JAK POLAK Z POLAKIEM. CZYM TRZECIA RZECZPOSPOLITA RÓŻNI SIĘ OD WCZEŚNIEJSZYCH?

blog1

            Przeminął niedawno Dzień Niepodległości, największe i najważniejsze święto państwowe. Z pewną melancholią odnotowałem jego zwyczajność. Wydał mi się już dniem takim samym, jak inne, tyle że większe sklepy i supermarkety pozostawały zamknięte. Nie czuć było, jak dawniej, patriotycznego uniesienia, na prowincji tylko z rzadka wywieszano biało czerwone flagi, jakby ludzie zapominali, o co im w tym wszystkim szło.  A jeszcze kilka lat temu by się to zapewne nie zdarzyło, a jeszcze wcześniej – „za czerwonego”, byłoby nie do pomyślenia. To przecież najważniejsze wydarzenie roku, świadczące również o nas samych, o naszym patriotyzmie i pamięci o Ojczyźnie. Nie czuć było jednak żadnych wyrzutów sumienia, co może świadczyć o tym, że widocznie tak właśnie wygląda normalność. Co to jednak znaczy, ta normalność? Skąd się wzięła i na czym właściwie polega? Czy to właśnie bardziej, czy też może mniej odpowiedzialny stosunek do otaczającej nas rzeczywistości? Czy mamy żałować, że nie ma już Mazowieckiego i Geremka, naśmiewać się za to z Żałka i posła Wiplera tarzającego się w alkoholowym amoku po mokrym chodniku, czy też oczuwać smutek z niedostatku imponderabiliów w tej już naszej codziennej zwyczajności? Nasuwa się natrętne pytanie: co to właściwie znaczy być Polakiem wtedy, kiedy o Polskę już nie musi się walczyć, nie trzeba o niej pamiętać przy codziennych zakupach i niekoniecznie eksponować jej inność, odrębność i historyczne zalety, skoro od tego mamy Tuska w Europejskiej Komisji i zmierzamy raczej ku upodobnianiu się do innych krajów Europy, aniżeli podkreślaniu własnej odrębności? A w ogóle, co to znaczy „Polska” wtedy, kiedy wokół mamy również ojczyzny innych, równie dla mieszkańców ważnych, tak jak ważna jest ona dla nas, ale jednocześnie, podobnie jak my nie mający już czasu poświęcać jej zbyt wiele uwagi? Czy to, że Kaczyński mówi o niebezpieczeństwach czyhających nie tylko od strony Ukrainy, ale też i z „tego innego” kierunku, to mówi rzeczy ważne, czy też plecie od rzeczy, bo nie umie odnaleźć się w tej normalności? Co to zresztą znaczy „ta Polska” i jak ona właściwie wygląda w wyobraźni naszej dzisiejszej codzienności? To ważne pytanie, bo też i od kształtu tej państwowo-narodowej wyobraźni zależy również sposób postrzegania dnia codziennego. Zastanawiam się na tym, że kiedy dźwięczy mi słowo „Polska”, to za każdym razem widzę inny jej kształt w zależności od tych myśli okoliczności. „Polska”, wbrew pozorom, wcale nie jest jednoznacznym pojęciem.

W jakim na przykład stopniu, jako Polak, jestem odpowiedzialny za losy Ukrainy z tej oto przyczyny, że zarówno Pierwsza, jak i Druga Rzeczpospolita usiłowały ją skolonizować i wynarodowić, tyle, że skutecznie ubiegła je w tym Rosja? W Polsce Piłsudskiego i Mościckiego, Polaków było zaledwie 68 procent mieszkańców, a reszta wcale nie była jej przychylna i raczej nie obchodziła radośnie święta jej niepodległości. Niektóre powiaty wschodniej i południowo-wschodniej części prawie nie mówiły po polsku. Tych „Polsk” było w ostatniej połowie tysiąclecia sześć, a niektóre wstydliwie zakrywane. Czy moja odpowiedzialność dotyczy też ich współczesnych potomków?

