POLSKI ARMAGEDDON. DWA GATUNKI NA JEDNEJ SMYCZY? (2)

Świat zajmuje się głównie koronawirusem a wyobraźnię ludzi rozpala wizja zagrożenia o rozmiarach Armageddonu. Szkoda, że nie dostrzega się też tego, że – inaczej niż sądzono – wydarzenie wpisuje się w szerszy obraz tego, że oto człowiek – rzekomo pan świata – nie tylko go nie kontroluje, lecz sam ulega procesom których jest uczestnikiem. Jego wiedza o otoczeniu staje się następstwem wydarzeń eksponujących wygodne prawdy, lecz skrywających te mniej poręczne. Sukcesywnie, tworzy się więc nieprawdziwy obraz, który może satysfakcjonować współczesnych, ale widziany w dłuższej perspektywie pokazuje, że jest nieprawdziwy.

W tak sformułowane zagadnienie dobrze wpisuje się w obraz stosunków polsko-żydowskich. Namawiano mnie abym nie podejmował się ich otwartego analizowania, ponieważ może być to uznane za równoznaczne z antysemityzmem. Czy oznacza to, że rozważanie sprawy, która bez wątpienia jest realnym i nadzwyczaj ciekawym fenomenem, już jako taka jest naganna, zaś jej pokrywanie milczeniem jest właśnie deklaracją sympatii i aprobaty? Przyznam, że ten rodzaj argumentacji rodzi we mnie bunt i prowadzi raczej do chęci lepszego zrozumienia problemu aniżeli grzecznej rezygnacji. Dzisiaj jest jasne, że tak zwana „kwestia żydowska” nie jest wymysłem złych ludzi, lecz najzupełniej poważnym i uzasadnionym faktami zjawiskiem, którego rzetelna analiza pomaga zrozumieć losy świata, własnego kraju i regionu, pozbawia także wielu przesądów i przekłamań. Anty- i filo- semityzm, to nie sprawy towarzyskie dające pole do oratorskich popisów, lecz poważny problem o daleko idących konsekwencjach.

Najbardziej uderzające jest to, że sprawa najmocniej przewija się w dziejach trzech -pod wieloma względami odmiennych i oddalonych od siebie państw. Izraela, co jest zrozumiałe, Stanów Zjednoczonych (co nie jest oczywiste, bo Żydzi to zaledwie 2% obywateli) oraz Polski, w której są, skądinąd, ilością zaledwie śladową. W obliczu następstw Holokaustu pustoszących Europę z obywateli żydowskiego pochodzenia, niemożność poddania go racjonalnej analizie jest tak niezrozumiała, że zatrącająca o abstrakcję lub głęboko polityczny podtekst. Wedle wiarygodnych danych jest w Polsce ortodoksyjnych Żydów z pewnością 8 tysięcy a możliwe, że dwukrotnie więcej (15 tysięcy), tak, czy siak odsetek najzupełniej śladowy. Zestawienie trzech krajów o największym stopniu zainteresowania „kwestią żydowską” jest więc nie tyle zagadkowe ile zastanawiające. Tymczasem, fakty mają to do siebie, że aby zaistnieć naprawdę muszą mieć racjonalne przyczyny.

