Po europejskiej naradzie w sprawie inwazji muzułmańskich imigrantów, z Brukseli wyziera bezradność pokrywana polityczną poprawnością. Tak już jest, że propaganda z łatwością wyprzedza prawdę. Pierwsza, jest wygodnym instrumentem realizacji własnych interesów, druga – trudnym zobowiązaniem. Ta pierwsza może być dodatkiem do drugiej, ale nie może jej zastąpić. Zadziwiające, że w naszym kraju propagandowa otoczka migracyjnego kryzysu przekształciła się w pean na cześć kulturowej inności, szlachetnie zastępującej rzekomo szkodliwą i nieciekawą narodowościową jednolitość. Postulatem mainstreamowych mediów stało się marzenie o polskości wymieszanej z muzułmańskością. Sprawiać to może wrażenie, że powojenna stablizacja Polski jako kraju jednonarodowego i pozbawionego konfliktów na tle narodowościowym była krokiem wstecz wobec „bardziej postępowej” sytuacji Polski przedwojennej, czy też rzeczywistości starej Rzeczypospolitej szlacheckiej, w której polski żywioł etniczny nie przekraczał czterdziestu procent ludności.
Ćwierć wieku temu zapanowała w Polsce demokracja. Ba, ale jej zasady zakładają wolne ścieranie się poglądów właśnie po to, by uzyskać możliwie prawdziwy obraz rzeczywistości. Sama tylko propaganda czyni w tej rzeczywistości zamieszanie. Powoduje też inne niedemokratyczne zjawisko, że oto w kwestii muzułmańskich imigrantów można w polskich mediach mówić tylko to, co jest poprawnościowo dopuszczalne i nie wiadomo przy tym, kto decyduje o tym, jaki pogląd jest dozwolony i z jakiej przyczyny odmienny zasługuje na banicję. Używa się wobec nich wyłącznie określenia „uchodźcy”, chociaż jest tajemnicą Poliszynela, że prawdziwi uchodźcy to tylko niewielki odsetek, a cała reszta, to emigracja zarobkowa. Można więc muzułmanów przedstawiać jako ściganą, ale niewinną (nawet rytualnemu ścinaniu głów) zwierzynę, obdarzoną za to taką samą szlachetnością, jak żywioł lokalny, byle tylko aprobował poglądy głównego nurtu mediów. Mamy oto wiedzieć, że las jest odmienny od pustyni, ale prócz krajobrazu nic innego nie różni ludzi z Bliskiego Wschodu od Europejczyków. Ta akcja promocji islamu ma pewnie jakieś centrum decyzyjne, niosąc zadziwiające przesłanie, że oto europejskie chrześcijaństwo jest nietolerancyjne i nieprzychylne ludziom innej wiary i że wzorcem wartym uwagi powinien być afroazjatycki islam. Redaktor Marciniak w niedzielnym programie Babylon nie ukrywał, że poglądów polsko-syryjskiej chrześcijanki Miriam Shaded nie tylko nie podziela, ale nie zamierza dopuścić do ich rozprzestrzeniania. Dlaczego był wrogo do niej nastawiony i do tego w sposób tak ostentacyjny? Czy z tej przyczyny, że ma ona bliskowschodnie korzenie i wie z własnego doświadczenia, że islam i cywilizacja zachodnia, to dwie sprzeczności, żeby nie powiedzieć – odwrotności. Tymczasem, media sączą propagandę mającą prowadzić do utrwalenia przekonania, że wszystkie kultury są podobne, ich przedstawiciele w gruncie rzeczy tacy sami, a różnice sprowadzają się do spraw drugorzędnych. Tymczasem, nauka ponad wszelką wątpliwość wie, że to nieprawda, a ludzie różnią się głównie odmiennością nawyków nabytych w społeczeństwach swego urodzenia i wychowania, a nie cechami biologicznymi, czy niedostatkami umysłu. Trzeba mieć nadzieję, że centrum tej zmowy nie jest Arabia Saudyjska. Wedle enuncjacji tamtejszych mediów, aż 93 procent mieszkańców kraju jest zdania, że metody utrzymywania porządku stosowane przez Państwo Islamskie w Iraku i Syrii są najzupełniej zgodne z Koranem. Być może muzułmanie doszli też i do wniosku, że polskie media także Koranowi nie szkodzą, są więc warte wsparcia? Twierdzenie, że islam jest „taką sama religią, jak inne” jest tak oczywistą nieprawdą, że upieranie się przy niej przez większość medialnych gwiazd jest wystarczająco zastanawiające, by sprawę poddać ocenie.
