WARSZAWSKIE GETTO I RESZTA ŚWIATA

Minęła właśnie siedemdziesiąta rocznica powstania w warszawskim gettcie. To rocznica prawdziwa, tak jak prawdziwa jest tragedia europejskich Żydów, nazywana Holokaustem. Słowo wywodzi się od żydowskiego terminu religijnego oznaczającego całopalną ofiarę, jaką obowiązkowo składał kiedyś pobożny pielgrzym w jerozolimskiej Świątyni. Jej dalekim echem i symbolem jest chrześcijańska eucharystia, kiedy to wierni symbolicznie spożywają krew i ciało Chrystusa. Trudno jest zresztą ten akt wyjaśnić za pomocą greckiej logiki, ale sprawa symbolizuje coś znacznie poważniejszego – cywilizacyjne sąsiedztwo i wzajemne przenikanie racjonalnej i świeckiej tradycji śródziemnomorskiej z bardzo religijną i zupełnie niegrecką logiką Bliskiego Wschodu. Współczesnym tego rezultatem jest błędne przekonanie o jego kulturowej z nami wspólnocie, zbudowane na piramidalnym nieporozumieniu i na z gruntu błędnej tezie o rzekomej wspólnocie kulturowych źródeł trzech wielkich religii – judaizmu, chrześcijaństwa oraz islamu, jako Religii Jednej Księgi – hebrajskiej Biblii Starego Testamentu. Wspólnota źródeł jest nie tylko powierzchowna, ale przeczą jej głębokie różnice mentalności, odróżniające logikę Greków i Rzymian od sposobu widzenia świata przez Żydów, Persów czy Arabów. Ta fundamentalna odmienność daje o sobie znać jeszcze dzisiaj stając się źródłem kolejnych nieporozumień. Głęboką sprzeczność logiczną i filozoficzną pomiędzy greckim słowem „hellenismos” a istotą pojęcia „ioudaismos” podkreślał już dawno temu rzymsko-żydowski historyk Jozef Flawiusz uważając, że oba spojrzenia różnią się podejściem do miejsca człowieka we wszechświecie. W ramach „hellenismos”, człowiek jest uważany z pana i sprawcę wydarzeń, w „ioudaismos” – jest zaledwie ich świadkiem i wykonawcą woli Boga, nikim więcej.
Artykuł związany z 70-tą rocznicą powstania w warszawskim getcie opublikował we wczorajszej Gazecie Wyborczej Jerzy Jedlicki, który własne korzenie wywodzi z rodziny łódzkich Żydów. Artykuł miał znamienny tytuł „Wspólne niebo” i powoływał się na poświęcony powstaniu w getcie werset wiersza Władysława Broniewskiego z 1943 roku: „Synowie Machabeuszów i wy potraficie umierać, podjąć bez cienia nadziei walkę, we Wrześniu zaczętą!”. Zarówno poezja Broniewskiego, jak i rozważania publicysty kryją jednak fałszywą nutę, wynikającą zapewne z niezrozumienia istoty rzeczy lub istotnego niedopowiedzenia. Jedlicki powołuje się na rzekome więzy łączące mentalnie polskich i żydowskich literatów z powstaniem Machabeuszy, skierowanym przeciwko władzy hellenistycznego króla Antiocha z II w. p.n.e. Żydów szczególnie dotknęło to, że grecki król usiłował wprowadzić do Jerozolimy greckich bogów, ustawił w Świątyni posąg Zeusa i – jak twierdził wspomniany Józef Flawiusz – „zmuszał Żydów, aby łamiąc prawo ojczyste pozostawiali niemowlęta nie obrzezanymi i składali na ołtarzu ofiary ze świń”. Nakazał zastąpić szabat obchodami greckich świąt oraz zakazał składania całopalnych ofiar w Świątyni. Wszystkie te żydowskie święta i obyczaje Grecy uznawali za krańcowe barbarzyństwo. Antioch był przekonany, że przywraca ich cywilizacji helleńskiej, bliższej człowieczeństwu niż bliskowschodnie rytuały religijne.
