Starożytny Egipt jest dla historyków symbolem cywilizacji ilustrowanej barwną mozaiką wielobóstwa, z której w drodze skomplikowanej ewolucji wyłonić się miał współczesny monoteizm. Dla wyznawców tego ostatniego, wielobóstwo było zawsze rodzajem bałwochwalstwa i zaprzeczeniem zwierzchności boskiego pierwiastka nad ludzką nicością. Interesujące, że pierwsze stulecia dziejów Egiptu nie powodowały większych zakłóceń, a boski panteon stale się rozrastał. Bogowie wywodzili się z prehistorycznych kultów animistycznych, będąc przy tym częścią bogatej mitologii. Jednym z najważniejszych był niejako „z urzędu” sam faraon, jednak najbardziej znane egipskie bóstwo męskie, to Ozyrys, bóg śmierci i odrodzonego życia. Istniały też niemniej ważne boginie – Izyda, patronka płodności, uważana niekiedy za pierwowzór chrześcijańskiej Matki Bożej, a także Hator reprezentująca siły Nieba, czy też Heket czuwająca nad kobietami rodzącymi. Przełom, który rzutował później na całą historię ludzkiej religijności miał miejsce w trzy tysiące lat po powstaniu cywilizacji Egiptu, w połowie czternastego stulecia przed naszą erą, w czasie panowania Amenchotepa IV, znanego też pod imieniem Echnatona i jego królewskiej małżonki, słynnej z piękności Nefretete. Głębsze przyczyny samego wynalazku monoteizmu nie są znane, wiadomo tylko, że faraon nakazał zastąpienie kultu wielu bogów nowym, jednym-jedynym Słońcem-Ra, którego nie przedstawiano w innej postaci, jak tylko obiektu emanującego ożywczymi promieniami. Nie miał twarzy, postaci, ani też nie był osobą w ludzkim rozumieniu słowa. Ta odmienność od poprzedniej, głęboko ugruntowanej tradycji bogów człekopodobnych nie ma wyjaśnionych źródeł, ale następstwa są znane w postaci późniejszych odmian religijnego jedynobóstwa. Z punktu widzenia emocji nawiedzających wiernego w trakcie modlitwy, forma samego Bóstwa jest jednak z całą pewnością kwestią drugorzędną: może być podobne do człowieka, zwierzęcia, ale – jak w judaizmie, czy islamie – widnieć tylko jako święty napis. Jest mitem, że prawdziwą wiarę w człowieku wzbudza dopiero kościół, czy meczet. Słowo „człowiek” może brzmieć dumnie, ale wszędzie, na całym świecie religijne emocje wyglądają podobnie, niezależnie od obiektu samej modlitwy i wzbudzają podobnego rodzaju uniesienie. Jest też niczym nieuzasadnionym mitem rzekoma wyjątkowość monoteizmów w tym względzie. Mordercze skłonności świata islamu dają tego wyraźny dowód.
