał rychłą wyprawę do Persji, by przygotować zajęcie Indii. Nie były to chwilowe mrzonki, skoro w sto lat później, Fiodor Tiutczew, na dwadzieścia lat przed wybuchem I wojny światowej i całkowitym upadkiem państwa carów, pisał: „Moskwa i gród Piotrowy, gród Konstantyna – oto stolice carstwa rosyjskiego. Siedem mórz wewnętrznych i siedem wielkich rzek. Od Nilu, od Łaby do Chin, od Wołgi po Eufrat. Od Gangesu do Dunaju. Oto królestwo rosyjskie”. Paradoks historii sprawił, że do realizacji tych celów Rosja przybliżyła się dopiero pod postacią robotniczo-chłopskiego Związku Sowieckiego, który w ten czy inny sposób obecny był w Egipcie Nasera, w maoistycznych Chinach, enerdowskich Niemczech, w afrykańskiej Angoli i na karaibskiej Kubie. Kiedy sam Putin, kilka lat temu otwarcie wyznał, że zniknięcie tego – wedle reszty świata prawdziwego „imperium zła” – było w jego przekonaniu „największą tragedią XX wieku”, miał na myśli nie tylko tęsknotę za przeszłością, ale i wiarę w powrót Rosji do dawnej chwały i jej mocarstowej roli. Teraz – jak mu się zapewne wydaje – rozpoczyna właśnie realizację planu przywrócenia jej dominacji nad siedmioma morzami i rzekami świata, chociaż z perspektywy dzisiejszej Rosji rzecz wygląda żałośnie. Do „siedmiu rzek i siedmiu mórz” wymarzonej mocarstwowości jest dzisiaj Rosji dalej niż kiedykolwiek, a ten, bardziej wydumany, niż heroiczny zamiar, utknął na obszarze (o wstydzie!) dawnej Noworosji, czyli terenów zdobytych kiedyś przez Katarzynę na Tatarach, nazwaną przez rosyjską historiografię z tej przyczyny „Wielką”. Katarzyna, jako pierwsza z władców Rosji nie kryła zamiaru marszu na Konstantynopol. W imię tej idei, założyła też Odessę, nadając jej nieprzypadkową nazwę na pamiątkę innego rzekomego „przodka Rossiji” – Odysa, bohatera homeryckiej Iliady i Odysei. Dawna Noworosja jest dzisiaj częścią Ukrainy w postaci Doniecka i Ługańska, błyskotliwych zwycięstw na polu walki nie widać, a do Bosforu jest z Rosji tak daleko, jak jeszcze nigdy przedtem nie było. Putin stał się niewolnikiem mitu „rosyjskości”, czyli obowiązku posiadania przez nią światowego imperium i wcale nie jest władcą realnie oceniającym możliwości swojego państwa. Zachód nigdy nie rozumiał tego, że imperialna idea pełni w Rosji nie tyle rolę pragmatycznie wyznaczonego celu, ile ma funkcję religijnego przekonania, niebędącego zwykłym politycznym zamierzeniem. W tej sytuacji, realistyczna kalkulacja przestaje mieć znaczenie i zostaje zastąpiona głębokim przekonaniem o słuszności imperialnej wizji. Jej logika ma charakter misji, a nie racjonalnego postępowania. W imię wiary w „Rossiju”, można i trzeba umieć umrzeć nawet śmiercią męczeńską, a ekonomia wysiłku nie ma tu nic do rzeczy, bo też i „Rossija”, to coś znacznie więcej niż sam Bóg Wszechmogący. Bóg, jest po prostu Rosją, a Bóg nie opiera czynów na kalkulacji.
Paradoks rosyjskich ambicji polega na tym, że zderza się z wrodzonym regionowi bałaganem, marnotrawstwem i nieumiejętnością zarządzania zasobami. Francuski podróżnik, markiz de Custine, kpił z rosyjskiego przekonania o rzymskich przodkach: „sądzą, że wskrzeszają starożytność, a w gruncie rzeczy, tylko niezręcznie ją naśladują, rozrzucają swoje rzekome greckie i rzymskie budowle w bezkresnych polach, w wyniku czego w tych miastach, gdzie pretendowano do odtworzenia forum rzymskiego, przychodzą na myśl stepy azjatyckie. Starożytni budowali z niezniszczalnych materiałów pod przychylnym niebem – tu, bez względu na klimat niszczący wszystko, wznosi się pałace z drewna, domy z desek, świątynie z gipsu, toteż robotnicy całe życie przerabiają latem to, co zniszczyła zima”. Tę samą obserwację miał wcześniej przyszły car Aleksander I: „U nas panuje niewiarygodny nieporządek; grabią ze wszystkich stron; wszystkie sfery są źle zarządzane; wydaje się, że porządek został zewsząd wypędzony, a imperium, mimo to, dąży jedynie do rozszerzenia swoich granic”.
