BIAŁORUŚ I UKRAINA. TO JUŻ SKRAJ EUROPY CZY JEDNAK ŚRODEK?

Obserwatorów widowisk sportowych zastanawia uderzająco wysoki udział czarnoskórych i zagadkowa nieobecność muzułmanów. W meczach piłki nożnej czarny kolor staje się dominujący prowadząc do zastanowienia nad stopniem europejskości tego sportu wobec niemożności pełnej asymilacji czarnych przez białe otoczenie. W praktyce, tego rodzaju ekskluzywność dotyczy też muzułmanów. Gdzie się podziali ludzie uważający się za spadkobierców zachodniej kultury? O ile w miarę niepostrzeżenie wiele narodowości dawało się skutecznie wchłaniać, o tyle uderzająca odmienność czarnoskórych nazbyt rzuca się w oczy by gładko uznać ich kulturową jednakowość i taką samą przynależność do Zachodu. Muzułmanie otwarcie podkreślają swą obcość, a nawet wrogość wobec europejskiej tradycji historycznej. Gdzie się więc podziewa prawdziwa europejskość, czyli to, co jest historyczną treścią naszej części świata i decydowało dotąd o jego przewadze? Czy jest jeszcze na tyle wyraźna aby wciąż być uważaną za światową dominantę? A jeśli jej wpływ słabnie, to dokąd zmierza Europa?

Przyczyną tego procesu jest – paradoksalnie – globalny sukces europejskości, który niespodziewanie uruchomił proces wciągania innych kultur w pogłębiającą się przestrzeń otwartości Zachodu na wpływy zewnętrzne. Trwałość tradycyjnej „europejskości” wydawała się dotąd niepodważalna, ale dzisiaj, powiększająca się liczba czarnoskórych a także Azjatów stawia tę cechę pod znakiem zapytania. Ludzi, których odmienność jest znaczona kolorem skóry czy skośnością powiek nie może łatwo wchłonąć europejskość białych ludzi. Czy na przykład, możliwe byłoby wpleść w historię Europy czarnoskórego Napoleona albo skośnookiego Juliusza Cezara w stroju mandaryna? Dzisiaj byłoby to może i możliwe, ale czy sytuacja nie zmierza do zmiany spojrzenia na całą historię Zachodu?

Kultura niesie, to prawda, pewne elementy powszechności mając przy tym w sobie coś z tradycji buddyjskiej. Pojawiają się – i to nie wiedzieć na jakiej zasadzie – jako kolejne „koła historii” uparcie wpychające ludzi wciąż w to samo koryto. Dzisiaj, ta tendencja ulega zachwianiu. Ma to wpływ na pogłębiającą się i rozsadzającą Unię tendencję do oddalania się europejskiego wschodu od zachodniej części. Paradoksalnie, teraz to wschód stara się przybrać bardziej europejskie oblicze w przeciwieństwie do zachodniej części otwierającej się dla ludności napływającej z zewnątrz i to ze wszystkich stron świata. Szczególną rolę odgrywa w tym pogranicze Europy z Rosją ponieważ po zachodniej stronie kulturowej granicy tradycyjna europejskość się raczej pogłębia i poszerza, podczas gdy w  przestrzeni Zachodu maleje i ulega wpływom zewnętrznym a odmienności się zaostrzają i uniwersalizują stając się przy tym źródłem nowych konfliktów. Ludziom urodzonym w końcu XX stulecia świat zachodni jawił się jako coś wyraźnego i stabilnego, do którego należy się tylko dostosować. Europa, jak się wydawało, wskutek rezultatów II wojny światowej, osiągnęła trwałe granice których nic nie jest już w stanie wzruszyć. Dzisiaj, na naszych oczach ten świat się wali a relacje pomiędzy krajami jej wschodniego pogranicza zaczynają do złudzenia przypominać te dawne, przedwojenne, a nawet te sprzed rozbiorów Rzeczypospolitej. Zachodnia część kontynentu absorbuje przy tym garściami z judaizmu i wiele z islamu a także najnowszego „objawu nowoczesności” – od czego odżegnuje się część wschodnia – w postaci transseksualizmu. Z kolei, Białoruś przestaje być na moskiewską modłę zrusyfikowanym refleksem dawnej Rusi zaś jej mieszkańcy poczynają nawiązywać do –  od dawna zadawałoby się zapomnianych – tradycji Wielkiego Księstwa Litewskiego. Ukraina także poszukuje swej tożsamości za to Rosja robi wszystko aby przywrócić swą dawną ale na wpół azjatycką tradycję. Co z tego może wynikać dla Polski?

