EZDRASZ, IZAJASZ I KLEJSTENES. CZYJA JEST KULTURA ZACHODU?

            Historia Zachodu, najpotężniejszej cywilizacji świata, zawiera w sobie zawiłości i zagadki związane z tym, że jej system społeczno-gospodarczy ma długą i zawiłą historię, która przeżywała skomplikowane zakręty. Jednym z nich jest fenomen antysemityzmu, zjawiska potępianego od niemal trzech tysięcy lat, lecz wciąż powracającego na pierwsze strony wydarzeń. Jest potępiany z braku głębszych racji poza emocjami, a historyczne remimniscencje to daleko za mało by budzić tak wielkie spory. Powraca jednak ustawicznie na polityczną arenę, tak, jakby codzienne orzekanie o jego niestosowności było koniecznością silniejszą aniżeli zwykłe ignorowanie zjawiska. Jakie wpływowe ośrodki zawracają sobie głowę niegdysiejszą eksterminacją Ormian, czy dzisiejszą niechęcią do Kurdów, która otacza ten naród? Tymczasem o antysemityzmie wciąż głośno i nie ustaje zagrzewanie do walki z tym zjawiskiem znanym światu – niebagatela! – od trzech tysięcy lat. Jakie jest źródło jego trwałości i zarazem bezpłodności? A może miast z nim wciąż walczyć warto jest zrozumieć problem? Zaproponujemy więc, w miejsce kolejnego potępienia, próbę wyjaśnienia samego mechanizmu fenomenu.

            Wedle utrwalonego, lecz z gruntu błędnego poglądu, większość dzisiejszego świata, to rezultat splotu trzech przestrzeni cywilizacyjnych. W historycznej kolejności – to judaizm, chrześcijaństwo oraz islam. Określane są czasem jako rodzaj rodziny, której części różnią się tylko szczegółami. Jan Paweł II nazywał nawet judaizm „starszym bratem” chrześcijaństwa. Tyle, że tak naprawdę i zgodnie z merytoryczną treścią tych wielkich tworów, prawdziwie sobie bliskie są tylko dwa z nich – judaizm oraz islam będące produktem tej samej bliskowschodniej przestrzeni mentalnej. Zauważmy przy tym, że islam właściwie nigdy nie krzewił antysemityzmu, a przeciwnie, przyjmował wszystkie wypędzone z Europy ofiary hiszpańskiej rekonkwisty, a dzisiejsze jego napięcia z Izraelem wynikają raczej z agresywnej potęgi tego państwa, aniżeli z uprzedzeń rasowych czy innych. Zresztą, Arabowie i Żydzi, to ludy sobie pokrewne. Obydwa mają semickie korzenie, co ma prawo skutkować podobieństwem myślenia.

