Po lekturze książek Feliksa Konecznego publikowanych przed kilkudziesięciu laty nie mogę wyjść z podziwu dla ich wciąż aktualnej przenikliwości i badawczej odwagi. To rzadki przypadek twórczości, która przemija tak wolno, że długo nie może być zastąpiona przez nowe rozwiązania. W tym wypadku przyczyna jest prosta – nie pojawiają się lepsze i obszerniejsze, bo też i omawiana materia jest nie tylko wyjątkowo trudna do ogarnięcia, ale wymaga wielkiej historycznej wyobraźni. A przecież geneza współczesności kryje się w przeszłości, nie jest więc zrozumiałe dlaczego dzisiejsze media są pełne najrozmaitszych komentarzy o sprawach bieżących, lecz bardzo niechętnie zajmują się kwestią podstawową – samą istotą ciągłości wydarzeń do nich prowadzących. Dzisiejsi badacze mają pełną swobodę tworzenia, a jednak żadne ze współczesnych opracowań o ewolucji cywilizacji ludzi nie może się równać z tym, do czego przed ponad półwieczem – w intelektualnie zacofanym przecież kraju – dopracował się Feliks Koneczny.
Analizy cywilizacyjne z natury mają charakter długookresowy i żeby je nowelizować trzeba dawne zastępować innymi, późniejszymi i bardziej aktualnymi, nie wytracającymi jednak cechy ciągłości. Tymczasem, wciąż widoczna trafność spostrzeżeń Konecznego, zmarłego w 1948 roku jest, pomimo upływających dekad historii imponująca. Nie ukazało się dotąd nigdzie – poza jego dziełami – tak kompleksowe ujęcie mechanizmu ewolucji wielkich cywilizacji. Nawet młodsze o połowę stulecia – i zdawałoby się z wielu przyczyn bardziej nowoczesne – opracowanie Huntingtona Zderzenie cywilizacji i nowy kształt ładu światowego (1996) – okazuje się przy pracach Konecznego powierzchowne. Huntington doszedł do przełomowych według niego wniosków pół wieku później od Konecznego – dopiero w początku lat dziewięćdziesiątych, a więc po ponad półwieczu dominacji dogmatu, że oto świat dzieli się tylko na dwie części rozdzielone ideologicznym podejściem do własności. Ten fakt miał być istotą globalnego zróżnicowania wielkich systemów społeczno-gospodarczych – kapitalistycznego Zachodu i komunistycznego Wschodu. Wydawać się więc mogło, że Amerykanin wskazując na całkiem odmienne przyczyny kulturowej dywersyfikacji świata dokonuje odkrycia na światową miarę. Uznał jednak, że wszystko, co w tej przestrzeni jest wartościowe ma źródła w jego kraju ojczystym, czyli USA. Zlekceważył analizy (jest faktem, że nie tłumaczono ich na angielski) poczynione w odległym kraju europejskim, przez – zdawałoby się – zupełnie prowincjonalnego badacza z odległego Wilna. Jest faktem, że nie były dostępne w innych językach poza polskim, ale nie było też zbyt wielu wysiłków by je reszcie świata udostępnić. Nawet ostatnie dzieła Konecznego powstałe już w czasie II wojny światowej pozostałyby bez echa jedynie w rękopisie i być może bezpowrotnie by zaginęły, gdyby nie wysiłki Macieja Gierycha, czynione by je wywieźć z kraju i ocalić przed zniszczeniem. Znamienne jednak, że tam, na Zachodzie, nie wzbudziły specjalnego zinteresowania. Było tak zapewne nie tylko z powodu egzotyczności polszczyzny, ale też i ze względu na długo dominujący dogmat, że jedynie realistycznym zróżnicowaniem o globalnym zasięgu jest podział świata na dwa rodzaje ekonomii – wolnorynkową i centralnego planowania. Cała reszta była uważana za fantazyjne dywagacje. Gdy więc tego rodzaju uprzedzenia przeminęły i w końcu stulecia wydarzyła się głośna debata pomiędzy Huntingtonem i Fukuyamą, wcześniejsze opracowania Konecznego wciąż jednak nie były brane pod uwagę. Być może, przyczyną milczenia było uznanie go za badacza wykazującego zbyt mało tolerancji dla losu Żydów, jako że w obszernych opracowaniach nie oszczędzał w ocenach również i „narodu wybranego”, uznając go za kulturowy ewenement głęboko obcy zachodniem i świeckiemu ujmowaniu zagadnień cywilizacyjnych. Został więc skazany na przymusowe milczenie. W tej sytuacji, istotnie, mogło być trudno jego dziełom przebić się przez media. Patrząc z perspektywy czasu, tym bardziej zwracają uwagę ówczesne dokonania Konecznego.