Żydzi, to jeden z najstarszych narodów świata, Polacy przeciwnie – jeden z młodszych. Żydzi są ruchliwym tworem bliskowschodnim. Polacy, to środkowo europejska kultura „stacjonarna”, Żydzi to ‘wieczni tułacze’ i cywilizacja bez zakotwiczenia. Polacy z Bliskim Wschodem kulturowo nie mają nic wspólnego a za własne centrum religijne zawsze uznawali łaciński Rzym a nie Jerozolimę. Kultura żydowska ma głęboko starożytne źródła, polska – katolickie i europejskie ale stosunkowo niedawne, bo przyjęte dopiero w późnym średniowieczu. Poglądy i obyczaje gospodarcze stron też są odmienne. Działalność ekonomiczna w ramach chrześcijaństwa zawsze zmierzała do tego, aby majątek nie był ruchomością, lecz czymś jak najbardziej trwałym. Nieruchomość domowego ogniska to społeczny ideał. Tymczasem, byt ludności żydowskiej zawsze opierał się na tego odwrotności, czyli na majątku ruchomym. Dlatego też Żyd – inaczej niż inne nacje – mógł być uznanym za przysłowiowego „wiecznego tułacza”. Nigdy wreszcie, kulturowym łącznikiem obydwu narodów nie był język. Polszczyzna jest indoeuropejska i zachodniosłowiańska, jidisz – to odmiana dolnoniemieckiego z germańskiej grupy językowej, pisana przy tym hebrajskimi znakami a pojęciowo powiązana z wschodnioeuropejskim i najpóźniejszym odłamem judaizmu gałęzi Aszkenazi. Na czym miałaby więc polegać rola wzajemnych stosunków, żeby mieć tak głęboki wpływ na łączące oba narody emocje, ale też równie głęboko je dzielące? Wyjaśnić to można tylko dwoistością wzajemnych wpływów. Jak barwnie określił angielski purytanizm żydowsko-niemiecki filozof – Heinrich Heine, to „żydostwo z wieprzowiną” bo też kapitalizm i gospodarczy liberalizm oraz judaistyczne teorie gospodarcze są mocno spokrewnione.

Pierwsza Rzeczpospolita była aż do rozbiorów światowym centrum aszkenazyjskich Żydów, a sam region pozostał nim po czasy Holokaustu. Hitlerowska eksterminacja spowodowała, że największym ich skupiskiem stały się Stany Zjednoczone, nie zaś zdewastowana przez Niemców Polska. Wydawałoby się, że i kwestia stosunków polsko-żydowskich powinna być w tej sytuacji już tylko kwestią przeszłości i przestrzenią dla historyków. Tymczasem, Żydów w Polsce nie ma, a „kwestia” jest wciąż gorąco odczuwana i nikt w obu krajach – w Izraelu i w Polsce – nie jest wobec niej obojętny. Również i Stany Zjednoczone deklarują tendencję do ingerencji. Jaka jest tego przyczyna? Czy jej zrozumienie pozwoli nam pojąć lepiej samych siebie?

Jedno jest pewne, powiązania historyczne pozwalające na pogłębiającą się integrację obu narodów dawnej Rzeczypospolitej okazały się tyleż długotrwałe, co i mylące. Jak zauważył Jakub Apenszlak „jeśli porównamy narody normalne z żydostwem, okaże się, że rzeczy o jednakowej nazwie mają u nas odmienne znaczenie”. Inaczej rzecz ujmując, kiedy mówimy tak samo, to wcale nie znaczy, że mówimy to samo „Nie dziwmy się – komentuje Feliks Koneczny – gdyż tak zawsze bywa przy odmienności cywilizacji. Czy jednakże – zapytuje – nie dochodziło niekiedy do porozumienia? Owszem, lecz w takich wypadkach Izrael brał zawsze górę nad ludnością chrześcijańską, a przybysz nad tuziemcami”. W tym stwierdzeniu zamyka się w gruncie rzeczy cały problem określający istotę stosunków polsko-żydowskich. Żydzi byli w Polsce przybyszami, lecz na tyle aktywnymi  i gospodarczo agresywnymi, że tuziemcy okazywali się w konkurencji być często na straconej pozycji. Cała ich europejska historia aż do czasów hitlerowskiego Endlosung potwierdza tego racjonalność, a polskie echo jest wciąż słyszalne.  W Stanach Zjednoczonych wpływy Amerykanów żydowskiego pochodzenia – a w konsekwencji również ich interesy – są także znacznie silniejsze niżby to wynikało z proporcji ludnościowych.