Nie jest prawdą, że islam jest religią jak inne. To nie jest religia, lecz całościowa cywilizacja oraz kompletny system prawny, gdzie świeckość ze świętością są dokładnie przemieszane, tworząc jednolity obraz. W telewizyjnym studio siedzieli niedawno obok siebie funkcjonariusze dwóch „bratnich” religii. Chrześcijaństwo reprezentował ksiądz Kazimierz Sowa a islam jakiś imam, którego nazwiska nie zapamiętałem. Obydwaj robili wrażenie, że pełnią – każdy w ramach swojej odpowiedzialności – podobne funkcje i publicznie wspierali się wzajemnie. Kto choć trochę wie na czym polega islam, wie również, że to nie może być prawdą. Ksiądz katolicki, to uświęcony Świętą Spowiedzią religijny pośrednik wiernego w jego kontakcie z Bogiem. Imam nie jest ani uświęcony, ani też nie ma nic wspólnego z pośrednictwem między wiernym i Allachem, czy też z odprawianiem nabożeństw. Nie jest religijnym pośrednikiem, ponieważ takich w islamie nie ma wcale. Imam, to świecki, ale wykwalifikowany w koranicznych przepisach przewodnik modłów oraz prawnik potrafiący wyjaśnić, czy dany czyn jest zgodny z Koranem. To także sędzia ludzkich czynów, od którego wyroku nie ma odwołania. Z całą pewnością nie są to prerogatywy ani księdza, ani pastora. Katolicki ksiądz jest przy tym zobowiązany do celibatu, imam przeciwnie, jak każdy muzułmanin ma prawo do czterech żon i wielu konkubin, a jego życie erotyczne może być równie barwne jak sułtana utrzymującego kiedyś 365 kobiet, by mieć na każdy dzień roku stosowną odmianę.
Jeśli więc media zaprzeczają informacji, że oto w Szwecji znajduje się ponad pięćdziesiąt lokalnych społeczności, które nie stosują prawa szwedzkiego zastępując je szariatem, którym rządzą muzułmańscy imamowie nie zaś świeccy sędziowie, to dlatego, iż udają, że nie rozumieją problemu. Jest prawdą, że konstytucyjną podstawą każdego europejskiego kraju jest jego świeckie prawodawstwo oparte albo na tradycji prawa rzymskiego, albo też na brytyjskim common law, nie zaś na koranicznym szariacie. Ktoś zapyta; no, to jak? Przecież jeśli tak jest, to nie ma tam miejsca na systemy, które nie są akceptowane przez państwo i jego sądy. Rzecz w tym, że w przypadku prawa islamskiego, to rozumowanie nie ma nic do rzeczy, ponieważ funkcjonuje całkowicie poza logiką wyobraźni ludzi Zachodu. Działanie szariatu nie ma związku z istnieniem państwa, czy ideą narodowości jako związku etnicznego, która jest w europejskiej tradycji jego podstawą. Muzułmańska tradycja oparta jest we wszystkim na innych zasadach. Jest to system, który od początku istnienia nie używał pojęcia „państwo”, ponieważ było mu niepotrzebne. Zastępowała je kategoria mieszcząca się w przestrzeni innej logiki, dla której narodowość, a w konsekwencji również i „państwo”, było nie tylko czymś zbędnym, ale wręcz z nim sprzecznym. To Ummah (ummah).
Pojęcie jest muzułmanom znane doskonale i rozumiane bardzo wszechstronnie. Ummah w języku arabskim oznacza „wspólnotę”. To ponadnarodowa społeczność uważana za taką, lecz nie ze względu na narodowość jej członków, lecz z powodu wyznawanej religii. Panuje w niej jedność zarówno samej wiary w Allacha, jak i systemu prawa. Pierwotne znaczenie słowa dotyczyło tylko niewielkiej społeczności wiernych, ponieważ w czasach Mahometa wspólnota muzułmanów ograniczała się tylko do Mekki i Medyny, a nie – jak dzisiaj – do całego świata. Umma oznaczać też może lokalną wspólnotę wiernych i wtedy używana jest mała litera. W znaczeniu najszerszym, jako Ummat al-Islamiyah ogarnia wszystkie społeczności muzułmanów w całym świecie, nawet takie, które funkcjonują, jak w Indiach – nie samodzielnie, lecz jako enklawa w ramach innej wielkiej kultury.
