POLSKI ARMAGEDDON. DWA GATUNKI NA JEDNEJ SMYCZY? (1)

Biblijny Armageddon  (Har-Magedon), to miejsce zapowiadanej w Apokalipsie św. Jana  (Ap 16,16) bitwy pomiędzy siłami dobra i zła. Hordy szatana zetrą się z anielskimi hufcami Najwyższego. W rezultacie, demoniczne siły i ich sprzymierzeńcy zostaną pokonane a Boskie zwycięstwo rozpocznie tysiącletnie panowanie Prawdy. Walkę wygrają Boży słudzy a Szatan będzie uwięziony na tysiąc lat w Czeluści. Bóg jest miłosierny – Szatana uwolni, ale siły zła ostatecznie przegrają. Źli ludzie będą razem z nim wrzuceni do „jeziora ognia”. Najwyższy utworzy teraz nowy świat, w którym nie będzie chorób ani śmierci, głodu, płaczu ni smutku. Żyć w nim będą wyłącznie dobrzy ludzie. W potocznym rozumieniu słowa, Armageddon ma jednak konotacje ponure będąc synonimem zagłady. Biblijny pierwowzór kładł nacisk na kwestię wyzwolenia i przejścia ludzkości ze świata „zwykłego” do prowadzonego przez samego Boga. Świat pozbył się jednak boskiego nadzoru, a wyzwanie zła nie trafia już w boską tarczę. Skojarzenie Apokalipsy z obecnymi wydarzeniami pojawiło się ponieważ zakres społecznej i politycznej bezradności polityków wobec koronawirusa może być postrzegany jako rodzaj kary za to, że nie tylko nie panujemy nad sytuacją ale też nie mamy pojęcia co nastąpi potem. Mogą zaś dziać się rzeczy bardzo niedobre, a mieszkaniec współczesnego świata wydaje się w obliczu przyszłości równie bezradny i nieprzygotowany jak ten z czasów świętego Jana.

Mam nieczyste sumienie, że zmuszam czytelnika do przebijania się przez trudne problemy nie tyle w przestrzeni samych faktów, ile dróg prowadzących do odpowiedzi na pytanie, czy oto zło i dobro w ludzkim wymiarze istnieje naprawdę, czy też to tylko mit. Czy człowiek ma wpływ przynajmniej na ich wzajemne proporcje i z którym zjawiskiem się częściej spotyka? Okazuje się, że dokładne odróżnienie dobra od zła przysparza niemałych trudności uzależnionych nawet nie tyle od społecznych ocen, ile od wartości jakie tkwią w samych cywilizacjach. A na to współcześni wpływu nie mają, członkami konkretnych cywilizacji są z urodzenia, kształt tych ostatnich jest dla nich rzeczą zastaną o której decyduje ciąg wydarzeń przeszłych a nie sama ich działalność.

Niemożność ustalenia dokładnej granicy pomiędzy dobrem a złem  przywiodła mi na myśl wspomnienie pewnego zdarzenia sprzed lat. Oto znajomy intelektualista żydowskiego pochodzenia w czasie podróży z Krakowa do Warszawy przejeżdżał przez Kielce. Siedząc w przedziale przy oknie miał doskonały widok na miasto. Było to w rocznicę wydarzenia, które przeszło do historii jako „pogrom kielecki”, więc zrodziła się refleksja, którą przekazał mediom. „Pogrom” dotyczył krwawych napadów na Żydów jakie miały miejsce 4 lipca 1946 roku. Dokonali tego mieszkańcy miasta przy udziale żołnierzy i funkcjonariuszy Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego a także pojedyńczych milicjantów. Istotnie, taki fakt miał miejsce i samo wydarzenie nie jest podważane. Dla spokoju sumienia uznano jednak, że to tylko echo przedwojennych polsko-żydowskich sprzeczności. Zdarzenie było wielokrotnie cytowane jako przykład tego, że zbrodniczy antysemityzm hitlerowców miał wspólnika w postaci antysemityzmu ulokowanego w Polsce. Znajomy zwierzył się jednak z innej myśli, która przyszła mu przy tej okazji do głowy. Przyznał, że nie może zrozumieć motywów pogromu kieleckich Żydów skoro – jak to ujął – „jesteśmy przecież częścią tej samej cywilizacji”. Inaczej mówiąc to, że polscy mieszkańcy Kielc mordowali żydowskich sąsiadów, stawało się dla niego tragiczne, ponieważ miało mieć charakter bratobójczy, kulturowo wewnętrzny i dziejący się we własnym środowisku. W tych okolicznościach, nawet zbrodnie hitlerowskie schodziły na dalszy plan, a na pierwszym pojawiały się winy czysto polskie, trochę na zasadzie – „a nie mówiłem?” Profesor zarzucił napastnikom nie tylko okrucieństwo, co zrozumiałe, ale także krańcową bezmyślność w obliczu braku motywów zbrodni. „Swojaków” się przecież nie morduje, a tak głębokie konflikty mogą wydarzyć się tylko pomiędzy obcymi. Autor uwagi uznał, że wydarzenie miało nie tylko niechrześcijański charakter, ale było też sprzeczne z zasadami judaizmu nakazującego kochać bliźniego jak siebie samego.

Rzecz jednak w tym, że między jednym a drugim punktem widzenia historia wybudowała głęboką przepaść. Dla chrześcijanin, bliźni to każdy inny człowiek. Judaizm jest w tym względzie inny, zaściankowo restrykcyjny, za bliźniego mając tylko innego współwyznawcę a nie każdego człowieka. Innowierca nie jest bliźnim, lecz tylko ‘gojem’, czyli kimś obcym, traktowanym pogardliwie i wobec którego wierny jest wolny od zobowiązań. Inaczej mówiąc, „gojowi” nie przysługuje ochrona mienia ani inne prawa kultywowane wobec prawowiernych. Słowo „goj” w potocznym języku jidisz używane było jako określenie innowiercy lub nie-Żyda, któremu nie przysługują prawa w oczach narodu wybranego. Wedle Konecznego miało też głębokie pejoratywne znaczenie jako ‘bydło niegodne człowieczeństwa’. Jak w tym kontekście uzasadnić twierdzenie cytowanego podróżnego, że  „jesteśmy członkami tej samej cywilizacji”? Jak prawdziwie wierzący Żyd może uznać za równego sobie kogoś, kto jest spokrewniony z bydłem? To wewnętrzna sprzeczność!