Historia żydowskości, to ponad trzy tysiące lat. Dzieje Polski, to tylko jedno tysiąclecie, a okres mający jakieś znaczenie dla wzajemnych stosunków, to tylko ich fragment ułożona przy tym w czasie bardzo nierówno. Naród polski pojawił się na mapie Europy samodzielnie, bez związku z kulturową tradycją bliskowschodnią czy też żydowską. Polak wciąż podnosi brwi ze zdziwienia kiedy dowiaduje się, że Jezus, Maria i Święty Józef byli czystej krwi Żydami. Zarówno Matka Boska Częstochowska jak i ta z wileńskiej Ostrej Bramy są nieodmiennie traktowane jako uosobienie polskości i zwykle nie poddaje się tego w wątpliwość. Gdzie zatem tkwi istota nieporozumienia? Powtórzmy uwagę Apenszlaka – „rzeczy o jednakowej nazwie, mają u nas odmienne znaczenie”. Zadziwiające, że substancjalne nieporozumienie jest tak głębokie i trwa tak długo, skoro proces zbliżania się interesów polskich Żydów oraz szlachty toczył się kiedyś wyjątkowo gładko. Trzeba było tragedii II wojny światowej żeby się okazało, że prawda jest inna.

Rzecz komentuje Paweł Jędrzejewski w internetowym Tygodniku TVP. Można z jego wywodami się zgadzać lub nie, ale zadane pytania trafiają w sedno. „Jak to jest – dopytuje się bloger – że Izrael, ten zagrożony kraj, ta wysepka demokracji na oceanie muzułmańskiego wrogiego żywiołu, kraj, którego poza starzejącym się, choć jeszcze dziarskim Wujem Samem nikt na świecie nie kocha, a wielu nienawidzi – odtrąca żarliwą miłość Polski? Polski – jedynego państwa w Europie, którego ręce po Zagładzie są czyste?” Mało kto, zarówno w Polsce jak i w Izraelu, zgodzi się z tezą o żarliwej miłości Polaków do tego ostatniego, ale także i atencji Żydów do kraju nad Wisłą. Wzajemna niechęć i nie do końca wypowiedziane pretensje nie tylko powracają jak mantra, lecz stały się częścią osobowości obu narodów. Skąd wzięły się te emocje, skoro jeden do drugiego jest tak niepodobny, że bardziej odmienny być nie może? Autor powołuje się na własną konkluzję, którą sformułował dramatycznie: „Zakazać mówienia Żydom o Polakach! Zakazać mówienia Polakom o Żydach! Trzymajmy się od siebie z daleka! Niech w ciszy przeminą pokolenia, przyjdą nowe i niech historia XX wieku stanie się dla nich tak odległa i obojętna jak historia wojen napoleońskich czy powstania styczniowego”. Jędrzejewski podsumowuje kwestię mało optymistycznie, że oto „mamy do czynienia – po obu stronach – z przerażającym zaślepieniem i nienawiścią”. To jak? Zaślepienie i nienawiść współistniejąca z miłością i nadzieją? Czy to możliwe? A jednak…

Stawiamy tezę, że źródłem zarówno samej niechęci jak i jej głębi jest to, że historia wprowadziła obydwie społeczności – polską i żydowską w swego rodzaju pułapkę. Polacy uznają za początek kształtowania się ich tożsamości okres Pierwszej Rzeczypospolitej, a ta była nie tylko Żydom przychylna, ale więcej – gotowa uznać za współuczestników dzieła tworzenia państwa. Dość powiedzieć, że w hierarchii ważności politycznej, społeczność żydowska zajmowała wysokie miejsce zaraz po rządzących herbowych. Doskonale widać to na schemacie jej społecznej struktury.