Aby zrozumieć problem trzeba wiedzieć, że do istnienia ummy w ogóle nie jest potrzebne państwo. Jako społeczność składająca się z wiernych, a nie z terytorium, może ona powstać w każdym miejscu i w każdej chwili, jeśli tylko znajdzie się dziesięciu współwyznawców, a jeden stanie na czele jako jej przewodnik. Wtedy działać już może prawo szariatu, a imam staje się jego sędzią, niezależnie od tego, jaki jest akurat miejscowy system prawny. Dlatego w Szwecji może istnieć nawet kilkadziesiąt lokalnych społeczności rządzących się faktycznie prawem szariatu i zupełnie niezależnych od systemu obowiązującego w państwie. Jedno może nie mieć żadnej styczności z drugim. Tyle, że wiedzą o tym tylko sami muzułmanie, a ludność rdzenna wcale o tym wiedzieć nie musi i zwykle tego nie rozumie.
Drugi ważny element muzułmańskiej wspólnoty, odróżniający ją od chrześcijańskiej, to istnienie przepastnej granicy pomiędzy nią samą a innymi społecznościami. W świecie islamu, chrześcijaństwo oraz judaizm są uznawane za wywodzące się z tej samej Księgi i z tej przyczyny traktowane są nieco lepiej niż pozostałe religie uważane za pogańskie i nie posiadające w związku z tym żadnych praw. We wszystkich krajach islamu istnieje zakaz budowania nowych niemuzułmańskich świątyń z myślą o sukcesywnym wymieraniu innowierców i nadzieją na pełną islamizację. W większości tych krajów muzułmanie, to już dzisiaj niemal sto procent ludności, a istniejącym jeszcze mniejszościom skutecznie uprzykrza się życie. Zabicie niemuzułmanina może być uznane tam za czyn niekaralny a nawet pożyteczny, podczas gdy w stosunku do współwyznawcy traktowany jest jak zbrodnia. Jest przy tym wiele przepisów islamskiego prawa, które pozwalają traktować innowierców jak ludzi niższego rzędu, a tych spoza Religii Księgi (judaizm i chrześcijaństwo) za nie posiadających żadnych praw. Istnieją na to liczne przykłady historyczne, chociażby dawna osmańska praktyka pozwalająca na odbieranie chłopców chrześcijańskim rodzicom po to, by ich przekształcić w muzułmańskich żołnierzy-niewolników zwanych janczarami. To obyczaj devşirme, nazywany też „podatkiem krwi”, który był zjawiskiem masowym aż do połowy XVIII wieku. W czasach Imperium Ottomańskiego była to praktyka corocznego wyławiania z chrześcijańskich wsi i osad chłopców, odbieranie ich rodzicom, poddawanie selekcji oraz treningowi wojskowemu w celu religijnej indoktrynacji i dożywotniego pełnienia służby sułtanowi. W żadnej innej cywilizacji tego rodzaju praktyka nie byłaby możliwa, ponieważ nigdzie podział na „swoich” i „obcych” nie był tak głęboki, jak ma to miejsce w islamie. Nie zmienia tego poczucie biedy i zacofania w stosunku do Europejczyków. Przeciwnie, względna zamożność tych ostatnich w mniemaniu muzułmanów tylko ich obciąża, ponieważ stanowić ma jaskrawy dowód jakiegoś rodzaju szalbierstwa i niesprawiedliwego podziału dóbr, w którym wierni Proroka bezpodstawnie nie uczestniczą, a Allach z całą pewnością nie wyraził na to zgody. To ten problem stanie się zapewne w przyszłości jedną z najważniejszych przyczyn niechęci, czy nawet nienawiści do mieszkańców Unii Europejskiej ze strony nadciągających imigrantów.