Im większy dystans cywilizacyjny, tym pole dla sporów i konfliktów większe i może obrócić się w mocniejsze zderzenie. Jak jednak wyjaśnić krwawe porachunki pomiędzy swoimi, jeśli miałyby wynikać z żądzy jakiegoś rodzaju zemsty? Zemsty? Za co? O co w tym właściwie szło? Niestety, kulturową zasadą oceny faktów przez osoby o żydowskich korzeniach nie jest poszukiwanie prawdy jako takiej, ale przyjmowanie informacji wedle pewnej reguły, że oto oceny nie tylko nie muszą mieć cechy obiektywizmu ale powstają w ramach z góry założonych racji. Prawdziwa analiza się nie pojawia stając się przestrzenią pewnej dowolności i szczególnego rodzaju niedomówień. Jeśli po z górą dwóch tysiącach lat wrogości, walk, antyłacińskich powstań, zburzenia do fundamentów jerozolimskiej świątyni, a także rozproszenia po całej ówczesnej Europie – polsko-żydowski intelektualista wygłasza tezę, że „jesteśmy przecież częścią tej samej cywilizacji”, oznacza to, że jego punkt widzenia ma niewiele wspólnego z istotą sprawy. Przecież Warszawa, Kraków i inne polskie miasta nie miały ze starożytną Jerozolimą jako stolicą judaizmu nic wspólnego! No, to jaki jest naprawdę ten związek i jaka rzeczywistość jest prawdziwa? Historia Polski jest oto spleciona tylko z jedną gałęzią judaizmu, wschodnioeuropejską zrodzoną prawdopodobnie w starożytnym kaju Chazarów. Stąd powiązania z z Żydami aszkenazyjskimi używającymi na codzień języka jidisz z jego konstrukcją opartą o dolnoniemieckie gwary, a nie ze znacznie bardziej starożytną odnogą sefardyjską używającą odmiany romańskiej hiszpańszczyzny o głęboko starożytnych korzeniach. Tradycja jidisz ma więc niewiele wspólnego z dawną Palestyną i Jerozolimą, wiele za to miastami i miasteczkami I Rzeczypospolitej. Jej początki, to dopiero XI stulecie.

Stwierdzenie o jednorodności Polaków i polskich Żydów zostało jednak sformułowane jak najpoważniej i w przekonaniu o jego oczywistości. Trzeba jednak pamiętać, że bliskowschodnie oceny wynikają z konotacji religijnych a nie z czysto racjonalnej analizy. Autor uwagi, ale i jego otoczenie, nie kryją odmienności swego pochodzenia. To jednak niezbyt mocny wyróżnik, skoro osoby o żydowskich korzeniach posługują się w każdym kraju zamieszkania językiem gospodarzy, co nie przeszkadza im poczuwać się do tożsamości żydowskiej i związków z hebrajszczyzną. Dodajmy, że w czasach I Rzeczypospolitej i rozkwitu szlachecko-żydowskiej współpracy aż 70% wyznawców judaizmu nie potrafiło poprawnie posługiwać się polszczyzną.  Na czym więc polegać miałoby rzekome niezrozumienie i czego właściwie spór dotyczy? A widać go w całej historii Europy, ale też i w dzisiejszej polskiej współczesności. Najlepszym dowodem jest to, że właśnie o tym piszę, choć od wzmiankowanego wydarzenia upłynęło wiele dziesiątek lat.

