Wizyta prezydenta Stanów Zjednoczonych w Warszawie była wydarzeniem na skalę europejską. Kierując uwagę do putinowskiej Rosji jednoznacznie zapowiedział rzecz dla niej hiobową, że oto „czasy imperiów dobiegły końca”. Uderzające jest tylko to, że Obama i jego amerykańscy doradcy tak późno zorientowali się w zmianie sytuacji geopolitycznej kontynentu oraz w tym, że jego słynny „reset” w stosunkach z Rosją, został przez Putina już dawno wyrzucony na śmietnik historii. Dla usprawiedliwienia amerykańskiego prezydenta warto zauważyć, że samego Putina nie rozumie przy tym nikt. Pojawia się pytanie, czy on sam swoje decyzje rozumie, czy też działa jak swoiste medium rosyjskiej matrycy kulturowej – z pozoru zeuropeizowanej, a faktycznie tkwiącej w jej mongolsko-tatarskiej przeszłości? Globalny sukces Zachodu, mimo jego rozmaitych potknięć i obecnych trudności, jest historycznym faktem. Najwyraźniej prezydent Rosji tego faktu nie jest w stanie znieść i jeśli nie istnieją widoki na powrót do roli Rosji carów, stalinów i breżniewów, to jednak w instynkcie jego poczucia rosyjskości tkwi ukryty zamiar psucia Zachodowi szyków, gdzie tylko się da i za wszelką cenę. Jaki może być tego cel i jaka przyczyna? Dobre pytanie, skoro tego rodzaju działanie generuje coraz wyższe koszty, nie przynosząc wyliczalnych korzyści poza bezproduktywnym odrywaniem kawałków terytorium sąsiada. Przyczyna postępowania Putina musi tkwić gdzieindziej, gdzieś poza zwykłą racjonalnością i rozumną kalkulacją ekonomiczną.
Antropolog Bernard Chapais zwrócił uwagę na coś, co było składnikiem wiedzy obiegowej przez tysiąc lat historii Zachodu i było czymś na tyle oczywistym, że aż uznawanym za nie wartym głębszej analizy: „Wspólnota zasad postępowania ludzkości istnieje, spoczywa jednak na głębokości kilku tysięcy lat skumulowanej ewolucji kulturowej i jest z trudem zauważalna z punktu widzenia pojedynczych pokoleń”. Stwierdzenie oznacza, że o kulturowej formule człowieczeństwa, w postaci określonej granicami cywilizacji można mówić dopiero w przestrzeni zaledwie kilku ostatnich tysięcy lat, kiedy pojawiły się zorganizowane cywilizacje. Oceny budowane z perspektywy jednego pokolenia nie mogą w żadnym razie odpowiadać rzeczywistości i nie prowadzą do niczego. Co więcej, przyjęcie tej prawdy do wiadomości natychmiast dyskwalifikuje wszystkie poglądy – polityczne, kulturowe i gospodarcze, jeśli powstają w perspektywie doświadczeń jednego pokolenia. Co wtedy uczynić z wcześniejszymi dwustoma tysiącami lat historii homo sapiens, czyli zanim narodziło się akurat żyjące pokolenie? Były nieważne jak zeszłoroczny śnieg? Były nic nie ważnym epizodem, czy też może okresem kształtowania się cech, bez których ta nasza dzisiejsza „wspólnota zasad postępowania” nigdy nie mogłaby się ujawnić?