 1. Ewolucja granic Polski od XVI do XXI wieku

blog2

W czasach I Rzeczypospolitej, tej największej i najsławniejszej z nich, mieszkańców mówiących po polsku było nie więcej niż 40 procent. Pełnoprawnych Polaków było jednak znacznie mniej, skoro pańszczyźnianych chłopów nie uważano w ogóle za ludzi i nie miało żadnego znaczenia jakiego na codzień używają języka. Pełnoprawnym obywatelem mógł być tylko szlachcic, niezależnie od jego narodowości i używanego na codzień języka i aż do połowy XVIII wieku, nazwa „Polska” na określenie kraju nie była wcale używana, zastępowana formą omowną – „Rzeczpospolita”, czyli „rzecz-dla-wszystkich-do-niej-uprawnionych”. W krajowych analizach problem się jakoś nie pojawia, pozostawiając wrażenie ciągłości państwowości występującej najpierw pod nazwą „Polska Piastów”, potem „Polska Jagiellonów”, by po Unii Lubelskiej z 1569 roku pojawiać się już tylko pod kolejnymi numerami – Pierwszej, Drugiej i Trzeciej Rzeczypospolitej. Nie pojawia się przy tym żadne wyjaśnienie, dlaczego to Księstwo Warszawskie, które niewątpliwie było i polskie i w znacznym stopniu suwerenne, bo posiadało przecież własną stutysięczną armię, nie otrzymało numeru jako „Rzeczpospolita”, chociaż konstytucję nadał mu sam Napoleon Bonaparte?  Czy to dlatego, że było tylko połową terytorium Polski dzisiejszej i zaledwie jedną szóstą państwa Jagiellonów? Jeśli określenie „Rzeczpospolita” wymaga jakiegoś minimum obszarowego, to gdzie jest ta granica? Wystarczy trzysta dwanaście tysięcy kwadratowych kilometrów, tak jak ma ich Polska dzisiejsza, czy może trochę mniej? Bo też i więcej jest zawsze mile widziane, niezależnie od tego „więcej” kosztów. A skoro przedwojenna Druga Rzeczpospolita miała tych kilometrów powierzchni aż o siedemdziesiąt sześć tysięcy więcej, niż Obecna, to była Rzeczpospolitą lepszą, bardziej Polaków godną, czy tylko inną? Każdy po zastanowieniu przyzna, że sprawa jest albo tajemnicza, albo niezgodna z pryncypiami logiki, chociaż uczestnicy ostatniego Marszu Niepodległości wątpliwości nie mieli i głośnymi hasłami domagali się przywrócenia jej granic z 1771 roku, czyli na obszarze 730 tys. km2, razem ze Lwowem, Wilnem, Witebskiem i Czerkasami. Kijowa nie wspomnieli, by nie drażnić Putina, do którego kierują swoje nadzieje na ponowne uczynienie Polski mocarstwem. Kijów, wiedzą to  nich wszyscy, powinien być polski, tak jak to było przed dwustu laty. Nie jest nim tylko wskutek rosyjskiego wiarołomstwa i nie dotrzymania warunków rozejmu. W 1670 roku, miał bezwzględnie być wydany Rzeczypospolitej, tyle, że warto i wielbicielom Rosji uświadomić, że istotą dyplomacji tej ostatniej jest zawsze to samo i że z zasady słowa nie dotrzymuje.