Każde polskie dziecko wie, że tysiącletnie i pokojowe współistnienie ludności żydowskiej i chrześcijańskiej było w I Rzeczypospolitej czymś wyjątkowym na europejską Europy tak, jak wzorcowym był towarzyszący temu brak konfliktowości pomiędzy polską szlachtą a jej żydowskimi współpracownikami. Taka kooperacja, mająca za źródło tysiącletnie współistnienie przekształciła się w rodzaj trwałej wspólnoty trwającej ponad dwa stulecia. Jak się okazało, na dłuższą metę wspólnoty nie tylko nienaturalnej i niemożliwej do akceptacji, ale dającej korzyści tylko jednej ze stron. Pozwoliło to jednak na jakiś czas utworzyć pole dla trwałej a nawet obustronnie intratnej współpracy i to pomimo – a może właśnie dzięki – kulturowym przeciwieństwom. Tyle, że nie było w tym żadnej ideologii, ani też poświęcenia na rzecz religijnej tolerancji, zastąpionych współpracą opartą na wzorowym indyferentyzmie w stosunku do wyznania partnera. tyle, że dostosowanym do rachunku korzyści. Podział dóbr dostępnych w kraju nie mógł zaspokajać wszystkich, a jedynie elitę rządzącej szlachty i wspomagających ją żydowskich Aszkenazich. Ci, okazali się sprawniejsi i „poręczniejsi” od pozostałych warstw. Jako kulturowo obcy nie zagrażali pozycji rządzącej szlachty obnoszącej się ze swoim katolickim oddaniem. Warstwa rządząca bez wahania poszła na rozwiązanie, jak się okazało dla niej zgubne, zastąpienia współpracy z rodzimym mieszczaństwem i chłopstwem przez ustanowienie szczególnej pozycji żydowskiej ludności napływowej. Ta, będąc dla miejscowych obcą pod każdym względem, uznana została z tej za najbezpieczniejszą bo nie była żadną konkurencją wobec rządzącej szlachty. Nie zauważono, że Żydzi, jako z istoty ich położenia społecznego ludzie wolni, mieli jednak większe możliwości intratnego gospodarowania niż pozostałe grupy społeczne i narodowościowe. Tak zawiązał się – niepowtarzalny w skali europejskiej – sojusz dwóch odmiennych kultur a także dwóch głębokich obcości mentalnych – szlachecko-polskiej i żydowsko-aszkenazyjskiej. Intrata z tej wpółpracy skończyła się jednak wraz z rozbiorami i zniknięciem z europejskiej sceny samej Rzeczypospolitej w jej dotychczasowej formule żydowskiej autonomii tkwiącej w szlacheckiej republice opartej na zniewoleniu chłopów. Konsekwencją było to, że wzajemne stosunki wnet po rozbioraach powróciły do europejskiej „normy”, czyli pełnej obcości łacińskości i bliskowschodniego judaizmu, graniczącej niekiedy z wrogością a także do powolnego narastania antysemityzmu. Tyle, że w efekcie wygodnej i w miarę bezpiecznej pozycji społecznej – liczba Żydów w granicach Rzeczypospolitej gwałtownie wzrosła stając się największą w Europie i prowadząc do kolejnych niezamierzonych konsekwencji. Z chwilą, kiedy jedni i drudzy – polska szlachta i żydowska przedsiębiorczość przestały odczuwać wspólnotę korzyści – ani one same, ani przychylność ludności nie zapobiegły opuszczaniu polskich granic. Nie powstrzymały też ich masowej ucieczki za ocean i nie blokowały narastania w kraju antysemityzmu. Co ważniejsze, nie kończyły procesu biednienia szlachty i ekonomicznego oraz kulturowego awansu ludności żydowskiej. Niepostrzeżenie przybliżało to region do coraz głębszych sprzeczności narodowo-społecznych i ekonomicznych. Nie bez powodu, właśnie tu przybrał on największe rozmiary, a jego dalekim echem stały się hitlerowskie krematoria. Istotą przemian była strukturalna sprzeczność w postaci niemożności współistnienia narodów o tak głęboko odmiennych tradycjach i priorytetach kulturowych. Ktoś musiał w tym dominować i stać się  czymś nadrzędnym wobec pozostałych. To wróżyło walkę, a nie współpracę.

Ewolucja historii Europy, jej społeczna struktura oraz tempo żydowskiego osadnictwa spowodowały, że największym skupiskiem judaizmu w świecie było terytorium dawnej Rzeczypospolitej. Ludność żydowska mająca początkowo wobec szlachty rolę pomocniczą, zgodnie jednak z jej ekspansywną naturą parła najpierw ku dominacji a potem – jednostronnej konsolidacji osiagnięć. W dawnej Rzeczypospolitej, Żydzi wydawali się być społecznością najgłębiej z nią zżytą, tyle, że głęboko obcą jeśli idzie o zakorzenienie w polskiej lokalności. Pojawił się paradoks polegający na tym, że ludzie, których źródłem istnienia i dobrobytu była różnorodność poczuli się gotowi do zbudowania swojej przewagi nad całą jej tradycją. Okres porozbiorowy oraz II Rzeczpospolita, to jednocześnie niedostrzegalna dla niewprawnego oka „przepychanka” co do tego, kto lepiej reprezentuje narodową tradycję historyczną. Spauperyzowana szlachta zmieszała się z resztą ludności a na czele stanęła „nowa polskość” wywodząca się z frankistów, czyli XVIII-wiecznych ochrzczonych Żydów, którzy uznali za korzystne poczuć się Polakami. Tymczasem polskość, jako przynależność narodowa, okazała się tworem spóźnionym i jej udział w tworzącym się nowym społeczeństwie był stosunkowo słaby. Coraz mniej mieszkańców było zainteresowanej przywróceniem dawnego kształtu Rzeczypospolitej pełnej romantycznych dworków całkiem nieromantycznie panujących nad zniewolonym chłopstwem. Proces pełnej polonizacji kraju obejmował zwolna całą ludność dopiero po reformie uwłaszczeniowej 1864 roku, która z kolei zrujnowała warstwę szlachecką stanowiącej trzon dawnej Rzeczypospolitej. Doszło do tego, że zróżnicowania kraju pod każdym względem przybrał rozmiary pandemii, z której wyjścia nie było widać. To tłumaczy dziwaczność podejścia Polaków do zagadnienia (najbardziej radykalną koncepcją było hasło „Żydzi na Madagaskar!) ilustrującego obustronną bezradność wobec narastania problemu wzajemnej obcości kulturowej wielkich grup mieszkańców. Tę sprzeczność przecięli hitlerowcy, tyle, że metodą krwawego w swej nieludzkości „rozwiązania ostatecznego”.

