„A proszę powiedzieć, czy miała pani wtedy owulację?” – tak brzmiało pytanie posła na Sejm RP, kiedy usiłował pogłębić argumenty telewizyjnej rozmówczyni, żalącej się na przeszkody stawiane przez świat medyczny osobom zwracającym się o przepisanie im środków antykoncepcyjnych. Przywodzi to myśl o „umysłowej klauzurze” stosowanej niegdyś w Średniowieczu, tyle, że użycie określenia „klauzura”, zamiast „klauzula posła Żałka”, nie byłaby tylko lapsusem. Pierwsze, ma znaczenie ograniczone do najpobożniejszej przestrzeni klasztoru, drugie – niesie ze sobą stałość zasad postępowania. Obydwa słowa mają zresztą to samo łacińskie źródło. Clausus oznacza „zamknięty”, a „klauzura”, to określenie najbardziej niedostępnej części zakonnego domu. Nie mają tam wstępu osoby z zewnątrz, a nigdy – kobiety. Tylko nieliczni zakonnicy są wyznaczani do kontaktu z otoczeniem oraz z osobami z zewnątrz i to tylko w sprawach niezbędnych. Skojarzenie umysłowości posła do polskiego Sejmu z zakonną klauzurą z jednej strony i z agresywnym państwem, znanym do niedawna pod nazwą „Kalifat Syrii i Iraku” – z drugiej, przyszło mi do głowy już po rozpoczęciu pracy nad tekstem, którego zamierzeniem było wyjaśnienie istoty islamskiego kalifatu. Szybko i niezauważenie nastąpiła jednak w tej przestrzeni groźna zmiana – z „Kalifatu”, na znacznie bardziej ambitną nazwę – „Państwo Islamskie”. Świadczy to o traktowaniu sprawy prawowierności ludności już nie w kategoriach lokalnych, lecz globalnych oraz o dążeniu do tworu uniwersalnego, niosącego zamiar utworzenia wspólnej przestrzeni dla całego świata, w której wszyscy mieszkańcy byliby poddanymi jednego przewodnika – kalifa.
Bezpośrednią przyczyną skojarzenia był pewien zbieg okoliczności. TVN24 pokazał oto w bardzo krótkim odstępie czasu informacje o pozornie niezwiązanych ze sobą wydarzeniach. Jedno dotyczyło wykrycia w Londynie spisku dwóch bardzo młodych, zaledwie dwudziestosześcioletnich mężczyzn – Turka i Araba, których aresztowano, zanim udało się im dokonać zamachu bombowego na samochód Tony Blaira, byłego brytyjskiego premiera. Gdyby ten okazał się niemożliwy, mieli przemyślany plan awaryjny w postaci napaści z karabinami maszynowymi w rękach na któreś z centrów handlowych lub budynków publicznych i otwarcie ognia do przebywających tam ludzi. Pół godziny wcześniej, ta sama telewizja w programie „Tak jest!”, pokazała ostrą wymianę poglądów pomiędzy posłem na Sejm – Jackiem Żałkiem i dziennikarką opowiadającą historię o odmówieniu wypisania jej przez kolejnych lekarzy środka antykoncepcyjnego (tzw. „pigułki 72 godziny”), motywowanym właściwie nie wiadomo czym, oprócz wyznawanego przez nich przekonania, że słusznie czynią tego odmawiając. Przekonania, a nie sumienia, bo w samej swojej treści, pigułka zapobiegająca niechcianej ciąży, podobnie jak prezerwatywa, czy też stosunek przerywany, nie mają związku z lekarskim sumieniem, ani też macierzyńską wrażliwością pacjentów, lecz z wolą partnerów. Sprawa jest jednak znacznie głębsza, niżby to na pierwszy rzut oka wyglądało, idzie bowiem o pogląd na samą istotę stosunku płciowego dwojga osób płci odmiennej. Nie jest odosobnione mniemanie, że jego bezpośrednią przyczyną jest oczekiwanie erotycznej rozkoszy. Jednak z pytania posła Żałka o proces owulacji dziennikarki wynika, że prawdziwie