Pomimo prób Kościoła zbliżenia się do judaizmu, rzecz się jakoś nie udaje, a jeśli mówić o zjawisku antysemityzmu mającego swe początki w rzymskiej starożytności, to nie ma wątpliwości, że był on i wciąż jest trwałą cechą historii cywilizacji zachodniej, nie zaś innych. Odmienność świata chrześcijan nie jest w tym względzie przypadkowa, ponieważ wbrew obiegowemu mniemaniu ma on znacznie więcej cech pogańskiego grecko-rzymskiego świata śródziemnomorskiego, aniżeli bliskowschodniej tradycji wiary w nieodgadnionego Boga. W ramach chrześcijaństwa, ta ostatnia została tak odmieniona, że grecko-rzymskie poczucie świeckości społecznego współżycia stało się silniejsze od jego innych cech.  Judaizm oraz islam, to przy tym – inaczej niż ma się rzecz z Zachodem – kultury, w których przestrzeni sama jednostka ludzka znaczy niewiele, liczy się za to wola wielkiej, bezpostaciowej Osoby rządzącej światem wedle własnych zasad dla ludzi nieodgadnionych, który nie traktuje ich jako osobowe podmioty i do tego partnerskie. W zachodniej tradycji śródziemnomorskiej jest na odwrót. Bóg nie tylko rozumuje tam na podobieństwo ludzi, ale ma – co niedopuszczalne w pozostałych – ludzkie oblicze. Inaczej niż w judaizmie oraz islamie można swobodnie utrwalać jego wizerunek, ma potomstwo w postaci Syna Bożego, ale także i człowieczych bliskich – jego matkę Marię z mężem Józefem. Nie sposób jest nie dostrzec tak wielkich różnic graniczących w porównaniu z islamem i judaizmem z logiczną odwrotnością. O ile Bóg chrześcijańskiego Rzymu jest ludzki, wielkoduszny i miłosierny, o tyle ten bliskowschodni takim nie jest, czego zresztą nie ukrywa. Jego swoista – w porównaniu z Bogiem chrześcijan – małostkowość mieści się w ramach będących obszarem, którym rządzą dogmaty czysto bliskowschodniego pochodzenia, dalekie od tych, które za ważne uznawał dawny świat śródziemnomorski. Na tym opiera się też dramatyczna odmienność modlitewnej komunikacji. Chrześcijanin rozmawia z Bogiem sam, jako osobowa i upodmiotowiona jednostka. Muzułmańskie modły są jednakowe w treści i wykonuje się je wspólnie i wręcz gromadnie. Wyznawcy judaizmu czynią to inaczej, ale w swej treści podobnie, chociaż różnią się samą formą modlitwy od muzułmanów. Ich Bóg jest równie od nich daleki jak Allach od muzułmanów, a istota wiary objawia się nie – jak u chrześcijan – przez osobowy kontakt ze Stwórcą, lecz jej manifestowanie monotonią skomplikowanych czynności. Pobożny muzułmanin jest zobowiązany do przestrzegania jednakowych obowiązków zamkniętych w zestawach licznych nakazów oraz zakazów. Judaizm nie posiada zorganizowanego Kościoła, nie istnieje tam najwyższa religijna władza, ani duchowieństwo w chrześcijańskim znaczeniu słowa. Rabini nie są kapłanami, lecz duchowymi przewodnikami uznawanymi za autorytet ze względu na ich znajomość świętych tekstów, ale ich pozycja nie zależy od miejsca w kapłańskiej hierarchii, lecz od osobistej mądrości i zakresu wiedzy. Chrześcijaństwo natomiast, to indywidualny kontakt człowieka z Bogiem, a judaizm – to coś innego, to styl życia, kierujący się surowymi regułami, których istotą jest Prawo wynikające z zasad opisanych w świętych tekstach, nie zaś świeckie zasady poprawnego postępowania w ich europejskim rozumieniu. Dla pobożnego Żyda poszanowanie tego Prawa, to absolutne centrum praktyki religijnej. Dla chrześcijanina, prawo i religia to sfery bez żadnego bezpośredniego związku. Dokładne przestrzeganie przez pobożnych wyznawców judaizmu biblijnych zasad opiera się na dogłębnym badaniu tekstów, chrześcijanin jest tylko ich biernym odbiorcą. W konsekwencji „bezosobowości” bliskowschodniego Boga, wszelkie jego przedstawienia w formie obrazu lub posągu są surowo zakazane i stanowią grzech wykluczający ze wspólnoty. Imienia Boga nie można nawet wymówić, ponieważ jest On ze swej natury niedostępny i niepoznawalny. Jedyną wskazówkę stanowi hebrajski odpowiednik czterech liter; J H W H, które są tajemnym znakiem na powierzonych Mojżeszowi tablicach z religijnym Prawem. A innego, świeckiego, po prostu nie ma.