Trudno jest przy tym dotrzeć do argumentacji, która przybliżyć by nam mogła odpowiedź na pytanie o to, czy przypisywanie Rzeczypospolitej kolejnych numerów, to tylko kwestia porządkowa i numeryczna, czy też może ma jakiejś inne i głębsze znaczenie?  Powoływanie się na prawo powrotu do jej kształtu zgodnego z granicami sprzed I rozbioru (730 tys. km2, czyli ponad dwa razy więcej niż dzisiaj, ale za to bez Wrocławia, Opola, Szczecina i Gliwic), to zresztą bardzo obosieczne narzędzie. A skoro przedtem, w wieku  XVI, ta sama I Rzeczpospolita była o jedną trzecią większa od tej osiemnastowiecznej, to która z nich nam się dzisiaj należy i dlaczego akurat ta mniejsza, a nie większa? Warto przy tym wiedzieć, że jednolitą polskość całego państwa z jego nazwą  „Polska”, uchwalił dopiero Sejm Czteroletni w roku 1791, czyli w dwadzieścia lat po I rozbiorze i w granicach pomniejszonych już o gdańskie Pomorze oraz Warmię utracone na rzecz Prus, Małopolskę na rzecz Austrii i wschodnią Białoruś przypadłą Rosji. W chwili uchwalania patriotyczno-narodowej jednolitości kraju, Polska była o ponad jedną trzecią mniejsza, niż ta sprzed pierwszego rozbioru. Przedtem, była zarówno formalnie, jak i faktycznie krajem wielonarodowym, w którym etniczni Polacy byli mniejszością i nikt tej oczywistości nie kwestionował.  Inaczej mówiąc, dawna Pierwsza Rzeczpospolita nie powinna głosicielom zasady etnicznej czystości przypaść do gustu, ponieważ nie wiązała obywatelstwa z narodowością, zastępując je szlachectwem, czyli formalną pozycją społeczną, w miejsce narodowości etnicznej. Na jakiej więc podstawie dzisiejsi narodowcy postulują jej powrót do granic z 1771 roku, skoro nie było to z całą pewności państwo narodowe? Ilu z nich jest przy tym spadkobiercami szlachty, a ilu do nic dla niej nie znaczącego gminu? Więcej, na tym, że nie była państwem narodowym, lecz ojczyzną wieloetnicznego narodu szlacheckiego polegała jej siła. Inaczej nie przetrwałaby nawet dekady.

 2. Tożsamość religijna mieszkańców Polski w 1750 r.
Regiony

Tezę o wieloetniczności I Rzeczypospolitej jest łatwo podtrzymać, chociaż nie robiono wtedy spisów mieszkańców. W okresie przedrozbiorowym, narodowość rozumiana była nie tyle jako etniczność, czyli zależna od używanej mowa, ile jako następstwo wyznania religijnego. Tak, jak wyznający prawosławie mieszkaniec tureckich Bałkanów był uznawany za Greka, będąc w rzeczywistości Bułgarem, Serbem, czy Mołdawianinem, tak i w Pierwszej Rzeczypospolitej katolika utożsamiano z polskością, prostestanta z niemieckością a prawosławnych uważano za Rusinów. Z początkiem XVIII wieku rzecz się przy tym skomplikowała jeszcze bardziej, kiedy większa część prawosławnych, przeszła na wyznanie greko-katolickie w następstwie kościelnej unii. To właśnie z przyczyn etnicznych, Rosjanie wkrótce po rozbiorach uznali ich za zdrajców prawosławia i siłą zmusili do powrotu do moskiewskich korzeni.

            Mapka pokazująca rozkład dominujących religii I Rzeczypospolitej w czasach saskich nie oddaje w pełni proprocji ludnościowych, jako że wschodnia część kraju była słabiej zaludniona i można z tego powodu dać pewną premię liczbową katolikom oraz protestantom zamieszkującym gęściej zaludnione tereny. Nie pokazuje również liczebności ludności żydowskiej, gdyż ta nigdzie nie była w większości, chociaż mogła sięgać aż 10 procent ogółu mieszkańców. Ta ostatnia, rozproszona po całym kraju, miała dla rządzącej krajem szlachty bardziej funkcję pomoczniczą i folklorystyczną, niż etniczną. Jeśli przyjmiemy, że unici – to późniejsi Białorusini i Ukraińcy, a prawosławni – poźniejsi Rosjanie, katolicy – Polacy, a protestanci, to ludność niemiecka, wtedy w połowie XVIII wieku w przedrozbiorowej Rzeczypospolitej, otrzymamy następujące bardzo zgrubne proporcje etniczne. Pamiętajmy tylko, że pełne prawa posiadała jedynie szlachta, niezależnie od przynależności etnicznej i używanego języka.

  • Polacy – 50 procent, zajmowali głównie zachód, centrum i północną część kraju.
  • Rusini (Ukraińcy i Białorusini – 30 procent, dominowali we wschodniej jego połaci.
  • Niemcy – 7 procent, skupieni na Pomorzu i w Kurlandii.
  • Rusini moskiewscy (Rosjanie) – 3 procent, byli większością w jednym tylko, najbliższym Smoleńskowi województwie mścisławskim.