godnym uwagi celem zbliżenia pary jest tylko zamiar spłodzenia dziecka. Wszystkie inne są jakoś niestosowne albo nawet niemoralne, bo ludzie nie powinni pod żadnym pozorem szukać cielesnej rozkoszy, lecz działać tylko dla spraw wyższego rzędu. Nie wynikało z tego zresztą, kto właściwie ma prawo do decydowania o treści damsko-męskiego zbliżenia, jeśli jego cel jest inny, niż tylko zamiar powiększania populacji. Problem jednak w tym, że sam lekarz posiada jedynie uprawnienie do leczenia schorzeń, lecz nie do ingerowania w to, z jakiej przyczyny doszło do zbliżenia, ani w to, czy kobieta chciała zajść w ciążę, czy też istota wydarzenia była bardziej prozaiczna niż święta myśl o prokreacji. Mając w pamięci pewne rozumowanie związane ze zjawiskiem arabskiego kalifatu, przyszło mi do głowy, że trzy równolegle w czasie zdarzenia – tenże kalifat, planowanie zamachu na Blaira i stanowczy sprzeciw posła Żałka wobec niekontrolowanego (przez kogo, tego nie ujawnił) połykania tabletek zapobiegających ciąży, łączy pewna nić, a mianowicie żarliwe przekonanie, że życiem kobiet powinni – z samej zasady istnienia świata – kierować mężczyźni (niekoniecznie przy tym im bliscy), ale broń Boże, nie one same. Łączy te poglądy manifestacja swego rodzaju męskiej ortodoksji, ale nie od razu zauważalnej. Ortodoksji, przybierającej czasem dość monstrualne rozmiary.
Pochodzenie słowa „ortodoksja” jest samo w sobie interesujące. Powstało jako zbitka dwóch greckich pojęć – „orthos” („słuszny”) oraz „doxa” („mniemanie”). Platon za swym mistrzem Sokratesem, byli zdania, że aktywni ludzie mają wybór pomiędzy myśleniem i mniemaniem. Myślenie, to domena wiedzy (episteme), zaś przestrzenią wiary (pistis) miałaby być nie tyle sama racjonalna wiedza, ile jej domniemanie. Według klasyków filozofii, „mniemanie”, zawierające element wiary w miejsce wiedzy, może prowadzić do poprawnych wniosków, ale nie daje pewności, czy tak jest w istocie. Ortodoksja znaczyła więc wtedy tyle, co „uzasadnione domniemanie”, lecz pełną słuszność gwarantowało tylko „myślenie” zgodne z prawami logiki, czyli zasadami poprawnego kojarzenia. Ortodoksja i wiara a także myślenie nie są w swej istocie wzajemnie sprzeczne. Można głęboko wierzyć w zjawiska do końca nie udowodnione, ale też i nie zaprzestawać logicznego rozumowania. Poseł Żałek najwyraźniej rozumie jednak ortodoksję inaczej i z pewnością nie tak, jak wielcy filozofowie starożytności. Uznaje najwyraźniej ortodoksję za rodzaj myślenia ograniczonego tylko do ram prawdziwej wiary i religii zinstytucjonalizowanej. Ta jednak, z samej swej natury jest poważnie ograniczone tym, że nie istnieje jako taka, lecz tkwi w obrębie hierarchicznych struktur kościelnych, czy cerkiewnych. Wtedy, słuszność staje się przywilejem zwierzchnika, nie zaś samodzielnego rozumowania podwładnego i nie ma wiele wspólnego z racjonalnie powstającymi poglądami. Ortodoksja oznacza wtedy ścisłą wierność wyznawanej doktrynie lub jej dogmatom, nie zaś zasadom logicznego myślenia, stając się tożsamą z rygorystycznym przestrzeganiem autorytetu przełożonych. W tego rodzaju sytuacji, odległość pomiędzy „słusznością” a „domniemaniem” rośnie tak szybko, że tworzy odmienne przestrzenie. Stosowne w tej sytuacji pytanie, kto jest w tej kwestii przełożonym dla posła Żałka, pozostaje bez odpowiedzi.