Przyzwyczailiśmy się do postrzegania świata wedle europejskich wzorców. Dziś wiemy, że tkwimy w błędzie. Wiemy też, że świat nie jest tylko od nas „inny” i wcale nie oczekujący klarownej europeizacji, lecz pojawiają się w nim trwałe mechanizmy stojące temu na przeszkodzie. Europa jest wciąż jeszcze łączona spoiwem jakim jest postrzeganie jej jako jedności w różnorodności. Tyle, że i to się zmienia. Ten rodzaj europejskości narasta w części wschodniej, ale w zachodniej najwyraźniej się cofa.

Jedność kulturowa była przez całe stulecia cechą europejskiej wspólnotowości. Nie burzyło jej nawet zróżnicowanie etniczne bo i konstrukcja europejskich języków wywodzi się z tego samego pnia. Na tej świadomości zbudowana jest Unia Europejska. Dzisiaj Wspólnota jednak się chwieje z pozoru nie wiedzieć dlaczego, bo przecież w jej pryncypiach nic się nie zmieniło. Więcej, zaczynamy dostrzegać pojawiania się nowych tworów borykających się ze swą tożsamością, odczuwających przy tym rozedrgane i niepewne poczucie wspólnotowości z resztą. Wiele wskazuje na to, że stanie się to wkrótce narastającym problemem cywilizacji zachodniej, takiej jak ją widzieliśmy dotąd. Do jakiego miejsca odziedziczone po przeszłości poczucie wspólnotowości może się cofnąć?

Jeśli potraktować unijną wspólnotowość jako coś typowego dla jej indoeuropejskich korzeni, to co zrobić z krajami kontynentu w których ten rodzaj poczucia jest albo słaby albo głęboko rozedrgany? Jest słaby w przypadku uległych głębokiej rusyfikacji Mołdawii czy Białorusi i głęboko podzielony w przypadku Ukrainy. Dlaczego tak jest? Czy to skutek procesu poszerzania europejskości, czy tylko efekt pograniczności, a może czegoś jeszcze? Kto nad tym panuje? Może czynnik którego nie rozpoznajemy od dawna nadaje temu procesowi jemu tylko wiadomy kierunek i tonację?

Zatrzymajmy się nad politycznymi konsekwencjami pogłębiającej się europejskiej różnorodności – religijnej, kulturowej i seksualnej. Wszystkie trzy przestrzenie są od siebie głęboko odmienne, mają jednak pewną cechę wspólną która odwraca uwagę od demokratycznych wartości. To liczące się i dobrze skonsolidowane mniejszości, które przedkładają poparcie dla wąskiego kręgu „swoich” ponad prawdziwie demokratyczną, czyli uniwersalną i jednolitą współpracę z innymi. Twardą cechą europejskości było zawsze traktowanie wspólnotowości jako cechy zarówno jednostkowej, jak i wspólnotowej a także kulturowej. Dzisiaj jednak, najgłośniej na idee demokracji powołują się kultury wcale nie uniwersalne lecz ekskluzywne, które z tego właśnie względu nie mogą być uznane za demokratyczne. Ta cecha jest na przykład trwała w ramach żydowskości uznawanej niesłusznie za odprysk „europejskości”. Równie mocna jest  w islamie a także w najnowszej przestrzeni upowszechniania ludzkich powiązań w postaci „wolności seksualnych”. Wszystkie trzy stają w poprzek podstawowej idei demokracji której istotą jest powszechne, równe i jednakowe traktowanie wszystkich, niezależnie od opcji kulturowej, religijnej czy seksualnej bez dzielenia na „swoich i obcych”. Czy zachodnia demokracja przetrwa to pomieszanie?