Trzecie zarzewie kulturowej niechęci, to miejsce kobiet w społeczności wiernych Mahometa. Trzeba pamiętać, że islam pojawił się w VII wieku na pustynnych terenach Półwyspu Arabskiego, gdzie wychowywanie dziewcząt – z samej istoty klimatu i trudności wyżywienia – było dużym obciążeniem. Narodzone dziewczynki uśmiercano, zakopując je żywcem w piasku. Rezultatem, był nieznany w innych częściach świata poza surowymi terenami koczowników, zwyczaj porywania sąsiadom dojrzałych kobiet i traktowanie ich jako zdobyczy, nie zaś jako partnera. Zrodzona i wychowana w rolniczych osadach i oazach młoda dziewczyna stawała się żoną (jedną z żon) wyznawcy Allacha oraz matką muzułmańskich dzieci bez konieczności ponoszenia kosztów długoletniego wychowania, potrzeby otaczania mężowską miłością i szacunkiem, czy dzielenia się rodzicielską władzą. Była rodzajem towaru, narzędziem do rodzenia dzieci oraz przedmiotem legalnego obrotu, a nie istotą z pełnymi ludzkimi prawami. Odległym echem tych początków jest to, że do dzisiaj kobiety w społeczeństwach muzułmanów mają niską pozycję. Pod tym względem, islam nie ma sobie równych pośród wielkich cywilizacji, które w mniejszym czy większym stopniu starają się jakoś zbliżać do standardów zachodnich. W świecie islamu nie jest to możliwe, ponieważ prowadziłoby do rozmontowania całego systemu zbudowanego na przedmiotowości kobiet, traktowanych jako własność mężczyzn, a nie jako odrębne i samodzielne byty. Społeczne skutki są dramatyczne, zarówno pod względem wizerunkowym wobec świata zewnętrznego, jak i zakleszczenia się całego systemu społecznego muzułmanów i niemożności przełamania błędnego koła męskich egoizmów.
Rzecz podsumowała strona internetowa AtheistRepublic.com. Interesujące byłoby wiedzieć, jak entuzjaści multikulti wyobrażają sobie dostosowania muzułmańskiej tradycji prawnej i obyczajowej do europejskich standardów. Podajemy elementy jej odmienności w kolejności oryginału:
- Islam zezwala na bicie kobiet pod warunkiem, że nie łamie się kości, a bicie nie skutkuje nieodwracalnymi uszkodzeniami. Czy zatem dozwolone w jego tradycji bicie żony przez muzułmańskiego imigranta będzie rozsądzane wedle prawa europejskiego, czy też islamskiego?
- Islam zachęca do poligamii, pod warunkiem, że liczba legalnych żon nie przekracza czterech. Liczba konkubin może być dowolna i zależy od finasowych możliwości ich utrzymania. Mahomet miał conajmniej dziewięć żon, w tym ośmioletnią dziewczynkę, a także niezliczoną liczbę konkubin, tyle, że islam uważa go za boski wyjątek, któremu wolno było nie respektować prawa, które sam ustanawiał. Czy obyczaj wielożeństwa będzie oceniany wedle prawa zachodniego, czy też tradycji ustanowionej przez Mahometa?
- Kobieta nie może być przywódcą niczego i w żadnej sprawie. Jak powiedział Prorok: „żaden naród nie może osiągnąć sukcesu, jeśli jego przywódcą jest kobieta”. Powinna to przemyśleć sama Angela Merkel, skoro w ramach tej tradycji nie będzie mogła być dla muzułmanów rzeczywistym partnerem w czymkolwiek.
- Umysły kobiet są niedoskonałe, a ich świadectwo z samej natury rzeczy nie ma związku z prawdą. Czy Europa potrafi utrzymać zasadę podmiotowości człowieka niezależnie od jego płci?
- Kobieta nie może wyjść za mąż bez akceptacji rodziny, a jej samodzielny wybór i preferencje nie mają znaczenia. Złamanie tej zasady skutkuje prawem do zadania jej śmierci przez ukamienowanie. Czy mieszkanki Europy podzielą się na te, które swobodnie decydują o swoim losie oraz takie, których los całkowicie zależy od ich mężczyzn?
- Mężczyzna może w każdej chwili odprawić żonę, kobieta tego uczynić nie może i musi o rozwód prosić szariacki, czyli męski, sąd. Jak to pogodzić z europejską zasadą równości płci?
- Za zgodę na poślubienie kobiety, przyszły mąż musi jej ojcu lub opiekunowi zapłacić określoną sumę pieniędzy. Czy w Europie instytucja małżeństwa może stać się kategorią handlową?
- Muzułmanka pod groźbą kary śmierci nie może poślubić mężczyzny innego wyznania. Czy Europejczycy są gotowi przyjąć pozycję niższości wobec muzułmanów i uznać swoją własną wobec nich niedoskonałość?
- Małżeński seks jest w gestii męża. Kobieta nie może odmówić żadnemu z jego żądań i być zawsze gotową z wyjątkiem okresu menstruacji. Gdzie się podzieje europejska zasada wolności osobistej i prawo jednostki do dysponowania własnym ciałem?