Przedstawionemu poglądowi można zarzucić, że stawianie posła Żałka w jednym rzędzie z islamskimi fanatykami jest dlań krzywdzące, bo z pewnością islamistą nie jest, a tylko zasadniczym i surowym posłem o twardych poglądach osadzonych w wyznawanej religii. Rzecz jednak w tym, że poseł próby ognia jeszcze nie przeszedł i nie wiemy, jak by się zachował, gdyby urodził się na przykład w Syrii, a nie w Polsce i gdyby stanął wobec dylematu – własne sumienie, czy też doktrynalna słuszność poderżnięcia gardła schwytanemu właśnie Amerykaninowi? Ten ostatni, twierdzą zabójcy, nie mógł być wolny od winy chociażby z tej przyczyny, że nie tylko nie był muzułmaninem (tylko zabicie współwyznawcy jest w islamie grzechem), a rodacy Amerykanina – w odróżnieniu od polskiego posła – nie są zwykle nawet katolikami, lecz liberalnymi protestantami, wyznającymi inny śmiertelny grzech, to jest prawo każdego człowieka do własnego sumienia i prawo do decyzji o sobie samym. Pochodził przy tym z kraju, w którym dozwolone są nie tylko pigułki antykoncepcyjne, ale i wczesnoporonne, a nawet przerywanie ciąży, które w Żałkowym świecie uznajej się za zabójstwo z premedytacją. Z wypowiedzi posła wynikało, że nie powinno być nigdzie, żadnej cywilizowanej przestrzeni ludzi ani też miejsca dla kraju, w którym o takich sprawach jak ciąża, czy też o losie płodu, decyduje sama tylko kobieta, tego płodu nosicielka, nie zaś ci, których domeną jest definiowanie, co dla kobiety jest słuszne, a co takim nie jest. Poseł wydaje się nie zdawać sobie sprawy, że jest w tej kwestii zwolennikiem rozwiązania zgodnego z oryginalnymi wersetami świętej księgi muzułmanów. Koraniczna doktryna jednoznacznie i bez wahania określa, kto jest prawdziwym autorem, twórcą i właścicielem dziecka. Jest nim jego ojciec, nikt inny. Matka, to tylko worek tymczasowo wspomagający życiodajną funkcję nasienia ojca. Dopóki karmi piersią, jest użyteczna i ma prawo do trzymania dziecka w ramionach, z chwilą jednak, gdy jej opieka przestaje być biologicznie niezbędna, dziecko „wraca” tam, gdzie jest jego właściwe miejsce – do ojca lub jego najbliższych męskich krewnych. Matka może już iść precz. Pogląd posła Żałka jest w tej kwestii całkiem podobny do punktu widzenia niedoszłych morderców Tony Blaira, a także przekonań samych aktywistów Kalifatu. Ci bez wahania uznają, że ich postawa w każdej sprawie nie ma żadnej alternatywy i jakakolwiek debata nad poglądami odmiennymi jest zbędna i Bogu niemiła. Tym sposobem czyn, który w świecie Zachodu uchodzi za zbrodnię, w ich własnym świecie przekształca się nie tylko w słuszny i bezgrzeszny, ale wręcz w pobożny i prowadzący do Raju. W miejsce tradycji tolerancji, która sprawiła, że od ponad dwustu lat to Zachód jest najbardziej atrakcyjnym wzorcem dla reszty świata, ludzie Żałkowego pokroju pragną przypisać sobie samym prawo do decydowania o innych i za innych, tak jak to się dzieje w krajach tej niezachodniej „reszty”. Aktywistów Kalifatu oraz niedoszłych zabójców Blaira z samym posłem Żałkiem silnie łączy to, że przekonujące są dla nich tylko ich własny sposób postrzegania zjawisk oraz uznanie, że miejsce dla racji innych jest w pobliżu szafotu. Trzeba przyznać, że poseł Żałek jest może i nieco bardziej od nich liberalny, noża przecież otwarcie nie wyjmuje, lecz obiąża go to, iż sugeruje, że niewiele może, bo – niestety – jego partia jest za mała. Zresztą, ten rodzaj debaty jest w Polsce, przynajmniej dotąd, niedozwolony, ale powoli, podobne racje stają się i u nas rodzajem codzienności. Ich istotą jest próba zastąpienia racjonalnej wymiany poglądów oraz argumentów, poglądami nie wymagającymi dowodu. Poseł Żałek nie jest zresztą w tej sprawie odosobniony. Istnieje wcale nie teoretyczna możliwość, że liczba podobnie myślących osobników zwiększy się w Polsce na tyle, że pojawi się poważny problem polityczny. Kto, jeszcze kilka lat temu, mógł sądzić, że w europejskich Węgrzech, jednoznacznie przeważy autorytaryzm nad demokracją, a i dla sąsiadujących z nimi krajów (Czechy czy Słowacja), wzorcem porządku publicznego będzie Rosja Putina, a nie Szwajcaria?