Szczególnej presji poddane są kraje graniczące z Rosją od zachodu. Chociaż ich europejskość jest świeżej daty, to wydaje się narastać. Białoruś, to w tym kraj szczególny i to nie tylko przez wzgląd na swoje położenie ale zadziwiająco duży wpływ na otoczenie. Ma niespełna 9,5 miliona ludności, podczas gdy Polska, to prawie 40 milionów. Ukraina, to (jak dotąd jeszcze większa liczba, zaś Rosja milionów dobrze ponad sto. Na czym polega więc obecna rola Mińska w czynieniu zamieszania, skoro państwa sąsiednie powinny znacznie więcej ważyć na losie regionu również dlatego, że mają wielokrotnie więcej mieszkańców i trwalszą strukturę? Na Białorusi białoruszczyzna nie jest wystarczającym powodem do poczuwania się do wspólnotowości. Z kolei, za prawdziwych Ukraińców mają się ci, którzy na codzień mówią po ukraińsku a niekoniecznie ci, którzy zastępują ukraińskość mową lokalną lub językiem rosyjskim. A tych jest znacznie więcej.

Dawniej, odmienność można było sprowadzić nie tylko do położenia geograficznego. Liczyły się też inne poczucia wspólnotowości oraz religijnej tradycji – katolickiej i protestanckiej na pograniczu zachodnim, ale także w coraz większym stopniu europeizującego się nierosyjskiego prawosławia. Dzisiejsza Białoruś nie leży na obrzeżu kontynentu jak kiedyś Pierwsza Rzeczpospolita, lecz skutkiem historii znalazła się w środku obecnej Europy i do tego na ważnej granicy dzielącej głęboko różniące się od siebie tradycje kulturowe. Cała historia Rzeczypospolitej, to ewolucja znaczącej roli jaką odgrywała jako europejska kultura łącznikowa. Kształt białoruskiej państwowości i poczucie przynależności kulturowej wskazuje jednak na rozdarcie w przestrzeni narodowościowej. Jej orientacja ma ogromny wpływ na cały kontynent i zdecyduje o jego ostatecznym kształcie. Z Polską i Ukrainą jest inaczej. Pierwsza, pomimo politycznych fochów, nieodwracalnie wybrała opcję zachodnią i europejską, druga, rozdarła się pomiędzy tę zorientowaną na Zachód i jej rosyjskojęzyczną część flirtującą zarówno z Europą jak i z azjatyckością. Białoruś za to nie jest – w pełni tego słowa znaczenia – ani Europą ani Azją, tyle, że bardziej nie jest tą drugą niż tą pierwszą. Ambicje jej mieszkańców mieszczą się gdzieś pośrodku, lecz widać też opór wobec wchłaniania przez rosyjskość. Mówią po rosyjsku, lecz poczuwają się do odrębności. Warto pamiętać, że średniowieczna Białoruś była częścią Kijowskiej Rusi oddzielonej od odległej wtedy rosyjskości głęboką granicą tatarszczyzny. Potem, przez pół tysiąclecia, wchłaniał ją europejski krąg kulturowy za pośrednictwem Pierwszej Rzeczypospolitej, kształtującej wiele dzisiejszych cech regionu. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że źródłem dzisiejszego rozumienia polskości jest XVII i XVIII-wieczna polonizacja górnych warstw Rusinów często bez utraty wielu cech ruskości. Czy na przykład ‘Kościuszko’, to istotnie Kościuszko, czy też spolonizowane, a niegdyś głęboko ruskie, ‘Kostiuszko’. Nie można bezkarnie przechodzić do innej kultury nie zabierając ze sobą pewnych cech wcześniejszych, a sam proces był w tym wypadku zarówno przyczyną pierwotnej wielkości Rzeczypospolitej, jak i dramatu jej rozbiorów i zniknięcia z mapy kontynentu. Wszystko to jednak wychodzi dziś na powierzchnię i stoi u źródeł dramatycznych wypadków dziejących się w przestrzeni dzisiejszej Białorusi i Ukrainy.