 3. Dominujące języki wg. spisu z 1937 r.
Polska Lingwistyka

Zagadkowe w tym wszystkim jest jednak to, z jakiej przyczyny współcześni narodowcy żądają nie tylko powrotu do granic z okresu I Rzeczypospolitej, ale w swej wyobraźni zaludniają je – niejako wstecznie – samymi tylko Polakami, nie wyjaśniając, jakie było w tym miejsce tych innych narodów gęsto zaludniających jej wschodnią część. Eksponując tylko patriotyzm polskiej ludności Drugiej Rzeczypospolitej, milczą jednak o tym, że jej narodowościowa, struktura, chociaż jest lepiej rozpoznana niż tej Pierwszej, to z ich punktu widzenia była niewiele lepsza. Według spisu z 1937 roku, Polaków w Polsce było zaledwie 68 procent, a ponad trzy dziesiątki procent całej reszty – to nie Polacy, ale Ukraińcy, Żydzi, Białorusini i Niemcy. Taka sytyuacja rodziła doskonale znane z historii konflikty, brzemienne w rozmaite następstwa i wzajemne fobie.

Gdyby Polska pozostała w granicach z 1937 roku i w ramach jej ówczesnego składu narodowościowego, z całą pewnością nie mogłaby stać się członkiem Unii Europejskiej. Ta bowiem nie dopuszcza do powstawania konfliktów na tle narodowościowym. Jeśli takie się zdarzają (Katalonia, Kraj Basków, Szkocja), gwarantuje im tylko jedno – automatyczną ekspulsję z unijnego członkostwa.  Oznacza to również, że osoby wyznające skrajne poglądy nacjonalistyczne, muszą mieć pełną świadomość swojej równie skrajnej antyeuropejskości i – co najbardziej w kontekście historycznym zadziwiające – faktycznej prorosyjskości.

Polska w przedwojennych granicach nie byłaby dzisiaj częścią Zachodu, lecz jedynie strefą przejściową na podobieństwo Ukrainy i Białorusi, tym bardziej, że – inaczej niż Łotwa i Estonia – nie mogłaby powoływać się na europejskie i niemiecko-inflanckie korzenie. Polska nigdy, od czasów piastowskich nie była krajem europejskim w zachodnim rozumieniu tego słowa, lecz typowym krajem pogranicza. To zaś ma to do siebie, że jest zmienne i zawsze ulega presji silniejszego sąsiada. Polska, tę walkę o pogranicze przegrała na rzecz Rosji, ale nie oznaczało to jej automatycznego wejścia w krąg cywilizacji europejskiej.  Stało się to dopiero w wyniku pewnego nieporozumienia. Polegało ono na tym, że na fali przemian po 1989 roku, Polacy uwierzyli, że są bardziej zachodnimi, niż wschodnimi Europejczykami, a stolice Zachodu niezbyt szczerze dały sie o tym przekonać. Podobnie, w jej skład fortelem weszła również, związana z Polską przez wieki Litwa, tyle że ta z kolei przekonała Europę, że jest po prostu „trzecim krajem bałtyckim” i Polsce zawsze nieprzyjaznym. Tym sposobem przemknęła się do Unii razem z prawdziwymi Bałtami – Łotyszami i Estończykami, pomimo własnych problemów z polską i rosyjskojęzyczną mniejszością. Polsce, bez zmiany przedwojennych granic z pewnością by się to nie udało. Byłaby wtedy zresztą innym krajem, w którym dominowałyby problemy narodowościowe, nie zaś niezmordowana debata o „nie za bardzo wiadomo co” między PiS-em a Platformą Obywatelską.