Szczęśliwie, istnieje jeszcze inna, znacznie poważniejsza „żelazna racja”, dowodnie prowadząca społeczeństwa do gospodarczego i kulturowego sukcesu w globalnej skali. Jeden z pierwszych prezydentów USA wyraził ją następująco: „Kiedy dwa wilki i owca głosują, co będą jadły na obiad, nazywamy to demokracją. Wolność natomiast jest wtedy, gdy po zęby uzbrojona owca ma szanse obronić swoje stanowisko”. Sprawa nie sprowadza się tylko do elementarnej sprawiedliwości i prawa każdego do obrony własnych interesów, ale wiąże się z czymś ważniejszym, a mianowicie z zdolnością społeczeństw do tego, by przez tolerancję dla odmienności wymuszać na rządzących mechanizm uwalniania drzemiących w ludziach talentów i nie zezwalać na ich tłumienie w imię interesów głupców i despotów. W ostatecznym rozrachunku, korzystają z tego wszyscy, niezależnie od wyznawanych religii i światopoglądów. I na tym własnie polega tajemnica globalnego sukcesu Zachodu. Można nawet sformułować pewien, dość precyzyjny wskaźnik poziomu tego rodzaju wzajemnej tolerancji: im kraj staje się bogatszy bogactwem swych obywateli, a nie tylko darami bogactw naturalnych, oznacza to też, że poziom wewnętrznej tolerancji jest tam wyższy. Nie jest przypadkiem, że prym w tego rodzaju rankingu wiedzie pozbawiona surowców Szwajcaria, a nie obfitująca w naturalne bogactwa Rosja, ani też naftowy kalifat, jakiś Jemen, czy Pakistan. Polska, ze względu na wyższe, niż ma to miejsce gdzieindziej, znaczenie osobników „żałkopodobnych”, jest w tym rankingu zaledwie niższej rangi średniakiem i z tej też przyczyny krajowa pozycja samego posła Żałka z jego poglądami na świat jest medialnie wyższa, niż miałoby to miejsce wtedy, gdyby mieszkał w Szwajcarii, Szwecji czy Luksemburgu. Tam, byłby uznany za zjawisko niewarte uwagi, a do ogólnokrajowej telewizji by go nie zapraszano.
Jest pewnym zaskoczeniem, że dzisiejszy świat, zamiast zbliżać się do przepowiadanego przez Fukuyamę ostatecznego zwycięstwa wolności i demokracji oraz „końca historii” dla despotycznych głupców, staje się coraz bardziej agresywny, a wieści nadchodzące z Bliskiego Wschodu są w tym alarmujące najbardziej. Nawet Amerykanie, panujący do niedawna niepodzielnie w Iraku i Afganistanie, zdają się popadać w panikę, skoro w sprawie syryjsko-irackiego Państwa Islamskiego gotowi są przyjąć wsparcie nawet od samego Iranu, islamskiej republiki ajatollachów. Rzecz w tym, że to, co najważniejsze, czyli próba ognia dla jedności NATO w obliczu islamskiego zagrożenia, ma miejsce właśnie tam – na pograniczu Syrii i Turcji. Ta ostatnia jest formalnie sojusznikiem USA w regionie oraz członkiem NATO, traktatowo zobowiązanym do wspierania w regionie interesów krajów członkowskich. Tymczasem, rzekomo świecka i otwarta na świat republika Erdogana, ustawiła na granicy kilkadziesiąt czołgów, których lufy albo wymownie milczą, albo też, jeśli się odzywają, to ostrzeliwują Kurdów walczących z Kalifatem. Więcej, doniesienia mówią również o atakach lotniczych na stanowiska Kurdów sprzymierzonych z NATO, zamiast atakowania islamskich ekstremistów. Jaka może być tego przyczyna, skoro wydaje się, że nie ma bardziej zdziczałego i wrogiego Zachodowi systemu, niż ten nowy twór o nieokreślonych jeszcze granicach, zwany Kalifatem? Dlaczego to Turcy, do niedawna kandydujący do członkostwa Unii Europejskiej, zachowują się dzisiaj tak, jakby nie tylko nie byli częścią Zachodu, ale wręcz obdarzali niezrozumiałą tolerancją islamski ekstremizm? Interesujące, że zachodnia propaganda pełna jest informacji o dokonywanych przezeń okrucieństwach, ale nie mówi nic o istocie tego tworu, ani o przyczynach jego energii oraz poczucia coraz większego zagrożenia dla reszty świata, płynącego – jak by się mogło wydawać – z zupełnie nieważnych obszarów pustynnego syryjsko-irackiego pogranicza? Skąd się bierze to wrażenie niebezpieczeństwa i narastająca obawa przed jego rozlaniem się po całym świecie na kształt epidemii Eboli?
