Sytuacja rozwija się szybko i nie pozwala porzucić problemów związanych z Rosją i nagłym odrodzeniem się jej agresywności. Agresywności, bo nie imperialności, która jest już tylko historią. Problem w tym, że jest ona naszym najbliższym sąsiadem i kierunek ewolucji tej agresywności nie jest ani Polsce, ani Europie obojętny. Rosja, po dwudziestu latach od zniknięcia Związku Radzieckiego, niespodziewanie znalazła się w niezrozumiałym dla siebie rozkroku. Cała jej historia, to dzieje ekspansjonizmu, podbijania i rabowania innych. Nigdy, w żadnym okresie, nie potrafiła być „normalnym” krajem, dążącym bardziej do bogacenia się pracowitością własnych obywateli, niż karmieniem ich imperialnej dumy strachem sąsiadów. Ta sytuacja powoduje, że postępowanie Putina staje się dla świata zewnętrznego coraz mniej zrozumiałe i nieprzewidywalne. Nie jest nawet pewne, czy jest wystarczająco zrozumiałe dla niego samego. Były kagiebista nie potrafi zapewne wyrwać swych emocji z kręgu narzędzi przemocy i kontrprzemocy, bo na bezpieczniackich kursach mechanizmów społeczno-gospodarczych nie uczono. Uderzające jest jednak to, że jego działania wobec Ukrainy cieszą się społecznym poparciem, co też oznacza, że świat ma problem nie tyle z Putinem, ile z samą Rosją. Wydarzenia, jakie mają tam miejsce, z całą pewnością nie zmienią historycznej pozycji tego kraju, w jakiej się znalazł wraz z końcem XX wieku. Rosjanie wyrażają tęsknotę za przeszłością sądząc, że rozpad Sowieckiego Związku w 1991 roku, to tylko historyczny zbieg okoliczności, który przyniósł kolejny, ale zapewne krótki okres „smuty”, czyli przejściowego załamania jej imperialnej potęgi. Ciekawe jest przy tym, że Rosjanie stają się „smutni” wtedy, gdy nie szkodzą innym narodom. Ich dobry humor wydaje się być na stałe związane ze złym samopoczuciem sąsiadów. Sądzą zatem, że skoro wcześniej tego rodzaju załamania nie przeszkadzały Rosji powracać do roli światowej potęgi, to i teraz oczekują, że wydarzy się to znowu. Istnieje jednak wiele argumentów wskazujących na to, że tym razem załamanie ma inny charakter i jest następstwem odmiennych niż dawniej czynników. Nie zależy już od długotrwałości samego wewnętrznego kryzysu, ale od zmieniającej się na niekorzyść Rosji reszty świata. Współcześni Rosjanie sprawiają wrażenie, że nie zauważyli głębokiej ewolucji świata wobec nich zewnętrznego i tego, że wszedł on nieodwracalnie w epokę gospodarki globalnej. Rosja, stara się więc przywrócić swoją dawną pozycję jako narodu goniącego za mołojecką sławą i siłą pięści, a nie za sukcesami na polu gospodarki, kultury i obywatelskich wolności. Jest w tych staraniach na pozycji straconej. Anachronicznych i w dzisiejszym świecie bezprzedmiotowych celów, zrealizować się nie da.
Nieszczęściem Rosji jest też i sama wielkość jej terytorium. Na globusie wygląda na największą potęgę świata, tymczasem ten sam świat traktuje ją z coraz to większym lekceważeniem. Rzecz w tym, że nie potrafiąc wkomponować się w obraz tego nowego świata, Rosja się od niego odwraca, próbując w swoim sąsiedztwie na własną rekę przywrócić jego dawne ramy i mechanizmy. Nie pomoże jej w tym teatralne udawanie kogoś, kim nie jest. A nie ulega wątpliwości, że Rosja imperium już nie jest. W przeciwnym razie, Rosjanie nie musieliby cieszyć się z zajęcia małego Krymu tak, jakby odnieśli jakieś nieprawdopodobne zwycięstwo. Do powrotu do carskiej potęgi brakuje im jeszcze kilkudziesięciu takich Krymów, a ściśle mówiąc „drobnych” siedmiu milionów kilometrów kwadratowych, utraconych od czasów panowania Mikołaja I, czyli terytorium wielkości całych dwunastu Ukrain. Z całą pewnością, jest to zadanie przekraczające możliwości Putina i każdego jego następcy.