Ukazał się właśnie wywiad z algierskim pisarzem Boualemem Sansalem (Odczarować islam), piszącym po francusku, ale jak sam przyznaje, musi pisarstwo uprawiać ostrożnie z uwagi na to, że Algieria jest krajem muzułmańskim. „Wielu rzeczy, o których piszę nie można powiedzieć wprost w krajach arabskich. Dlatego przekłady często mają tam luźny związek z oryginałem”. To właśnie jedna z twarzy prawdziwego monoteizmu, która zawiera w sobie połączenie głębokiej religijności z równie głęboką nietolerancją dla inności i pogardą dla jakiejkolwiek próby obiektywizacji wiedzy. Uderza przy tym, że Algieria jest oficjalnie krajem świeckim, lecz nie zwalnia to jej mieszkańców od wewnątrzislamskich ograniczeń w prawie do samodzielnego myślenia, a to bodaj najważniejsza różnica między wielo- i jedynobóstwem. Z pozoru bardziej prymitywne wielobóstwo w porównaniu z rzekomo wysublimowanym monoteizmem, zawsze dawało ludziom znacznie więcej mądrości i radości życia. Uwagę przykuwa ilustracja do artykułu z załączonym tam wyjaśnieniem, że pokazuje „modlitwę piłkarzy i kibiców na stadionie w stolicy Arabii Saudyjskiej w Rijadzie przed rozpoczęciem meczu”. Mogłaby posłużyć jako kwintesencja problemu islamu z resztą świata i jednocześnie świata z samym islamem. Sprawa jest szersza niż piłkarskie zawody, ponieważ w dzisiejszym świecie tylko muzułmanie reprezentują wytworzony w odległej starożytności stereotyp, w którym tak zwany „porządny człowiek” musi uznać samego siebie a także innych ludzi za nicość wobec otaczającego ich zewsząd Absolutu. Nie są w tym jedyni, gdyż tego samego typu pogląd wyrażają od czterech tysięcy lat ortodoksyjni Żydzi, którzy nie stali się jednak światową dominantą tylko dlatego, że uniemożliwiła to niestniejąca w islamie głęboka eksluzywność judaizmu. Doprowadziła też do znacznego samoograniczenia liczby wyznawców powodując, że zawsze okazywała się za mała, by wzorem muzułmanów zdobyć się na realizację prawdziwego celu ich Boga w postaci pełnej eksterminacji innych wyznań. Islam, ze swoim półtora miliardem wyznawców temu syndromowi się nie poddaje, jego religia jest wciąż agresywna i dostępna wyznawcom powszechnie, lecz jednocześnie wroga tym, którzy muzułmanami nie są. Przechodząc na islam, pod groźbą kary śmierci już nigdy wierny nie będzie miał prawa do zmiany zdania i możliwości przejścia na inne wyznanie. Islam cierpi przy tym na inną przypadłość w postaci braku mechanizmu, pozwalającego na pokojowe współistnienie z odmiennościami i to nawet wtedy, kiedy je sam mimochodem absorbuje. Zdjęcie piłkarzy bijących na murawie czołem Allachowi jest tylko z pozoru świadectwem pobożności. W istocie, stanowi dowód załamywania się zasad religii, która nie zezwala na to, by na plan pierwszy wybiła się konkurencja pomiędzy wiernymi w miejsce ich dogmatycznej równości wobec ich Boga. Walka o piłkę, po to tylko by ją wepchnąć do siatki przeciwnika, z tym dogmatem nie współgra i zgodnie z muzułmańską tradycją prawną powinna być surowo zakazana. Gdy ktoś wygrywa, to ktoś inny przegrywa, co prowadzi do niedopuszczalnej nierówności pomiędzy wiernymi, którzy – chociaż zawsze na kolanach – to są jednak równymi w swej wobec Niego nicości. Siła przychodzącego z Europy wzorca okazała się tak duża, że nawet prawowierni imamowie musieli przymknąć oko na grzech konkurowania wiernych na boisku o bezbożną piłkę. Niekonsekwencją jest tylko to, że muzułmanie, nawet wtedy gdy ją kopią, wciąż nie są w stanie zrozumieć faktu, że w dzisiejszym świecie, to oni absorbują zewnętrzne wzorce, wcale nie eksportując swoich (poza terroryzmem), o czym są święcie przekonani od z górą tysiąca lat. Kiedy i z jakiej przyczyny ludzie wpadli na pomysł wytworzenia fantastycznego obrazu ludzkości nie zamierzając brać pod uwagę świata prawdziwego?
Agresywność muzułmanów w stosunku do reszty świata stała się w stosunkach międzynarodowych swoistą normą. Najważniejsze ugrupowania polityczne i wielkie kultury starają się jakoś porozumieć, ale wielka przestrzeń islamu okazuje się w tym obrazie wyjątkiem trwałym i wyglądającym na groźny. Nie jest on w dziejach świata jedynym traktującym innych jak osobistych nieprzyjaciół Boga. Przeciwnie, to europejski, indywidualistyczny punkt widzenia był z początku w znacznej mniejszości, a cały świat był pełen niezaspokojonej wrogości. Nagłe pojawienie się społecznej i kulturowej przeciwności dwóch światów – politeizmu i monoteizmu miało miejsce dwa tysiące lat przed Mahometem, jeszcze w starożytnym Egipcie, ale trwale związało się z powstaniem dwóch wielkich i nawzajem odwrotnych wobec siebie nurtów postrzegania przez ludzi swojego otoczenia oraz odmiennym sposobem widzenia własnego miejsca na Ziemi.