- Kalifat Syrii i Iraku w 2014 r.
Dopiero dzisiaj, w pełni wychodzi na światło dzienne problem, jaki świat ma z islamem, a który usiłował dotąd ignorować. Przeglądając zachodnie i polskie publikacje na jego temat, odnajdziemy przede wszystkim doszukiwanie się wspólnych korzeni trzech „wielkich religii monoteistycznych”, korzeni biblijnych i bliskowschodnich, tkwiących rzekomo we wspólnej starożytności regionu Morza Śródziemnego, czyli tego, który „wymyślił” greckich i rzymskich bogów, hellenizm i łacińskość, leżące u samych kulturowych podstaw Zachodu. Jak w tym pomieścić islam, pojąć doprawdy trudno. Tymczasem dla religioznawców i znawców islamu, sprawa wydaje się być prosta. Oto jak ją formułują amerykańscy pastorzy i religioznawcy, W. Lazarus i M. Sullivan, w wielonakładowym dziele porównującym trzy wielkie religie – judaizm, chrześcijaństwo i islam: „Chrześcijanie, muzułmanie i Żydzi wierzą w tego samego Boga i są powiązani wspólnotą pochodzenia od Abrahama. Można nawet uznać, że judaizm, chrześcijaństwo oraz islam są tak zjednoczone swoimi zasadami i wspólnotą przeszłości, że można je uznać za zwykłe odgałęzienia tej samej religii”. Tymczasem teza podana jako prawda powszechna i oczywista, jest w swej istocie krańcowo nieprawdziwa. Kiedy się zejdzie z poziomu czysto teologicznej dysputy o dogmatach wiary na poziom społecznych struktur i zasad społecznego współżycia, dominantą okazują się być głębokie, sięgające starożytności różnice w postrzeganiu nie tyle „tego samego Boga”, ile miejsca człowieka w społeczeństwie. Wtedy, stają się one tak fundamentalne, że islam okazuje się nie bratem, lecz dokładną odwrotnością cywilizacji zachodniej, wywodzącej się rzekomo z tego samego źródła. Mahomet nie był po prostu twórcą jeszcze jednej religii monoteistycznej, wyrosłej z tych samych korzeni co chrześcijaństwo, ale głęboko przemyślaną odpowiedzią na europejskie wyzwanie, które Orientowi rzucił przed ponad dwoma tysiącami lat Aleksander Macedoński. Islam, pomimo pozornych podobieństw w sferze teologii, jest pod każdym względem antytezą społeczeństw zbudowanych na fundamencie śródziemnomorskiego świata Grecji i Rzymu. To współczesna wersja Babilonu z jego przekonaniem o nicości człowieka w obliczu Bóstwa. Tego rodzaju umiejscowienie ludzkości we wszechświecie, nigdy, nawet w najciemniejszych czasach Średniowiecza, nie trafiało do przekonania Europejczyków na tyle silnie, by wymazać z ich historycznej pamięci tęsknotę za swobodą korzystania z uroków życia, jaką cieszyli się ludzie ich antyku.