Białoruś jest dość jednolita w swej tendencji „bycia pośrodku”, ale jest też pozbawiona jednoznacznej tożsamości. Ukraina inaczej, pomimo wielu wspólnych z Białorusią staroruskich źródeł, poczuwa się do większej odrębności ale i do równie głębokich  podziałów wewnętrznych. Oba kraje stoją w regionie – każdy w inny sposób – w pewnym sensie „okrakiem” pomiędzy jego wschodem i zachodem. Rosja tym się od nich różni, że nie stoi pośrodku lecz jest w swej treści azjatycka a prawie w niczym zachodnia. Losy Białorusi z kolei, uformowały pewien kształt jej europejskości, która może jednak wydawać się dziwaczna. Mało kto przecież zdaje sobie jednak sprawę z tego, że również i większość cech dzisiejszej polskości ma białoruskie korzenie tkwiące w historii dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego a nie w Poznaniu, Warszawie czy Gdańsku. Mało kto też rozumie, że właśnie tutaj tkwią przyczyny niezrozumienia przez europejski Zachód tej – nieco orientalnej – cechy polskości.

Z Ukrainą rzecz się ma inaczej. Jest w swej zachodniej części europejska, chociaż antypolska lecz w części środkowej brakuje jej wyraźnej tożsamości, We wschodniej, z kolei, przeważa opcja prorosyjska. Jak z tego ma powstać jednolita narodowość i czy nie jest to również główny problem regionu a także bariera dla pojawienia się prawdziwie ukraińskiej świadomości narodowej, kulturowej i etnicznej?

Rosja też ma problem ze swym poczuciem przynależności. Świadczą o tym ostatnie groźby wobec Zachodu a także nerwowe ruchy Moskwy wokół dostaw wody pitnej dla Krymu. Przed zajęciem Krymu jej źródłem był ukraiński Dniepr, ale po odcięciu półwyspu od Ukrainy miała być prowadzona rurociągiem z Kerczu po rosyjskiej stronie Morza Azowskiego. Putin nie przewidział jednak, że dla rozwiązania problemu nie wystarczy tylko błyskawiczna budowa rurociągu i mostu przez kerczeński przesmyk. Okazało się, że to za mało i wody nadal brakuje. Właśnie, tylko co będzie dalej,  skoro każda nowa możliwość ekspansji budzi w Rosji dodatkowe apetyty w Europie przysparza kolejnych problemów.