Ludzie zwykle sprowadzają swą historyczną pamięć do znanych sobie przodków, czyli zaledwie kilku pokoleń, tak jakby wcześniejsze dzieje ich wcale nie dotyczyły. Zamierzchłe historie, to tylko nudne szkolne lekcje. Tymczasem, to one – w długim okresie czasu – decydują o naszej przyszłości, bo też i one kształtują sposob, w jaki społeczeństwo postrzega sąsiadów i resztę świata. Rosja ma przeszłość zbyt krótką i jest tworem pod tym względem zbyt niedojrzałym, by mogła z tego wykuć się dla niej przyszłość, o jakiej marzą sami Rosjanie. Na naszym kontynencie, mieszkańcy nadal pozostają pod wrażeniem dwustuletniej historii wzajemnych walk czterech wielkich imperiów – Niemiec, Wielkiej Brytanii, Francji i Rosji. Po trzech pierwszych już nie ma śladu, ale jednak nikt z tego powodu specjalnie nie cierpi. Cierpią tylko Rosjanie. Ich imperium, również przestało istnieć wczesnego poranka 8 grudnia 1991 roku, gdy szefowie trzech radzieckich republik podpisali porozumienie nazwane „układem białowieskim” obwieszczającym światu rozwiązanie Związku Radzieckiego. Rosja odziedziczyła po nim trzy czwarte terytorium, ale dzisiaj z całą pewnością, nie jest już imperium i do tego miana się nie kwalifikuje, jeśli definicję samego imperium mamy traktować poważnie. „Imperium to mocarstwo, którego władza polityczna i kulturowa wykracza poza własne granice oraz ma charakter ekspansjonistyczny”. Najwyraźniej Putin przejął się tą definicją na tyle głęboko, że postanowił przywrócić jej ważność w stosunku do najbliższych sąsiadów. Tyle, że małpowanie historii nie prowadzi do tego, że wydarzenia się powtórzą. Wygląda to raczej na odrabianie lekcji bez uwzględnienia dramatycznej zmiany okoliczności. Natura imperium sprawia, że z samej swej istoty jest ono trwałym i nieustającym zagrożeniem dla suwerenności sasiądów. Jak powiada brytyjski historyk Paul Johnson, „społeczeństwo jednoczące się w celu agresji, którego etyka, kryteria wartościowania i hierarchia mają charakter wyłącznie militarny, kierowane jest przez ludzi, którzy swój status zawdzięczają jedynie sile. A jednak jego siła jest w istocie dość iluzoryczna. Brak mu bowiem jakichkolwiek autonomicznych wartości moralnych oraz źródła wewnętrznej dyscypliny nieodwołującej się do przemocy. Jest skorumpowane, zepsute, a korzenie tego zepsucia tkwią głęboko w nim samym. Nie dysponuje zbiorową mądrością, z wyjątkiem doświadczenia wojennego; nie jest w stanie tolerować wolności wymiany opinii, a zatem nie potrafi adaptować się do zmieniających się okoliczności. Jego zwycięstwa rodzą anarchię, a porażki rozpacz, ponieważ nie mają niczego, co byłoby warte obrony”. Johnson przedstawia dla skontrastowania tego obrazu, społeczeństwo cywilizowane, które o wiele lepiej radzi sobie z przeciwnościami losu i potrafi wyciągać wnioski, posiada poczucie sprawiedliwości i własnej moralnej racji, rodzącej determinację i wywodzącą się z konfrontacji instynktów z rozumem. „Gdy tylko zdoła złapać oddech po pierwszym szoku zaraz rozwija strategię przetrwania i wykuwa narzędzia prowadzące do zwycięstwa. W dłuższej perspektywie ma wszystkie