Jerzy Jedlicki, jakby mimochodem zaprzecza przekonaniu Antiocha o głębokiej odrębności europejskiej tradycji, mającej źródła jeszcze w starożytnej Grecji z jej tradycją walki z azjatyckim Persami – od obyczajów bliskowskodnich, dominujących w ten czy inny sposób nie tylko w starożytnej Judei, ale i w Egipcie, Syrii czy Mezopotamii. Podbój regionu przez Aleksandra Macedońskiego rozpoczął epokę wielkiej konfrontacji dwóch kulturowych kompleksów – grecko-rzymskiego oraz judaistyczno-muzułmańskiego, zakończoną ostatecznie zepchnięciem hellenizmu daleko na zachód – do Europy, pozwalając mu ostatniemu rozszerzać się w postaci rzymskiej odmiany chrześcijaństwa tylko w kierunku północno-wschodnim, ku ziemiom Słowian. Swego rodzaju łącznikiem między obiema tradycjami miałoby być pojęcie „judeochrześcijaństwa”. Rzecz w tym, że te obie tradycje są w rzeczywistości od siebie tak odległe, że zbitka słów nie wyjaśnia niczego, wprowadzając tylko dodatkowe zamieszanie. Uległ mu również Jedlicki dowodząc, że z Broniewskim łączy go „podziw dla mężnych potomków Machabeuszy” oraz pogarda dla „osadu zawziętej ignorancji i nienawiści, jaki się scedził przez wieki historii” i który powinien zostać ostatecznie wypłukany z „sarmackich głów”. Razi mnie to, że akceptacja rygorów kulturowej asymilacji prowadzi czasem do niczym nieuzasadnionej megalomanii, czyli do przekonania, że jest się jednakowo kompetentnym w ocenie jednego i drugiego rodzaju kultury – tej, z której się wywodzimy oraz tej, z którą się zdecydowaliśmy asymilować. Przekonanie o tyle nieuzasadnione, że jest prawie niemożliwy równy dystans i pełny obiektywizm w stosunku do obu swoich kulturowych korzeni tymbardziej, że skuteczna asymilacja, to długotrwały proces rozciągający sie na wiele pokoleń. Charakterystyczne, że Jedlicki ma pełne usta pogardy dla wstecznictwa polskiego sarmatyzmu, ale nie mówi nic o równie, jeśli nie bardziej archaicznych obyczajach trwale przecież obecnych w tradycji żydowskiej, szczególnie tej aszkenazyjskiej i wschodnioeuropejskiej.
Jedlicki jest profesorem nauk humanistycznych i mieni się historykiem idei. Piszę „mieni się”, ponieważ swoimi wywodami daje przykład braku zrozumienia dla dróg tworzenia się wielkich idei, w szczególności takich, które powodują, że ludzie różnią się od siebie pod względem kulturowym. Wykazuje przy tym nieuprawnioną wzgardę dla sarmackiej tradycji ziemi, na której przyszło mu mieszkać. Tytułowe w artykule „wspólne niebo” dla Żydów i Polaków tworzyć ma wrażenie istnienia warunków dla wspólnoty obu narodów, których tradycje w swej istocie różnią od siebie tak głęboko, że nie pozwalają nawet na wspólnotowe świętowanie dwóch niemal równoczesnych warszawskich powstań: tego z warszawskiego getta i tego z warszawskiego sierpnia 1944 r. Mają rację ci, którzy zauważają, że obydwa powstania miały miejsce w tym samym mieście i niemal w tym samym czasie, ale dokonywały się w zupełnie odmiennej przestrzeni kulturowej. Warto to dopowiedzieć do końca, by nie pozostawić sprawy samym tylko ocenom moralnym. W kategoriach tych ostatnich, zawsze mają rację przegrani, nigdy wygrani. A z II wojny światowej, to Polacy wyszli, chociaż pokiereszowani, to jednak wygrani, Żydzi ponieśli klęskę straszliwą, najstraszliwszą z możliwych, tak wielką, że prawie przestali istnieć. Historia, prócz tego, że jest okrutna, jest również wielką nauczycielką. Czego można nauczyć się z tak dramatycznego wydarzenia, jakim był Holokaust? Tego mianowicie, że przedziały kulturowe, póki trwają, ludzi dzielą, nie łączą. Kiedy ustaje źródło podziału, przedziały też zanikają. Trudność konwergencji kulturowej polega jednak na tym, że nie da się wstępnie ustalić na czyich dokonuje się ona warunkach, czyli kto więcej traci, a kto zyskuje. Póki to się nie stanie faktem, przedziały trwają, ludzie traktują się nieufnie a moralizatorzy mogą tylko stać nad problemem z bezradnie rozłożonymi rękami.