Przeciętny mieszkaniec Europy, karmiony informacjami gazet i mediów elektronicznych, jest przekonany, że Rosja jest krajem europejskim, tylko cokolwiek innym z racji jej położenia na styku Europy i Azji. Jego znajomość sprawy idzie w kierunku oczekiwania od rządów, że będą traktować Rosję wedle podobnego medialnego modelu i oceniać wydarzenia w tym kraju, jak i jego postępowanie w przestrzeni międzynarodowej w zgodzie z tymi samymi standardami, jakie obowiązują w Europie. Jakież jest ich zdziwienie, gdy takie oczekiwanie nie tylko nie przynosi oczekiwanych skutków, lecz przeciwnie, uwalnia zupełnie niezrozumiałe reakcje. Skoro Rosja jest częścią Europy, rozumują Europejczycy, jej postępowanie musi być jakoś osadzone w „europejskich wartościach”. To jednak rozumowanie błędne, nie tylko z powodu niezrozumienia samej istoty rosyjskości, ale przyczyną jest również i to, że historię Europy pisali raczej propagandyści, niż ludzie prawdziwie uczeni. Sam Wolter, guru francuskiego Oświecenia, nie ukrywał, że jego peany wypisywane na rzecz Katarzyny, cesarzowej Rosji, wynikają też i z przywiązania do wypłacanej mu przez nią pensji, a nie tylko z samej istoty zagadnienia. Wynagrodzenie w brzęczącej monecie doprowadziło go na przykład do tezy, że wprowadzenie wojsk rosyjskich na tereny Rzeczypospolitej, to wielki wkład Rosji w ideę demokracji i niepodległości Polski. Niedługo potem, przyszedł pierwszy jej rozbiór, a potem kolejne. To tylko jeden z dowodów na to, że Europa nie znała prawdziwej historii i ducha Rosji, albo gorzej – znać ich nie chciała.
Skąd się w Europie wzięła Rosja? To tylko pozornie pytanie bezprzedmiotowe. Historia cywilizacji naszego kontynentu liczy trzy tysiące lat, historia samej Rosji, to zaledwie lat czterysta pięćdziesiąt. Na dawnych mapach Europy, Rosji nie ma wcale. Zarówno w starożytnej, jak i średniowiecznej tradycji, znana mieszkańcom Europa kończyła się na rzece Don (grecka nazwa Tanais), płynącej w pobliżu dzisiejszej granicy pomiędzy Rosją a Ukrainą. Tam, w świadomości ówczesnych Europejczyków, kończyła się też Europa. Dalej rozciągała się już tylko nieznana, tajemnicza i stepowa „Sarmatia Asiatica” – z gruntu azjatycka Sarmacja, skąd wyruszały hordy agresywnych koczowników, pragnących korzystać z jej dorobku i nasycić się jej bogactwami. To było miejsce, w którym narodziła się późniejsza Rosja. Nieporozumienie, co do jej tożsamości ma źródło w tym, że w północnej części regionu, owa azjatycka Sarmacja stykała się z najbardziej na wschód wysuniętymi księstwami ruskimi. Ich większość stała się częścią Europy poprzez wejście w skład państwa polsko-litewskiego. Litwa, czyniła bezskuteczne starania, by opanować wszystkie ziemie ruskie. W rezultacie te, które pozostały poza jej zasięgiem, to tylko Nowogród Wielki, Psków i najbardziej na północ wysunięte księstwa sukcesywnie podporządkowywane przez Moskwę. Nowogród do końca istnienia i wchłonięcia go przez Moskwę, miał jednoznaczne powiązania hanzeatyckie, więc europejskie. To samo dotyczyło tych ziem ruskich, które weszły w skład państwowości polsko-litewskej. To, co pozostało poza nimi, to ziemie podporządkowane samej Moskwie, wasala imperium Mongołów. Ta sytuacja ustabilizowała się na całe trzysta lat, to jest do tzw. wojen szwedzkich XVII wieku, kiedy Moskwie udało się przejąć z rąk polsko-litewskich jej najbardziej na wschód wysunięte ziemie – Smoleńsk i kozackie Zadnieprze. Trzeba jednak wiedzieć, że Moskwa nie była wtedy tylko jednym z podobnych ruskich księstw, ale już mocno okrzepniętym imperium azjatyckim, siegającym Oceanu Spokojnego. Zdobycze na zachodzie, jakie poczyniła poźniej, w XVIII i XIX wieku, dokonywała już nie tyle w imieniu Rusi, ile Rosji, państwa całkowicie nieeuropejskiego. Nieznajomość tych, skadinąd oczywistych, faktów jest do dzisiaj przyczyną błędnego traktowania jej jako europejskiego partnera, podczas gdy Rosja w znaczeniu kulturowym Europą nie jest. Na dzisiejszej mapie Europy, znajduje się tylko trzecia część całej jej powierzchni, ale jest tak dopiero w następstwie nowoczesnej definicji kontynentu, z politycznej poprawności rozciągającej go aż po Ural. Kiedyś, jak powiedzieliśmy, były to tereny uważane za zamieszkałe przez Azjatów, nie Europejczyków. Reszta, to jest dwie trzecie Rosji, z całą pewności znajduje sią w Azji.