atuty, moralne i intelektualne, które w ostatecznym rozrachunku odgrywają decydującą rolę”. Słowa autor opublikował w 1972 roku i odnosiły się do wczesnośredniowiecznej historii Anglii. W zdumiewający sposób pasują do dzisiejszego starcia Rosji z cywilizowaną częścią Europy w sprawie przyszłości Ukrainy. Do jego analizy można dodać tylko jedno: kraj uważający się za imperium, jest przy tym wszystkim niezdolny do autoanalizy oraz do wyrobienia sobie – dla własnego pożytku – realistycznego poglądu na otaczający go świat. Inaczej mówiąc, państwo uznające się za imperium, choruje na rodzaj zaślepienia, prowadzącego w ostatecznym rozrachunku do klęski. To jednak, co różni otoczenie średniowiecznej Anglii od dzisiejszego świata, to fakt, że państwa średniowiecza były w swoich dążeniach w gruncie rzeczy podobne, dzisiejsza Rosja jest nie tylko do reszty dzisiejszego świata niepodobna, ale wydaje się być tworem z zupełnie innej czasoprzestrzeni i trudnym do pojęcia dziwactwem. To wróży również, że wydarzenia najbliższej przyszłości będą miały gwałtowny charakter, ale koniec tej „imperialnej Rosji” przyjdzie równie szybko, jak się pojawił w świadomości jej mieszkańców, stęsknionych za tym, co dobrze rozumieli, czyli zdobywania przewagi za pomocą brutalnej siły. Trudno w dzisiejszym świecie o większe zderzenie politycznie i kulturowe odmiennych czasoprzestrzeni. Rosja ma w tej grze wszystkie gwarancje przegranej. Ile ta przegrana będzie kosztowała ją samą, a ile zapłacą za to jej sąsiedzi?
Dzisiejsza świadomość Rosjan, podobnie jak i innych narodów, została ukształtowana przez jej historię. Tyle, że te jej dzieje, przynajmniej w imperialnej części, miały niezwykły przebieg, niepodobny do dziejów żadnego innego „byłego imperium”. To jedyny kraj świata, który utkwił w swej imperialnej przeszłości bezalternatywnie, nie dopracowując się – jak inne – żadnego modelu zastępczego. Rosja zawsze powtarzała to samo: podbić innych, upokorzyć, zrusyfikować i… nie bardzo wiedzieć, co z tym zrobić dalej. Nie mając innej koncepcji, Rosjanie próbują dzisiaj robić to, co ze swej historii pamiętają i rozumieją. A doskonale rozumieją treść powiedzenia używanego przez sienkiewiczowskiego bohatera: „jak się ciebie nie będą bali, to się będą z ciebie śmiali!”. Więc czynią to, co potrafią i rozumieją – straszą innych swą rzekomą siłą i bezwzględnością. Straszą na próżno, bo i świat zewnętrzny jest dzisiaj od niej wielokrotnie silniejszy. Statystyki powiadają, że USA są sześciokrotnie większą gospodarką od rosyjskiej, a Unia Europejska – aż siedem razy. Jak dotąd, Rosji sprzyja unijne rozproszenie decyzyjne, otwierające miejsce dla postępków takich, jak węgierskiego premiera Orbana, próbującego zaatakować Ukrainę od strony Zakarpacia. Warto przypomnieć, że Węgrzy tam już raz wchodzili. Byli tam w roku 1938, kiedy wsparli niemiecki rozbiór Czechoslowacji. Dobrze też więc pamiętać, że siedem lat później Budapeszt był już częścią systemu sowieckiego. Widać, po węgiersku nie istnieje zdanie: „uczyć się na błędach”. No cóż, to przecież język z zupełnie innej planety.