Niemieccy naziści popełnili zbrodnię ludobójstwa. To nie ulega wątpliwości. Miała ona przy tym charakter rasowy, a nie religijny czy kulturowy. Opętani ideą aryjskiej czystości przeznaczyli na śmierć miliony ludzi uznanych arbitralnie za Żydów (np. chrześcijańską świętą Edytę Stein), bezwyznaniowców, czy też ludzi całkowicie zasymilowanych i niemających od pokoleń żadnego kontaktu z żydowską tradycją. Zupełnie przy tym bezpodstawnie uznali się za spadkobierców europejskiej aryjskości uprawnionych do obrony jej rasowej czystości. Liczba ofiar Holokaustu jest szacowana na 6 milionów ludzi, z czego nie mniej niż połowę stanowili Żydzi polscy. Drugą tak wielką ofiarę złożyli Cyganie, których liczbę wymordowanych szacuje się nawet na 2 miliony, czyli niemal cały naród. Wcześniej, przed I wojną światową, z rąk muzułmańskich Turków holokaustu doznały miliony Ormian. Źydzi nie są więc w swej tragedii osamotnieni, bo też i nie dotyczy ona tylko Żydów, a jej źródłem jest mroczność zakamarków ludzkiej duszy, ujawniająca się nagle w warunkach bezkarności i działająca tyleż ślepo, co bezmyślnie.
Zagadką historii naszego regionu jest jednak nie tyle samo szaleństwo Holokaustu, ile fakt, że w dziejach cywilizacji europejskiej nie było wyjątkiem. Najpierw, arabskiej eksterminacji ulegali hiszpańscy chrześcijanie zwani tam mozarabami, potem sytuacja się odwróciła i prześladowania ze strony chrześcijan dotknęły muzułmanów oraz bliskich im kulturowo Żydów. Muzułmanie zostali wygnani, lecz jakoś nigdy nie stało się to przyczyną rozpaczy publicystów. Rekonkwista – ponowny po 700 latach arabskich rządów podbój Hiszpanii przez katolickich władców – zaowocował Inkwizycją i paleniem na stosach marranów – żydowskich konwertytów, których uznano za podejrzanie nieszczerych chrześcijan. W rzeczywistości, istotą Inkwizycji była nawet nie tyle kwestia szczerości wyznawanej przez marranów religii, ile potężniejąca siła polityczna i ekonomiczna nowych chrześcijan, posiadających przy tym silne poczucie łączności ze względu na świadomość wspólnoty żydowskich korzeni. Jak podaje John Edwards w „Inkwizycji hiszpańskiej” (Warszawa 2002), jej powodem była nie tyle niechęć do Żydów jako takich, ile podejrzenie o ich wzajemne wspierania się kosztem „starych” chrześcijan, co doprowadzić miało do opanowania przez marranów kluczowych stanowisk w państwie. W wielu hiszpańskich miastach konwertyci zdobyli silną, niekiedy wręcz dominującą pozycję we władzach miejskich (Kordoba, Toledo, Burgos, Cuenca, Segovia). Wzrastała też ich liczba i znaczenie na dworach królewskich Kastylii i Aragonii. Zdecydowanie dominowali w dziedzinie finansów. Do szlachectwa dopuszczeni zostali na równych prawach ze „starymi chrześcijanami”, co doprowadziło do pojawienia się wielkiej i wpływowej grupy „nowych” arystokratów, biskupów i prałatów, ktorym zarzucano skryty judaizm pod chrześcijańskim przykryciem. Tego rodzaju sytuacja prowadzi zawsze do spięć na styku odmiennych kultur i trzeba mieć to w pamięci, by istoty sprawy nie pokrywać czczym moralizatorstwem.