 4. Polska wschodu i zachodu.
Zabory

Warto zastanowić się też i nad tym, że zmiana granic Polski, jaka miała miejsce po zajęciu kraju przez Sowietów, zapewne bez udziału w tym ich własnej świadomości, w rzeczywistości przysłużyła się uczestnictwu kraju eksperymencie, jakim jest budowanie wspólnej Europy. Trzecia Rzeczpospolita jest sporo mniejsza od tej Drugiej, utraciła Lwów, Wilno, Łuck i Grodno, ale zyskała narodowościową jednorodność. Tym sposobem wydarzyło się coś, co było nieobecne od czasów piastowskich, czyli od siedmiu stuleci jej historii. Dziewięćdziesiąt siedem procent ludności dzisiejszej Polski, to etniczni Polacy, a mniejszości są tak niewielkie, że umożliwiają tolerancję i wielkoduszność, zupełnie nieporównywalne zarówno z Pierwszą, jak i Drugą Rzeczypospolitą, kiedy to problemy narodowościowe były zbyt poważne, by można je było ignorować. To z tej przyczyny narodowe zadymy są dzisiaj obierane jako nienaturalne burdy powiązane przy tym jakoś z rosyjską agenturą.  Więcej, Polacy zakotwiczeni w historii kraju stworzonej przez literaturę romantyczną nawet nie zauważyli, że oto nagle, po 1 maja 2004 roku stali się zwyczajnym europejskim narodem. Dodajmy, jedynym krajem Europy Wschodniej, który stał się członkiem Unii, pomimo tego, że jego historia była swoistym wzorcem narodowościowych konfliktów. Nie doszły natomiast do tej pozycji ani Ukraina, ani też Białoruś, o Rosji nie wspominając. Warto pamiętać, że kwestie narodowościowe, to również główna przeszkoda w udzielaniu Ukrainie znaczniejszej pomocy przez Zachód w jej konflikcie z Rosją.

Dzisiejsza Polska jest z punktu widzenia jej przeszłych losów krajem zadziwiająco jednolitym i posiadającym wzorcowo wyrównane granice. Zachodnie, oparte na Odrze, stały się pomostem łączącym z lepiej rozwiniętymi i kulturowo bardziej zaawansowanymi krajami Europy. Wschodnie, przekształciły się w zewnętrzną granicę całej Unii, zmuszając do jednoznacznego opowiedzenia się po zachodniej jej stronie. Jeszcze dalej na wschód, pozostały jednak tereny historycznych tęsknot, utrudniających realistyczne widzenie regionu, stając się przyczyną tego, że Warszawa nie może się odnaleźć w jej polityce wobec Ukrainy i Białorusi. Nie potrafi rozróżnić w tej historii tego, co swoje, od tego, co obce, żyjąc w swoistym letargu marzeń utrudniającym skuteczne działania.

 5. Regiony deklarujące istnienie mniejszości narodowych
Mniejszosci

 Dowodem prawdziwości podziału Europy na wschód i zachód wedle kryterium rozumienia roli narodowości i unitarnego państwa, są współcześni narodowcy rosyjscy. Prezentują bliźniaczo podobne rozumowanie do ich polskich kolegów uważając, jak donosi ostatni numer amerykańskiego The Interpreter, że prawdziwa Rosja, to kraj w granicach „dawnego Związku Radzieckiego, tyle, że bez Żydów, komunistów i gejów”. Inaczej mówiąc, tak samo jak polscy ekstremiści, definiują swój naród nie jako wspólnotę języka, lecz wspólnotę poddania się pod władzę narodu dominującego. Rosjan w Rosji jest mniej niż siedemdziesiąt procent, a Polaków w przedrozbiorowej Polsce było jeszcze mniej, poniżej  połowy liczby ludności. Gdyby więc narodowcom udało się wspólnie z Rosją uzyskać dla Polski granice podobne do przedrozbiorowych, czy tej niepolskiej „reszcie” zamierzaliby coś w zamian zaproponować, czy też pozostać przy najprostszych metodach, to jest przymusowym wynarodowieniu lub zsyłce? Ba, ale dokąd? Na Madagaskar? Bo przecież na Sybir droga zamknięta.