Rosja, po rozpadzie ZSRR przestała być imperium, ale też i nie zaczęła być żadną inną podobną formacją, pozostając tylko w jakiegoś rodzaju mentalnym związku z imperialnymi ambicjami. Patrząc na mapę można na podstawie rozmiarów jej terytorium dojść do wniosku, że jest ona tylko nową, nieco tylko zmniejszoną, formą imperium dawnego. Jednak, nawet wtedy, gdyby uznać ją za imperium upadłe, to mogłaby się z tego dna jakoś wykaraskać i znowu stanąć na nogi. Rzecz w tym, że czasy imperiów opartych na wielkości podbitych ziem dawno minęły i już się nigdy nie powtórzą. Jeszcze nie tak dawno, bo do połowy XX wieku, największym imperium świata była Wielka Brytania. Dzisiaj nim nie jest, ale z londyńskim City nadal liczy się cały finansowy świat. Imperialna Anglia, tracąc swój zamorskie posiadłości niemal w całości, nie przestała być potęgą gospodarczą i finansową oraz liczącym się krajem europejskim. Rosja nie kwalifikuje się do żadnych porównań, a jej sytuacja jest jedyna w swoim rodzaju: to kraj o imperialnych rozmiarach i ambicjach, ale o możliwościach gospodarczych na miarę małej Holandii, a nie brytyjskiego imperium. Jest niewątpliwie „imperium upadłym”, ale dla Rosjan mylące może być to, że utraciła zaledwie czwartą część terenów sprzed 1991 roku, a nie całość podbitych kiedyś terenów. Większość pozostała w jej granicach i tym samym ich ojczyzna nie przestała być największym krajem świata. Kolonialne imperium brytyjskie było do połowy zeszłego stulecia znacznie większe od rosyjskiego, ale zniknęło niemal bez śladu pozostawiając po sobie samą tylko Anglię, niewiele większą niż Białoruś. Rosja na odwrót – przestała być imperium, pozostając nadal największym pod względem obszaru państwem świata. Tyle, że gdyby nie jej postsowiecki atomowy arsenał, świat liczyłby się z Rosją w znacznie mniejszym stopniu, niż z europejskimi metropoliami dawnego kolonialnego świata. Oznacza to również, że jako „byłe imperium”, jest tworem w swoistym zawieszeniu pomiędzy imperialną przeszłością, z której jest dumna i zupełnie niewiadomą, pełną czekających niespodzianek, przyszłością. Ta ostatnia Rosjan najwyraźniej niepokoi i prowadzi do niemądrego wniosku o konieczności powrotu na utartą ścieżkę. Jeśli rozwiniemy tę myśl, to dojdziemy do wniosku, że dni Rosji, jaką znamy, są policzone. Co będzie z tym krajem dalej? Dobre pytanie, tyle, że nikt dzisiaj nie zna na nie odpowiedzi, bo i przypadek Rosji jest jedyny w swoim rodzaju.
W rosyjskiej historii w pierwszym rzędzie zwracają uwagę elementy, które powodowały, że pomimo pozorów podobieństwa imperializmów i równoległości w czasie, ekspansja rosyjska była odmienna niż angielska, francuska, czy hiszpańska. Kolonialne eskapady tych ostatnich miały przede wszystkim tło ekonomiczne. Stało za nimi pragnienie poszukiwania surowców niezbędnych do rozwoju przemysłu, albo też pozyskiwania tropikalnych terenów rolniczych pod intratne uprawy, dla których nie ma miejsca w Europie (trzcina cukrowa, bawełna, kawa, przyprawy). Eksploracja nowych terytoriów była przy tym zwykle finasowana z prywatnych źródeł. Dopiero na końcu przychodził czas na utrwalenie imperium w postaci politycznej i militarnej całości. Ekspansja Rosji miała zupełnie inny przebieg. Nie była, jak brytyjska czy francuska kolonizacją zamorską, ale ustawicznym poszerzaniem terytorium państwa. Nie stała za tym chęć poszukiwaniu nowych rynków zbytu i miejsca dla indywidualnej przedsiębiorczości, bo Rosja produkowała niewiele, a przedsiębiorczość tępiła całą siła państwa. Była od samych swoich początków kwintesencją wiary w potęgę opartą na ujarzmianiu podbijanej ludności po to, by można było zdobytymi dobrami obdzielić popleczników władzy. Motywacją była zachłanność i wrodzona Rosji korupcja, nie zaś ekonomiczny rachunek. Tego rodzaju napęd objawia jednak zasadniczą słabość w chwili, gdy kończą się możliwości zdobywania nowych terenów i obdzielania nimi popleczników. Wtedy, terytorialne imperium zaczyna kręcić się w kółko, tracąc jedyne źródło swojej energii. Widać to doskonale w przypadku kofliktu z Ukrainą, kiedy zdobycze – jak Krym, Donbas i Ługańsk, przyszły łatwo, ale nie tylko nie ma czym tam popleczników korumpować, ale przeciwnie – trzeba do tych zdobyczy dopłacać z centralnego budżetu, by wypełnić dane obietnice. Na dłuższą metę to marny interes, pomimo zaspokajania imperialnej próżności.