Huntington zasłynął jedną książką – Zderzenie cywilizacji, w której po półwieczu panowania dogmatu uznającego że jedynie liczącym się zróżnicowaniem jest dualny podział świata na strefę kapitalistyczno-wolnorynkową oraz komunistycznego centralnego planowania zestawił wszystkie istniejące wielkie kultury w jeden kompleks, wskazując tylko na historyczne źródła ich zróżnicowania. Zostało to uznane za odkrycie tej miary, że uzyskało miano paradygmatu Huntingtona. Znamienne jest użycie w tym kontekście słowa „paradygmat”, które oznacza „przyjęty w danej dziedzinie nauki jednoznaczny i niepodważalny sposób widzenia rzeczywistości”. Tyle, że huntingtonowe Zderzenie cywilizacji niknie wobec ogromu pracy Konecznego dokonanej pół wieku wcześniej w tej samej przestrzenu analitycznej wielkich światowych kultur. Napisał na ten temat kilka obszernych książek, w których przeanalizował dogłębnie istotę ich odmienności.
Niezależnie od posiadania niezbędnej dla tego rodzaju analizy ogromnej erudycji, oryginalność wykazała również przyjęta przez Konecznego metoda. Uderza to szczególnie dzisiaj, kiedy mogłoby się wydawać, że epoka w której tworzył opierała się na wiedzy czerpanej tylko z pozycji książkowych, a więc dzisiaj – w obliczu ekspansji mediów elektronicznych i łatwości dostępu do źródeł – należy już do przeszłości. Koneczny dyspoponował tylko papierowymi wydawnictwami, a nie laptopami z dostępem do twardych dysków wielkich komputerów zawierających nieomal całą naszą wiedzę o świecie. Jego wnioski okazały się jednak nie tylko trafne, ale zadziwiająco trwałe, przewyższając pod względem wnikliwości wszystkie inne późniejsze opracowania omawiające globalny układ cywilizacyjny. Z naszego punktu widzenia najważniejsze są jednak te, które wciąż – niezależnie od upływu czasu – podkreślają trwałe elementy historii ludzkości, pomijając przypadkowość zawartą w teraźniejszości.
Tożsamość wielkich cywilizacji powstaje na skutek trwałej kompozycji trzech czynników: (i) usytuowania geograficznego i tradycji wynikającej z dawniejszych procesów kulturowych; (ii) głębi świadomości własnej tożsamości; (iii) wykazywanej przez społeczeństwo determinacji w tym, aby podtrzymywać odmienność. O ile pierwszy ma charakter obiektywny, to drugi oraz trzeci są już blisko związane z przestrzenią polityki, która ze swej natury wykazuje subiektywizm. Zamieszczona na początku tego tekstu mapa świata grupuje kraje w wyraźnie wyodrębnione części. Wskazuje, że jedynie dwie z nich mają problem z określeniem własnego usytuowaniem w kulturowej przestrzeni Eurazji. To Rosja i Turcja. Tyle, że opcje kulturowe obu krajów są odmienne. Europejska część Turcji to zaledwie trzy procent jej powierzchni ogólnej, która okazuje się jednak decydować o ambicji przynależenia do cywilizacji zachodniej. Obie części dzieli niewielkie Morze Marmara połączone z Europą dwiema cieśninami: Bosfor i Dardanele zwanymi z tej przyczyny cieśninami tureckimi.
Rosja, podobnie jak Turcja, jest położona na dwóch kontynentach. Jest przy tym zarówno członkiem Rady Europy jak i Dialogu Współpracy Azjatyckiej. Jednak Turcja, której zaledwie niewielki procent terytorium znajduje się w Europie, ma znacznie silniejszą świadomość europejskości jako spadkobiercy dawnej państwowości grecko-bizantyńskiej. Rosja inaczej – uznaje siebie za „pełną” Europę lub Azję w zależności od kontekstu i sytuacji politycznej. Kiedy jest to wygodne jej politykom, eksponuje się jako naturalny spadkobierca greckiego Bizancjum i eksponuje w herbie wschodniorzymskiego orła. W innym miejscu ma się jednak bez żenady za klon azjatyckich nomadów. Turcja ma pełne prawo czuć się pod wieloma względami europejską, za to europejska tożsamość Rosji jest inna, powstała sztucznie – w wyobraźni i z woli władczyni o europejskich korzeniach, a więc bardziej z politycznych niż merytorycznych przyczyn. Prawdę mówiąc, dotychczasowa ewolucja Rosji wskazuje raczej na trwałą niepełność obrazu jej kulturowej przynależności, pozwalającej na jednoznaczne określenie jej tożsamości. W gruncie rzeczy, nie jest ani europejska, ani też jednoznacznie azjatycka. Jest pod tym względem nijaka, a kulturowo płytka.