Pierwszych pięćset lat polskiej historii (XI-XVI stulecie), to okres we wzajemnych stosunkach bez znaczenia. Sprawa nabiera wagi po Unii Lubelskiej (1569) i utrwaleniu się formuły państwa w którym żydowscy mieszkańcy uzyskują wyjątkowy status. Stają się też gospodarczą podporą rządów szlachty spychając krajowe mieszczaństwo na plan dalszy a chłopstwo na pozycje na wpół niewolnicze. Następstwem staje się gwałtowny napływ Żydów prześladowanych w innych częściach Europy, tu zaś witanych z otwartymi rękami. Rodzi się z tego jednak twór dziwny, którego istotą jest wspólnota interesów ekonomiczno-społecznych ale też utrwalająca się głęboka odmienność kulturowa. Rzecz niepowtarzalna w skali światowej.

To, co wyróżniało Żydów od innych zamieszkujących  Rzeczpospolitą narodów, to nieporównywalnie wysoka pozycja formalno-prawna. Nie wając nigdzie własnego narodowego terytorium, uzyskali w Polsce pozycję autonomicznego stanu z osobną reprezentacją polityczną i odrębnym ciałem prawodawczym w postaci Sejmu Czterech Ziem. W rezultacie, wraz z biegiem czasu i w przeciwieństwie do stopniowego kostnienia pozycji szlachty, wpływy judaizmu wciąż się powiększały i poszerzały. Następstwem było to, że Drugą Rzeczpospolitą (1918-1939) zamieszkiwało już trzy i pół miliona rodowitych Żydów – nie licząc setek tysięcy przechrztów – a sam kraj stał się światowym centrum judaizmu. Prawie drugie tyle przeniosło się do Stanów Zjednoczonych. Pojawił się nawet pomysł utworzenia państwa żydowskiego w postaci Judeopolonii, czyli sformalizowanego rodzaju polsko-żydowskiej symbiozy. Wraz z sukcesami wojsk niemieckich w pierwszym okresie wielkiej wojny, środowiska żydowskie coraz śmielej dążyły do powołania odrębnej państwowości z językiem jidisz jako dominującym. Rzecz doczekała się zgłoszenia okupacyjnym władzom niemieckim gotowości do konstrukcji skoligaconego z Niemcami państwa rozłożonego szeroko, bo od nadbałtyckich Prus Wschodnich po nadczarnomorską Besarabię. Było to wsparte dążeniem do pojawienia się przestrzeni, w której żydowska mniejszość miałaby pełnię władzy, co pozwoliłoby zepchnąć żywioł polski na pozycję podporządkowaną. Pomysł nie doszedł wtedy do skutku, ale w trzydzieści lat później przybrał postać państwa Izrael, które konsekwentnie eliminowało Palestyńczyków z ich rodzimych terenów.

Dla Judeopolonii zabrakło w Europie miejsca również w wyniku totalnej klęski Niemiec – jej wojennego sponsora. Pojawiła się za to przestrzeń pozwalająca na narastanie odrębnych ambicji politycznych pośród narodów regionu. W miejscu niedoszłej Judeopolonii powstał łańcuch nowych państw rozłożonych od Bałtyku na północy (Finlandia i Estonia) po Rumunię na południu, powiększonej teraz o węgierski Siedmiogród i nadczarnomorską a rosyjską dotąd Besarabię. Wszędzie istniały liczne skupiska ludności posługującej się językiem jidisz. Do powstania żydowskiego państwa nie doszło jednak nie tylko ze względu na wojenną klęskę Niemiec, ale także z tej przyczyny, że w dobie terytorialnych nacjonalizmów nie można było doszukać się miejsca o wystarczająco silnej koncentracji żydowskości. Historyczną jej cechą była bowiem głęboko wrodzona niechęć do rolnictwa, co prowadziło do lokowania się raczej w miastach i miasteczkach a nie na rozległych terenach wiejskich. Inną zadziwiającą cechą światowego żydostwa była niechęć do osiedlania się w uznawanej za ojczystą Palestynie. Kochano ją werbalnie, lecz w rzeczywistości europejscy Żydzi robili wszystko aby jej uniknąć jako miejsca zamieszkania. Nie było tam bowiem z kim robić interesów. Niezamierzoną konsekwencją było też i to, że w efekcie historycznych procesów faktycznym centrum judaizmu stawała się teraz I Rzeczpospolita, która krok po kroku przekształcała się w faktyczne centrum światowego żydostwa.