- Kobieta musi zakrywać dla obcych całe ciało i twarz, by nie budzić pożądania u nikogo poza własnym mężem. Ani jej wizerunek, ani wizerunek mężczyzny nie mogą być utrwalane ani portretowane. Co stanie się z tradycją europejskiej sztuki, w której od czasów starożytnych utrwalanie piękna ludzkiego ciała odgrywało ważną rolę?
Żaden z muzułmańskich dogmatów nie jest respektowany w społeczeństwach Zachodu. Rodzi się zatem pytanie o mechanizm współistnienia nowych imigrantów ze społeczeństwami Europy? Na pierwszy rzut oka dotyczy to tylko stosunków męsko-damskich, w rzeczywistości, jest to jednak punkt wyjścia dla całej reszty koranicznych przepisów i samej struktury społecznej świata islamu. Kwestia zaczyna być gorąca ze względu na to, że fala napływających mahometan, to przede wszytkim młodzi mężczyźni. Pojawia się pytanie o możliwe następstwa tego fenomenu. Tylko z pozoru stanowi to jakąś nowość. Warto wiedzieć, że Europa przeżyła podobną sytuację ponad dziesięć tysięcy lat temu w czasie jej zasiedlania przez bliskowschodnich mężczyzn, kiedy cofało się wielkie zlodowacenie. W rezultacie tej migracji kontynent doświadczył „wielkiej rewolucji genetycznej”. Mapa przedstawia pozostałość tego zdarzenia w postaci istnienia do dzisiaj w znacznej jego części przewagi genów mężczyzn przybyłych kiedyś z Bliskiego Wschodu.
Mapa mogłaby być pocieszeniem dla tych, którzy obawiają się inwazji obcej kultury, skoro nie grozi nam jeszcze tak wielka fala imigracji, która mogłaby prowadzić do przewagi ludności napływowej. Tyle, że jeszcze wszystko przed nami. Ta pierwsza, sprzed dziesięciu tysięcy lat składała się niemal wyłącznie z młodych mężczyzn, którzy nie mieli możliwości sprowadzenia „swoich” kobiet i musieli pogodzić się ze zwyczajami miejscowymi – kobiet mających już utrwalone nawyki i wzorce. Dzisiaj, ta bariera nie istnieje i prawo do „łączenia rodzin” jest prawem każdego. Dochodzi do tego wzgląd religijny, który przed dziesięcioma tysiącami lat nie miał znaczenia. Skoro mahometanie posiadają własny system prawno-religijny i pod groźbą kary muszą się do niego stosować, możliwość prawdziwej asymilacji z ludnością miejscową staje się trudna, a może i złudna. Masowa imigracja bliskowschodnich mężczyzn do Europy miała miejsce tak dawno, że niewielu dostrzega jej związek z obecną falą. Jej następstwa mogą być jednak groźne i stać się zarzewiem nowych konfliktów. Napływający imigranci – tak jak miało to miejsce z Turkami w Niemczech i Arabami we Francji – nie mogąc pozyskać przychylności Europejek – musieliby wspomagać się imigrantkami z Bliskiego Wschodu, wchodzić na ścieżkę dżihadu, albo też przejść na służbę Państwa Islamskiego w oczekiwaniu na nagrodę w postaci kobiet jako wojennego trofeum. Taka sytuacja wiedzie do frontalnego starcia kulturowego i etnicznego. Warto zastanowić się nad tym, że chociaż oficjalne dane mówią o przyjęciu przez Polskę kilkuset tysięcy Ukraińców, nie prowadzi to do etnicznego konfliktu. Dzieje się tak dlatego, że codzienne wzorce obyczajowe jednych i drugich są podobne. W przypadku konfrontacji europejsko-muzułmańskiej są one we wszystkim krańcowo odmienne, żeby nie rzec – odwrotne, więc związki mieszane stają się mało prawdopodobne. Zaproszenie muzułmanina na rodzinny obiad z kotletem schabowym i kiełbasą, to ciężka i niewybaczalna obraza. Zgodnie z utrwalonym kanonem, muzułmanin może poślubić kobietę innego wyznania, tyle, że kobieta nie ma wtedy wpływu na wychowywanie wspólnych dzieci, ani też prawa do dziedziczenia po mężu. To zupełnie niezgodne z prawem europejskim i tradycją kontynentu. Jeśli więc udałoby się nowych imigrantów rozlokować tak, by nie tworzyli zamkniętych społeczności, teoretycznie wszystko jest możliwe. Rzecz w tym, że cała sprawa zależy od stopnia zrozumienia przez z gruntu „poprawnościowe” elity europejskie samej istoty zagadnienia, a nic na to nie wskazuje. Po drugie, wszystko zależy od stopnia masowości tej imigracji w przyszłości. Ta, z kolei uzależniona jest od zakresu „kulturowych ciśnień” pomiędzy światem muzułmanów a Europą, która z samej istoty głębokich różnic jest w rzeczywistości ogromna.