            Powtórzmy więc: chrześcijanin modli się indywidualnie i każda taka modlitwa ma charakter jedyny w swoim rodzaju. Muzułmanin modli się o z góry określonych porach, czyni to w meczecie razem i jednakowo z innymi wiernymi. Dla pobożnego Żyda istotna jest nawet nie sama modlitwa, lecz zgłębianie świętych tekstów oraz codzienne wykonywanie przepisanych obowiązków w postaci 613 (!) micwoth – przykazań, które dotyczą wszelkich okoliczności toczącego się życia, szczególnie zwyczajów religijnych związanych z pożywieniem. Micwą jest również sprawiedliwość społeczna rozumiana jako nie korzystanie z przywilejów w stosunku do współwyznawców. Tyle, że taka zasada nie jest praktykowana wobec nie-Żydów, co odnotowała nawet Ewangelia w postaci zainteresowania się przez Jezusa losem rannego Samarytanina. Tak więc, to że Bóg jest w bliskowschodniej tradycji obecny w każdej chwili życia, od narodzin do śmierci, oznacza też, że najważniejsze wcale nie jest modlitewne uniesienie, lecz formalne i dokładne przestrzeganie religijnych zasad. Jak podkreśla znawca problemu Leo Trepp, zgodnie z judaistyczną tradycją, „spośród sześciuset trzynastu ‘micwot’ nałożonych na Żyda trzysta sześćdziesiąt pięć stanowią zakazy, a dwieście czterdzieści osiem nakazy wzywające do działania. Liczba zakazów odpowiada liczbie dni roku ‘powszechnego’, co oznacza że codzienne poczynania należy dzięki samodyscyplinie włączyć w zakres władzy bożej. Liczba nakazów odpowiada z kolei liczbie części ludzkiego ciała, z których każda powinna być gotowa, aby przyspieszyć nastanie Jego królestwa”. Wedle tych czterech nierozerwalnie związanych ze sobą sił – Jahwe, Tora, kraj/ziemia i micwot – to w życiu wiernego nieustanna walka o jego przychylność lub też – jeśli to niemożliwe lub ograniczone – „nieustanne znoszenie cierpienia jako sługi Bożego”. Trudno o bardziej niezrozumialy dla chrześcijanina i nieatrakcyjny sposób oddawania czci Bogu. Ten ostatni przeznacza Bogu niedziele, a nie wszystkie dni w roku i godziny bez żadnego wyjątku. Trudno się w tej sytuacji dziwić, że ponad pięć milionów amerykańskich Żydów wybrało – jakkolwiek to by dziwacznie nie zabrzmiało – rodzaj „świeckiej religijności” zorganizowanej na sposób chrześcijan. Uznają się za Żydów, ale odrzucają wiarę w Jahwe, wielu nawet święci niedziele jak inni Amerykanie, nie zaś piątkowo-sobotni sabat. Jak ich w tej sytuacji odróżnić od reszty mieszkańców, skoro sami wciąż jednak uważają się za Żydów? Jak odróżnić od innych naród, który nie różni się językiem ani innymi cechami, lecz z całą pewnością uznaje swoją inność i wciąż ma się za Naród Wybrany.

            Rysunek podkreśla wzajemny wpływ trzech wielkich religii monoteistycznych, ale kładzie nacisk na różny jego zakres w zależności od tego o jakie relacje idzie. Ewolucja chrześcijaństwa da się uformować w pewne wyraźne prawidła. Ewolucja judaizmu ma tylko jeden kierunek w postaci dążenia do zasad nakazywanych przez Jahwe. Istotą ewolucji islamu jest z kolei to, że zmiany przebiegają tam z wielkim trudem i można go określić nawet mianem „systemu stagnacyjnego”, skoro ostatnie ustalenia doktrynalne miały miejsce w XIV wieku, czyli przed ponad sześciuset laty. Allach jest przy tym kimś zupełnie odmiennym od Boga chrześcijańskiego. Ten ostatni – jak zapewniał św. Tomasz z Akwinu – zupełnie „nie miesza się w naturalny porządek tam, gdzie wystarczą drugorzędne przyczyny do wywołania zamierzonego efektu”. Tymczasem Alach i Jahwe mają prawo mieszać się do wszystkiego.