W Rosji, z samej natury jej konfliktów wewnętrznych nie jest możliwa budowa społeczeństwa demokratycznego opartego na swobodnym dysponowaniu własnością. Z istoty swej tożsamości nie może stać się społeczeństwem typu zachodniego, lecz musi pozostać na długo kulturą wschodnią lub tworem hybrydowym. Wedle moskiewskiego komentatora Echa Moskwy, Rosjanie nie dokonali nawet wysiłku, by uformować w ich kraju społeczeństwo demokratyczne oparte na prywatnej własności. Jak powiada, Rosjanie nie tylko nie ustanowili tego jako celu do osiągnięcia, ale brakuje im także środków i narzędzi, by tego rodzaju cel w ogóle stał się realny. W konsekwencji, pozostali społeczeństwem patrymonialnym,  rozczarowanym tylko do komunistycznej formy organizacji społeczeństwa, ale nie do samego systemu, do jakiego Rosja przywykła od wieków. Drugim elementem jest to, że jest to również kraj, który nigdy nie dopracował się klarownego modelu rządzenia, lecz  pozostał swoistą hybrydą, mieszanką rozmaitych systemów, zupełnie nie pasujących do siebie wzajemnie.

  Pocieszeniem dla Rosjan może być to, że nie pozostają w tym sami. Nie dokonali tego Białorusini, a i Ukraińcy uczynili dopiero pierwszy krok w tym kierunku. Prawdę mówiąc, to i Polska okazała się być zaledwie na krawędzi budowy takiego społeczeństwa, pozwalającego jej wejść do rodziny demokratycznych państw Zachodu. Sądząc po ostatniej zadymie na ulicach Warszawy i rozmiarach antyunijnego elektoratu, gdyby kraj miał wejść do Unii Europejskiej dzisiaj, a nie dziesięć lat temu, los referendum akcesyjnego mógłby wcale nie być przesądzony. Zostaliśmy tam przyjęci między innymi dlatego, że Polska nie ma praktycznie konfliktów narodowościowych. Gdyby były, z całą pewnością przechyliłyby szalę w drugą stronę i znalazłaby się dzisiaj w sytuacji zbliżonej do tej, przed jaką stoją nasi wschodni sąsiedzi na rozmaite sposoby uzależnieni od Rosji Putina.

By Rafal Krawczyk

3 Comments

  • Szanowny Panie Profesorze
    Tak na początek chciałam zapytać : co takiego złego napisałam w swoich 2 wpisach, że Pan je usunął? Czyżby cenzura nie pozwalała nic pisać o Żydach? Przecież tylko pytałam, jak Pan jako naukowy mentor wyjaśnia takie dziwne zjawisko. Może Pan kiedyś napisze szerszą analizę takich zachowań na swoim blogu. Bardzo bym chciała też o wytłumaczenie mi przez kogoś mądrego jak to jest, że Polacy o korzeniach żydowskich tak bardzo tępią w Polsce rzekomy antysemityzm a w polityce zagranicznej popierają Izrael jednocześnie wspierając bojowników palestyńskich. To ciekawe, że Europa strofuje Izrael i przez kilkadziesiąt lat żywi Palestyńczyków. Może Pan Profesor kiedyś opisze na czym to polega i od czego to zależy. Znowu muszę się zastrzec, że wolę mieć za sąsiada Żyda niż Araba, więc proszę mnie nie posądzać o antysemityzm.
    Szanowny Panie Profesorze jakoś Pana korepetycja o polskich narodowcach wcale mnie nie przekonuje, bo to czy program narodowców trafia w próżnię czy w społeczeństwo to nie uprawnia politologa do odmawiania im stowarzyszania się. Jakby porównywać liczebność Marszu Prezydenta i Marszu Narodowców to raczej z tą „próżnią” to niewypał. Myślę, że chwalenie się Polskością i kibicowanie z biało-czerwonymi szalikami to własnie się zaczęło od Marszów Narodowców. Według mnie narodowcy w Polsce powinni przypominać wszystkim Polakom zachłysniętym daną nam europejskojścią swoim przykładem o szanowaniu flagi i godła oraz świąt narodowych a nie tłuc mniejszości narodowe. W demokratycznym państwie nawet kanapowi politycy powinni mieć prawo do organizowania się według własnych koncepcji. To właśnie Pan Profesor powinien bronić swoim naukowym autorytetem takich praw, bo to chyba Pan Profesor kiedyś zakładał kanapową partyjkę i to chyba też taką co była programowo pod prąd ówczesnej ogólnej linii politycznej.
    Szanowny Panie Profesorze, proszę mnie nie pytać o program narodowców i kogo mają wydusić, bo ja na nich nie głosuję gdyż nie odpowiada mi ich stosunek do wschodu, ale nie odbieram im prawa do istnienia. A już nazywanie ich „eksternistami” lub „faszystami” jest infantylne, kiedy widzę w telewizji, że to nie narodowcy biją ale to narodowcy są bici.
    To, że ileś lat temu ktoś na grillu po pijaku „zamawiał 5 piw” – nie robi z nich faszystów tak jak zawijanie spódniczek przez podchmielonych Szkotów nie robi ze wszystkich Szkotów zboczonych ekschibiscjonistów.
    Szanowny Panie Profesorze, Pana koncepcja, że „w Polsce nie ma mniejszości więc czemu bytność narodowców ma służyć” też jakoś do mnie nie trafia, bo przecież w Polsce jest deklarowanych Polaków w ostatnim spisie coś chyba 94,8% a na Węgrzech jest 93,2% i jednak na Węgrzech narodowcy są w koalicji rządzącej.
    Na koniec muszę napisać, że chyba Pan Profesor sam się zakręcił w meandry propagandy pisząc o „narodzie panów”, bo najpierw Pan napisał o „przypisaniu mniejszościom roli narodu panów” a od razu po kropce Pan Profesor napisał o „Polakach nie chcących być narodem panów”. To „narodem panów” są wreszcie mniejszości narodowe czy Polacy? Dla mnie to jedno przeczy drugiemu, no ale ja jestem tylko blondynką, więc mogłam coś pokręcić z tej naukowej tezy.