Problem jednak w tym, że z dziwactwami każdej innej wielkiej kultury Zachód jest w stanie się uporać, lecz z islamem będzie miał z pewnością problem aż do ostatnich dni jego istnienia, ponieważ niechęć tego systemu społecznego do reszty świata i wmontowany weń brak jakiejkolwiek potrzeby poznania poglądów innych społeczeństw globu, stanowi tak głęboko o jego istocie, że „ucywilizowanie” islamu nie wydaje się możliwe. Prędzej zginie, niż się zmieni, nie posiada bowiem – inaczej niż inne wielkie kultury ludzi – mechanizmu społecznej akceptacji zmian i adaptacji do świata zewnętrznego. Powstał jako system z samego założenia doskonały i nie wymagający żadnej zmiany, tak więc i każda zmiana zdaje się już z samej definicji być tej doskonałości naruszeniem. Kto się poważy na naruszenie społecznego systemu, którego jego mieszkańcy wcale sobie nie życzą? Cała historia islamu w ciągu ostatnich stu lat, to niezmiennie nieudane próby jego reformowania. Problem tylko w tym, że na jego kształt składa się życie półtora miliarda ludzi, czyli niemal jedna czwarta mieszkańców świata.
- Kalifat turecko-osmański w 1900 roku
Świadectwem szkodliwej dla reszty świata stagnacji islamu jest współczesna Turcja i jej postępowanie w obliczu konfliktu Zachodu z syryjsko-irackim kalifatem. Prawie sto lat temu przyjęła formę świeckiego państwa czerpiąc wszystkie wzorce z Europy. Co stało się dzisiaj z tym dziedzictwem? A może jest jednak na odwrót, może to właśnie islam rzucił światu wyzwanie, którego świat wcale nie zrozumiał i do którego próbuje się dostosować powierzchownie tylko zeuropeizowana Turcja? W tej sprawie polecam lekturę, wydanej przed rokiem mojej książki pt. „Islam jako system społeczno-gospodarczy”. Powstała jako „odpowiedź na brak odpowiedzi” ze strony zawodowych orientalistów i arabistów na pytanie, jakie są mianowicie przyczyny nagłej i globalnej agresywności systemu, który wydawał się koncentrować uwagę jego mieszkańców tylko na wizytach w meczetach i na monotonnym rytmie pięciu codziennych modlitw. Tymczasem, świat islamu przetrwał bez większych reform systemowych zarówno okres kolonizacji, dekolonizacji, jak i kolejne wybuchy „arabskich wiosen”. Przetrwał i nie zmienił się nawet o cal, jeśli idzie o jego istotę. Z tego punktu widzenia ostatnie sto lat, to wcale nie stan spokoju okupiony nienaturalnym dla muzułmańskiej tradycji rozproszeniem na pięćdziesiąt odrębnych bytów państwowych, ale wielka cisza przed równie wielką burzą i do tego burzą o globalnym rozmachu.
3. Kalifat Turków Osmańskich w XIX w.
Syryjsko-iracki kalifat nie jest pomysłem nowym. Nie jest też jakimś – jak twierdzą zachodnie media – szczególnym wykwitem ekstremizmu. Jest tylko próbą powrotu do źródeł, czyli do czasów, gdy młoda energia mahometan poprowadziła pędzący wtedy nędzne życie naród arabski do globalnego sukcesu. Ostatnią jego formą był Kalifat Osmański, którego rdzeniem były narody tureckie, będące także i rdzeniem Turcji współczesnej. Jaka jest w tych okolicznościach logika amerykańskich żądań kierowanych do dzisiejszej Turcji Erdogana, by wyrzekła się całej swojej przeszłości i stanęła w jednym szeregu z tymi, którzy unicestwili jej niegdysiejszą potęgę wspieraną również formułą Kalifatu? Dodajmy, że wspieraną tak skutecznie, że trwającą z górą pół tysiąca lat.