Zetknięcie się dwóch głęboko odmiennych kultur, tak jak ma to miejsce we wschodniej części Europy, rodzi również problemy komunikacji zbiorowej a także trudności w rozumieniu jednych mieszkańców przez drugich. Ma to znaczenie dla działania ustroju nazwanego demokracją. Pojęcie jest starożytne (greckie dḗmos to „lud”, a krátos „władza” – razem „rządy ludu, ludowładztwo”) i oznacza typ ustroju państwa zakładający zorganizowany udział obywateli w sprawowaniu władzy. Początkami sięga antycznej Grecji i tutaj też on wyrastał. Znaczący wkład w jego rozwój miał starożytny Rzym, a potem kultura Zachodu (Europa, Ameryka Północna i Południowa). Podstawowe rozróżnienie dotyczy jednak formy w jakiej obywatele oczekują realizacji swej woli. W demokracji bezpośredniej  uczestniczą osobiście, natomiast w demokracji przedstawicielskiej – władza sprawowana jest przez wybieranych pośredników. Demokracja przedstawicielska wywodzi się z idei oraz instytucji, które rozwijały się w Europie jeszcze w średniowieczu, potem w okresie Oświecenia, a silniej – podczas rewolucji amerykańskiej i francuskiej. Obecnie, za ustrój zwany demokracją uważamy jej formę parlamentarną. Gwarancją jej funkcjonowania jest istnienie konstytucji uformowanej w postaci wszystkim dostępnego dokumentu. To, żeby tak powiedzieć, klasyczne i – prawdę mówiąc – idealne rozumienie pojęcia. Na ile sprawdza się w praktyce, skoro większość mieszkańców Zachodu uważa swój ustrój za bliski ideału? Jak to się ma do polskiej tradycji politycznej oraz krajów jej geograficznie bliskich? Ma to znaczenie dla zrozumienia biegu dzisiejszych wypadków. Ma to też związek z odmiennością polskiego postępowania w relacji do świata zachodniego oraz do Unii Europejskiej. Co więcej, na ile europejskość jest zniekształcana przez kultury azjatyckie – importowaną stamtąd żydowskość albo islam, na ile zaś przez nowe idee nie związane z kulturą a wyrastające z rodzaju seksualności ludzi w postaci szerzącego się transseksualizmu?

Tradycja polska różni się od reszty Europy rozkładem akcentów w sprawach uważanych za najważniejsze. Ma to miejsce w jej stosunku do innych wielkich kultur a także do pojawiających się nowych obyczajów. Po pierwsze, w Polsce ze względu na szczególne doświadczenie historyczne związane z sąsiadowaniem z islamem a także ze szczególnym w jej tradycji miejscem judaizmu, nie akceptuje się zachodniego przekonania, że wszystkie religie i obyczaje dadzą się jednako zasymilować i doprowadzić do wspólnego mianownika. Polacy często uważają, że judaizm żeruje na zachodnich ideach a islam je wręcz zwalcza. Przy tym, tego ostatniego zasymilować się nie da bo z powodu szczególnej ekskluzywności zawsze będzie tworzył wewnątrzkulturową przestrzeń wrogości do każdej inności. Polacy mają też – przez wzgląd na doświadczenie historyczne – szczególny stosunek do judaizmu a – szerzej – do całej tradycji żydowskiej jako niekompatybilnej z rzymską z pochodzenia i łacińską europejskością. Polska była w tym względzie wyjątkiem, bo w przeciwieństwie do islamu nie zrodziło to zaciekłej wrogości wobec judaizmu lecz wiodło do prób współpracy i współistnienia polskiej szlacheckości z bliskowschodnią żydowskością. To było cechą Pierwszej Rzeczypospolitej i tego rodzaju sojusz pozwalał wspólnie eksploatować pańszczyźniane chłopstwo. Jednak, wraz z jej upadkiem, istniejący kilkaset lat model stracił rację bytu aby na koniec poprowadzić do coraz gwałtowniejszych konfliktów etnicznych, które skończyły się Holokaustem i niejasnym doń stosunkiem samych Polaków. Pojawił się też nowy wyróżnik społeczny w postaci homoseksualizmu, który odnalazł sobie przestrzeń dla systemu nieformalnych powiązań niewidocznych „gołym” okiem. To bardzo silna wspólnota, tyle, że zbudowana nie na zasadach etnicznych lecz powiązana z miejscem seksualności ludzi w społeczeństwie.