Dwie powyższe mapki zostały zestawione tak, by ilustrować problem styku europejskości z kulturami sąsiednimi. Dotyczy to zasadniczo dwóch granic Europy – z Turcją i Rosją. Obie mają wspólną cechę, że oto ich „europejskość” jest szczególnego rodzaju, można bowiem rzec, że jest tylko częściowa albo nawet marginalna. Wynikają z tego dwie tendencje. Jedna, dąży do włączenia się w europejskość tak, jak ją się tam rozumie, druga – do wykazania oryginalności i odrębności. Rzecz w tym, że w obydwu przypadkach społeczeństwa Rosji i Turcji napotykają na sprzeczności i bariery prowadzące do niepewności, frustracji i gwałtownych politycznych zwrotów.
Jednoznaczne określenie kulturowej tożsamości regionu jest zawsze sprawą delikatną. Pamiętać przecież trzeba, że ze swej natury ma ona wymiar historyczny i jest rezultatem skomplikowanej ewolucji cech oraz funkcją rozmaitych wpływów kulturowych a także samej świadomości mieszkańców. Trzeba to więc czynić ostrożnie, jako że nie istnieją systemy całkowicie klarowne i jednolite. Budowanie tożsamości i jednolitości mieszkańców, to nie tylko określone granice kraju, jego język i przekonania religijne. Te, są zaledwie podstawowymi standardami, jako że tożsamość każdego z nich nie ma czystej postaci będąc rezultatem długich procesów ewolucyjnych. Współczesnym Polakom na przykład wydaje się, że ich kraj jest wyjątkowo jednolity, ponieważ stanowią dziś 97 procent mieszkańców. To jednak zarówno wyjątek w skali światowej, jak i bardzo krótka historia samego fenomenu. W rzeczywistości rzecz wcale nie jest taka prosta.
Dawniej, pojęcie narodowości było utożsamiana z etnicznością, a o tej decydował przede wszystkim rodzaj używanego języka. Na zasadzie językowych podobieństw została nawet przed stuleciem stworzona narodowość jugosłowiańska. Okazało się to wybitnie niefortunne. Jeszcze przed trzydziestu laty obywatel Jugosławii z pewnością nie dałby wiary informacji, że jego kraj niebawem stanie się areną krwawych walk i że mordować się będą wzajemnie Jugosłowianie mówiący tym samym, serbo-chorwackim językiem, tyle, że uważający się dzisiaj za odmienne i do tego wrogie sobie narody.
W języku polskim, słowo ‘narodowość’ oznacza przynależność etniczną lub cechę upodobniającą do któregoś z sąsiadów. Coraz częściej jest utożsamiane z pojęciem obywatelstwo, co jest skutkiem wpływu „europejskości” w jej zachodnim rozumieniu. W większości krajów regionu, w szczególności we Francji, pojęcie narodowości (nationalité) jest równoznaczne z obywatelstwem zarówno pod względem formalno-prawnym, jak i w znaczeniu potocznym. W krajach Zachodu, polskie pojęcie „narodowość” zwykle rozumiane jest – może dla podkreślenia niezależności od „obywatelstwa” – jako równoznaczne z etnicznością. Tyle, że w obliczu gwałtownego napływu niechcianych imigrantów – widoczne staje się zróżnicowanie podejścia do tej sprawy w zależności od regionu, kraju i jego narodowościowego doświadczenia. Dzisiejszemu Francuzowi obdarzonemu czarnym kolorem skóry jest zapewne bardzo trudno identyfikować się z rewolucyjnym Paryżem i Napoleonem Bonapartem, nie mówiąc o czasach gdy Galia byla częścią łacińskiego imperium Rzymu.
Jest też i drugi aspekt omawianego zagadnienia. Co zrobić z krajami i narodowościami których tożsamość przeżywała rozdarcia i których historia jest daleka od jednolitości? A do takich należy Polska, co skutkuje tym, że w naszej narodowej wyobraźni znacznie więcej jest mitów niż faktów. Polacy wierzą, że jako obywatele Trzeciej Rzeczypospolitej są bezpośrednimi spadkobiercami zarówno tej Drugiej, jak i Pierwszej. Czyżby? Zatrzymajmy się chwilę nad tą sprawą i zapytajmy jaki naród miał władzę w każdej z nich i czy był w każdej taki sam.