Osoba żydowskiego pochodzenia ma pełne prawo czuć się dotknięta antysemickimi ekscesami, ale nie powinno się mieszać emocji z nieprzyjmowaniem do wiadomości prawdziwych konfliktów, których źródłem był stan faktyczny. Tak się jednak często dzieje w przypadku kulturowej obcości. Niemożność zrozumienia partnera staje się dominantą procesów społecznych. Rzecz w tym, że aszkenazyjscy Żydzi i sami Polacy nie tylko nie poczuwali się do cywilizacyjnej wspólnoty ale pochodzili z głęboko odmiennych kręgów kulturowych – katolicyzmu ze stolicą w rzymskim Watykanie i judaizmu rozproszonego w różnych miejscach zawsze stanowiącego jednak import z zewnątrz. Zastanawiające, w jaki więc sposób cytowany na wstępie inteligentny i doskonale wykształcony człowiek mógł pomylić jednakowość z odmiennością? Problem mieści w sobie to wszystko z czym region rozłożony między Odrą i Dnieprem boryka się od bardzo dawna, czyli dosyć bezładnym nakładaniem się na siebie rozmaitych tradycji. Zbieg historycznych okoliczności uczynił Pierwszą Rzeczpospolitą tworem nadzwyczaj nietypowym, w ramach którego przez prawie trzysta lat współistniały dwie najzupełniej przeciwstawne sobie kultury – łacińsko-europejska i bliskowschodnio-judaistyczna. Działo się to kosztem reszty ludności a źródłem było niemal tysiącletnie współistnienie i pogłębiająca się współzależność dwóch odmiennych kultur – chrześcijańskiej w wydaniu polsko-szlacheckim i żydowskiej w jej wschodnioeuropejskiej formule aszkenazyjskiej. Odnalazły głęboką wspólnotę interesów w podziale korzyści gospodarczych i sprawnej eksploatacji pozostałych osiemdziesięciu procent ludności. W tym tkwiła też prawdziwa przyczyna upadku Pierwszej Rzeczypospolitej. Jej społeczny układ okazał się głęboko niesprawny, ale dla samych stron – polskiej szlachty i wschodnioeuropejskiej żydowskości – był tak wygodny, że obie uznały, iż zdarzyło im się żyć w prawdziwym raju. Jak dowodził Jan Kochanowski – „niech na całym świecie wojna, byle nasza wieś spokojna”. Rozkosz w niej przebywania zablokowała reformy konieczne dla dalszego rozwoju a blokada uczyniła Polskę bezbronną stając się bezpośrednią przyczyną rozbiorowych podziałów. Echo tych zdarzeń  odczuwamy do dzisiaj.

Sprawa jest kluczowa dla zrozumienia skomplikowanych losów regionu, a w pewnym stopniu nawet i dzisiejszych polskich problemów w Europie. Zrozumienie zjawiska pozwala na właściwe określenie tego, co błędnie zostało objęte mianem antysemityzmu. Wyjaśnia również przyczyny pomysłu na powstanie w środku Europy tworu pod nazwą Judeopolonii, mającego być w gruncie rzeczy wzorcową formułą rządów judaizmu nad kulturami lokalnymi. Tego, że wydarzenia potoczą się inaczej nie przewidział nikt. Oprzemy się w tej sprawie na opracowaniach wielkiego znawcy zagadnienia – Feliksa Konecznego zmarłego w 1949 roku. Aby stała się w pełni zrozumiała musimy jednak wyjaśnić znaczenie dwóch najważniejszych z używanych przez niego pojęć.

Dzieje regionu potoczyły się w trudnym do przewidzenia kierunku, który splótł ze sobą losy Polaków i polskich Żydów. W czasach I Rzeczypospolitej górne warstwy szlacheckie mogły korzystać nie tylko z luksusu przywilejów, ale również z dostępnych rozkoszy życia codziennego. Miały przy tym prawo do noszenia szabli obrazującej ich społeczny status. Mieszkały w romantycznych dworkach i nie musiały się parać pracą fizyczną bo czyniły to za nich rzesze na wpół niewolnych chłopów. To właśnie miał na myśli Adam Mickiewicz, kiedy przywoływał Ojczyznę, która „jest jak zdrowie”, lecz ile ją trzeba cenić mógł dowiedzieć się tylko ten, kto ją stracił. Tyle, że na koniec, poeta i jego współrodacy stracili nie tylko samą Ojczyznę, lecz również wszystkie podstawy społecznego statusu. Problem w tym, że nie stało się to w żadnym stopniu kosztem żydowskich mieszkańców ale zachwiało całą dotychczasową równowagą.

W sto lat po rozbiorach Rzeczypospolitej, szlachta żyła już tylko pamięcią o własnej przeszłości a obydwa powstania – listopadowe i styczniowe były już tylko chybionymi zrywami. Problem w tym, że górne warstwy społeczne zostały przejęte – nie jak w innych krajach przez ambitnych ludzi z awansu społecznego pochodzących z rodzimych chłopów i mieszczan, lecz przez spolonizowane wyższe warstwy żydowskie, które do znaczenia i zamożności doszły w I Rzeczypospolitej i w okresie porozbiorowym. Ceniły ją więc sobie nie tyle jako prawdziwą ojczyznę, lecz jako miejsce własnego statusu zamożności, bezpieczeństwa i wysokiej pozycji społecznej. W granicach dawnej Rzeczypopolitej miejsce szlachty zajęły wzbogacone i spolonizowane warstwy, reprezentowane w miastach przez potomków tak zwanych frankistów – XVIII-wiecznego odłamu polskiego żydostwa które wykupiło szlacheckie herby, tyle, że bez majątków ziemskich. W pół wieku później, wraz z nastaniem PRL – okazało się, że w efekcie Holokaustu w Polsce nie ma już inteligencji o czysto szlacheckich korzeniach a jej miejsce zajęła warstwa nowa, żydowsko-polsko-sowieckiej proweniencji, której synonimem stały się takie postacie jak Julian Tuwim, Jan Brzechwa czy Antoni Słonimski.

Historia tak się potoczyła – i na to zwracał uwagę Koneczny  – że pojawił się bardzo wyraźny podział na dwa rodzaje społecznych konstrukcji określanych mianem cywilizacji – aprioryczne i aposterioryczne. Różnica odpowiadała znaczeniu samych pojęć jako wzajemnych odwrotności. Rzecz w tym, że Rzeczpospolita nie mieściła się w żadnym ze schematów. Łacińskie a priori oznacza, że coś pojawia się jako „z góry uformowane”, nie podlegające wpływom współcześnie żyjących. Pojawianie się nowych zdarzeń ma wtedy charakter samoistny, od niczego i nikogo niezależny. Oznacza też przekonanie, że nic się nie dzieje w następstwie logicznego łańcucha wydarzeń ponieważ te pierwotne z góry programują całą resztę nie zależąc od woli ludzi. A posteriori, to rozumowanie odwrotne. A priori, to coś, co jest z góry zaplanowane i uprzedza fakty bez udziału ludzkiej woli ani możliwości interpretacji. Aprioryczny sposób poznawania rzeczywistości ma być formułą niezakłóconą wydarzeniami ani też ludzkim doświadczeniem, mając w sobie pierwiastek boski, tyle, że na bliskowschodnią modłę.