Pojęcie Holokaustu zostało związane z losami narodu żydowskiego, jednak zjawisko jest szersze niż potocznie rozumiany antysemityzm. Ludobójstwo spotkało również tureckich Ormian, kiedy tylko rozpowszechniła się pośród nich idea odrębnej państwowości, a także Cyganów, których Niemcy uznali za rasową kompromitację ze względu na etniczne pochodzenie z „aryjskich” Indii i postanowili wymazać z listy narodów. Niemiecki antysemityzm miał szczególny, żeby nie powiedzieć – ostateczny wymiar i był zbrodnią nie mającą w historii ludzkości odpowiednika. Źle jednak, że od siedemdziesięciu lat rzecz jest przedstawiana wyłącznie w kategoriach moralnych, bez rzeczowej oceny społecznego wymiaru zjawiska. Jest faktem, że obrona Żydów przez hitlerowskim ludobójstwem nie była w Europie masowa i stanęli przez eksterminacją w tragicznej samotności. Jeśli pojawiają się naukowcy, czy intelektualiści, twierdzący przy tym, że „Żydzi nie byli bez winy”, to trzeba to rozumieć w kategoriach analizy społecznych przyczyn antysemityzmu, a nie tylko w związku z pisanym kanonem moralności czy religijności. Antysemityzm, oprócz tego, że jest negatywnym stanem ducha, ma jednak społeczne źródła warte poważnego rozważenia. Przemykanie nad nimi z udawanym brakiem refleksji prowadzi do pozorowania rzeczowej analizy i powoduje, że merytoryczna dyskusja jest niemożliwa, zastąpiona zaklęciami nie wnikającymi w istotę rzeczy.
Wszyscy wiedzą, że judaizm, to najstarsza z istniejących religii monoteistycznych, lecz mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że jest – podobnie jak islam – nie tylko religią, lecz „całościową cywilizacją” z rozwiniętym własnym systemem prawa (Tora, znaczy „Prawo”), odmienną od otoczenia koncepcją państwa ześrodkowanego w Świątyni a nie w cesarskim pałacu oraz przekonaniem o tym, że prawdziwa władza należy do kapłanów (lub rabinów) a nie do ludzi świeckich. Nie da się tego w żaden sposób scalić w jedno z żelazną świeckością rzymskiego prawa odziedziczoną przez Europę po starożytności. To w tym kontekście Jezus wygłosił coś, co żydowscy ortodoksi uznali za bluźnierstwo: „dajcie cesarzowi, co cesarskie, a Bogu, co boskie”. Dla judaizmu jest bluźnierstwem w tym znaczeniu, że na świeckiego cesarza nie ma tam miejsca, więc i nic mu się nie należy. Prawo religijne, a nie świeckie tworzy tam zasady społecznego wspołżycia, korygują je i nim rządzą kapłani, nie prawnicy, tworząc model zupełnie odwrotny do tradycji greckiej i łacińskiej, gdzie najpierw liczy się człowiek, dopiero później Bóg. Pod tym względem, współczesną formą judeopodobnej organizacji społecznej jest islam, który różni się jednak od judaizmu otwartością na konwertytów. Muzułmaninem może zostać każdy przez wypowiedzenie formuły wyznania wiary. Pełne przejście na judaizm w pierwszym pokoleniu nie jest w ogóle możliwe. W rezultacie „trudności proceduralnych” dla konwersji, liczebność Żydów (kilkanaście milionów osób) nie zmieniła się od dwóch tysięcy lat, spychając judaizm na margines wielkich religii. Islam tymczasem, urósł z pustynnej Mekki do półtora miliarda ludzi i do rangi największej zwartej religii świata. Jednak na jego styku z innymi wyznaniami pojawiła się ta sama kulturowa