            Inaczej niż ma to miejsce w przypadku chrześcijaństwa, wspólnota islamu i judaizmu nie jest podważana. Sam Mahomet sądził z początku, że jest prorokiem żydowskim i nakazywał wiernym obracanie w czasie modlitwy twarzy w kierunku Jerozolimy. Kierunek mekkański, to dopiero rezultat zrozumienia, że islam i judaizm nie są jednak tożsame. Podobieństwa są ogromne, ale głębokie odmienności też mają miejsce. Judaizm jest eksluzywny, podczas gdy islam cechuje się powszechnością i otwartością na nowych wyznawców. Muzułmaninem zostaje się w chwili głośnego wypowiedzenia wyznania wiary. Pełnoprawnym Żydem nie można się stać w ciągu pierwszego pokolenia. Ten aspekt wyjaśnia sprawę różnicy liczebności wiernych obu religii. Islam, chociaż pojawił się jako chronologicznie ostatnie wielkie wyznanie, posiada dzisiaj nieporównanie więcej wyznawców niż judaizm. Tych ostatnich jest na świecie zaledwie kilkanaście milionów, tych pierwszych – aż półtora miliarda. Ekskluzywność judaizmu stała się też jego przekleństwem. Społeczny mechanizm zjawiska wiąże się z tym, że współgra ona z inną jego cechą sprowadzającą się do obowiązku stawiania własnych współwyznawców wyżej aniżeli ludzi innych kręgów kulturowych. Prowadzi to do powtarzających się w koło wydarzeń, z których najtragiczniejszym rezultatem był Holokaust. Cechy, o których mówimy mają obiektywnie rzecz biorąc pozytywny charakter, złączone jednak w całość prowadzą do wyobcowania z otoczenia oraz stają się najważniejszą przyczyną niemożności trwałego funkcjonowania pośród obcych, co wydawałoby się oczywiste w obliczu życia w rozproszeniu. Mając takie cechy, wyznawcy judaizmu byli w historii regionu – z jednej strony – siłą pożądaną ze względu na ich wykształcenie i umiejętności zawodowe, z drugiej jednak znienawidzoną z tej przyczyny, że przynosiło to im trwałe korzyści finansowe regularnie przekształcając w bogate elity. Żadne społeczeństwo nie toleruje sukcesów obcych, jeśli dla niego samego są niedostępne. Jak to wszystko pogodzić z popularnym przekonaniem o tym, że judaizm, to tylko „starszy brat” chrześcijaństwa i nic więcej? Potwierdzać by to mogła wysoka pozycja gospodarcza i polityczna wyznawców judaizmu w społeczeństwach Zachodu, ale za to niska w świecie islamu.

            Nie ulega wątpliwości, że judaizm posiada cechy, których nigdy – w przeciwieństwie do świata islamu – nie akceptowała kultura zachodnia. Wyznaniowe szkoły mogą się różnić w szczegółach, ale cywilizacyjna istota pozostaje niezmienna i wbrew pozorom wcale nie sprowadza się do religijności. Nowe zjawisko w postaci „Żydów niereligijnych” nie da się wyjaśnić w biblijnych kategoriach, lecz w wymuszonej sytuacją społecznej ewolucji. Ponad dziewięćdziesiąt procent amerykańskich Żydów uważa się za ludzi świeckich, a nie religijnych. Na czym więc polega ich „żydowskość”, skoro jest na tyle trwała, że można nie tylko policzyć dokładnie ich liczbę, ale również dostrzec cechy wyróżniające od innych społeczności? Społeczności, nie narodowości, ponieważ w rozumieniu definicyjnym nie są oni narodem nie posiadając wspólnego jezyka. No, to kim są?