Niewielki fragment obrzeża dawnej Rusi, z samą Moskwą, od czasów najazdu mongolskiego nigdy nie znalazł się pod wpływem europejskiej części kontynentu. Bez wyjątku przypadł jego Wschodowi, poddanemu kulturze mongolskiej, której źródła i polityczne centrum znajdowało się daleko od Europy, na granicy Mongolii i Chin. Trudno się dziwić, że Ruś moskiewska nigdy w świadomości jej mieszkańców nie była częścią Europy, a na ówczesnych mapach przedstawiano ją jako część Sarmacji Azjatyckiej. Więcej, przez dwa pierwsze stulecia „tatarskiej niewoli”, Moskwa uznawała mongolskiego chana nie tylko za swojego ‘cara’, ale również za głowę jej prawosławnego Kościoła i nie wykazywała żadnych cech „europejskości”. Kulturowo-religijnymi centrami Europy były łaciński Rzym i grecki Konstantynopol. Moskwa nie miała z nimi żadnego związku, a ideały starożytnej Grecji i Rzymu były tam zupełnie nieznane i społecznie niezrozumiałe. Nie znano łaciny, greki, ani prawdziwej historii europejskich początków. To subarktyczne obrzeże dawnej Rusi Kijowskiej, po najeździe mongolskim w XIII wieku, nigdy już do Rusi nie powróciło, czego symbolem stała się też nowa nazwa kraju. Moskwa, zaprzestała używać nazwy „Ruś”, nie bez przyczyny, zastępując je nową. Iwan IV Groźny, w 1547 roku ogłosił się carem (cesarzem) Rosji, ale nie Rusi, podkreślając tym odmienną „opcję kulturową” jego kraju w relacji do sąsiedniej Rusi Kijowskiej, będącej częścią państwa polsko-litewskiego. Bez popełnienie większego błędu, można powiedzieć, że historia Rosji, to tylko nieco ponad 450 lat, co czyni ją jednym z młodszych tworów państwowych regionu. Została akceptowana jako „członek europejskiej rodziny” dopiero trzysta lat poźniej w czasie wojen napoleońskich ze względu na jej wojskową potęgę. To tylko z racji krótkości życia, Rosja wydaje się nam być tworem wiecznym.
1.Ruś Kijowska i jej moskiewskie obrzeże w czasie najazdu mongolskiego (1240).
Ruś Kijowska, w okresie przed najazdem mongolskim w 1240 roku, rozciągała się pośród dębowych i sosnowych lasów po północnej stronie granicy euroazjatyckiego stepu, opanowanego wtedy bez reszty przez ludy turecko-mongolskie. Rosji nie tylko wtedy nie było, ale też i nie było dla niej miejsca, a żywioł słowiański, wobec wrogości ludów stepowych, mógł zasiedlać tylko wyjątkowo niegościnne tereny subarktycznej tundry. Rosja, na mapie kontynentu pojawiła się dopiero wtedy, gdy ze swojego zimnego moskiewskiego zakątka wyruszyła na wschód z misją odwrócenia porządku i rozpoczęła wchłanianie Azjatów aż po Ocean Spokojny. Tyle, że to już nie miało żadnego związku z tradycyjnie rozumianą Rusią. Ta stała się zaczynem dwóch innych narodów – Ukraińców i Białorusinów.
2.Rozwój terytorialny Rosji od pocz. XVII do I wojny światowej.
Warto przestudiować mapę pokazującą rozwój terytorialny Rosji, ułatwiającą zrozumienie istoty „rosyjskości”, rozwijającej się w diametralnie odmiennych warunkach, niż „ukraińskość”, czy „białoruskość”. Sama „rosyjskość”, w przeciwieństwie do pozostałych, nigdy nie miała wiele wspólnego z cywilizacją Europy. Z początkiem XVII wieku, czyli wtedy, gdy Zygmunt III Waza wprowadzał w państwie polsko-litewskim unię kościelną pomiędzy katolikami i prawosławnymi, Moskwa wydawać się mogła niezbyt poważnym wrogiem. W 1611 roku, po zwycięstwie Żółkiewskiego pod Kłuszynem, wojska polskie weszły do Moskwy i okupowały ją przez dwa lata. Właściwie, z ich punktu widzenia, poza Moskwą nie liczyło się już nic, a jej zdobycie, to wszystko, na co było stać Rzeczpospolitą. Tymczasem, w tym samym roku, wschodnia granica ówczesnej Rosji nie kończyła się na okolicach Moskwy, ale była już oparta o Nizinę Zachodniosyberyjską i dolny bieg rzeki Ob, czyli całe trzy tysiące kilometrów na wschód od stolicy i parła