bariera, jaka była przypadłością judaizmu, z tą tylko różnicą, że islam jest światową potęgą i muzułmanie mogą dopuszczać się bezkarnie nawet spektakularnych zbrodni, judaizm natomiast, jako wyznanie niszowe, znajduje się w stałej defensywie, występując raczej w roli ofiary niż triumfatora. Trzeba jednak pamiętać, że sprawa ma charakter sytuacyjny. Ludzie w podobnych okolicznościach zachowują się podobnie i nie ma w tym niczego nadzwyczajnego. Żydzi cyrenajscy i aleksandryjscy mają na sumieniu pogromy chrześcijan w okresie rzymskim, a w czasie antyrzymskich powstań zdarzały się im wiarołomne rzezie bezbronnych i żadna kultura nie jest w tym bez winy. Zburzenie jerozolimskiej świątyni nie było ze strony Rzymian rezultatem napadu szału, ale wynikiem chłodnej polityki. Na jej miejscu powstała czysto łacińska Aelia Capitolina, do której Żydom wstęp został zakazany jako kara za krwawe powstanie, do którego stłumienia Rzymianie musieli zaangażować trzecią część sił zbrojnych. Dodajmy, że sympatia obywateli była wtedy po ich stronie, a nie po stronie powstańców, uważanych za ajatycki, obcy i wcale nierzymski element. Nieuprawnione jest opisywanie niechęci wielu społeczeństw do Żydów wyłącznie w kategoriach moralnych i zła jako takiego, bez zastanowienia się nad społecznym i kulturowym tłem zjawiska oraz bez próby jego socjologicznego wyjaśnienia.
W tym wszystkim, zastanowiło mnie jeszcze przekonanie Jedlickiego o oczywistości poczucia wspólnoty dzisiejszych potomków „sarmackich głów” z ideami powstania Machabeuszy wymierzonego przeciwko władzy Greków. Wspominam z dzieciństwa mamine nauki o tym, że starożytni Grecy, to ci, którzy pierwsi tworzyli mądre rzeczy i stoją u źródeł naszej cywilizacji. Powiedzenie „już starożytni Grecy…”, może być sformułowane niemal przed każdym zdaniem odnoszącym się do współczesnego Zachodu. Polacy wstępowali do Unii Europejskiej w nadziei, że staną się pełnoprawnymi członkami „dobrego towarzystwa”, poszukującego korzeni w Atenach Peryklesa z ich boskim Zeusem niesionym na Wschód na sztandarach Aleksandra Macedońskiego, nie zaś w jerozolimskiej świątyni Jahwe. Tymczasem, dowiaduję się od Jedlickiego, że moim bohaterem nie powinien być Aleksander Wielki z jego Zeusem Gromowładnym, ani też jego następca Antioch ustawiający posąg Zeusa w Jerozolimie, ale Juda Machabeusz, kapłan i niewolnik żydowskiego Boga, nie poddający się za żadną cenę romanizacji i europeizacji. Nie tylko nie był aleksandrowym potomkiem, lecz jego atawistycznym przeciwnikiem, tego Zeusa nienawidzącym i uważającym go za uosobienia bezbożnego bałwochwalstwa. Jeżeli więc, zgodnie z tą rodzinną i narodową tradycją przychylę się w swej sympatii raczej ku frywolnej lekkomyślności Zeusa i jego żony Hery, kosztem samotnego okrucieństwa Jahwe, to tym samym przestanę być Europejczykiem, czy też przeciwnie – dopiero nim się stanę? Rzecz, jak widać, nie jest wcale ani prosta, ani tak jednoznaczna jak sugeruje Jedlicki. Wymaga refleksji i poważnej debaty tyle, że na taką strony nie są jeszcze gotowe.

By Rafal Krawczyk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Related Posts

No widgets found. Go to Widget page and add the widget in Offcanvas Sidebar Widget Area.