Wspólnoty etniczno-kulturowe są dość łatwe do wyróżnienia i zdefiniowania, wspólnota oparta na odmiennym sposobie rozumienia erotyzmu jest nie mniej silna, za to jej granice nieostre i trudne do określenia ze względu na obustronne przenikanie i częste skrywanie preferencji. Naukowcy podejrzewają, że orientacja seksualna jest spowodowana zależnościami genetycznymi, hormonalnymi i środowiskowymi nie będąc ani kwestią wyboru ani etniczności. Niektórzy wskazują także na czynniki społeczne podkreślając takie podłoże, zwłaszcza w przypadku mężczyzn. Nie ma przekonujących dowodów na rolę odgrywaną przez rodzicielstwo lub doświadczenia z wczesnego dzieciństwa w kształtowaniu tego rodzaju orientacji, ale istnieją uprzedzenia kulturowe prowadzące do przekonania, że aktywność homoseksualna jest czymś nienaturalnym. Badania naukowe wykazały jednak, że to całkiem naturalna wariacja w ramach ludzkiej erotyki i nie jest sama w sobie wyróżnikiem dla negatywnych skutków psychologicznych. Zachowania homoseksualne zostały udokumentowane u wielu gatunków zwierząt i nie ma wystarczających dowodów na poparcie tezy o konieczności interweniowania w celu ich zmiany. Brak zresztą poważnych badań dowodzących o ich skuteczności.

Europa tradycyjnie szczyci się swoją unikalną demokratyczną przeszłością. Nie zauważa się jednak tego, że sprawa staje się coraz bardziej dwuznaczna. Demokracja przecież, to nie sama tylko idea, lecz stowarzyszenie jednostek cieszących się jednakowymi prawami. Tymczasem, dzisiejsza Europa coraz bardziej ulega nowego rodzaju wpływom świadczącym o pogłębiających się podziałach, rozgraniczeniach i mieszających się wzajemnie wpływach. Kim jest dzisiaj Europejczyk i czy nadal jest świadectwem etnicznej i kulturowej jednolitości? Można co do tego mieć poważne wątpliwości.

Wiele sugeruje, że na nowy obraz regionu złożyć się może jakiś rodzaj powrotu do tradycji Pierwszej Rzeczypospolitej. Zmieniłoby to geografię tej części Europy w tym sensie, że powróciłby zarys jej granic sprzed rozbiorów. Tyle, że wbrew pozorom, nie musiałoby to wcale oznaczać zwycięstwa Rosji, bo zachodnia część Ukrainy stałaby się tylko regionem wysuniętym najdalej ku Europie. Jaki to mogłoby mieć wpływ na ewentualne wkroczenie tam Rosjan?

Istnieją liczne państwa zbudowane na odmiennych podstawach. Cechą wyróżniającą dla europejskości jest względna jednolitość narodowościowa. Zasadą jest to, że jeden naród staje się dominantą dla całego kraju. Istnieją jednak wyjątki i dotyczą krajów o bardziej zawiłej historii. Istnieją też głębokie różnice w ich formule pojawiające się za każdym razem od nowa. Polska, przez większość swego istnienia była państwem wielonarodowym a społecznym wyróżnikiem była nie tyle narodowość ile herb szlachecki i używany na codzień język. Polszczyzna zdominowała kraj dopiero w międzywojennym dwudziestoleciu, a po II wojnie światowej w następstwie Holokaustu i zmian granicznych całkowicie opanowała jego przestrzeń. Tymczasem, zarówno na Białorusi jak i na Ukrainie sytuacja jest inna. W ramach tej pierwszej, białoruskim jako językiem ojczystym włada zaledwie 24 procent mieszkańców. Reszta mówi po rosyjsku, a kilka procent po polsku. Powstaje zatem pytanie o to czy można uznać Białoruś za kraj posiadający własny język narodowy? Można je też zadać w stosunku do Ukrainy. Tyle, że białoruszczyzna jest rozproszona po całej Białorusi a język ukraiński terytorialnie „pogrupowany” wedle geografii wydarzeń historycznych. Tereny należące kiedyś do Pierwszej Rzeczypospolitej poczuwają się do ukraińskości. Reszta kraju, czyli jego 60 procent, jest zdominowana przez język rosyjski, co wcale nie znaczy, że jej mieszkańcy uważają się za Rosjan. Tak jest tylko we wschodnim zakątku dzisiejszej Ukrainy oraz na Krymie. Tutaj, mieszkańcy w większości nie mają wątpliwości, że są Rosjanami a nie Ukraińcami. W południowo-zachodniej jej części oraz w Odessie sytuacja jest inna i dosyć niejasna. Przed rozpadem ZSRR jej mieszkańcy w większości uważali się za Rosjan, dzisiaj często deklarują ukraińskość chociaż na codzień używają rosyjskiego. Klarowne poczucie ukraińskości odczuwa nie więcej niż 40% ludności całego kraju, reszta jest głęboko pomieszana lub jednoznacznie rosyjska. Historyczne echo jest jednak tak silne, że Putin nie ma wątpliwości co do tego, że może bez większych przeszkód zagarnąć południową i południowo-wschodnią Ukrainę. Uznał, że gdyby Ukrainę zaatakował militarnie, kraj prawdopodobnie nie tylko zostałby zmniejszony do granic dawnej „polskiej Ukrainy” lecz powstałoby pytanie o to, co zrobić z resztą? Jaki wyniknąby z tego ostateczny kształt Europy?