Całe to zamieszanie z Rosją skłania do przypomnienia istoty pojęcia „narodowość”. Rosyjskie podejście ma niewiele wspólnego z rzeczywistością, albowiem w Moskwie uważa się, że rosyjskość, to nie kwestia świadomości narodowej, lecz swoistej „woli bożej” obdarzającej człowieka rosyjską mową po to, by posługiwał się nią na codzień i stawał się coraz bardziej rosyjski. Nacjonaliści nie zwracają uwagi na twarde dowody, że w istocie sytuacja jest inna. Irlandczycy, od z górą dwóch stuleci używają języka angielskiego, co nie przeszkadza im uważać Anglików za najważniejszych nieprzyjaciół ich kraju i narodu. Dla Rosjan tego rodzaju myśl wydaje się nieosiągalna. Tymczasem, ta pozornie niewielka różnica w definicji narodu rosyjskiego rodzi dramatyczne konsekwencje. Dodajmy, że Rosjanie, pomimo pozorów pewności siebie, sami mają poważny problem z tożsamością. Dotyczy to nie tylko tego, czy są w większym stopniu Europejczykami, Azjatami, czy też jednymi i drugimi jednocześnie. Idzie o definicję samego narodu. Nie mają z tym problemu Niemcy, Francuzi, których tożsamość budowała się przez półtora tysiąca lat, a nawet Polacy – naród o całe pięćset lat młodszy. Jednak każdy z nich, w przeciwieństwie do Rosjan, ma swój historyczny rodowód i określone granice terytorialne. „Rosja” natomiast, to pojęcie młode, którym zastąpiono słowo „Ruś”, by uniemożliwić państwu polsko-litewskiemu uznanie się za kontynuację tradycji Wielkiego Księstwa Kijowskiego. Nie jest związane z terytorium, lecz z ulotnym „poczuciem rosyjskości” i wynika to również z przerwania ciągłości pomiędzy dawną Rusią, a późniejszą Rosją. Ruś przekształciła się w Ukrainę i Białoruś, a Rosja powstała jako twór zupełnie nowy, a nie kontynuacja wschodniego obrzeża dawnej Rusi. Wbrew upartym twierdzeniom, mentalne i kulturowe źródło rosyjskich ambicji imperialnych nie ma źródła w dawnym Kijowie, „matce miast ruskich”, lecz w Karakarum – azjatyckiej stolicy Dżyngis-chana.
Po najeździe mongolskim w XIII wieku, Moskwa przestała być częścią Rusi i weszła w skład uniwersalnego imperium Mongołów. Nawet „zbieranie ziem ruskich”, jak określano proces unifikowania państwowości pod berłem moskiewskich władców, zaczął się od przejmowania tatarskich chanatów, a nie terenów zamieszkałych przez Rusinów, należących wtedy do Rzeczypospolitej Polski i Litwy. Symbolem tak budowanej „wielkiej Rosji” był chrzest ostatniego chana kazańskiego, ujętego w wyniku wojny z Tatarami. Pod osobistym okiem Iwana, z tytułu okrucieństwa nazwanego Groźnym, musiał wskoczyć do specjalnie przygotowanej przerębli w „świętej rzece” Moskwie i tym sposobem stać się rosyjskim bojarem o czysto rosyjskim imieniu, które przy tej okazji otrzymał. Zmarł jako Rosjanin, Symeon Kasajewicz. Takich nowych „Rosjan” w historii Rosji było nie tylko wielu, ale też i oni zaludniali polityczne i kulturowe elity kraju. Pradziadek samego Aleksandra Puszkina był stuprocentowym Afrykaninem.
Rosja, jako poważny gracz europejski pojawiła się późno, bo dopiero w końcu XVIII w. za panowania Katarzyny II i zajęciu ziem dawnej Rzeczypospolitej oraz szwedzkich Inflant i Finlandii. Przedtem, poważnie liczyła się tylko jako azjatycki przeciwnik Chin i muzułmańskiej Turcji, będąc dla Europy źródłem ciekawości, lecz nie obawy.