A posteriori – to postrzeganie zjawisk w świeckim kontekście i niejako w odwrotnej kolejności w relacji do wydarzeń mieszczących się w porządku apriorycznym. Tyle, że konsekwencje przyjęcia jednego lub drugiego oglądu rzeczywistości okazały się daleko idące. Aprioryzm wymaga wyjaśniania istoty zdarzeń przez ludzi lepszej niż zwykli miary, co prowadzi do powstawania wtajemniczonej warstwy kapłanów i proroków. Aposteriorym inaczej, wymaga racjonalnego zrozumienia zjawiska i jego analizy przez tych, których ono dotyczy. W tym rozumieniu jest równościowy i demokratyczny. Pierwszy prowadzi do bierności intelektualnej, drugi przeciwnie – zmusza do mentalnej aktywności. Konsekwencje są daleko idące i doprowadzą ostatecznie do zwycięstwa grecko-rzymskiego modelu rozumowania nad ze swej natury apriorycznymi kulturami orientalnymi. Tutaj też mieści się przyczyna zwycięstwa Zachodu nad resztą. Judaizm w swej odmiennej upartości, to przypadek szczególny, powstały niejako wbrew tym zasadom obowiązujących gdzieindziej wszystkich innych.

 Pojęcie a priori, to coś, co jest uprzednie wobec doświadczenia zmysłowego, czyli zdarzenie, które się dzieje bez udziału adresata i zanim może nastąpić jego reakcja. Konsekwencją jest konieczność debaty nad uznaniem tego, czy dotyczy niematerialnych sił stojących za apriorycznymi wydarzeniami – a więc tego, czy ich sprawcą jest Bóg, czy też powodem są inne mechanizmy, którym człowiek podlega, lecz nie ma na nie wpływu. Istotą jest bowiem sama wiara, nie  zaś tego uzasadnienie czy też ocena racji.

Przeciwnością jest rozumowanie a posteriori (łacińskie „w wyniku następstwa”) – czyli przeciwieństwo pierwszego oznaczające tyle co ocena „po fakcie”. To reakcja na informację ale post factum, albo też rozumowanie drogą indukcji („od szczegółu do ogółu”) oraz ocenę i analizę faktów w kolejności wydarzeń. Od niego wywodzi się pojęcie aposterioryzmu, równoległego do empiryzmu, czyli zdobywania wiedzy drogą doświadczenia nie zaś czysto myślowej dedukcji. Ma to bezpośrednie znaczenie dla analizowanych przez nas kwestii w przestrzeni powstawania systemów wiedzy o społeczeństwie, które stają się istotą faktycznej podstawy współistnienia ludzi.

Myślenie a priori jest odmienne w tym, że ustanawia nieakceptowaną w cywilizacji zachodniej zasadę nadrzędności proroków oraz ludzi „wiedzących lepiej” od reszty społeczeństwa. W religiach abrahamicznych prorokiem jest osoba będąca w kontakcie z Bogiem, której rolą jest objawiać i wyjaśniać zwykłym ludziom jego wolę, a także zapowiadać nadejście Mesjasza, oceniać moc jego decyzji a także przewidywać przyszłe wydarzenia. Nierzadko, prorok jest założycielem religii.

Podejście a posteriori – przeciwne do a priori – uznaje prorokowanie za nie mający podstaw mit w uznaniu, że wydarzenia stają się obiektywnym faktem dopiero wtedy, gdy zostają potwierdzone dowodami i racjonalną analizą. Należy też mieć w pamięci to, iż oznacza ono przekonanie, że kultura, to ani polityka ani też religia, lecz obiektywny i całościowy kształt rzeczywistości postrzegany wedle jednej lub drugiej metody. Jeśli tak, to kultury mają prawo się znacznie między sobą różnić. W przestrzeni myślenia a priori jest na odwrót, bo wydarzenia przyjmuje się jako wynikające z woli wyższego rzędu.

Nasze rozumowanie opiera się na podziale dokonanym przed prawie stu laty przez profesora Uniwersytetu Wileńskiego Feliksa Konecznego, jednego z najbardziej wnikliwych znawców zagadnienia. Podzielił cywilizacje na dwie wielkie grupy różniące się punktem widzenia na sposób kształtowania się rzeczywistości. Te, które określił jako aprioryczne, to takie, które budują obraz świata jako nadany „z góry”. Aposterioryczne inaczej, dają pierwszeństwo samym faktom, a ludzkie oceny są tego konsekwencją. Dopiero analiza całości pozwala na uogólnienie, tyle, że jest to postępowanie samodzielne nie zaś dane z góry. Te, niełatwe do wyjaśnienia pojęcia, pochodzą z łacińskiej, lecz świeckiej tradycji intelektualnej (nie zaś jak w judaizmie z tradycji religijnej) i odnoszą się do sposobu postrzegania dziejów i samej ich istoty. Niosą ze sobą ważne konsekwencje. Aprioryzm przypisuje sprawczą rolę dziejową nie tyle ludziom, ile siłom nadprzyrodzonym organizującym świat przez moce wyższego rzędu, Ich decyzje oraz opinie stają się punktem wyjścia dla zrozumienia wszystkiego, co się dzieje. Ludziom nic do tego, a ich rola sprowadza się do wiary w nieomylność proroków i do wykonawstwa bożej woli. Nietrudno zauważyć, że wiedzie to do intelektualnej pasywności. Częste w tym kontekście wspominanie judaizmu ma źródło w tym, że jest on w skali globalnej pod wieloma względami aprioryzmem wzorcowym, uznającym, że wydarzenia nie dzieją się same, lecz w następstwie woli proroków i osobników uświęconych rodzajem wyższości, przekazujących zwykłym ludziom wiedzę do wierzenia. Inaczej mówiąc, żyjący w przestrzeni judaizmu muszą przestrzegać wcześniej ustalonych zasad sformułowanych przez wybrańców obdarzonych umiejętnością odbierania sygnałów ze świata pozamaterialnego. Tym samym, ci ostatni otrzymują ogromną władzę nad resztą, albowiem nikt prócz nich samych nie jest uprawniony do oceny wartości objawień. Aprioryzm jest więc wzorcowym przeciwieństwem racjonalności działania i rozumowania.