Historia starożytnego Egiptu jest związana z wielobóstwem, podobnie jak dzieje Grecji i wielu innych społeczeństw starożytnych. To w jakimś sensie stan naturalny oraz reakcja człowieka na istnienie przyrody i uznanie sił nadprzyrodzonych w postaci bogów, podobnych ludziom, ale obdarzonych pewnymi cechami, z których ta, której zazdroszczono im najbardziej, to nieśmiertelność. Zachód stał się zwycięzcą cywilizacyjnego wyścigu właśnie z tej przyczyny, że pozostał wierny greckim ideom i nie poddał się dyktatowi azjatyckiego monoteizmu, przybierając tylko z pozoru twarz podobną do Orientu. Prawdziwy monoteizm, to zupełnie inny stosunek człowieka do Absolutu, niż ten, który jest związany z tradycją śródziemnomorską. Idea boga przestaje wtedy być związana z mechanizmem współistnienia człowieka z otaczającym go światem, a sam Bóg staje się tam wszystkim, jego jedynym podmiotem, spychając ludzkość na pozycję podrzędną. W przeciwieństwie do prostoty wielobóstwa, wyjaśnienie tego rodzaju racji wymaga jednak użycia skomplikowanej filozofii, przykrywanej argumentem Świętego Objawienia i wykładanej w równie świętych pismach, które w konsekwencji same stają się przedmiotem adoracji jako rodzaj boskiej emanacji. Inaczej mówiąc, wielobóstwo, to reakcja na prawdziwe otoczenie. Monoteizm, to filozofia wyższej rangi, przybierająca przy tym formę bytu od ludzi niezależnego, wymagającego stałej interpretacji i wyjaśniania z pomocą uczonych kapłanów, boskich pomazańców dzierżących prawdziwą władzę nad losem ludzi. Teraz, to oni stają się ziemskim narzędziem Bóstwa pretendując również do władzy nad tym, co świeckie, czyli niekapłańskie. Inaczej mówiąc, monoteizm nie był nigdy naturalnym stanem człowieczeństwa, lecz został – z wielu niełatwych do wyjaśnienia przyczyn – wynaleziony, by służyć interesom niektórych kosztem całej reszty. Wielobóstwo reprezentuje stan pierwotny sprowadzający się do ponadczasowej prawdy o wzajemnym współistnieniu człowieka i świata dlań zewnętrznego, monoteizm temu zaprzecza.