Jak wynika z rysunku zamieszczonego nieco dalej, wszystkie trzy formacje państwowe nazywane Rzecząpospolitą i teoretycznie mające różnić się od pozostałych jedynie numeracją, miały całkowicie odmienne cechy, w szczególności w zakresie tego, która ze społecznych warstw odgrywała rolę podstawową i kształtującą całą resztę. Zupełnie szczególnym przypadkiem jest Pierwsza Rzeczpospolita, której ludność wcale nie utożsamiała się z polskością jako istotą narodu, będąc przede wszystkim ojczyzną wielonarodowej szlachty. Ta, jako warstwa rządząca była uformowana w klasę władczą obdarzoną pełnią „praw obywatelskich” ale całkiem niezależną od narodowości i używanego na codzień języka i uzależnioną od posiadania bądź nie posiadania szlacheckiego herbu. Szlachcic – Polak, Rusin, Litwin czy Niemiec z Pomorza czy Kurlandii był takim samym jej pełnoprawnym obywatelem i członkiem warstwy rządzącej, nawet jeśli na codzień nie używał polszczyzny. Polskojęzyczna była większość miast w centralnej i zachodniej części kraju. Nie miało to jednak wpływu na społeczny status mieszkańców. Równie polskojęzyczny chłop pańszczyźniany był przede wszystkim chłopem, a polskość używanej przez niego mowy nie miała znaczenia. Poza tym, czy Pierwsza Rzeczpospolita w istocie była „polska”, skoro w XVIII stuleciu zaledwie 40% jej mieszkańców używało polszczyzny? Co w takiej sytuacji z tą resztą, która tego języka nie znała i nie posiadała szlacheckiego herbu? Na jakiej więc podstawie dzisiejsi Polacy uważają Pierwszą Rzeczpospolitą, zajmującą największą część ich historii za własny początek, skoro – gdyby urodzili się przed trzystu laty – byliby w większości obywatelami trzeciej i czwartej kategorii – daleko po szlachcie i uprzywilejowanej społeczności żydowskiej?
Rozkład wpływów politycznych w nowożytnej historii polskości
Może więc, Druga Rzeczpospolita była dla Polaków łaskawsza niż Pierwsza, skoro było ich w kraju – jak podają statystyki – aż 68.5 procent społeczeństwa, a nie jak w Pierwszej zaledwie 40%? Problem jednak w tym, że większość z nich, to niepiśmienni chłopi, który mieli do tej polskości – łagodnie mówiąc – bardzo niejasny stosunek, dobrze pamiętając wcześniejsze okrutne z nimi postępowanie ze strony warstw szlacheckich nie godzących się nawet na nazywanie ich „współobywatelami”.
Zgodnie ze spisem z 1922 roku, Polaków w II Rzeczypospolitej było nieco ponad 64% mieszkańców, aż 16% – to wrodzy jej Ukraińcy, 10% – obcy pod każdym względem Żydzi, a także Białorusini – 5% i Niemcy z zachodniego i północnego pogranicza – 4%. Prawdę mówiąc, międzywojenny rząd w Warszawie nie bardzo wiedział co z nimi począć wahając się pomiędzy przymusowym wynarodowieniem a jakiegoś rodzaju pokojowym wchłonięciem. Do końca okresu międzywojennego sprawa nie została wyjaśniona i Polska wciąż pozostawała krajem o wielu narodowościach, w którym sami Polacy odgrywali rolę domminująca.
Sprawa została ostatecznie rozstrzygnięta przez II wojnę światowa i hitlerowską eksterminację Żydów, usunięciem z Ziem Zachodnich milionów Niemców, powszechnymi czystkami narodowościowymi i przesunięciem wschodniej granicy kraju z dalekiego Zbrucza na pobliski Bug oraz pełną unifikację językową. Polska po 1945 roku, to kraj narodowościowo jednolity. Na ile więc niesie ze sobą dzisiaj dawną tradycję wielonarodowościowej Rzeczypospolitej? Czy, określenie „Rzeczpospolita’, czyli „powszechna” jest w tej sytuacji adekwatne do rzeczywistości? Wiele wskazuje na to, że jesteśmy już nie tylko innym krajem, ale mamy też zupełnie głęboko niż kiedyś poczucie polskości.
Od 1945 roku Polacy problemu ze swą tożsamością mieć nie powinni. Spis ludności z 1990 roku wykazał, że są w kraju przygniatającą większością, a jedyna licząca się mniejszość – opolscy Niemcy, to nieco więcej niż 1% ludności. Udział Polaków pośród mieszkańców Polski szacuje się na 97 procent. W Narodowym Spisie Powszechnym z 2002 roku ponad 96% ankietowanych zadeklarowało narodowość polską, zaledwie 1,23% przynależność do innej narodowości, natomiast 2,03% ludności w ogóle nie potrafiło jej określić. Tak jak kiedyś Rzeczpospolita była krajem wielonarodowościowym i ojczyzną wielu narodów, tak dzisiaj sytuacja jest dokładnie odwrotna i określenie „Rzeczpospolita” ma już tylko znaczenie symboliczne. Chyba, że dokonamy analizy jej wewnętrznego podziału na dwie wzajemnie nieprzyjazne grupy Polaków, mówiących co prawda tym samym językiem i powołujących się na tę samą przeszłość, ale poczuwających się do odmiennej treści ich polskości. Tyle, że to rzecz do osobnej dyskusji.