do opanowania przestrzeni kolejnych kilku tysięcy kilometrów. Sama Moskwa leżała w odległości około 500 kilometrów od wschodniej granicy ówczesnej Europy, to jest granic państwa polsko-litewskiego. Żółkiewski pewnie nawet nie wiedział, że ze swoimi hufcami znajdował się dopiero na początkowym skraju jej posiadłości i aż trzy tysiące kilometrów od rosyjskiej części Syberii. Geograficznie, Rosja nie była częścią Europy, jako że wedle tej definicji, leżała już w Azji, a nie w Europie. Kiedy I Rzeczypospolita jest uwikłana w wojny ze Szwecją, a Sienkiewicz opowiada w „Potopie” lekceważąco o tym, jak to Kmicic „podchodził” Chowańskiego, dowódcę rosyjskiej armii szarpiącej Litwę, azjatyckie posiadłości Rosji powiększyły się już ponad dwukrotnie, a w dniu podpisywania przez Polskę i Rosję „pokoju wieczystego” (1686) kończącego te wojnę, były jeszcze dwukrotnie większe, by do dnia śmierci króla Sobieskiego (1696), oprzeć granice Rosji o Pacyfik i utworzyć podstawy dla aneksji Alaski. W dniu, kiedy na dobre Rosja zwróciła się ku zachodowi, uczestnicząc w I rozbiorze Polski (1772), miała już od dawna uformowaną i trwałą granicę z Chinami, a jej armie spychały azjatyckich muzułmanów na południe, w kierunku Indii. Nie ma wątpliwości, co do tego, że przejmując z rąk polskich Ukrainę, a z litewskich dzisiejszą Białoruś, Rosja była już w pełni uformowanym krajem azjatyckim. Dopiero wtedy, zaprezentowała się Europie, ale już jako zupełnie nowe mocarstwo. Tyle, że z braku wiedzy geograficznej i wyobraźni geopolitycznej, została przyjęta do jej grona jako mocarstwo europejskie, a nie azjatyckie. Dla Europejczyków, zajętych wtedy walkami na własnych polach bitew – od włoskiego Marengo po pruską Iławę, Rosja zaczynała się za Niemnem i Bugiem, czyli na styku niemieckich Prus i Austrii, bez wątpienia państw europejskich. To, gdzie się kończyła, nie miało z ich punktu widzenia znaczenia, a sam fakt, że kończyła się na granicy chińskiej i w pobliżu Japonii, pozostawał poza wyobraźnią Europejczyków. Ten brak właściwej oceny mści się do dzisiaj, kiedy to powszechnym błędem jest traktowanie Rosji jako części Europy, a Rosjan jako inny tylko rodzaj Europejczyków. Tymczasem, co widać doskonale po sposobie traktowania przez nich prawdy i kłamstwa, Rosjanie Europejczykami nie są i co więcej, nigdy nimi nie byli. Feliks Koneczny, dla podkreślenia cywilizacyjnych różnic między Rosjanami i Europejczykami utworzył osobną kategorię „cywilizacji turańskiej”, czyli tworu, który odróżniał Rosję zarówno od Dalekiego i Środkowego Wschodu Azji, jak i od Europy. W związku powtarzającym się niezrozumieniem samej istoty rosyjskości, Europa z reguły przegrywa pierwszą fazę każdego z nią konfliktu, i musi tracić czas na ponowne przypomnienie sobie z kim właściwie ma do czynienia.
Zachód długo nie uważał Rosji za pełnego partnera uważając, że skrywany cel jej polityki, czyli zamiar zapanowania nad całym światem, był zawsze nierealnym dziwactwem, a nowa Rosja Gorbaczowa i Jelcyna pożegnała się z nim ostatecznie, jak się wydawało, na dobre, otwierając się na racjonalną międzynarodową współpracę wymaganą dla uczestniczenia w dobrodziejstwach globalizacji. Zachodnich polityków spotyka dzisiaj gorzka świadomość, że to jednak nie sen i nie mara, ale rzecz dzieje się naprawdę. Współczesna Rosja, tak jak dawna Rosja carów, sądzi, że znaczna część świata jej się należy z mocy przeznaczenia i przekonania o wrodzonej dziejowej misji oraz z samej siły woli, nawet wtedy, jeśli – w relacji do postawionego celu – jest tak słaba, jaką nigdy wcześniej nie była. Pytanie, czy ta wiedza do samej Brukseli już dotarła? Oby nie stało się to za późno, bo imperialne mrzonki polityków mają groźniejsze następstwa, niż senne marzenia zwykłych ludzi.