Przyczyną sformułowania przez antropologa tak radykalnej myśli, była próba odpowiedzi na dręczące ludzi pytanie o to, czy wyraziste różnice między wielkimi kulturami, które na pierwszy rzut oka sprowadzają się do różnic w obyczajach i samego sposobu codziennego życia, mogły również doprowadzić do odmiennego odczuwania sensu życia – poczucia sukcesu u jednych, a nędzy i upokorzenia, czy klęski niemożności u drugich. Niektóre, jak islam, pierwotny sukces zamieniły w stagnację i trwałą frustrację, inne, jak Zachód, w ciągły rozwój i ekspansję. Zachód jest przy tym fenomenem sam w sobie. „W historii cywilizacji” – zauważa w niedawno wydanej książce „Civilization: the West and the Rest” Niall Ferguson – „nie powinno podchodzić się z lekkością do najistotniejszej kwestii, jaką było stopniowe podporządkowanie po roku 1500 świata Zachodowi. Tymczasem, to jedna z najpilniejszych spraw do wyjaśnienia. (…) To jest też, być może, największe wyzwanie, któremu historycy muszą sprostać”. Dlaczego przez pięćset najważniejszych lat historii Zachodu, w opisie jego dokonań dominował rodzaj samoutrwalającej się propagandy i intelektualnego awanturnictwa, a nie rzeczowa analiza sięgająca do samych źródeł fenomenu? Przecież odpowiedź na to pytanie, to nie tylko sprawa z samej tylko przestrzeni nauki, ale ludzkość zaopatrzona w dobrze skonstruowane narzędzia działania mogłaby zrewolucjonizować zarówno własną jego samoocenę, jak i ułatwić sobie zrozumienie wydarzeń, które przyniesie przyszłość. Dlaczego przy tym, w kontekście działań Rosji mówimy o sukcesie Zachodu, a nie zastanawiamy się nad przyczynami niepowodzenia samej Rosji, najwiekszego przecież kraju na ziemi? Po pierwsze, dlatego, że sukces Zachodu wydaje się być dla tej ostatniej kamieniem obrazy. Po drugie, dlatego, że Rosja, pomimo swej imperialnej historii, sukcesów właściwie nie odnotowała. W ramach zachodniej logiki oceny przemian, podbijanie innych i czynienie z nich swoich niewolników nie kwalifikuje się do miana sukcesu i nie ma na świecie ani jednego kraju gotowego dobrowolnie wzorować się na historii Rosjan.
A może wszystkiemu winna jest genetyka i Rosjanie nie ze swojej winy, dysponując tylko odmiennym składem genów, bardziej agresywnym i żądnym poniżania innych, a nie oczekującym gospodarczych czy kulturowych korzyści, robią z nich naturalny użytek? W sukurs problemowi niespodziewanie przyszła sama genetyka, a przede wszystkim odkrycie w 2003 roku mapy genetycznej człowieka. Tyle, że to nowe narzędzie zastosowane w przestrzeni porównań międzycywilizacyjnych prowadziło wprost do niebezpieczeństwa zabrnięcia w ślepą uliczkę, jako że poszukiwanie wyższości jednych społeczeństw nad innymi na podstawie ich układu genetycznego, jest drogą prowadzącą wprost do nowej odmiany rasizmu. Rasizmu cywilizowanego i naukowego, ale jednak rasizmu. Poza wszystkim, genetyka jest wiedzą biologiczną, a nie kulturową. Sam pochodzę z wielodzietnej rodziny, więc kompozycja zaówno genetyczna, jak i kulturowa rodzeństwa była z pewnością podobna. Jednak w rzeczywistości, każdy z rodzeństwa miał krańcowo odmienny charakter, inny sposób reagowania na wydarzenia i w rezultacie całkiem odmienne życie. Teza, którą tu stawiamy prowadzi do konstatacji, że w kulturowej rzeczywistości wiązanie układu genetycznego człowieka z jego życiem duchowym prowadzi do nikąd. To, co jest ważne?
Przedstawione rozumowanie sprowadza się do tezy, dowodzącej nikłości praktycznego znaczenia dziejących się wokół nas wydarzeń, równie niewielkiej roli tzw. wielkich jednostek, a także ludzkich genów w kształtowaniu ewolucji wielkich cywilizacji. Jak w tym kontekście odczytać efekty wizyty Baracka Obamy w Warszawie, które poza wszystkimi innymi ważnymi oświadczeniami, przyniosło pełne potwierdzenie tego, że Polska jest pełnoprawną częścią cywilizacji zachodniej? To wielka zmiana. Warto jest zwrócić uwagę na to, że dopiero od niedawna w krajowych mediach powiedzenie o nas samych: „my, ludzie Zachodu”, przestało budzić zdziwienie i rodzaj zawstydzenia. Czy zatem warszawska wizyta Obamy jest dowodem na rozpoczynające się zderzenie Zachodu z prawosławną cywilizacją rosyjską, czy też świadectwem zwykłej reakcji na zwyczajne w gruncie rzeczy wydarzenie? Bo też rodzi się pytanie, czy Rosja jest naprawdę warta takiej reakcji i czy w ogóle jest odrębną cywilizacją, a nie jakiegoś rodzaju tworem do tego miana niepasującym?