Jak dotąd, ujawniły się dwa wielkie kierunki muzułmańskiej migracji z biedy do zachodniego dobrobytu – azjatycka z regionu Afganistanu, Iraku i Syrii, afrykańska przez Libię i Morze Śródziemne oraz dodatkowa i mniej z Europy widoczna – z Malezji i Indonezji do Australii. Najprostszy sposób wyjaśnienia tego zjawiska, to porównanie geograficzno-ekonomiczne. Mapka pokazuje rozkład stopnia biedy lub zamożności krajów świata według poziomu osiąganego PKB na jednego mieszkańca. Najbogatsze regiony świata, to Ameryka Północna, zachodnia część Europy oraz Australia z Nową Zelandią. Świat islamu jest z samej istoty swojej konstrukcji społecznej gospodarczo niewydolny i należy do najbiedniejszych regionów i takim z całą pewnością pozostanie pomimo posiadanych pokładów ropy naftowej i gazu. Jest rzeczą naturalną, że biedni pragną poprawić swój byt starając się zamieszkać w krajach zamożnych i czerpać korzyści z bogactwa nagromadzonego przez innych. Tyle, że prymitywne środki transportu nie pozwalają im jeszcze dosięgnąć Ameryki Północnej, czy też Nowej Zelandii. W związku z tym, równie naturalne staje się to, że siła ruchów migracyjnych zależna jest od odległości między terenami muzułmańskimi a zamożnym regionem docelowym. Świat ma w tym względzie doświadczenie i wie, że w tego rodzaju sytuacji, w drugim i trzecim pokoleniu imigranci wtapiają się zwykle w społeczeństwo lokalne i problem ich odmienności znika. Tą drogą wyłoniło się społeczeństwo amerykańskie. Na tym jednak kończy się łatwy do zrozumienia mechanizm, na którym też, niestety, kończą się i podobieństwa. Niebezpieczeństwo tkwi w tym, że analizy rządów krajów zachodnich poprzestały na geograficzno-zarobkowej stronie migracji, nie biorąc pod uwagę procesów, które kryją się głębiej niż same tylko porównania poziomu zamożności. Dzisiejsze kierunki migracji muzułmanów do Europy mają związek z poziomem biedy w krajach wyjścia. Głównymi źródłem parcia są te z nich, w których PKB na głowę mieszkańca jest ponad trzydzieści (!) razy niższy niż w Niemczech. To ogromna siła ssania, wciąż jednak daleka od wyjaśnienia podłoża gwałtowności dzisiejszych ruchów migracyjnych w regionie. Co więcej, nie pokazuje możliwych i głęboko negatywnych procesów, które pojawią się zapewne w przyszłości, będąc niewidoczne na mapach, koncentrujących uwagę na zróżnicowaniu świata pod wględem wielkości PKB w przeliczeniu na mieszkańca. Tymczasem, pod powierzchnią zderzenia biedy z dobrobytem kryją się znacznie bardziej skomplikowane różnice, mające źródło w niejednakowym potencjale cywilizacyjnym wielkich bloków kulturowych.
W kwestii kulturowej „różnicy ciśnień”, nie od rzeczy jest wspomóc się przykładami z przestrzeni nauk ścisłych. Pierwsza zasada dynamiki Newtona powiada, że na ciało pozostające w spoczynku, lub poruszające się ruchem jednostajnym nie działają żadne siły. Przenieśmy tę zasadę na stosunki międzykulturowe a zobaczymy, że żadne siły kulturowe nie oddziaływały na siebie bezpośrednio w czasach, gdy cywilizacje istniały we wzajemnym oddaleniu i były pozbawione bezpośredniej styczności. „Różnice ciśnień” były niewielkie ze względu na ogólny niedorozwój transportu i wzajemne oddalenie. W takiej statycznej sytuacji sprzeczne siły wzajemnie się równoważą. Europa rozwijała się w starożytności i średniowieczu nie mając wiedzy o istnieniu cywilizacji chińskiej, a to, co się działo w Państwie Środka było dla niej bez znaczenia i na odwrót. W epoce globalizacji to się zmieniło. Rzecz uległa gwałtownej zmianie w następstwie wielkich odkryć geograficznych, które stały się też źródłem bezpośredniego zderzenia wielkich tworów kulturowych. Problem zilustrować można zjawiskiem nazywanym „efektem kominowym”. To zjawisko fizyczne, polegające na spontanicznym przepływie cieplejszego gazu zmuszanego do ruchu zwężeniem kominowym. Jego siłą napędową są tworzące się różnice gęstości, a efekt staje się tym gwałtowniejszy im większa jest różnica temperatur między wlotem i wylotem.