1. Rozrost europejskiej Rosji 1300-1796
O ile na zachodniej granicy z Europą Rosjanie mogli uchodzić za odłam dawnych kijowskich Rusinów, to na granicy południowej i wschodniej stawali się w oczach podbijanych mieszkańców coraz bardziej imperialną emanacją samej Moskwy, której do dawnej Rusi było już tak daleko, że Iwan IV Groźny musiał swój tytuł pana Wszechrusi wesprzeć pretensjami do korony cesarzy rzymskich. Wystarczy przestudiować mapkę 2, aby zauważyć, że w olbrzymim państwie rosyjskim do czasów powstania Chmielnickiego i zajęcia lewobrzeżnej Ukrainy, śladów dawnej Rusi prawie nie było. Nawet staroruska tradycja Nowogrodu Wielkiego została z pełną świadomością zniszczona i zastąpiona systemem moskiewskimi. Nowogród, najdalej wysunięta kiedyś na wschód faktoria handlowa niemieckiej Hanzy, nigdy już nie powrócił do dawnej świetności.
2. Rosyjska ekspansja na wschód.
Inaczej mówiąc, historia Rosji i Rosjan jest zbyt krótka, aby zdążył się uformować jednolity naród etniczny na podobieństwo europejskich. W szczególności, dotyczy to jej azjatyckiej części, napierającej na Chiny i mającej kiedyś w planach odebranie Anglikom Indii i „wykąpanie koni w Oceanie Indyjskim”. O dwoistości wizerunku jej narodów niech świadczy fakt, że rozciągnięcie państwa na olbrzymim terytorium – od Pacyfiku w Azji po Niemcy i Austro-Węgry w Europie – powodowało pojawienie się mechanizmu dwuznaczności w ocenie prawdziwej tożsamości Rosjan. Na Dalekim Wschodzie uchodzą za „białych Europejczyków”, w Europie – za azjatyckich barbarzyńców.
3. Rosjanie w państwach postsowieckich
Również i co do rosyjskojęzycznej ludności byłych radzieckich republik występuje zamienna dwoistość. W wielu z nich, język rosyjski jest dominujący. W Kazachstanie posługuje się nim niemal cała ludność, a jednak tylko jedna czwarta uważa się za Rosjan. Na Białorusi, odsetek ludności posługujący się na codzień rosyjskim, jest niemal taki sam jak w samej Federacji Rosyjskiej, jednak za Rosjan ma się tam tylko 8 procent mieszkańców. Jaką definicję rosyjskości przyjmie Rosja? Z zasady i dla własnej wygody przyjmuje kryterium językowe, które jest z gruntu fałszywe, lecz daje podstawy do imperialnych zachowań. Nie wróży to dobrze pokojowi w tej części Europy. Szkoda, że Unia Europejska zachowuje się tak, jakby tego nie wiedziała, i nie zdawała sobie sprawy z tego, jakie w przyszłości czekają ją problemy na wschodnich jej krańcach.
Zachód Europy podświadomie sprzyja Rosji, nie dlatego, że ma jakieś do niej szczególne sentymenty, lecz z tej przyczyny, że z niegdysiejszą Rosja carów i breżniewów było wygodnie. Była jedynym poważnym jej partnerem w całej euroazjatyckiej przestrzeni od Łaby po Sachalin, z którym można było rozmawiać nie rozpraszając uwagi na resztę. Europa od z górą stu lat jest przy tym głęboko rozleniwiona. Utraciła ambicje polityczne, skupiając się na wygodnym życiu. Nie chce psuć sobie dobrego nastroju i przyjąć do wiadomości, że kontynent się zmienia, szczególnie w jego wschodniej części. Mogła leniwie egzystować w czasach sowieckich, bo chronił ją potężny parasol atomowy Ameryki. Dzisiaj, jej lenistwo rozlało się również na Europę Środkowo-Wschodnią w postaci poszerzonej Unii Europejskiej, organizacji tyleż zajętej konsumpcją i wygodnym życiem, ile niechęcią do nastawiania karku w obronie tych, których do swojego grona przyjęła w czasach prosperity. Rzecz w tym, że ta niechęć do ryzyka i umiłowanie wygodnego życia z całą pewnością nie poprawi jej stanu bezpieczeństwa, a zagrożenia – jak po sławetnym Monachium – przypełzną same. Kto ostentacyjnie głosi, że bronić się nie zamierza, sam prosi się o agresję.