Pojęcie cywilizacji może być mylące, ponieważ odnosi się do stosunkowo niedawnej przeszłości, kiedy to ludzie wyszli ze stadium barbarzyństwa. Dzięki analizie Samuela Huntingtona zostało rozpowszechnione na tyle, że bez jego omówienia nie może się dzisiaj odbyć żaden poważny kurs akademicki z zakresu socjologii, historii, czy stosunków międzynarodowych. Niektórzy uznali je nawet za swego rodzaju paradygmat – za klucz, otwierający drzwi do wszystkich problemów współczesności. Naszym zdaniem, rzecz jest znacznie bardziej skomplikowana i dotyczy nie dnia codziennego i nie mapy genetycznej, ale kulturowej matrycy powstającej w ciągu życia wielu pokoleń. Warto pamiętać, że słowo „matryca” pochodzi od łacińskiej mater (matka) i jest ogólnym określeniem formy powstałej dla wykonywania kopii. Pojęcie doskonale nadaje się do naszego rozumowania, ponieważ powielanie społecznych wzorców i zachowań jest istotą ewolucji każdej wielkiej cywilizacji. Tyle, że matryca ma to do siebie, że wraz z upływem czasu, kopie są coraz mniej dokładne. Przy czym, w przypadku Zachodu, jego kolejne kopie były wyjątkowo niedokładne, szczęśliwie niedokładne, albowiem pozwalały na szybszą, niż gdzieindziej, ewolucję jego społeczeństw. Warto podkreślić, że cywilizacyjna matryca nie jest wydumaną ideą, kryjącą się gdzieś w boskich zamiarach, ale bytem jak najbardziej materialnym, dającym się określić pod względem materiału ludzkiego, z którego została wykonana, wielkości, przydatności i ograniczeń, co do liczby i wierności kopii, jak też i podążających za nią społecznych efektów. Dla zrozumienia istoty przemian społecznych należy w takiej matrycy dostrzec podobne cechy. Jej tworzywem jest materia fizyczna w postaci homo sapiens sapiens, ale prawda jest taka, że rzeczywista ewolucja kulturowa rozpoczęła się nie od egipskich piramid, ale znacznie wcześniej – od „odkrycia” używanego przez poszczególne społeczności języka, którego przedłużeniem stało się pismo umożliwiające powielanie i utrwalanie myśli. To najbardziej ogólne ramy, w których dokonywała się ewolucja dokonań cywilizacyjnych człowieka. Tyle, że materiał, z którego matryca została zbudowana nie tylko nie jest dla nich obojętny, lecz stanowi kluczowy punkt wyjścia dla zrozumienia późniejszych losów.
Posłużymy się w tym miejscu przykładem dwóch pozornie bliskich sobie krajów – Ukrainy i Rosji. Istnieje rosyjski mit, wspierany zachodnim brakiem wiedzy o regionie, że Ukraina, to tylko Małorosja, czyli taka „mniejsza” i „młodsza” Rosja. Wtedy, jej odrębne istnienie w postaci niepodległego państwa, jest niepotrzebnym zgrzytem w stosunkach między obu bratnimi społeczeństwami, a w to Zachód mieszać się nie powinien, bo to przecież w spór w rodzinie. Kraje Europy, do czasu najnowszych wydarzeń, zawsze ostentacyjnie przyznawały w tej kwestii rację Rosji i nie chciały Ukrainy uznać za prawdziwy podmiot stosunków międzynarodowych. Skończyło się na tym, że zostały postawione w sytuacji, w której pomóc musiały, przy czym przewlekanie momentu przyjścia z pomocą sprawiło, że z dnia na dzień staje się coraz bardziej kosztowna. Jaki mechanizm spowodował, że Zachód nie mógł już dalej pomijać sprawy milczeniem i dlaczego uznawanie Ukrainy i Rosji za narody bliźniacze było od początku poważnym błędem faktograficznym i metodologicznym?