Inaczej rzecz się ma z aposterioryzmem. Wyrósł nie na bliskowschodnim pojmowaniu świata (Fenicja, Judea, Persja), lecz w przestrzeni starożytnej myśli grecko-rzymskiej, a później – zachodniej, gdzie element boskości był „od zawsze” podporządkowany ludzkiej racjonalności i umiejętności oceniania. Omawialiśmy już te zagadnienia, teraz idzie o podkreślenie miejsca judaizmu wybijającego się pośród innych tym, że jest najbardziej konsekwentny w głoszeniu nadrzędności apriorycznych założeń wyższego rzędu nad codzienną świeckością. Jest przy tym o swoje miejsce głęboko zazdrosny w uznaniu, że Żydem nie można się stać przez samą tylko wiarę w Jahwe, lecz stanowi to następstwo wybraństwa mającego cechę pierwotności przekazywanej przez urodzenie. Wtedy jednak, jak lapidarnie określił to niemiecko-żydowski filozof Heinrich Heine – nigdy i w żadnych okolicznościach „nie można przestać być Żydem”. Myśl sformułował w następstwie prób oderwania się od własnej żydowskości i przejścia na protestantyzm. To wyjaśnia także różnice w liczebności wyznawców w relacji do podobnego doktrynalnie islamu. Muzułmaninem stać się jest nietrudno, wierny zostaje nim wraz z wygłoszeniem formuły wyznania wiary. Przed narodzinami Mahometa nie było na świecie ani jednego muzułmanina, dzisiaj jest ich półtora miliarda.

Aby stać się Żydem, wyznanie religijne nie ma znaczenia od czasów starożytnych. W judaizmie wierny Żydem się rodzi i nie może już nim przestać być do końca życia. To stan o cechach trwałości i nieodwracalności. Co ważne, nawet głęboko zaangażowane wygłaszanie wsparcia i wyznawanie kulturowej miłości do Jahwe nie ma znaczenia i nie czyni nikogo Żydem, jeśli nie stoją za tym więzy krwi. Więcej, najlepszym Żydem jest się w stanie pełnej duchowej koszerności, ale otwierając się na schabowe kotlety wcale się nim być nie przestaje. Główna odmienność islamu od judaizmu sprowadza się do tego, że aby stać się muzułmaninem wystarczy poddać się prostej czynności wyznania wiary, tymczasem o zostanie Żydem trzeba się starać przez całe życie a pełny tego status uzyskuje się dopiero w drugim pokoleniu. Tłumaczy to również istotę ekskluzywności judaizmu i odczuwania przez jego wyznawców rodzaju wyróżnienia i wyższości nad resztą świata. Inną konsekwencją jest jednak relatywnie niewielka liczba wyznawców w zestawieniu z półtora miliardem muzułmanów czy chrześcijan. To wyjaśnia ograniczoność antysemityzmu, zjawiska, które nie występuje w islamie choćby z tej przyczyny, że wyznawcy nie pretendują do wąskiego ekskluzywizmu typu żydowskiego. Istotą sprawy jest też i to, że owa ekskluzywność narzuca głęboką odmienność społecznej struktury. W islamie, rodzaj zróżnicowania pozycji jednostki jest podobny jak we wszystkich innych wielkich kulturach. W ramach judaizmu, to ekskluzywizm pełny i dosłowny, powstały w następstwie niewielkiej liczby Żydów złączonej fenomenem wypchnięcia w górę wszystkich. Żydów niższego sortu po prostu nie ma. Każdy urodzony jako Żyd, niezależnie od statusu i pozycji społecznej jest z definicji częścią narodu wybranego co oznacza wyższość nad tymi, którzy wybrani nie zostali. Przy tego rodzaju społecznej konstrukcji rodzenie się międzykulturowych konfliktów jest nie tylko naturalne, lecz staje się istotą tego rodzaju relacji.

Ilustracją omawianych kwestii może być najnowszy przykład niepohamowanej wyobraźni żydowskiego wybraństwa w postaci ustawy amerykańskiego Senatu znanej jako Ustawa 447. Sugeruje ona, że Izrael ma pełne prawo do wszystkich znajdujących się w Polsce nieruchomości, które w wyniku Holokaustu pozostały bez właściciela i przeszły na skarb państwa. Ustawa jest dość ogólnikowa, ale otwiera Izraelowi oraz światowemu żydostwu drogę do ogromnych (mówi się o 300 miliardach dolarów) przez nikogo nie kontrolowanych ale głęboko konfliktowych rewindykacji własnościowych. Rzecz zresztą nie w samych tylko rewindykacjach, ale w – smutnym skądinąd fakcie – że zniknięcie trzech milionów Żydów sprawiło, że Polska stała się krajem strukturalnie nieporównywalnym z jej poprzednimi formułami. Po raz pierwszy, z kraju o skomplikowanej i rodzącej spory narodowościowe i społeczne strukturze stała się strukturą jednorodną i to do tego stopnia, że używanie nazwy ‘Rzeczpospolita’ przestało mieć praktyczny sens, stając się echem historii i coraz bardziej odległej przeszłości. Tego się już nie da ani zmienić ani odwrócić. Tymczasem, wskrzeszanie obumarłych sporów to najlepszy sposób na szkodliwe i bezskuteczne odtwarzanie starych, nikomu dziś niepotrzebnych konfliktów w kwestiach nieodwracalnych. Polska mogła się stać „normalnym krajem” – niezależnie od tego jak brutalnie to zabrzmi – właśnie w następstwie zmniejszenia liczebności wpływowej, ale obcej i agresywnej społeczności żydowskiej. To wniosek z przestrzeni historycznych faktów, nie zaś moralnych ocen.