Podobny w skutkach efekt może pojawić się na granicy dwóch wielkich cywilizacji, jeśli stykają i znacznie się od siebie różnią. W przestrzeni kulturowej siłę tego ciśnienia tworzy zarówno różnica w zamożności, mentalności oraz struktury społecznych oczekiwań. Zwracaliśmy uwagę na to, że islam jest swego rodzaju kulturową odwrotnością Zachodu, ale to, co dzieje się dzisiaj w Europie bierze się stąd, że oba twory mają wspólną granicę o długości kilku tysięcy kilometrów. Kiedyś nie miało to takiego znaczenia jak ma to miejsce dzisiaj, ponieważ Morze Śródziemne i górskie łańcuchy były wystarczającą barierą, by „efekt kominowy” się nie pojawiał. Poza tym, militarna przewaga państw europejskich powodowała, że to one kontrolowały świat muzułmanów i to tam, na miejscu – w Afryce i Azji, nie pozwalając na powstawanie większej różnicy ciśnień. Ten świat już nie istnieje, a siły zbrojne nawet najbardziej rozwiniętych krajów Zachodu są nieprzygotowane na masową infiltrację muzułmanów, kierującą się jednolitym strumieniem do z góry założonych celów w postaci największych gospodarek i najbogatszych państw. Wielka Brytania jest dla nich jeszcze nieosiągalna ze względu na jej wyspiarskość, ale i to się może zmienić. Pozostają przede wszystkim Niemcy, które dzisiaj robią dobrą minę do złej gry, usiłując wciągnąć do niej inne kraje Unii. Przedstawiają swoje otwarcie na imigrantów nie jako nagłą konieczność, która wymknęła się spod kontroli, lecz jako dobrą wolę mającą źródło we wrodzonym im humanitaryzmie. To propagandowa interpretacja wydarzeń, której celem jest podzielenie się ciężarami z innymi, nie tak zamożnymi krajami i to bez konieczności ustępowania z korzyści wynikających z rzesz tanich pracowników. Rzecz w tym, że w innych krajach, a w szczególności w państwach Europy Wschodniej, ten sam mechanizm zadziałać już nie może, generując same tylko koszty całkowicie pozbawione korzyści. A to gra nie fair, która staje się źródłem powolnej dezintegracji Unii Europejskiej.
Wspomniana różnica „kulturowych ciśnień” rodzi się stąd, że w naszym regionie świata stykają się bezpośrednio dwie wielkie cywilizacje – zachodnia i muzułmańska, które praktycznie we wszystkim są wzajemną odwrotnością, co prowadzi do wyjątkowo silnych napięć. Strzałka na rysunku ilustruje kierunki migracyjnego ruchu, a jego uczestnicy są doskonale zorientowani dokąd dążą, jakie mają cele i jakie są tego przyczyny. Nawet, jeśli ponoszą ofiarę w postaci „zagubienia dokumentów”, to czynią tak dlatego, żeby ukryć fakt, że ich dążeń nie napędza zagrożenie życia, lecz bieda, w której się wychowali oraz pragnienie uczestniczenia w nieosiągalnym dotąd bogactwie. Tego, raz powstałego „efektu kominowego”, nie da się zlikwidować bez eliminacji jego przyczyny, czyli rozpiętości pomiędzy dochodem Afgańczyka i przeciętnego Szweda. To jednak nastąpi dopiero wtedy, gdy liczba imigrantów będzie tak duża, że stanie się ciężarem dla najbogatszych krajów Europy, pochłaniając kwoty niemożliwe do zniesienia. A że procesy przebiegają dzisiaj znacznie szybciej niż kiedykolwiek wcześniej, można spodziewać się nieustannnego i pogłębiającego się kryzysu ekonomiczno-kulturowego, którego nie będą w stanie złagodzić żadne unijne uzgodnienia. Pocieszeniem dla Polaków może być to, że w pierwszym rzędzie odczują to kraje najbogatsze i raczej prostestanckie (Niemcy, Szwecja, Norwegia), a nie biedniejsze – katolickie.