Przez wzgląd na odmienność najwcześniejszych dziejów, obydwa kraje uzyskały różniące się od siebie matryce kulturowe. Dawna Ruś Kijowska, chociaż podzielona na księstwa, była pod tym względem tworem jednolitym, a różnice sprowadzały się tylko do tego, z jakiej gałęzi Rurykowiczów pochodził panujący książę. Głęboki rozłam przyszedł w XIII stuleciu wraz z najazdem mongolskim, rozpoczętym na masową skalę w roku 1240. Mongolska matryca kulturowa miała inne pochodzenie – to mieszanka materiału chińskiego i stepowych koczowników Azji. Matryca kulturowa ma jednak to do siebie, że nie działa jak jednorazowa pieczęć, ale do utrwalenia własnych cech potrzebuje wielu pokoleń. Zachodnia część Rusi, musiała żyć pod naciskiem mongolskiej matrycy zaledwie przez cztery pokolenia, wschodnia – jeśli przyjmiemy, że Rosja jest do dzisiaj słowiańskojęzyczną wersją mongolszczyzny – przez pokoleń trzydzieści. To dramatyczna różnica, tak znaczna, że spowodowała powstanie odrębnych i znacznie różniących się od siebie społeczeństw. Zachodnia część dawnej Rusi dostała się w obszar zachodnich wpływów za pośrednictwem Rzeczypospolitej Polski i Litwy, część moskiewska nie dostała się w ten obszar nigdy, odwracając się ku Uralowi i dalszej Syberii. Gdyby prezydent Obama wiedział to wcześniej, nie byłby dzisiaj zaskoczony nagłą koniecznością przeformułowania globalnej strategii Ameryki, ale byłby do tego od dawna przygotowany. Jak widać, „wiedza czyni cuda”, pod jednym wszakże warunkiem, że się ją posiada. Rosja została zbudowana na mongolskiej matrycy cywilizacyjnej w całości, z wyjątkiem samego tylko języka i tego bezpośrednich konsekwencji. O państwie mongolskim mówiono, że jest „obozem wojskowym w marszu”, a panująca tam „powszechna równość polegała na tym, że wszyscy w jednakowym stopniu podlegali chanowi”. Bez narażenia się na błąd, tezę można powtórzyć w stosunku do Rosji carskiej, Związku Sowieckiego, jak i Rosji Putina, lecz nie da się tego zrobić w stosunku do Ukrainy. Jeśli w społecznej matrycy Rosji nigdy nie znajdowało się nic innego, prócz post-mongolskiego instynktu dominacji nad innymi, rozładowywanego zdobywczymi wojnami, to konflikt rosyjsko-ukraiński był tylko kwestią czasu. Przy widocznym rozchybotaniu Unii Europejskiej i braku wspólnej płaszczyzny politycznej, nie można byłoby się dziwić, gdyby rosyjska ekspansywność skierowała się w przyszłości w kierunku Łotwy, Estonii, czy gdziekolwiek, gdzie Moskwa uzna, że ma niezaspokojone interesy. Ostatecznie, gdzieś się skierować musi. Okazuje się, że matryca rosyjskiego „obozu wojskowego w marszu”, jeśli znajduje się w uśpieniu, prowadzi nieuchronnie do „smuty” i rozpadu państwa. A tertium non datur, skoro w Rosji nie istnieją żadne mechanizmy skłaniające do rozwoju indywidualnej przedsiębiorczości, twórczości i zapobiegliwości. Pozostaje poszukiwanie okazji do ekspansji, by uchronić wielkie terytorium przed gwałtowną dekompresją.
Przedstawione rozumowanie prowadzi do wniosku, że wszystkie społeczeństwa świata są odbiciami swoich kulturowych matryc i całkowicie od nich uzależnione. Zamiast badać poszczególne zdarzenia, historię polityczną, czy gospodarczą narodów, należy dobrze się przyjrzeć tym matrycom. Jeśli zrozumiemy ich istotę będziemy mogli również zrozumieć przyszłość. A to byłaby umiejętność trudna do przecenienia. Gdyby rosyjska matryca została odpowiednio wcześnie rozpoznana i zanalizowana, być może udałoby się jej negatywną energię gdzieś skanalizować, a tak pozostaje już tylko kontrreakcja, a nie zapobieganie.
Warto zastanowić się nad przygodą Europy z Rosją również w ramach szerszego zagadnienia. Pytanie o sens istnienia oraz przyczyny tego, że tak bardzo się od siebie różnią towarzyszy ludziom od czasu uświadomienia sobie odmienności od wszystkich innych stworzeń. Debatę otworzyła hebrajska Biblia wraz z opowieścią o historii dwóch braci – Kaina i Abla. Obaj byli wedle niej pierwszym pokoleniem zrodzonym z Adama i Ewy. Para symbolizowała utratę szansy na bezpośrednie obcowanie z Bogiem po popełnieniu pierworodnego grzechu. Pokolenie Kaina i Abla napotkało zupełnie inny problem, mianowicie pytanie o to, w jaki sposób ludzie mają ze sobą współżyć jednocześnie konkurując ze sobą w ramach głęboko