Na wynalazek monoteizmu ludzkość czekała kilka tysiącleci – od powstania pierwszych piramid do objęcia tronu faraonów przez Amenchotepa IV, kiedy to Egipt na jedno pokolenie stał się zupełnie innym krajem niż tym, czym był dotąd. Dla ugruntowania tej zmiany w niechętnym jej otoczeniu zbudowana została nawet nowa stolica, w której rezydował faraon z małżonką i która – co zastanawiające – została opuszczona przez ludność rychło po ich śmierci świecąc pustką aż do dzisiaj. Aton był pierwotnie tylko jednym z wielu wyznawanych w egipskiej starożytności bogów i utożsamiany z tarczą słoneczną, a dokładniej – z żarem jej promieniowania uważanego za emanację Re – widzialny aspekt Boga, stwórcy i strażnika panującego ładu. W czasach rządów Amenhotepa IV uznany został za jedyne bóstwo państwowe i przedstawiony w postaci dysku słonecznego, którego promienie, zakończone dłońmi, błogosławią faraona jako jedynego Proroka oraz jego rodzinę. W konsekwencji, wyznawanie innych bogów zostało zakazane, ich świątynie zamknięte a kapłani zwolnieni z obowiązków. Była to prawdziwa rewolucja, nie tylko religijna, ale i społeczno-polityczna, która sprowokowała jednak poddanych do buntu. Nie chcieli aprobować zastąpienia swojskich i przyjaznych im bóstw, Kimś-Zupełnie-Niezrozumiałym, ale posiadającym pełną władzę nad ludźmi. W rezultacie, Achetaton nowa stolica, zbudowana na wschodnim brzegu środkowego Nilu, została po śmierci monoteistycznego władcy porzucona, a samo miasto opuszczone. Wiąże się z tym jednak pewna historia, która pozwala łatwiej zrozumieć późniejszą karierę religii monoteistycznych – judaizmu oraz islamu. Uczeni dostrzegają ich liczne podobieństwa w porównaniu ze staroegipskim kultem:
- Wiara w jednego jedynego Boga;
- Hymn do Atona przypomina wersety hebrajskiej Księgi Powtórzonega Prawa);
- podobne jest imię Boga — episkie Aton, Aten przypomina pierwotne hebrajskie imię Boga – Adon, Adonai – [Wielki] Pan;
- Cechą Boga jest to, że wszystko utrzymuje przy życiu;
- Bóg, troszczy się o wszystkich ludzi i całe swoje stworzenie, a staroegipski Wielki Hymn do Atona przypomina biblijny Psalm 104.
Poza podobieństwami w systemach wierzeń istnieją także inne powody, dla których oba kulty uważa się za wzajemnie spokrewnione. Istnieją przesłanki łączące postać Echnatona z późniejszym judaizmem, a to z tego ostatniego wypączkował islam. Zarówno religia wprowadzona mocą urzędu faraona, jak i wiara potomków Jakuba, a potem Mahometa, były jednoznacznie monoteistyczne. Ważną wspólną cechą obu był także zakaz przedstawiania wizerunków boskiej osoby i faktyczne unicestwienie sztuki figuratywnej. Zresztą, niektóre datowania z życia Mojżesza pokrywają się z czasami panowania samego Echnatona.
W starożytnych tekstach egipskich z tego okresu pojawia się też informacja o przybyszach z ludu Habiru. Stele ze świątyń w Memfis i Karnaku opowiadają o egipskich wyprawach do Palestyny i o zdobyciu tam wielu jeńców. Wymienia się ich dziesiątki tysięcy, a pośród nich miało być 3600 osób z ludu Habiru uprowadzonych z palestyńskiego Kanaanu. Istnieją poświadczenia, że zostali zatrudnieni przy budowie świątyni Ramzesa, a także domniemanie, że mogli to być wzmiankowani przez samego Mojżesza wędrowcy docierający do Synaju. Jak podaje Encyclopaedia Britannica „wielu uczonych uważa, że pomiędy ludźmi Habiru znajdowali się Hebrajczycy, będący wtedy częścią konfederacji ludu nazwanego poźniej Izraelitami”.
Dzisiejszy obraz religii świata pokazuje podobieństwo z egipskim z czasów Echnatona pod jednym względem: ich wierni dzielą się na dwie wielkie części. Jedni zezwalają na przedstawianie wizerunków osób boskich, ludzi i zwierząt, dla drugich, to grzech tak potworny, że największy z możliwych, przy czym właściwie nie ma związanej z tym faktem żadnej racjonalnej argumentacji. Jest to więc kwestia rozumu z jednej strony i pozaintelektualnej przestrzeni wiary – z drugiej. Który stan jest faktem racjonalnym i mającym związek z prawami, z którymi ludzie zawsze musieli współistnieć, który zaś tylko skutkiem czystej imaginacji? Czy wiążą się z tym dalej idące konsekwencje i czy w związku tym tysiące ludzi nie jest zabijanych w imię głęboko chorej wyobraźni?