Powszechne jest przekonanie, że rozbiory I Rzeczypospolitej były wzorowym przykładem utraty przez duże europejskie państwo i jego społeczeństwo instynktu samozachowawczego. Ta opinia nie wzbudza już nawet protestu samych Polaków. To dobrze, bo też i oznacza, że nauka nie poszła w las. Dzisiaj, wiemy o tym tak wiele, że nawet dziecko mogłoby swoim szlacheckim przodkom udzielić rad, w jaki sposób można było utrzymać przy życiu ten, ciekawy skądinąd, społeczno-polityczny i państwowy fenomen. Tyle, że byłoby to o dwa stulecia za późno. Mam wrażenie, że podobny proces ma właśnie miejsce w Unii Europejskiej, której państwa i społeczeństwa wydają się jeszcze nie zdawać sobie sprawy z nagłej zmiany ich geopolitycznej sytuacji. Nawet ostatnie sankcje nie są jeszcze tego dowodem. Ta zmiana oceny Rosji, dokonała się nawet nie wraz z kijowskim Majdanem, uznanym przez kraje zachodnie raczej za regionalny incydent, ale dopiero w związku z bezkarnym zestrzeleniem pasażerskiego samolotu. Wtedy, Europejczycy uświadomili sobie, że to, co dzieje się na Ukrainie, może też przytrafić się im samym. Ta nowa sytuacja powinna również uzmysłowić Europie, że jako oaza spokoju i dobrobytu znajduje się dzisiaj w szczęśliwej izolacji, lecz jej trwałości nie gwarantuje już nic. Od wschodu, ma po zęby uzbrojonego, agresywnego i nieobliczalnego sąsiada, od południa – morze, które nie jest przeszkodą dla żądnych dobrobytu muzułmanów. Europa, stając się – jako Unia Europejska – pozornym mocarstwem, zanurzyła się w swoim zamożnym bezpieczeństwie dosyć bezmyślnie, nie przyjmując do wiadomości rzeczy od dawna znanej, tego mianowicie, że jest doskonałą konstrukcją tylko na dobrą pogodę, ale też i równie doskonałym celem dla zatrzymanych w rozwoju sąsiadów. Nie wiemy, czy Unia zda egzamin podczas nadchodzącego czasu burz i wichrów, ale też z całą pewnością doświadczymy tego na własnej skórze.
Społeczeństwa, jako wielkie kompleksy kulturowe, znajdują się w paradoksalnej sytuacji: składają się oto z własnej treści, której jednak same nie kształtują, lecz tylko dziedziczą. Najlepszym przykładem jest w tym względzie świat islamu, ale są też i takie, których rozwój, jak Rosji, następował tak szybko, że można je określić mianem „cywilizacji ekstensywnych”, nienadążających za tempem własnego rozwoju, w których treść nie uzyskała czasu na społeczną adaptację i wszechstronne ukształtowanie, zdominowana przez aspekt ilościowy, ze swej istoty przypadkowy. W przypadku Rosji, ilościową dominantą była wielkość jej terytorium, które nadało krajowi stygmat niedający się niczym zneutralizować i prowadziło do sytuacji, w której sama wielkość kraju musi zastąpić społeczeństwu treść. Jak obliczył historyk Michaił Heller, w ciągu trzystu lat carskiej Rosji, jej imperium rozszerzało się średnio w tempie 140 km2 dziennie! Ktoś może uznać to za imponującą cechę ekspansywności kraju, ale też trzeba pamiętać, że każda akcja rodzi reakcję i nie znosi próżni. Rosja nie poszerzała się samorodnie i bez kontaktu z innymi, ale zawsze czyimś kosztem. Dzisiaj, ofiary wystawiają rachunek i z tej przede wszystkim przyczyny, rosyjskie zamiary powtórzenia procesu i tempa powiększania terytorium stają się nierealne, będąc tylko imperialną mrzonką. Ukraina, jest tylko jednym z bardziej spektakularnych przypadków, ale nie jedynym.
Pod jednym względem Rosja i świat islamu są do siebie bliźniaczo podobne. Zarówno intensywność religijnej treści (islam), jak i dominacja samej tylko wielkości obszaru nad treścią (Rosja) uniemożliwia, lub przynajmniej utrudnia, świadome kształtowanie ich stosunków z resztą świata. Ani wierny prawdziwego Boga, ani członek przez Boga błogosławionego narodu, nie ma zamiaru trudnić się przekonywaniem do swoich racji nikogo. Następstwem jest zawsze wojna, chociaż niekoniecznie zbrojna. Formę wojny przybrała w przypadku Rosji, niedysponującej innymi walorami, prócz armii i posłuszeństwa ludności. Szybko jednak przekształcić się może w żywioł, nad którym nikt nie będzie mógł zapanować. W rezultacie własnej specyfiki, Rosjanie hołdują zupełnie innym wartościom, niż Europejczycy: „Duma narodowa” – zauważył Heller – „która jest zdolna zastąpić wolność, odradza się szczególnie w czasie wojen, we wspólnej armii, mającej przed sobą jeden cel – chwałę Rosji”. Jak zauważył Aleksander Puszkin, „w Rosji, jedynym Europejczykiem jest nadal rząd”. Zachodni politycy czytają Puszkina namiętnie. Z jakiej jednak przyczyny nikt z nich nie wziął sobie do serca tej śmiertelnie poważnej i bardzo ważnej uwagi? Rosja, chce pozostać Rosją, nie zaś włączać się w jakikolwiek ogólnoświatowy system równowagi. Wiedziona jest przy tym atawizmem formalnej mocarstwowości. Chce pozostać tym, czym była od czasów Iwana Groźnego – mroczną potęgą, korzystającą z dorobku sąsiadów, a nie z pracy własnej ludności. Sama Europa, zatopiona w problemach zamożnej egzystencji, nie jest skłonna rodzących się zagrożeń pojąć. Prowadzi to do braku jej gotowości w obliczu zbliżającej się konfrontacji: nieprzygotowania zarówno mentalnego, politycznego, jak i organizacyjnego. Taki brak gotowości do zapobiegania katastrofom doprowadził kiedyś do dwóch wojen światowych. Warto wyciągnąć z tego naukę na przyszłość.