4. Najdalszy zasięg tureckiego kalifatu w VIII wieku.
Przyczyna wspomnianego na początku Żałkowego rozchwiania umysłu pa pewne podobieństwo z nagłym wybuchem emocji muzułmanów. Wiele wskazuje na to, że ich wspólną istotą jest głęboko skrywana wyobraźnia, dokładnie kiedyś ujęta w teorii Freuda, będąc odbiciem męskiego erotyzmu skrywanego za zasłoną formalnie kontrolowanej przyzwoitości. Zjawisko stare, jak sam świat. Dla świata muzułmanów natomiast, sprawa jest równie stara, jak ich własna cywilizacja, ponieważ i ona zrodziła się z emocji freudowskiego typu. Znamienne, że radykalni bojownicy islamu ogłaszają swoje zwycięstwa z Allachem na ustach, ale zaraz potem przystępują do podziału łupów, w których towarem najcenniejszym okazują się wdowy po zwyciężonych oraz ich córki. Jak zauważył jeden ze średniowiecznych arabskich zdobywców, istotą islamu są cztery sprawy: „sprawiedliwość, łupy wojenne, modlitwa piątkowa oraz dżihad”. Wszystkie się ze sobą wzajemnie wiążą. Dżihad owocuje łupami wojennymi, z których najcenniejszymi są kobiety jako potencjalne nałożnice, mężczyźni jako potencjalni niewolnicy i chłopcy, jako przyszli bojownicy wychowywani na janczarów islamu. Istotą podziału tych łupów jest sprawiedliwość, czyli w miarę równy udział równych sobie w honorze mężczyzn w zdobyczach, w których kobiety odgrywały rolę najważniejszą. Rzecz w tym, że istotą honoru muzułmańskiego mężczyzny, jest posiadanie przynajmniej jednej kobiety, jej nieposiadanie i samotne życie, to nie tylko hańba, lecz również i podejrzenie o niesprawność. W tym świecie, samotna kobieta, bez męskiego właściciela, nie jest warta nic, więc tyle, co sprośny dowcip. Dla zapewnienia powszechności modelu tego rodzaju sprawiedliwości, muzułmańskie władze muszą zorganizować systemowy przydział kobiet, inaczej mężczyzna byłby honoru pozbawiony. Jak złośliwie zauważył iracki poeta Madżid ar-Rubaji – „honor arabskiego mężczyzny znajduje się między nogami arabskich kobiet” a koraniczne zalecenie Mahometa brzmiało: „mężczyzna, który daje posłuch kobiecie, ginie”, dlatego też „kobietę oporną w łożu bić należy”. Żaden inny system społeczny świata nie byłby w stanie skutecznie wypełnić tego rodzaju przynależnego mężczyźnie prawa „załatwienia” mu do dyspozycji przynajmniej jednej kobiety inaczej, niż poprzez systemowy przydział, któremu to systemowi podporządkowana musi zostać wtedy nie tylko struktura społeczeństwa, ale również całego systemu państwa i prawa. Z tej też przyczyny, żaden inny system nie jest dla męskiej społeczności muzułmanów wystarczająco atrakcyjny, nie budzi jej większego zainteresowania, a jeśli je budzi, to tylko pod warunkiem, że nie burzy żelaznego prawa mężczyzny do nie pozostawania w stanie bezżennym. To z tej przyczyny, zachodnie wartości nie dostają w świecie islamu żadnej szansy na zagnieżdżenie. W takich okolicznościach, nawet trudno się spodziewać jakiegokolwiek przełomu w globalnym umiejscowieniu islamu, bez jego totalnej konfrontacji z resztą świata, a także bez unicestwienia całej jego struktury wartości oraz społecznej hierarchii. Inaczej mówiąc, nie można spodziewać się pogodzenia się świata muzułmanów z upowszechniajacymi się poza nim wartościami zachodnimi, bez unicestwienia jego samego. A to oznacza walkę, jakiś rodzaj globalnej wojny światów. Nasz świat zaczyna już przeczuwać tę przyszłość, ale nie jest jeszcze do niej przygotowany ani mentalnie, ani wojskowo, ani też moralnie. Na kolejne pokolenia mieszkańców Zachodu czekają zatem bardzo burzliwe czasy.
A mnie ciekawi dlaczego kobiety nie potrafia sie zorganizowac i zalozyc same sieci punktow sprzedazy srodkow antykoncepcyjnych, gabinetow ginekologicznych, poradni itp. Tylko zawsze polegaja w tej kwestii na ciemiezacych ich mezczyznach. Przeciez to by bylo najnaturalnijsze zachowanie. Chcesz – to wez sprawy w swoje rece, idz poradz sie przyjaciolki, zalatw co masz zalatwic i nie uzalaj sie nad losem i nie obwiniaj mezczyzn o konsekwecje swoich zachowan.
Skoro mezczyzni nie chca zmian w Islamie – zmian musza chciec kobiety! Wyslac szwadron europejskich zigolakow aby pokazaly muzulmanskim kobietom rozkosz! Hiehie.