Szkoda, że dziennikarskie fajerwerki nie wyjaśniają publiczności istoty całego procesu, zastępując go wrażeniem, że uczestniczą w jakiejś „cywilizacyjnej misji”, w której pełnią rolę fopoczty szlachetności. Jacek Pałasiński tak się zachwycił własnym światowym obyciem i znajomością idei wielokulturowości, że wołał niedawno: „Gdyby najbardziej ortodoksyjni katolicy rządzili w kraju, mielibyśmy taką samą jak tam republikę islamską. Ci co uciekają stamtąd do nas, to normalni ludzie, tak samo zwyczajni, jak zwykli Europejczycy”. Ani jedno słowo tego wywodu nie jest prawdziwe. Dlaczego więc je głosi z takim samozaparciem, że odbiera mu zdolność racjonalnego myślenia? Nikt nie czyni takich obietnic za darmo. Jaką korzyść będzie miał z tego telewizyjny Redaktor? Mam na ten temat pogląd jak najgorszy. To postępowanie kogoś o świadomości odmieńca, zachwyconego, że ma nagle szansę mieć wokół siebie tylu odmieńców, że roztopi się incognito w ich otoczeniu. Dąży do tego w sobie tylko znanym celu, nie chcąc przyjąć do wiadomości, że może to sprowokować istny ludzki potop. Sadzę jednak, że na dłuższą metę jest bez szans. Europa się jakoś z tego wszystkiego wywikła, bo też cywilizacja zachodnia działa powoli i z opóźnieniem, jest jednak zbyt silnym tworem, by dać się wchłonąć konstrukcjom krańcowo odmiennym i głęboko prymitywnym. Ostatecznie wyjdzie z tego klinczu obronną ręką. Inaczej, trzeba byłoby uwierzyć, że przyszłością Zachodu jest wchłonięcie go z jednej strony przez islam, z drugiej – przez bezkresną Rosję. Apage satanas!
Analiza procesów kulturowych prowadzi zatem do wniosku, że katastrofa Zachodu jednak nie nastąpi. W miarę szybka reakcja obronna jest jednak konieczna dla zapobieżenia groźbie długotrwałego rozregulowania. Na dłuższą metę, proces przekształci się zapewne w systemową niemożność wspóżycia obu systemów – Zachodu ze światem islamu. Emigracja wylewająca się z tego ostatniego do Europy będzie współgrać z zapadaniem się w historyczną nicość i powolne unicestwianie spójności jego systemu społecznego. Może to wyglądać nieprawdopodobnie, ale w takiej konfiguracji stoi przed nim tylko jedna alternatywa: zwyciężyć albo zginąć. A że do zwycięstwa brakuje mu narzędzi, więc zginie. I oby tak się stało!
” Sadzę jednak, że na dłuższą metę jest bez szans. Europa się jakoś z tego wszystkiego wywikła, bo też cywilizacja zachodnia działa powoli i z opóźnieniem, jest jednak zbyt silnym tworem, by dać się wchłonąć konstrukcjom krańcowo odmiennym i głęboko prymitywnym. Ostatecznie wyjdzie z tego klinczu obronną ręką.”
Prosze o rozwiniecie tej mysli bo ow optymizm zdaje mi sie nieco nadmierny a chcialbym sie mylic.
„Ta akcja promocji islamu ma pewnie jakieś centrum decyzyjne, niosąc zadziwiające przesłanie, że oto europejskie chrześcijaństwo jest nietolerancyjne i nieprzychylne ludziom innej wiary i że wzorcem wartym uwagi powinien być afroazjatycki islam” – no właśnie, to jest bardzo ciekawy punkt. Kto to koordynuje, kto to wymyślił? Bo odrzuciwszy możliwość zbiorowego, parapsychologicznego oddziaływania na ludzkie mózgi, trudno uzasadnić obecną, zdumiewająco skoordynowaną akcję mediów i polityków unijnych. W to, że masoni rządzą światem i dla wykarczowania chrześcijańskim korzeni Europy gotowi są na każdą głupotę, też nie wierzę. Więc kto? Najbardziej w sumie pasowałoby, że Rosja – która ma w tym duży i wyraźny interes (jak i w obecnym rozkręceniu wojny na Bliskim Wschodzie) …