Prawda podstawowa jest taka oto, że obie przestrzenie – europejskiego pseudomonoteizmu i orientalnego wizerunku Boga – są wzajemnie nieprzenikalne, a sposób rozumowania mieszkańców jednej, zupełnie niezrozumiały dla drugiej. Szkoda, że nie rozumie tego Angela Merkel i jej doradcy sądząc, że napływający a Bliskiego Wschodu imigranci staną się z czasem poprawnymi Europejczykami. Czy jednak oznacza to, że zracjonalizują się religijni fanatycy, czy też na odwrót – racjonalnie myślący mieszkańcy Unii Europejskiej przekształcą się w potencjalnych terrorystów mordujących ludzi nawet za cień odmienności? W istocie, burzy to tylko jednolitą tożsamość kontynentu i skazuje go na wieczne i nierozwiązywalne konflikty. Przyszła historia może wskazać niemiecką kanclerz jako jednego z wielkich grabarzy tradycyjnej europejskości. A że innej nie ma, co będzie z Europą? Wieczny konflikt na każdej płaszczyźnie: społecznej, rodzinnej, ekonomicznej i ideowej? Jego źródła nie są przy tym w pełni zrozumiałe. Informacja o decyzji faraona Echnatona i zarządzenie drastycznej zmiany w sferze religijnej miała niejasne przyczyny, niejasne w tym znaczeniu, że nie dające się uzasadnić racjonalnymi okolicznościami. Nie wiadomo nam nic o tym, żeby pojawiały się w Egipcie większe napięcia na tle religijnym, może z wyjątkiem zawiści kierowanej w stosunku do samych kapłanów z powodu gromadzenia przez ich świątynie przeogromnych bogactw. Tyle, że zarządzona zamiana kapłanów wielu bóstw na kapłaństwo tylko jednego, sprawy wcale nie rozwiązywało. Jaka była zatem prawdziwa motywacja samego faraona, tego nie wiemy. W późniejszych czasach, gdy pojawiły się odmiany monoteizmu w postaci judaizmu, oraz islamu, wyjaśnienie już się pojawiło. Przyczyną było Objawienie, któremu prorok każdej z religii nie mógł się oprzeć. Do pewnego stopnia oparło się jednak chrześcijaństwo, które zamiast wprowadzić rygorystyczny monoteizm na wzór judaizmu, dokonało teologicznego uniku i stało się przekształconym na nowy sposób starożytnym wielobóstwem Rzymian w postaci pseudo-monoteizmu Trojcy Świętej, Matki Bożej i Wszystkich Świętych, a pogańskie święta zastąpiło nowymi nazwami i własnym wyjaśnieniem okoliczności. W istocie jednak, rzymskie chrześcijaństwo ma wiele cech politeizmu, a usiłowania władz kościelnych przekształcenia go w monoteizm na wzór islamu nie znajdują społecznego wsparcia, przynajmniej na tyle, by stać się faktem. Kraje Zachodu nie bez przyczyny wciąż powołują się na swe grecko-rzymskie korzenie, a nie na religijną wizję Amenhotepa, Mojżesza, czy Mahometa. Łączenie chrześcijańskiego Nowego Testamentu ze Starym Żydów jest w gruncie rzeczy tylko dymną zasłoną dla ukrycia fundamentalnych odmienności obu świętych dokumentów.
W ostatnią niedzielę pojawił się kolejny dowód na prawdziwość domniemania o nieprzystawalności islamu do reszty świata. Oto w niedzielę, gejowski klub w Orlando na Florydzie zaatakował uzbrojony po zęby Amerykanin islamsko-afgańskiego pochodzenia i strzelając z broni automatycznej położył trupem ponad pół setki osob, a drugie tyle cięzko poranił. Krótki komunikat, jaki się po tym ukazał mówił tylko, że policja poszukuje jego ewentualnych powiązań terrorystycznych, które – jak z tego wynika – nie muszą być automatyczne. Rzecz jednak w tym, że zabójca na imię miał Omar, rodzice, afgańscy imigranci, przeprosili za jego czyn i za przyznane przez niego samego powiązania z Państwem Islamskim, ale mimo to rodzi się pytanie dlaczego tego rodzaju masowi zabójcy nie mają europejskich, czy chińskich imion, lecz z reguły wywodzone z Koranu lub też innych świętych pism muzułmanów?