            Przykładem towarzyszących judaizmowi problemów z tożsamością mogą być dwie starożytne szkoły wywodzące się jeszcze z czasów powrotu wygnańców z babilońskiej niewoli do rodzimej Judei i wskazujące na istnienie wielkiej przestrzeni dla odmienności tak znacznych, że utrudniających samą definicję zjawiska. W historycznym dziele wspomniany Leo Trepp podkreśla, że już w czasach starożytnych różnice rozumienia tego czym jest judaizm były znaczne. Zwolennikiem jednej skrajności był Ezdrasz, drugiej – Izajasz. Kiedy ten pierwszy powrócił z Persji do Judei wraz z dawnymi wygnańcami, spostrzegł, że wielu z tych, których pozostawiono na dawnych terenach związało się z kobietami innych wyznań. Ezdrasz był w tym względzie bezwzględny i skierował do nich nieludzkie żądanie „by rozstali się z kobietami pochodzenia nieżydowskiego. Ezdrasz i Nehemiasz byli przekonani, że jedynie rodzina przez pokolenia wychowywana na Torze i przykazaniach może zagwarantować dalsze istnienie narodu”. Los odprawionych kobiet i osieroconych dzieci był mu zupełnie obojętny, tak jak obojętny był mu los całej reszty świata. To jednostronne okrucieństwo w stosunku do inności stanie się nie tylko cechą ortodoksyjnego judaizmu, ale też i jego przekleństwem ograniczającym przyrost liczby wyznawców. To odwrotność w relacji do późniejszego chrześcijaństwa, dla którego bliźnim jest każdy inny człowiek niezależnie od jego rasy i religijnego wyznania. Pojęcie bliźniego w tradycji żydowskiej odnosiło się jednak tylko do współwyznawcy, a nie po prostu do innego człowieka. Ten mógł nie być traktowany jak równy partner jeśli nie podzielał wspólnych wartości „W duchu reform Ezdrasza odrzucano kandydatów pragnących przyjąć religię mojżeszową, natomiast w duchu Deutero-Izajasza otwierano przed nimi serca”. Jak podkreślał ten ostatni (Iz 56, 3-7) „całopalenia oraz ofiary będą przyjęte na moim ołtarzu, bo dom mój będzie nazwany domem modlitwy dla wszystkich narodów”. Dzisiaj jednak, żadna z odmian judaizmu nie podtrzymuje idei Izajasza i nie jest tak otwarta na obcych, jednak dawne wielkie skrzydła pozostały, chociaż ich rozpiętość uległa zmniejszeniu. Pojawił się przy tym „judaizm ateistyczny”, co jest sprzecznością samą w sobie, skoro istotą religii zawsze była siła niepojętego Boga. Judaizm ortodoksyjny jest nastawiony wrogo do każdej obcości, natomiast ten liberalny i „ateistyczny” (głównie amerykański) jest gotów odmienności tolerować, ale też z trudem dopuszcza fuzję elementu żydowskiego z jego otoczeniem. Obydwa posiadają tak silne tradycyjne cechy, że aż uniemożliwiające pełne dostosowanie się diaspory do sytuacji, w której przyszło jej funkcjonować. To, do dzisiaj jeden z elementów prowadzących do rozchwiania tak zwanej demokracji zachodniej. Jest ona bowiem – inaczej niż starożytna grecka demokratia – tworem znacznie bardziej pojemnym. Kiedyś, miała wymiar czysto polityczny. Dzisiaj, ogromna większość amerykańskich Żydów uważa się za niereligijnych. Co ich zatem łączy w całość, bo przecież nie język, który nigdy nie był elementem najważniejszym. Hebrajski przestał być żywą mową ponad dwa tysiące lat temu. Pierwsze greckie tłumaczenie Biblii miało służyć aleksandryjskim Żydom nie znającym już wymarłego hebrajskiego. Na czym więc polega odrębność tego ludu i czy nie da się dostrzec konieczności zanikania jego odrębności i wtapiania się w kulturowe otoczenie Zachodu? Przecież często spotykamy się z informacją o tym, że liberalny judaizm stał się trwałym jej elementem. Skąd w takim razie bierze się problem pojawiających się fal antysemityzmu i reakcji w postaci wyjazdów do Izraela?

Częścią tożsamości judaizmu jest jego opór wobec każdej odmienności, a szczególnie wobec grecko-rzymskiej cywilizacji ludzi opartej na aprobacie prymatu intelektu. Inaczej mówiąc, judaizm w głębi swej filozofii jest odwrotnością świeckości intelektualnej tradycji Zachodu. Jak więc rozumieć jego przekonanie o pełnym wobec niego partnerstwie oraz o kulturowej wyższości wynikającej z historii. To jedno z większych nieporozumień. Tej argumentacji ulega czasem również i Zachód, a nawet samo papiestwo, czyli centrum jego religijnej odmieności wobec dawnych bliskowschodnich korzeni. Biblijny judaizm ma zawiązek z kulturą Zachodu, ale jest to związek oczywisty tylko w przestrzeni pojmowania Boga, ale zupełnie odmienny w sferze pojmowania istoty człowieczeństwa. W tradycji zachodniej, to dwie odrębne przestrzenie, we wschodniej – to jedność i rzecz może jedynie zakończyć się wchłonięciem jednego przez drugi. To znaczy którego przez który?