Z początkiem XX stulecia Warszawa była już największym ośrodkiem judaizmu (ponad 40 procent mieszkańców). Od dwóch tysięcy lat nie istniało żydowskie państwo a tereny polskie skupiały wyjątkowo wielu Żydów, najzupełniej naturalne stawało się więc dążenie do wykrojenia osobnego tworu z terenów dawnej Rzeczypospolitej bez względu na interesy i poglądy ludności. To właśnie wydarzyło się pół wieku później w Palestynie, kiedy w 1947 roku, siłami znacznej mniejszości powołane zostało do życia państwo Izrael, które programowo ograniczyło prawa arabskiej ludności na rzecz napływających z Europy Żydów. Wcześniejszy pomysł powołania takiego tworu na terenach brytyjskich nie był traktowany z należytą powagą, bo też i tereny polskie wydawały się wciąż najłatwiejsze do podporządkowania i najbardziej na judaizm podatne. Palestyna liczyła ludność żydowską zaledwie w dziesiątkach tysięcy, a przedwojenna Polska – w milionach. Izrael stał się więc celem żydowskich nacjonalistów dopiero wtedy, gdy populacja Żydów polskich zniknęła w gettach Holokaustu i przestała mieć możność domagania się lokalizacji swej państwowości nad Wisłą. Efemeryczne próby powołania żydowskiego państwa w brytyjskich lub portugalskich koloniach w Afryce nie wyszły poza hasła, więc i najpoważniejszym kandydatem do umiejscowienia go na  mapie wciąż pozostawała Polska. Sprzyjała też temu jej społeczna i narodowościowa struktura. Etniczni Polacy, to przede wszystkim liczni, ale prymitywni i niewykształceni chłopi z głębokiej prowincji, a także pozostałości zbiedniałej szlachty żyjącej w rozproszeniu lecz z racji szlacheckiej przeszłości nie garnącej się do pracy fizycznej i nie posiadającej przy tym talentów w przestrzeni finansów. Obywateli żydowskiego pochodzenia i potomków XVIII wiecznych przechrztów spod skrzydeł ich przywódcy, Jakuba Franka na odwrót – cechował wstręt do pracy na roli, za to łatwość działania w zawodach miejskich a także w świecie finansów i bankowości. To może tłumaczyć zjawisko filosemityzmu wśród mieszkańców polskich metropolii i stopniowe wtapianie się osób żydowskiego pochodzenia w rytm ich życia. Trudno się też dziwić temu, że w miejscu które zamieszkiwali pragnęli uzyskać status pełnoprawnego podmiotu.

W ślad za demokratyzacją społeczeństw zachodnich, „problem żydowski” jawił się w nowej formie. Szedł teraz w parze z kształtowaniem się demokracji parlamentarnej jako wzorca a także z procesem masowego zeświecczania się ludności żydowskiej powodując, że znikały argumenty na rzecz jej lokowania w gettach, czyli wydzielonych w tym celu miejskich dzielnicach. Istotą stała się myśl przyświecająca amerykańskim mężom-założycielom, że najbardziej sprawiedliwym systemem politycznym jest taki, w którym panuje pełna równość na zasadzie „jeden obywatel, jeden głos”, zaś najbardziej „wolnościowym” jest system, w którym każdy obywatel dysponuje nim wedle uznania. Wydawało się to zarówno logiczne jak i dziejowo sprawiedliwe. Tyle, że wraz z poszerzaniem się demokratycznych zasad współżycia na wszystkie grupy społeczne okazało się, że niektórym z nich tak rozumiana demokracja służy lepiej niż innym, czyniąc pole do wcale nierównościowych przetargów. Istotą w pełni demokratycznego systemu jest to, że wszyscy traktowani są jednakowo a ten „jeden głos” oddaje się dobrowolnie, dowolnie i bez wyróżniania kogokolwiek. To równościowe zamierzenie powstawało z myślą o zapobieganiu zbyt dużym wpływom ludzi najbogatszych, zdolnych do fałszowania politycznego obrazu kraju przez kupowanie głosów mniej zamożnych obywateli. Uporano się tą pułapką wspierając proces powiększania się „klasy średniej”. Im była liczniejsza, tym dla demokracji lepiej, ponieważ stawała się dominantą o jednakowo przeciętnych interesach. Tym sposobem, w połowie XX wieku Stany Zjednoczone przekształciły się w najbardziej demokratyczny kraj świata.