Tego, że Żydzi w ramach swej tradycji kulturowej nie mają miary w majątkowej zachłanności, dowiodła już historia, prowadząc ich w objęcia anihilacji z rąk hitlerowców. Pozostaje jednak nadzieja, że nie każda „nauka musi iść w las” a odbudowa idei Judeopolonii na podstawie absurdalnych rewindykacji własnościowych, to pomysł o wyschniętej treści i do tego konfliktogenny i głęboko szkodliwy.

Wywyższanie się ponad innych nigdzie nie uchodzi bezkarnie, szczególnie wtedy, gdy taka postawa nie jest akceptowana. Tu mieści się jednak prawdziwa geneza antysemityzmu, który towarzyszy judaizmowi od początków istnienia. Nie toleruje się bowiem żadnej formy wybraństwa bez określenia racjonalnych przyczyn tego faktu. Nieporozumienia się powiększają kiedy strona żydowska – z powodów taktycznych – markuje, że jest inaczej i skrywa przekonanie o swej wyjątkowości z Bożej łaski. Sądzić można, że w tym tkwiła również jedna z przyczyn Holokaustu zgotowanego „narodowi wybranemu” przez nazistów, którzy tylko sami siebie pragnęli widzieć wybrańcami i panami ziemi. W przeciwieństwie do Żydów mieli jednak za sobą najnowcześniejszą armię wyposażoną w najnowsze rodzaje broni. Żydom pozostało tylko przekonanie o własnej wyjątkowości.

Pojęcie antysemityzmu pojawiło się w 1889 roku w czasie francuskiej kampanii wyborczej Adolfa Wilette, który uznał, że przeszkodą dla jego sukcesu w wyborach jest „żydowska zmowa”. Określenie „antysemici” przylgnęło do politycznych przeciwników judaizmu na stałe, chociaż ponad wszelką wątpliwość wiadomo, że to logiczny i pojęciowy błąd. Wbrew bowiem nazwie, która mogłaby wskazywać na rasowe źródło uprzedzenia do wszystkich ludzi pochodzenia semickiego, pod wyględem znaczeniowym określenie „antysemityzm” wcale nie jest równoznaczne z niechęcią do wszystkich ludów regionu. Nie dotyczy Arabów czy Amharów i jest stosowane wyłącznie w relacji do Żydów, którzy pod ponad dwóch tysięcy lat nie używają już semickiej mowy. W znaczeniu czysto językowym nie mogą być zatem uznawani za Semitów, skoro mową ich codzienności jest język używany przez gospodarzy kraju. Oficjalnie mówiony w izraelskim parlamencie nowo-hebrajski nie jest zresztą językiem o semickiej konstrukcji, lecz tworem zbudowanym na bazie decyzji politycznych i opartym na wzorcach indoeuropejskich nie bliskowschodnich. Kto więc właściwie jest Semitą i przeciwko komu skierowany jest tego rodzaju antysemityzm? Wbrew wiążącej się ze sprawą propagandy, prawdziwą przyczyną zjawiska antyżydowskości są okoliczności nie mające wiele wspólnego z „rasowością” czy używaną mową, a tego prawdziwym źródłem jest głęboka sprzeczność interesów, a nie uprzedzenia rasowe czy też zwyczajna niechęć. To, że społeczności żydowskie, gdziekolwiek się pojawią stają się źródłem konfliktów wynika z jednowymiarowości ich wewnętrznej struktury oraz poziomu społecznej i ekonomicznej agresywności, nie zaś z cech kulturowych czy rodzaju używanej mowy.

Formalnie rzecz ujmując, antysemityzm jako rodzaj poglądu na świat pojawił się gdy triumfowała jeszcze teoria o ludzkich rasach. Dzisiaj, nikt jej nie podtrzymuje a i sami Żydzi nie uważają siebie za rasę, a „jedynie” za „naród wybrany” w tym znaczeniu, że z powodu tego wybraństwa jest im więcej wolno niż innym. Od dwóch tysięcy lat nie używają semickiej mowy, a sam Izrael jest krajem silnie zeuropeizowanym. Z czego więc ma wynikać kierowany do nich antysemityzm? To logiczny nonsens. Rzecz tylko w tym, że pojęcie antysemityzmu jest wygodne i to dla obu stron – tej rzekomo „semickiej” i tej „antysemickiej”, a myli się oba z „ekskluzywizmem”, czyli przyznawaniem sobie rodzaju wyjątkowości. Pomaga to jednak skłaniać innych do wspomagania oraz utrzymywania mitu prawa do własności ziem zajmowanych przez Izrael a także tych planowanych do zajęcia w przyszłości na podstawie argumentów wysnuwanych z historii. Istotą sprawy jest to, że wedle przekonania o wybraństwie cała Ziemia jest darem Jahwe dla jednego tylko narodu – narodu wybranego, a jeśli dzisiaj nie jest jeszcze faktycznie przezeń użytkowana, to tylko z powodu zbyt małej liczebności Żydów i tymczasowego braku możliwości zdobycia i utrzymania terenu. To ma się jednak zmienić w przyszłości. Tyle, że zawarta w tym zagadka rachunkowa nigdy nie została wyjaśniona. W jaki sposób kilkanaście milionów wybranych ludzi ma skutecznie zapanować nad kilkoma miliardami reszty?