            Kiedy wszyscy mówią tak samo, to wcale nie znaczy, że mówią to samo. Jeśli ograniczyć się do prostego tłumaczenia pochodzącego z greki słowa „demokracja” i rozumieć rzecz  jako „władza ludu”, to niemal wszystkie kraje świata na swój sposób mają się za takie w uznaiu, że są rządzone przez lud lub w jego inieniu. Oto mapka krajów świata w odpowiedzi na pytanie „czy żyjesz w świecie demokracji?”.Zdecydowana większość krajów (na mapce kolor zielony) określa siebie jako demokracje w tym znaczeniu, że rządzi tam rzekomo lud, albo też jego elity mają na względzie ludu interes. To zbyt szeroka definicja by uznać, że spełniają demokratyczne kryteria w swej treści. Jako niedemokratyczne (kolor czerwony) otwarcie określają się w tym „konkursie” jedynie nieliczne – Arabia Saudyjska, Brunei, Fidżi, Oman, Watykan i Zjednoczone Emiraty Arabskie. Reszta, to rzekome demokracje, tyle, że jedynie we własnym rozumieniu słowa. Jak w tej sytuacji oddzielić demokracje prawdziwe od udawanych? Warto rzecz poddać analizie, ponieważ znacznie więcej zjawisk kulturowych jest poddawanych podobnej operacji i „ręcznemu sterowaniu” pojęciem. Spotykamy się z tym zjawiskiem również i w ramach „matki” systemów demokratycznych, czyli cywilizacji zachodniej.

Oto inny przykład semantycznego nieporozumienia w omawianej przestrzeni. Jak czytamy w omówieniach judaizmu i hebrajskiej Biblii, jego celem są rządy prawa i sprawiedliwości, które powstaną pod panowaniem Mesjasza, wybranego przez Boga i pochodzącego od króla Dawida. Ludzkość będzie żyła w dostatku, a naród żydowski zobaczy koniec swojego wygnania i powróci do Ziemi Świętej, zaś cały świat uzna wzorową żydowską niezależność. Owa mesjanistyczna era będzie erą pojednania pomiędzy narodami, a Jerozolima stanie się duchowym centrum ludzkości. Wzajemne oddziaływanie Boga i ludzkiej historii relacjonuje Stary Testament, księga napisana przez ludzi z bardzo różnych epok, lecz inspirowana przez judaistyczne postrzeganie Boga. Pejzaż współczesnego judaizmu został ukształtowany przez kolejno nakładające się na siebie i wzajemnie uzupełniające się warstwy tego, co stanowi nieskończenie skomplikowany świat żydowskiej myśli. Liczebnie największe ośrodki judaizmu znajdują się w Izraelu i Stanach Zjednoczonych. One też wywierają największy wpływ na wyznawców rozproszonych po świecie.

Judaizm ortodoksyjny jest w mniejszości i nawiązuje do dawnej tradycji talmudycznej domagając się dosłownego przestrzegania zawartych w niej przepisów. Pielęgnuje tradycyjne formy obrzędowe i zwyczaje ze wschodniej Europy, np. dawne stroje, zapuszczanie bród i pejsów, „jeszyboty”, czyli kolegia talmudyczne, bóżnice, „dwory” chasydzkich cadyków. Judaizm konserwatywny przyjmuje te same zasady doktrynalne, ale odrzuca praktyki przychodzące z zewnątrz. Głosi konieczność zachowania tradycyjnego sposobu życia i wyraźnej odrębności narodowej, wspiera też ideę wskrzeszenia hebrajskiego jako wspólnego języka. Głosi też konieczność obrony państwa żydowskiego.