To jednak wolę rosję, od USraela
Rosja,jako byt egzystencjonalnego rozumienia reszty świata,konsekwentnie i buńczucznie pragnie pozbawić możliwości dokonywania wyboru przez innych biorących udział w politycznej grze.Swiadomie poddajemy się jej wpływowi,myśląc że jakoś to będzie.W dobie atomowego arsenału-cały biologiczny świat staje po raz kolejny na krawędzi.
wiem o tym ze wojna niedługo nadejdzie i udezt ktoś w nas > i wiem jedna tajemnice ze ten kto udezy uzyje bomby atomowej przeciwko polsce 🙂 Jak my sie na ta sytuacje nie przygotujemy bedzie ciezko dla polaków
Świetny tekst.
Ani militarnie, ani politycznie czy gospodarczo Europa nie jest gotowa na starcie z Rosją, a Polska w tym scenariuszu może być tylko mięsem armatnim, które Kontrolerzy ładnie później poćwiartują. Módlmy się, do kogo/czego kto tam chce, aby ten scenariusz nie wszedł w życie.
Wprost przeciwnie. To Rosja nie jest gotowa na starcie z jakimkolwiek państwem, wliczając w to Ukrainę. Stąd taktyka cichego wspierania ruchów terrorystycznych, podgryzania zamiast otwartej inwazji. Rosja nie ma rolnictwa ani nowoczesnego przemysłu i nie da się ich odbudować – powód jest dokładnie ten sam, co w czasach cytowanego Aleksandra I. Żaden normalny Rosjanin ani obcokrajowiec nie zainwestuje np. w uprawę ziemi, którą w dowolnym momencie mogą mu odebrać ot tak, bo ktoś akurat miał kaprys i lepszą „kryszę”.
Panie profesorze, dziękuję za wspaniałą syntezę. W tak krótkiej pracy tyle treści i uporządkowanie treści, które być może wielu z nas zna, ale nie potrafi ich uporządkować. Pozdrawiam Grzegorz Kalinowski
Krój czcionki użyty na stronie nie zawiera polkich liter niestety.
Proszę porównać:
ąćęłńóśźż
acelnosźż
Wspaniałe studium pokazujące jak wygląda Smok z mózgiem pawiana. Niebezpieczny z natury swej wielkości i głupoty dla wszystkich i samego siebie. Oby zjadł swój ogon!
Autor zapomina o dwóch rzeczach. Po pierwsze kiedy jakaś rzecz jest niemożliwa do zrobienia, to znajdzie się jakiś głupiec, który o tym nie wie i ją zrealizuje. Wydaje się, że to może być motto rosyjskiego narodu, który czy to się komuś podoba, czy nie dokonał naprawdę wielu imponujących osiągnięć i z pewnością jest jednym z najważniejszych w nowożytnej historii świata, chociaż też (obok np. Amerykanów) z najmłodszych. Dlatego też nie należy Rosji lekceważyć, bo bardzo prawdopodobne
Po drugie o azjatyckiej części Rosji wie chyba tylko tyle, że to większość terytorium tego kraju i że Rosjanie zajęli ją bardzo szybko. Z tego powodu popełnia błąd stwierdzając, że Rosja należy do Azji i ma z Europą niewiele wspólnego. Przede wszystkim większość obywateli Rosjii mieszka właśnie w tej zachodniej (europejskiej) części, w dodatku ci, którzy mieszkają w Azji, często za Rosjan wcale się nie uważają (ani nie uważają tak Rosjanie) i od niepodległości dzieli ich wyłącznie własna słabość. Zresztą sam autor przytacza Koniecznego, który zakwalifikował Rosję do odrębnej cywilizacji (co ciekawe Polska według niego to miks cywilizacji europejskiej z turańską) i tak właśnie jest. Jest to cywilizacja na obrzeżach europy i wiele z niej czerpiąca, ale jednak odrębna, z dużymi wpływami innych cywilizacji i przede wszystkim przeświadczona o własnej odrębności. Nazywanie jednak Rosjan Azjatami to olbrzymie nieporozumienie, takie samo jak uważanie ich za normalnych Europejczykó.
Z pewnością głupotą było usunięcie j. rosyjskiego z polskich szkół. Język, a także historię, kluturę i bieżącą sytuację polityczną wroga trzba rozumieć. Szczególnie, że dzięki zrozumieniu wróg może stać się przyjacielem
Panie Radku, ma pan oczywiście na myślu syndrom sztokholmski?
…. Każdy Ruski jest Rosjaninem, ale nie każdy Rosjanin to Ruski.
Kto naprawde stoi za Putinem?
Naprawdę świetny tekst! Szkoda, że tzw „Zachód” jest na tyle głupi, że nie rozumie tak oczywistych spraw!
PRL wracaj tyle i tylko tyle
Dla czego my Słowianie musimy od wieków się mordować.