Zwracaliśmy już uwagę na fakt, że to jednak nie ludzie kształtują własne dzieje, ale przeciwnie – to historia formuje ich samych wedle sobie tylko znanych reguł. Wciąż jednak media są nie tylko pełne komentarzy do międzynarodowych incydentów, ale te omówienia, to równie liczna plejada opinii, które wcale nie są wartością samą w sobie. Przeciwnie, emanują rodzajem bezradności wobec tego, co wokół nas się dzieje naprawdę. Doszło do tego, że nawet szacowne instytuty naukowe nie ośmielają się przewidzieć kolejnych etapów ewolucji ludzkości i zastrzegają, że nawet te, które nie wybiegają naprzód dalej niż dekadę, też się mogą rozmijać z przyszłą rzeczywistością. Czy więc naprawdę człowiek nie jest – jak każdy z nas sądził – panem własnego losu? A jeśli tak, to kto (co?) tym panem jest? Czy nie nadszedł jednak czas, by zacząć zmagać się z tym fenomenem i chociaż popróbować uczestnictwa we własnych losach? Problem w tym, że opowiadanie historii ludzkości jako dzieje i dramaty wielkich osobistości daje pewną swobodę narracji, głębsza ich analiza wymaga jednak nie tylko większej wiedzy, ale też i do pewnego stopnia zawieszenia wrażliwości każdego z nas na losy innych. Miłosierdzie jest, to prawda, uczuciem godnym szacunku, problem jednak w tym, że dobroczynność, nawet monstrualnie wielka, nie zmienia ani na cal losów naszego świata.
Na schemacie ludzie występują w grupie Hominidae i podgatunek Hominoidea, czyli człowiekowatych. Czym jest ta ludzka wiedza, która tak ma nas odróżniać nie tylko od reszty świata, ale nawet od innych odmian własnego gatunku? Homo sapiens, to określenie oznaczające posiadacza wyjątkowych przymiotów w relacji do reszty ożywionego świata. Mają się na nie składać – jak sformułował myśl XIX-wieczny szkocki uczony pastor John Tulloch – dwie natury: jedna – duchowa, czyli pragnienie zrozumienia boskiej treści bytu i druga – związana z otaczającą ludzi rzeczywistością i zupełnie areligijna. Wielkie kultury, łącząc jedną z drugą różnią się tym, że stosują odmienne proprcje obu z nich. Teza o dwoistości ludzkiej natury związana jest zresztą z tą częścią chrześcijańskiej teologii, która uznaje za równoległe dwie i niezależne od siebie wrażliwości człowieka – biblijno-duchową oraz tę drugą, naturalną i całkiem boskości pozbawioną. Czy tak postawiona rzecz wyczerpuje problem i czy te dwie natury, to obiektywny fakt i cecha prawdziwa, czy też wciąż tylko wytwór wyobraźni ludzi? Czy ma to związek z dramatycznie głębokim sporem obejmujacym dzisiaj cały świat i związanym z pytaniem o to, czy jego przyszłość zależy od ludzi, czy też od Woli Bóstwa, a jeśli od tego ostatniego, to dlaczego myślących odmiennie nakazuje On wybić do nogi? To szczególny, pozadefinicyjny rodzaj miłosierdzia, które ludzkość musi nie tylko zwalczać, ale ostatecznie – unicestwić. To trudna sprawa, ale też przecież tylko kwestia czasu. Inaczej, ten cały nasz świat nie miałby żadnego sensu…
Jak zawsze gratuluję ciekawego i skłaniający do refleksji artykułu.
Chciałbym jednak zwrócić uwagę na pewien niezbyt istotny dla samych rozważań szczegół.
Termin „gatunek” należałoby użyć konkretnie w przypadku człowieka rozumnego. Człowiekowate to podrodzina, o wiele wyższa jednostka taksonomiczna.
Pozdrawiam