W krajach zachodnich, klasa średnia coraz bardziej wypełniała większość politycznej przestrzeni. Okazało się jednak, że taka wzorcowa demokracja nie stoi w miejscu, lecz ewoluuje zgodnie z pewną prawidłowością. Pośród równoprawnej większości pojawiali się oto sprawniejsi i bardziej obrotni, powodując, że korzystali z demokratycznej skarbnicy lepiej niż inni. Klasa średnia stopniowo traciła cechę „średniości” kiedy większość narodowego bogactwa ulegała koncentracji w rękach nielicznych, najbogatszych i najbardziej wpływowych. To oznaczało pogłębiający się kryzys systemu, z którego do dzisiaj nie widać wyjścia. Po z górą pół wieku, po wymarzonej „równościowej demokracji” nie ma w Ameryce śladu, a garstka superbogatych osiąga niewspółmiernie wielki wpływ na resztę. Szczególnie dotyczy to tych obywateli, którzy wraz ze swą narodową kulturą przynieśli szczególne preferencje. Wyróżnia się w tym amerykańska społeczność żydowskiego pochodzenia posiadająca w cywilizacyjnym kodzie nakaz wspierania pobratymców. Tyle, że jest to z zasadami równościowej demokracji głęboko sprzeczne. Okazało się jednak skuteczne i do końca zeszłego stulecia amerykański system stracił wiele z pierwotnego ideału. Mówią o tym liczby. Amerykanie żydowskiego pochodzenia, to w USA zaledwie 2 procent mieszkańców, zajmują jednak 20 procent miejsc w obu izbach Kongresu i ponad 70 procent stanowisk wyższych urzędników. Efekty takich proporcji przenoszą się do polityki co może tłumaczyć też i to, że mikroskopijny Izrael wspierany przez amerykańskich pobratymców stał się nie tylko mocarstwem regionalnym, ale także i polityczną potęgą na skalę światową. Tyle, że sprawa okazuje się groźna dla samych beneficjentów tej pseudorównowagi, narasta bowiem opór ze strony innych, pomijanych w rozdziale dóbr i apanaży skutkując narastającymi nierównowagami. Nawet fakt nieskuteczności zapobiegania globalnemu ociepleniu przez wzgląd na interesy wielkiego kapitału też mieści się w ramach logiki tego rodzaju sprzeczności.

Mieszkańcy Europy wschodniej mają własną, głęboko niecodzienną historię i niepowtarzalny koloryt problemów i rozwojowych barier. Używam świadomie słowa „problemów” nie zaś „konfliktów” albowiem sprawy o których mówimy ujawniły się późno – w ostatnich stu latach. Wiele też wskazuje na to, że wszyscy poczuli się tym głęboko zaskoczeni. Po śmierci króla Kazimierza Wielkiego oraz Unii z Litwą przez niemal czterysta lat używano wobec kraju określenia ‘Rzeczpospolita’ bez wskazywania dominującej narodowości. Dopiero w ciągu ostatnich siedemdziesięciu lat kraj stał się jednoznacznie państwem narodu polskiego.