zróżnicowanych społeczeństw – pasterskiego i rolniczego. Egzegeza biblijnych tekstów koncentruje się na moralizatorskich komentarzach, ale sądząc z jej innych, mniej moralnych i bardziej krwawych fragmentów, twórcy (twórcom) tekstu nie szło o moralność, lecz o zarysowanie problemu, jaki pojawił się wraz z koniecznością wspołżycia odmienności w jednej wspólnocie. W biblijnej historii, Abel symbolizuje koczowniczych hodowców, Kain – zwyciężających w tej konkurencji rolników. Życie koczownika jest wolne od zależności od innych ludzi. To on panuje nad przestrzenią, która służy jego stadom. Rolnik, to człowiek bezruchu. Z konieczności zmuszony do współpracy z sąsiadami i społecznym otoczeniem, zajmuje się akumulacją bogactwa, co powoduje niechęć biedniejszych pasterzy, odczuwających, jak Rosjanie, szczególny rodzaj wolności – wolność ubogiej, ale pośród bezkresnej przestrzeni. Jednak to rolnictwo, a nie przepędzanie z miejsca na miejsce stad zwierząt, stało się początkiem cywilizacji, które to określenie niesie pozytywny wydźwięk. Dopiero cywilizacja mająca źródło w rolnictwie, w przeciwieństwie do okresów poprzednich, umożliwiła ludziom wznoszenie się na coraz wyższe jej szczeble i doskonalenie samych siebie oraz sukcesywne bogacenie. Narody koczownicze i pochodząca od nich znaczna większość ludności Rosji, zawsze uznają taką sytuację za usprawiedliwiającą rabunek osiadłego sąsiada. Biblijny narrator przekazuje nam przecież informację, że koczownicy Abla, to lud szlachetny i pełen cnót, za to obraz rolnika Kaina nie jest sympatyczny. Jak powiada Pismo, jego twarz jest ponura i „zapadła”, co oznaczać miało stan psychicznej nierównowagi. Pismo Święte ma w tej kwestii wyrobione zdanie i pochwala pasterza Abla, czyniąc z rolnika – Kaina, symbol zła. Do dzisiaj, w żydowskiej tradycji kulturowej, paranie się pracą rolnika, to rodzaj hańby i poniżenia. Sądzić można, że w umyśle Rosjan, którzy nie wydobyli się jeszcze z mongolskiej tradycji stepowych hodowców, to oni są tym jedynym sprawiedliwym Ablem, otoczonym przez kainowy świat, którego symbolem jest Barack Obama z jego mocarstwową Ameryką.
Nie wszystko, co czynią ludzie jest przez nich zamierzone i przemyślane. Natura, ten mityczny Demiurg, ułożyła sprawy w ten sposób, że wiele decyzji zapada w nieoczekiwany dla ich uczestników sposób. Ludzie płci obojga, zbliżając się do siebie, czynią to z nieskończenie wielu powodów, ale też w momencie zbliżenia najmniej istotną dla nich sprawą jest płeć przyszłego dziecka, kolor jego oczu i włosów, timbr głosu, czy też zawód, jaki sobie wybierze w przyszłości. Partnerzy o tym nie myślą wcale, bo i nie mają na to wpływu, a ich myśli zajęte są uniesieniem teraźniejszości. Potem jednak, okazuje się, że nowe życie jest właściwie jedyną trwałą wartością, którą po sobie pozostawiają. Może naśladują tym postępowaniem logikę Big Bangu?
Zbliża to nas do konkluzji, obmyślonej jeszcze przez starożytnych i prowadzącej do myśli, że tym elementem dziejącego się wokół nas świata i który nie został przez naukę jeszcze przebadany, może być odwieczna Idea, rozumiana na kształt platońskiego Demiurga, czyli bezosobowy i pozbawiony boskich cech czynnik sprawczy powstawania i ewolucji świata, który wciąż nadaje kształt wiecznej, lecz pierwotnie bezkształtnej materii. Platońska myśl wydaje się o tyle racjonalna, że prowadzi do konkluzji, stwierdzającej, że zanim cokolwiek powstało, musiała istnieć Pierwotna Energia oraz Pierwotna Idea. Pierwotna idea Rosji od czasów Iwana Groźnego, to ekspansja, żywienie się kosztem krzywdy sąsiadów, a miarą jej wielkości była wielkość zdobytego łupu. Nigdy nie było tam prawdziwej myśli społecznej, bo i nie było społeczeństwa, a jedynie „obóz wojskowy w marszu”. Dlaczego Rosjanie za nim tęsknią? Odpowiedź jest prosta: innego systemu nie znają, a nie tęskni się za czymś, czego się nie zna. Rosja – jak dotąd – stoi w obliczu zwycięstwa tatarsko-mongolskiej matrycy kulturowej nad rozumem, racjonalnością i zdolnością do samooceny. Taka Rosja nie ma w tym świecie najmniejszych szans. Albo zmieni w miarę szybko pogląd, albo zniknie z jako jednolity twór. Zniknie na wieki, zmieniając głęboko mapę znacznej części Eurazji. Wtedy, czekają nas naprawdę ciekawe czasy.