Argumenty na wsparcie swego stanowiska mają zarówno obrońcy rosyjskiego spojrzenia na region, jak i zwolennicy Kijowa. Jak zwykle, sprzeczne nacjonalizmy widzą mapę odmiennie, przy czym – powiedzmy szczerze – obie strony mają swoje argumenty i uznają je za rozstrzygające. W takiej sytuacji, zwycięża prawo silniejszego i trzeba spodziewać się okrojenia dzisiejszej Ukrainy przez Rosję.  Rzecz jednak w tym, że tego rodzaju sprawy nie rozstrzyga ani dysputa, ani też międzynarodowa mediacja, lecz rozwiązanie musi mieć charakter siłowy. Racją historyczną Rosji jest to, że większość dzisiejszej Ukrainy, to tereny zdobyte przez Rosjan na Turkach jeszcze w XVIII stuleciu, podczas gdy samo pojęcie „Ukraina” dotyczyło tylko zachodniej części i wyrastało z polskiego rozumienia jej pograniczności a także sposobu pojawienia się na mapie. Sama nazwa świadczy o tym, że pojawienie się pojęcia ukraińskości związane było z przesuwaniem się rozgraniczenia pomiędzy broniącą wschodniego pogranicza Pierwszą Rzecząpospolitą a napierającą moskiewską Rosją. Być „U kraju” oznaczało wtedy ni mniej, ni więcej jak to, że Rzeczpospolita uznawała przestrzeń za własne pogranicze a wcale nie za osobny twór. Podobnie było w przypadku Rosji. Ta nigdy nie była zwolennikiem pojawienia się prawdziwie ukraińskiego państwa, ponieważ nigdy (aż do dzisiaj) nie uznawała odrębności ruskości mając ją tylko za odmianę rosyjskości. Powołanie po pierwszej światowej wojnie Republiki Ukrainy jako rzekomo autonomicznego tworu, to pusty gest mający przykryć faktyczną jej inkorporację. Upadek ZSRR pozostawił na jakiś czas pole dla pojawienia się nowego tworu lecz jego wyodrębniona etniczność nigdy nie nabrała pełnej tożsamości i do dzisiaj jest przedmiotem sporów. To stan bieżący mający źródło w pozornej chojności dawnego ZSRR. Wiele wskazuje na to, że rozstrzygnięcie się zbliża i będzie miało charakter siłowy. Naszym zdaniem, decydującą kwestią jest sprawa Krymu, którego izolacja pogłębia się nie tylko ze względów politycznych, ale także wobec jego geografii oraz izolacji gospodarczej. Układ ten sprawia, że bez lądowego połączenia z Rosją półwysep będzie się dusił. Tyle, że jeśli Rosja zdecyduje się na siłowe rozwiązanie, trudno powiedzieć gdzie się zatrzyma. Najbardziej logiczne byłoby odtworzenie starej granicy pomiędzy Pierwszą Rzecząpospolitą a zrusyfikowanym dzisiaj dawnym Chanatem Krymskim. To oznaczałoby pomniejszenie dzisiejszej Ukrainy o ponad połowę. Tyle, że „apetyt rośnie w miarę jedzenia” i trudno orzec w jakim miejscu Rosjanie będą skłonni się zatrzymać. Ich najbardziej ambitne plany, to pozostawienie z Ukrainy jedynie dawnej wschodniej Galicji i Wołynia, czyli terenów należących kiedyś do II Rzeczypospolitej. Plany maksymalnej ekspansji zwykle się nie udają, więc może się zdarzyć, że nowa granica Rosji z Europą będzie inna i pojawi się w rezultacie konkretnych okoliczności..