Jeśli spojrzeć na historię Polski z lotu ptaka, to uderza ogromna ilość sprzeczności. Państwo i naród powstały z pokrewnych plemion złączonych siłą przez pierwszych władców: Mieszka I i Bolesława Chrobrego. Było to początkowo dość niespójne, gdyż podziały i odrębności dzielnicowe trwały bardzo długo. Kraj był nadto rozdarty między Wschodem a Zachodem. Ilustruje to historia dynastii piastowskiej, na którą tak lubią powoływać się polscy nacjonaliści. Wszyscy monarchowie żenili się na przemian z księżniczkami Rosyjskimi i niemieckimi, których wpływ był ogromny, również w polityce. Kto na przykład uratował dynastię i zachował koronę dla Kazimierza Odnowiciela, jak nie jego matka, Rycheza, której rola jest mało znana i spotwarzana do tego stopnia, że gdy nie tak dawno Niemcy zaproponowali przeniesienie jej szczątków do Polski, spotkało to się ze sprzeciwem kardynała Wyszyńskiego?
Polska dała w swej historii dowody zadziwiającego liberalizmu: przyjęła Żydów i nadała im prawa w okresie, gdy byli prześladowani w reszcie Europy, a w czasach triumfującej gdzie indziej kontrreformacji pozwoliła protestantom − nawet antytrynitarzom − na praktykowanie ich wiary i objęła opieką Akademię Mohyły w Kijowie. Ale Polska dała też dowody fanatyzmu religijnego, który spowodował walkę z husytyzmem, co przekreśliło możliwość związania się z Czechami − a później znalazł wyraz w prześladowaniach innowierców.
Cechą naszej polityki zagranicznej było stale uzależnianie się od innych ośrodków: od Watykanu czy od Habsburgów, połączone jednocześnie z ogromną prowincjonalnością. Wplątaliśmy się niepotrzebnie w wojnę z Turcją. Zwycięstwo pod Wiedniem było wielkim wyczynem wojskowym, ale błędem politycznym. Później, przez cały XIX wiek, to właśnie Turcja była jednym z poważnych ośrodków naszej działalności niepodległościowej.
Przy tym wszystkim atrakcyjność Polski była zdumiewająca. Potrafiliśmy wchłonąć kolonistów niemieckich, z których powstało polskie mieszczaństwo. Zasymilowaliśmy znaczne odłamy inteligencji żydowskiej. Spolonizowaliśmy również elity litewskie i ukraińskie. Jesteśmy krajem, który ma wspólnych bohaterów z sąsiadami: Adam Mickiewicz jest wielkim poetą polsko-litewskim; Kościuszko i Traugutt należą zarazem do Polaków i Białorusinów. Tę listę można by znacznie przedłużyć.
W tej dziwnej łamigłówce kryją się nasze wielkie szanse. Taką szansą może być nasza polityka wschodnia.
Nie wpadając w megalomanię narodową, musimy prowadzić samodzielną politykę,
a nie być klientem Stanów Zjednoczonych czy jakiegokolwiek innego mocarstwa.
Naszym głównym celem powinno być znormalizowanie stosunków polsko-rosyjskich i polsko-niemieckich, przy jednoczesnym bronieniu niepodległości Ukrainy, Białorusi i państw bałtyckich i przy ścisłej współpracy z nimi.
Powinniśmy sobie uświadomić, że im mocniejsza będzie nasza pozycja na wschodzie, tym bardziej będziemy się liczyli w Europie Zachodniej.
Tak tylko Rusofobia ciągłym zyganiem w sprawie Katynia a po 2010 r. Smoleńsk tracimy szanse na normalizacje stosunków z Rosja.
Polacy winni domagać się od rządu, aby nie wprowadzali wojsk NATO do POSLKI. Jak powiedział Sikorski prywatnie-Stany Zjednoczone jest: „nic niewartym robieniem loda Amerykanom, którzy traktują nas jak murzynów?.
Skonfliktujemy się z Niemcami, z Rosją i będziemy uważali, że wszystko jest super, bo zrobiliśmy laskę Amerykanom. Frajerzy, kompletni frajerzy – to słowa szefa MSZ wypowiedziane do Jacka Rostowskiego.
Czas kochany narodzie uwolnić się delikatnie od AMERYKI –nie chcemy III wojny światowej, bo gdy do niej doszło znowu ucierpiałaby POLSKA nie AMERYKA.
Dzieje Polski cechuje stara tendencja do osłabiania władzy wykonawczej: słynne pacta conventa, anarchistyczna złota wolność, liberum veto. Przede wszystkim powinniśmy zmienić mentalność narodu. Wymaga to wzmocnienia władzy wykonawczej oraz kontroli sprawowanej nad nią przez Sejm. Wymaga to przebudowy systemu parlamentarnego, by wyeliminować zeń partyjnictwo i prywatę. Wymaga wprowadzenia rządów prawa i nieustępliwej walki z korupcją we wszystkich jej postaciach i odmianach. Wymaga prasy zarazem wolnej i przepojonej poczuciem odpowiedzialności.