     Głęboko odmienne stanowisko zajmuje judaizm reformowany, zrodzony w XIX-wiecznych Niemczech, dzisiaj rozpowszechniony głównie w Ameryce. Kierunek ten uważa judaizm za religię jak inne, a nie narzucony przez Jahwe sposób życia. W tym sensie jest mocno zeuropeizowany i nie utożsamia się z istnieniem odrębnego narodu. Twierdzi, że zasady zawarte w Biblii i Talmudzie nie mają większego znaczenia, odrzucając wiarę w przyjście Mesjasza. Tyle, że w ramach kultu wprowadził szereg innowacji. Niektóre gminy zamieniły dzień świętowania z soboty na niedzielę, wprowadzono modlitwę kobiet wspólnie z mężczyznami, którzy nie muszą już używać obowiązującego dotąd nakrycia głowy. Do synagogi, uważanej już tylko za zawykłą świątynię, wprowadza się nawet chóry i organy.

Jest jeszcze jeden liczny w USA odłam najbardziej „nowoczesnego judaizmu. Jednak właściwie nie ma on wiele wspólnego z religią, gdyż jego liczni zwolennicy uważają ją jedynie za zbiór narodowych tradycji, twierdząc, że spełniają one rolę przez to, że dopomagają w zachowaniu odrębności żydowskiej swiadomości w sytuacji rozproszenia. Jest to właściwie prąd intelektualny, który nie ma wiele wspólnego z religią jako taką. Zachowując judaizm jako tradycję narodową nie uznaje więc jego treści ani też nakazów religijnych tworząc w praktyce bezreligijną wspólnotę. Zwolennicy tego odłamu nie budują też zorganizowanych gmin wyznaniowych.

         Na czym więc polega problem z jakim boryka się judaizm, który jest wciąż przyczyną wciąż powtarzającego się konfliktu z resztą świata? Konfliktu nie zamierzonego i niechcianego, ale trwale wmontowanego w mechanizmy nie pozwalające na przenikanie i fuzję z innymi wielkimi wyznaniami. Zauważył to kiedyś Moses Mendelsohn (1729-1786), gdy usiłował rozważyć możliwość jakiegoś rodzaju fuzji między judaizmem a chrześcijaństwem. Z jednej strony starał się ustalić wspólne punkty, z drugiej jednak autorytatywnie twierdził, że „dogmaty chrześcijaństwa przeczą Pismu Świętemu oraz rozumowi (…) a Żydzi dzięki moralnym normom życia stanowią wzór dla ludzkości i już przez samo swoje istnienie są świadkami Boga”. Dominowało w tym przekonanie o wyższości judaizmu nad innymi religiami, tyle, że Żydzi są zmuszeni do życia „w społeczeństwie i kulturze swojego otoczenia, przyczyniając się do jego rozwoju jako równoprawni obywatele”. W takim kierunku poszła też ewolucja judaistycznej społeczności Zachodu.

Rzecz w tym, że geniusz Mendelssohna nie spostrzegł długookresowej sprzeczności myśli z samą istotą ewolucji cywilizacyjnej, która rozwija się w kierunku nadawanym przez większość, a nie przez tych, których siłą jest przekonanie, że mają rację i że tylko oni dostrzegają prawdziwy obraz świata. Przy konieczności utrzymania wyraźnej odmienności w stosunku do większości, taki pogląd rodzi wciąż powracające konflikty owocujące przy okazji nawrotami antysemityzmu.

Współczesną odmienność społeczności żydowskich od otaczającej je reszty można sprowadzić do kilku i to wcale nie religijnych, czy też czysto filozoficznych czynników:

(i) Przez wzgląd na obowiązek samodzielnego analizowania świętych dokumentów, od najdawniejszych czasów cechą społeczności żydowskich była niejako im przyrodzona umiejętność czytania i pisania. W obliczu powszechności analfabetyzmu prowadziło to do tego, że w oczach władców opierających swoją władzę na eksploatacji najliczniejszych, ale też i nieedukowanych warstw społecznych, stawały się one cennym źródłem pomocy w rządzeniu. Jako znacznie lepiej edukowani, lecz głęboko odmienni, nie stawali się też źródłem skutecznej irredenty zagrażającej władzy politycznej. Dodatkowo, w każdej chwili można było zagrać na antysemickich nastrojach nie ponosząc kosztów. Hiszpańska reconquista dokonała się na koszt licznej społeczności żydowskiej mając za sobą powszechną aprobatę społeczną. Emigracja hiszpańskich Sefardyjczyków liczyła setki tysięcy ludzi z trudem znajdujących nową ojczyznę w islamsko-tureckiej części świata. Można też zjawisko powiększyć o miliony emigrantów z Rosji i Europy Wschodniej, którzy nowej ojczyzny szukali za oceanem.

(ii)  Osadnictwu w nowym kraju, zgodnie z żydowską tradycją kulturową, z reguły towarzyszy element będący tam swoistym dogmatem w postaci obowiązku pomocy ziomkom oraz widzenie ich jako byty lepsze i bliższe niż ludność miejscowa, znacznie liczniejsza, lecz innego pochodzenia etnicznego. Tym sposobem imigranci zmuszeni okolicznościami do opuszczenia kraju dotychczasowego osiedlenia, w ciągu kilku pokoleń eksploatacji swoich umiejętności oraz wzajemnej kooperacji stawali się częścią najzamożniejszych i najbardziej wpływowych elit. Te dwa elementy, dające sobie wzajemne wsparcie spowodowały, że bardzo wysoki procent wyższych urzędników amerykańskiej administracji państwowej oraz najzamożniejsi ludzie biznesu mają żydowskie korzenie. Powoduje to wrażenie swego rodzaju eksploatacji krajowych zasobów przez „obcych” imigrantów a nie przez ludność miejscową. Jest naturalne, że budzi to reakcję u innych obywateli, szczególnie w sytuacji, gdy ze względu na powszechność dostępu do edukacji, element ten jest coraz słabszy i nie stanowi tak istotnego wyróżnika jakim był przed dwoma tysiącami lat. Tyle, że jest też jedną z przyczyn, dla których załamuje się powszechne dotąd przekonanie o zasadzie gospodarczego prosperity w USA, które przestają być już dostępne dla wszystkich, pozostając w gestii niewielkiego odsetka najbogatszych. Budzi to dodatkowo negatywne emocje wyrażone nawet w ostatnich  prezydenckich wyborach.

Czy jest z tego jakieś wyjście prowadzące do łagodzenia sprzeczności? Wydaje się, że jest tylko jedno i polega na procesie świadomej asymilacji z nieżydowskimi mieszkańcami. Tak stało się w przypadku sefardyjskiej odmiany hiszpańskiego judaizmu, który w wyniku wygnania i rozproszenia niemal rozpłynął się w otoczeniu. Niemieckojęzycznych Żydów z grupy aszkenazyjskiej w początkach Średniowiecza było nie więcej niż trzy procent ogółu wiernych. Dzisiaj są siłą dominującą, a hiszpańscy wygnańcy rozpłynęli się niemal w całości i mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że miejscem formowania się przodków dzisiejszego Izraela było średniowieczne państwo Chazarów położone na euroazjatyckim pograniczu, a nie Palestyna. Resztki Sefardyjczyków nie liczą się tam nawet jako siła polityczna, zastąpione przez tych, których przyczyną pojawienia się na Blskim Wschodzie była imigracja z Rosji i Europy Wschodniej, a wcale nie ta, kojarzona z Biblią Starego Testamentu.

Rzecz w tym, że tego rodzaju asymilacja, podobnie jak w przypadku hiszpańskich Sefardyjczyków musi być trwała oraz ostateczna i polegać powinna na rzeczywistym, nie tylko deklaratywnym traktowaniu wszystkich jednakowo. To jednak dłuższy proces, więc jeszcze przez najbliższe pokolenia konflikt będzie wciąż istniał, oddziaływując negatywnie na otoczenie społeczne i polityczne. Będzie miał też wciąż wpływ na stosunki międzynarodowe.

By Rafal Krawczyk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Related Posts

No widgets found. Go to Widget page and add the widget in Offcanvas Sidebar Widget Area.