Rosja w jej mniemaniu, do znacznej terenów dzisiejszej Ukrainy ma uzasadnione prawo przez wzgląd na to, że większa jej część rozciągająca się od porohów Dniepru po Don, Krym i Odessę, powstała wskutek zajęcia przez Katarzynę II ziem należących do tureckiego wtedy imperium osmańskiego. Zostały zasiedlone przez mieszkańców ówczesnej Rosji pochodzących z różnych stron. Większość ludności mówi tam po rosyjsku, nie po ukraińsku. Rezultatem odłączenia się dawnej Radzieckiej Republiki Ukrainy są też głębokie podziały wewnętrzne. Nigdy przedtem te ‘post-osmańskie’ tereny nie należały ani do Rosji, ani do Ukrainy. Dawni Rusini, czyli współcześni Ukraińcy, nie odgrywali w tym procesie większej roli, a sama ukraińskość koncentrowała się na ziemiach należących przedtem do Rzeczypospolitej. To jednak tylko jedna trzecia terytorium dzisiejszej Ukrainy. Reszta,  mówi po rosyjsku a nie po ukraińsku. Jak rozplątać ten węzeł?

Prawdą jest, że rzeczywistość koryguje ambicje stron, szczególnie w sytuacji, kiedy sankcjami grożą Rosji zarówno Amerykanie jak i Unia Europejska. Tyle, że Rosjanie są w tym przypadku zmuszeni do działania aby coś zrobić nie tylko ze względu na ambicje terytorialne, lecz także dla utrwalenia władzy nad Krymem. Nie mogą stać bezczynni w obliczu jego izolacji, a jeśli uderzą w tej sprawie na Ukrainę, to głębokość uderzenia i rosyjskiej inkorporacji będzie kwestią wtórną, uzależnioną od konkretnej sytuacji a nie od dzisiejszych chęci stron. Historia zresztą lubi się powtarzać. Wiele wskazuje na możliwość pomniejszenia Ukrainy mniej więcej o połowę. To jednak zdemoluje cały region, będzie miało także ogromne konsekwencje zarówno dla Polski jak i dla Białorusi. Zdecyduje też o rzeczywistym „stopniu zachodniości” samej Ukrainy a także o kształcie całego regionu i jego miejsca w Europie.

Na koniec dodajmy jeszcze jedną uwagę. Trzydzieści lat temu nikt nie przypuszczał, że Związek Radziecki jest tak kruchy, że się rozpadnie niemal w mgnieniu oka. Tymczasem, rozsadziły go wcale nie narodowościowe ambicje poszczególnych republik, lecz oderwanie elity władzy od reszty społeczeństwa. To w Rosji nie uległo zmianie, więc i w przyszłości wszystko się może zdarzyć. Można nawet podejrzewać, że dzisiejsza agresywność Putina, to rodzaj „ucieczki do przodu”. Tyle, że jak długo i jak daleko uciekać można od własnego przeznaczenia?

By Rafal Krawczyk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Related Posts

No widgets found. Go to Widget page and add the widget in Offcanvas Sidebar Widget Area.