Wymaga rozdziału Kościoła od państwa.
Wymaga poszanowania praw naszych mniejszości narodowych; musimy pamiętać, że jest to warunkiem dobrych stosunków z sąsiadami.
Zdając sobie sprawę, że katolicyzm jest wyznaniem znakomitej większości narodu, musimy dbać również o prawosławie, które jest wyznaniem wielu obywateli polskich a zarazem wyznaniem panującym w Rosji, na Ukrainie, na Białorusi.
Oraz, mahometan i protestantów oraz Żydów.
Jest to ogólny zarys mojej wizji Polski, o której realizację walczyłem całe życie.
Jerzy GIEDROYC
Jest 2013 r. nasila się Rusofobia Państwa zachodnie, w tym Polska, oskarżane są o cyniczne inspirowanie wydarzeń w Kijowie. – Bojownicy z Majdanu byli szkoleni na Litwie i w Polsce; teraz chcą rozszerzyć swoje wpływy na wschodzie Ukrainy i Krymie
Historia znowu się powtarza I oraz II wojna światowa omija terytorium USA polityka rządu jest tak prowadzona, aby przypadkiem nie przerzucali się na ich terytorium. Broni swoich wpływów na kontynę cie Amerykańskim –najlepszym przykładem jest Kuba.
Co za rusofobijatyckie brednie…
Niestety, podobnie bledne przeslanki daly podstawe i rozpetaly, ogromnie kontrproduktywna dla wlasnych interesow, polityke Zachodu w stosunku do Rosji. Sfabrykowany przez Zachod przewrot na Majdanie dal Putinowi nie tylko pretekst by przylaczeniem Krymu latwo i skutecznie zabezpieczyc geo, poli, i mili, -tarne i -tyczne interesy Rosji, lecz przy okazji i naprawic niewlasciwosc, poczyniona im odlaczeniem rosyjskiego Krymu od Rosji, przez Ukrainca Nikite. Dla Rosjan Putin odnosnie Krymu jest tym kim Kohl dla Niemcow odnosnie Berlina, czy DDR. Tlumaczyc ze to nie tak, moze tylko duren, lub durniom. Albo cyniczno-hipokrytyczny polityk. A tych przeciez niemalo…
Natomiast Putin, w oczach Rosjan, ma i inne zaslugi, o ktorych ciz sami politycy
wola nie myslec. Ulubieniec i faworyt Zachodu, Jelcyn, jakzesz wiekszy przeciez demokrata i intelekt niz Putin, zostawil po sobie Rosje, z pomoca tegoz Zachodu, w takim stanie, ze starczy to Putinowi na wyborow jeszcze kilka. Zamiast wymyslac, i zmyslac, Rosjanom od Azjatow, moze warto najpierw dla siebie znalezc bardziej wlasciwe przymiotniki, na uspokojenie.
A wtedy, na spokojnie, kazdy nieobciazony umysl sam sobie uzmyslowi, jak ogromna szkode Zachod sobie wyrzadza, gdy nie radzac sobie na tak wielu rzeczywistych frontach, otworzyl nowy, i sztuczny, front przeciwko Rosji. A w Polsce, gdzie prawda w krzywdy niechybnie nas bodzie, po raz Bog wie ktory dzis juz stara przypowiesc Polak sobie kupi, ze jak zwykle, i przed szkoda, i po szkodzie, glupi. Ale to juz nie ja, to Kraszewski. Za to jabka, i schabowe, tanieja…
Valery Amiel
Washington DC
Tekst imponujący pod względem włożonej pracy, lecz tendencyjny. To, że państwo dąży do bycia silnym, według autora świadczy o braku racjonalności. Jedno nie wyklucza drugiego. Polemizować można także z opinią, że Zachód nie stanowi zagrożenia dla Rosji. Czym jest rozszerzanie wpływów UE na Ukrainie i otaczanie Rosji bazami NATO, jeżeli nie agresywnym rozszerzaniem swoich wpływów? Wspomnieć należy także o wykorzystywaniu pozycji dolara jako globalnej waluty rezerwowej i szaleńczym dodrukowywanie go przez FED, na czym traci każdy kraj, który posiada rezerwy w tej walucie. USA dzierży władzę ekonomiczną nad światem, kontrolując Bank Światowy i MFW i bezkarnie się zadłuża, co skończyć się może tylko katastrofą. Im bardziej dany kraj będzie ekonomicznie niezależny od Stanów, tym mniej ucierpi na kryzysie. Polityka Rosji i Chin jest w tym wymiarze jak najbardziej racjonalna – czy nie jest racjonalna bowiem próba uniezależnienia się od USA polegająca na założeniu w ramach grupy państw BRICS osobnego międzynarodowego banku i funduszu walutowego, oraz gromadzeniu ogromnych rezerw złota?
No i wreszcie koncepcja Unii Europejskiej w którą autor tak wierzy, całkowicie się nie sprawdza pod względem ekonomicznym oraz pod względem aksjologicznym. Jest wyłącznie motorem napędowym upadku cywilizacyjnego Europy.