  • Pani Ireno, to jest mój osobisty blog, a nie publiczne forum polityczne. Nie odmawiam dyskusji pod warunkiem, że dyskutant trzyma poziom. „Irena” i jej narodowcy go nie potrafią i chyba nawet nie pragną utrzymać, więc muszę to robić sam. Brak wiedzy nie usprawiedliwia agresywności i jako właściciel strony nie mam obowiązku jej akceptować. Komentatorka zastawia nawet „intelektualną pułapkę” stwierdzeniem, że oto woli mieć za sąsiada Żyda zamiast Araba sądząc, że każdego to obchodzi. Mnie tymczasem nie obchodzi to wcale i mogą obydwaj mieszkać z nią razem i żadnych uwag bym do tego nie miał, nawet jeśli pani jest blondynką. Nie mam rasowych uprzedzeń. Poza wszystkim nie cenię agresywnego braku wiedzy, bo z nim dyskutować się nie da i z reguły rodzi zaciekłość, która jest naturalnym wrogiem rozumu. Proszę się intelektualnie podciągnąć, wtedy podyskutujemy. Nawet o Żydach i Arabach, bo dysponuję na ten temat też wyrobionym poglądem.

  • Szanowny Panie Profesorze
    No, nie…. Panie Profesorze…. jakie pretensje, jak agresywność, jacy koledzy, jaka pułapka? Nie widziałam na tym forum żadnego innego wpisu oprócz mojego. Ja tylko zapytałam co takiego złego napisałam a to że jestem niedouczona to fakt i dlatego czytam Pana blog aby rozszerzyć swoją wiedzę o świecie. Ja nie zamierzałam z Panem agresywnie dyskutować ale prosiłam jako znawcę Bliskiego Wschodu o rozjaśnienie pewnych zawiłości dotyczących semitów. Nie znam innych osób, które by mogły mi to fachowo wyjaśnić. Ale jeżeli Pan Profesor najpierw swoich czytelników wysyła na dokształanie aby móc zadać Panu Profesorowi jakieś pytanie to chyba niezbyt dobrze świadczy o profesorskim talencie pedagogicznym z przysłowiowym kagankiem oświaty.
    Mam jeszcze parę pytań na ten temat i jeszcze parę pytań o Litwinów czy naszych wypraw na Moskwę. Ale jeżeli Szanowny Pan Profesor nie zyczy sobie takiego agresywnego głąba jak ja, na Pańskim forum to trudno…. nie będę Panu Profesorowi więcej nerwów psuła.
    Żegnam jako nadal niedouczona ale z wyrazami szacunku.

Skomentuj Rafal Krawczyk Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Related Posts

No widgets found. Go to Widget page and add the widget in Offcanvas Sidebar Widget Area.