Czy nie jest to na tyle zastanawiające aby poddać fenomen głębszej analizie? Rzeczpospolita, właśnie z racji swojej „pospolitości” oznaczającej powszechną dostępność, była dla ludności żydowskiej szczególnie łaskawa. Dopiero późniejsze dzieje regionu wskazują na głębokie przemiany oraz pojawienie się nowego rodzaju narodowościowej równowagi, tyle, że zmieniła się też głęboko jej struktura. Szczególnie dotyczy to Polski po 1945 roku, która niespodziewanie stała się zupełnie odmiennym, jednonarodowym krajem. Tak więc pomieszanie przeszłości z teraźniejszością, to w tych okolicznościach naprawdę nic nadzwyczajnego.

Może się wydać dziwne, że dwa głęboko odmienne nacjonalizmy – europejsko-polski i bliskowschodnio-żydowski utworzyły tak silną wspólnotę powiązań. Zadziwiających, ponieważ same były osobnymi tworami a w czasach ich kształtowania przytroczonymi do tej samej smyczy trzymanej w garści przez tego samego pana. Dlaczego jednak prawie pół tysiąclecia pogłębiających się polsko-żydowskich powiązań tak szybko przekształciło się w rodzaj niechęci i konkurencji pod każdym względem, nawet jeśli idzie o miejsce, które należy uznawać za ojczyznę i narodowe dziedzictwo? Może to zastanawiać, ponieważ kwestia dotyczy dwóch niedużych krajów i niezbyt licznych narodów, przy czym ze względu na płynność przestrzeni żydowskości trudno jest nawet określić jej granice i zasięg. Dlaczego jednak w obydwu krajach sprawa należąca już – jak można było sądzić – do przeszłości, przyciąga nie tylko wiele uwagi, ale wciąż rodzi gorące emocje?

Skąd więc właściwie – dopytuje się wspomniany Jędrzejewski – biorą się te polsko-żydowskie kwasy i niechęci? Sam odpowiada ostrożnie: „Oba narody, które żyły przez setki lat na polskich ziemiach razem, ale przecież bardzo, bardzo osobno, mają podstawową wspólną świadomość: wiedzą, że nie tylko  zostały w XX wieku skrzywdzone, ale że nikt ich nie kocha. Nikt na świecie. Jednak od tego zaczyna się już zasadnicza różnica. Nie ma tu symetrii. Rozczarowani obojętnością świata Polacy jeszcze wciąż chcą być kochani. Żydom już na tym nie zależy. Od dawna wiedzą, że to się nigdy nie stanie”. Na jedno pytanie autor uwag nie odpowiada jednak wcale, choć pokusa odpowiedzi wynika z treści pytania. „Oba narody – powiada – żyły przez setki lat na polskich ziemiach”, ale nie wynika z tego co było przyczyną, że żyjąc na tej samej ziemi nie czuły potrzeby poznawania treści własnych odmienności. Odpowiedź nie jest jednak trudna. Polacy w Polsce zawsze byli u siebie za to Żydzi byli tu obcą ludnością napływową, tylko, że – nie mając lepszego miejsca na świecie – zapragnęłi poczuć się jak u siebie właśnnie tutaj. Byli bez wątpienia gośćmi tyle, że gośćmi szczególnego rodzaju, którzy z czasem rozwijali wciąż nowe ambicje i nowe perspektywy współistnienia. Zapragnęli osiąść w :Polsce na stałe jako pełnoprawni współgospodarze, lub – jak ilustruje to historia współczesnego Izraela – miejscowych mieszkańców wyeliminować a przynajmniej zepchnąć z dominującej pozycji i stworzyć sobie samym trwały i wygodny Lebensraum. W Izraelu to się udało i po Palestyńczykach pozostało już niewiele. Inaczej w Polsce. Zbiegiem historycznych okoliczności nie ma tu dziś po żydowskiej dominancie prawie śladu, powraca tylko natrętna pamięć i silne polityczne echo… (cdn).

By Rafal Krawczyk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Related Posts

No widgets found. Go to Widget page and add the widget in Offcanvas Sidebar Widget Area.