Istota wybraństwa narodu żydowskiego w stosunku do wszystkich innych została klarownie sformułowana przez samego Konecznego. „Naród wybrany przeznaczony jest przez Jehowę do panowania nad całym światem, a otrzyma to bez wysiłków, gdy nadejdzie pora przeznaczenia. Bóg ześle mesjasza, który wyposażony przez Niego w moc cudowną, sam zrobi wszystko, co trzeba; każdego Żyda zamieni w bogacza dysponującego wszystkimi rozkoszami życia, a wszystkie narody ziemi będą Izraelowi usługiwać. Byle Żydzi spełniali przykazania Tory i Talmudu, nie potrzebują ni palcem ruszyć, a musi nadejść dzień,w którym świat stanie się ich podnóżkiem”. Trudno się dziwić, że wszyscy, którzy mają stać się tego podnóżka elementem nie są wcale tym zachwyceni, więc i antysemityzm pojawia się jako zjawisko naturalne. Ale jaka jest dzisiaj tego przyczyna oprócz intelektualnej inercji? Ani cecha w postaci semityzmu, ani jej przeciwieństwo – antysemityzm, nie mają wymiaru rasowego, istnieje bowiem powszechna zgoda, że pojęcie rasy w rzeczywistości nie ma elementarnej racji bytu z punktu widzenia logiki. Ludzie różnią się od siebie wieloma cechami, ale różnice sprowadzające się do rasy, to morzonka dziewiętnastowiecznych rasistów. Czymże więc w tej sytuacji może być antysemityzm, skoro odnosi się nie do rasy, ani do narodów posługujących się mową semickiego pochodzenia?

Dzisiaj są dwie przestrzenie w których dominuje żywa mowa z semickiej grupy językowej. To arabski, używany na ogromnym obszarze pomiędzy Atlantykiem a Zatoką Perską oraz mowa Amharów z afrykańskiej Erytrei i północno-wschodniego zakątku Etiopii. Historia bowiem zrobiła Żydom psikusa tym, że będąc obiegowym symbolem semityzmu sami już od dwóch tysięcy (!) lat nie używają mowy o semickiej konstrukcji lecz całkiem niesemickich języków gospodarzy.

Warto zwrócić uwagę na to, że samo określenie „antysemityzm” jest obciążone błędem logicznym i faktograficznym. Definicyjnie – jak można wyczytać w uniwersalnej Wikipedii antysemityzm to „postawa niechęci a nawet wrogości wobec Żydów i osób pochodzenia żydowskiego wynikająca z różnego rodzaju uprzedzeń; prześladowania i dyskryminacji Żydów jako grupy wyznaniowej, etnicznej lub rasowej oraz poglądy uzasadniające takie działania. Zwana także żydożerstwem jest przeciwieństwem filosemityzmu. Ekstremalny antysemityzm głosiła ideologia niemieckiego nazizmu, doprowadzając do próby wyniszczenia narodu żydowskiego w okupowanej Europie”. Błąd logiczny zawarty w encyklopedycznym stwierdzeniu, multiplikowany później w obiegowej propagandzie zaważył na całej debacie o istocie odmienności Żydów od innych nacji. Uznanie się za naród wybrany jest rzeczą, która się może zdarzyć tylko przy pewnym poziomie narodowościowej czy religijnej megalomanii, ale bezładne mieszanie pojęć prowadzi do błędnych wniosków. Autorzy encyklopedycznego hasła przyjmują bowiem, że to właśnie kwestia semickości decyduje o sympatii lub antypatii wobec Żydów. Nic bardziej błędnego, jeśli poważnie potraktujemy kategorie tych definicji, które prowadzą do pojawiania się przestrzeni dla kolejnych błędów i nieporozumień. Prawdziwym źródłem antysemityzmu jest manifestowane poczucie wyjątkowości polegające na wzajemnym wsparciu w przestrzeni nacjonalnej oraz uchylaniu się od wypełniania elementarnego warunku zakładającego równość wszystkich wobec sił uniwersalnego rynku. Judaizm akceptuje warunek równości wyłącznie w stosunku do pobratymców, powodując odwrócenie pojęcia niejako do góry nogami. Owa „równość”, tak jak inne pojęcia talmudyczne, oznacza w gruncie rzeczy szczególnej miary nierówność określaną jedynie mianem równości. W tym znaczeniu, antysemityzm jest zjawiskiem społecznie jak najbardziej normalnym, będąc reakcją na nierówność i konfliktowość rzekomej wolności rynkowej kamuflującą pod pozorem wolności głęboką nierówność szans. Antysemityzm nie jest więc zwykłym wybrykiem niechęci mającym źródło w uczuciu zazdrości, lecz czymś znacznie głębszym i posiadającym społeczne racje oraz własną logikę.

Ponowne otworzenie debaty na temat majątków pozostających bez właściciela z powodu tragizmu Holokaustu oznaczałoby powrót wszystkich dawnych demonów, które stały się jedną z przyczyn wybuchu II wojny światowej, największego konfliktu wszechczasów. Jeśli się wiec zdarzy, oznaczać będzie zachwianie bezpieczeństwa oraz jedności i trwałości samej Europy. Bycie filo- czy antysemitą nie ma w swej istocie związku z semickością pochodzenia, a tego prawdziwym źródłem jest  dążenie do uznania że ma on być uznany za etycznie słuszny odruch. To jeszcze jeden element kolorytu judaizmu. Rzecz zatem sprowadza się do niemożliwości akceptacji paradoksu, że oto krytyczne myślenie w ramach judaizmu nie jest zabronione, ale tylko pod warunkiem, że jest zgodne z jego własnymi interesami. Tyle, że ma to niewiele wspólnego z samą istotą sprawy a świat już przerabiał tego rodzaju podejście do faktów i zawsze kończyło się to źle. Prędzej czy później rzecz stanie się przedmiotem publicznej debaty. Okaże się wtedy, że poważnych argumentów na wybraństwo „narodu wybranego” nie ma i nigdy nie było. Czy to nie zaszkodzi reputacji izraelskiego państwa, stabilności regionu a może i przyszłości samej Europy?

By Rafal Krawczyk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Related Posts

No widgets found. Go to Widget page and add the widget in Offcanvas Sidebar Widget Area.