TRZECIA WOJNA ŚWIATOWA, CZY „NIEWIDOMY W JEROZOLIMIE”?

Wydarzenia biegną szybko i trudno za nimi nadążyć, jeszcze trudniej przewidzieć ich dalszy przebieg. W ostatnich tygodniach prezydent Rosji przybierał w stosunku do Polski marsową minę, a jego nawiązywanie do historii robiło coraz groźniejsze wrażenie. Wiele wskazywało na to, że kulminacja nowej, jeszcze bardziej nieprzychylnej Polsce postawy, nastąpi wraz z od dawna zapowiadanym przemówieniem w jerozolimskim Yad Vashem gdzie został zaproszony jako reprezentant kraju, który 75 lat temu wyzwalał hitlerowskie obozy zagłady. Europa wstrzymała oddech, a polski prezydent z obawy przed otwartym konfliktem zrezygnował nawet z wyjazdu na uroczystości rocznicowe. Stąd też tytuł tych uwag formułowanych tuż przed izraelskim spotkaniem na szczycie przywódców krajów, które przyczyniły się do wyzwolenia obozu konentracyjnego w Oświęcimiu. Przygotowując je antycypowałem – zgodnie z agresywnością Putina wobec Polski –  możliwość podjęcia przez niego nawet ryzyka konfliktu – przynajmniej dyplomatycznego – na większą skalę. Oto 23 stycznia w Yad Vashem miał wygłosić przemówienie. Wszystko wskazywało na to, że pójdzie na zderzenie z historią i będzie – jak czyni to od niedawna – przerzucać odpowiedzialność za zbrodniczy pakt Ribbentrop-Mołotow na Polskę jako zapiekłą w antysemityzmie i dążącą do wybuchu wojny. Ku zaskoczeniu obserwatorów w czasie czytanego z kartki wystąpienia, Polskę wymienił tylko raz i to w tajemniczo oględny sposób. Wedle jego wersji najwięcej wojennych ofiar ponieść mieli Rosjanie, Ukraińcy, Białorusini i dopiero na końcu znaleźli się  Polacy. Nie koncentrował się na kwestii Holokaustu i miejsca w tym samej Rosji. Nie odniósł się do hałaśliwie manifestowanego przez carską Rosję antysemityzmu, który po rosyjskiej rewolucji zamienił się na nienawiść do Polski i Polaków. Zrodzić się mogło domniemanie, że się zreflektował (przemówienie czytał z kartki), albo też ktoś go powstrzymał i ze względu na oczekiwane pogłębianie więzów Moskwy z Jerozolimą zmienił agresywne podejście do Holokaustu. Mogło się to również stać na żądanie strony izraelskiej, bo otwarty konflikt w rocznicowym dniu był tej ostatniej nie na rękę. Tak czy owak, zaznaczona w tytule możliwość ujawnienia groźby wybuchu III wojny światowej została chwilowo oddalona. Putin sprawiał przy tym wrażenie, że znalazł się w Izraelu nie jako przywódca wojowniczego mocarstwa, który w drodze do Berlina napotkał Oświęcim, lecz jako ktoś, kto sam nie za bardzo wie co tam robi.

Ulubionym słowem polityków obracanym na różne sposoby, to słowo „prawda”, za to specjalnością rosyjskiego spojrzenia na świat jest – jak to się potocznie określa – odwracanie „kota ogonem”. Rosyjska gazeta Prawda, z reguły głosząca notoryczną nieprawdę, ukazuje się w Rosji od 1917 roku. Stała się szczególnym symbolem rosyjskości albowiem od początku istnienia państwa – istotą sprawowania władzy w Rosji nie jest prawda, lecz właśnie kłamstwo, którego jedyną racją istnienia jest zgodność z aktualną linią polityczną Kremla i dowodzenie o ponadczasowej wielkości rosyjskiego państwa. Prezydent Rosji zdaje się wkraczać na tę ścieżkę całą osobowością i z merytoryczną bezczelnością.

Putinowska władza pragnie nie dopuścić do debaty nad rosyjskimi pogromami w ich własnej tradycji historycznej. Niechęć, skierowana w carskiej Rosji do Żydów owocowała przecież decyzją o ich skoncentrowaniu na terenach dawnej Rzeczypospolitej. Tylko tu mieli prawo do osiedlenia bez specjalnego pozwolenia. W Związku Sowieckim ta niechęć skierowała się ku Polakom, bo też większość rewolucyjnych prominentów miała żydowskie korzenie i trudno oczekiwać, by nienawistną propagandę kierowali przeciwko sobie samym. Sowieccy komuniści jednak bez skrupułów używali w stosunku do ludności polskiej mechanizmu hitlerowskiego Holokaustu (by wspomnieć choćby Katyń), tyle, że –  w odróżnieniu od Niemców – posiadali luksus wielkiej przestrzeni i bezkresu Syberii, więc Polaków nie trzeba było palić w krematoriach. Żywi czy martwi i tak ginęli bez śladu. Na terenach zajmowanych przez III Rzeszę bezwzględnie eksterminowani byli w pierwszej kolejności Żydzi, za to w bezkresach Rosji ginęli przede wszystkim Polacy. Dzisiaj, Putin najwyraźniej pragnie oczyścić Rosję z terrorystycznej tradycji i zmusić świat do milczenia o Katyniu uznając eksterminację kresowych Polaków za ich „wyzwolenie”. To, niestety, kanon rosyjskiej polityki aktualny do dzisiaj, oparty na przekonaniu, że prawda jest taka, jaką w polityce da się przeforsować, nie zaś taka, jakiej dowodzą fakty.

Wzorowe kształty rosyjski antysemityzm przybrał w carskiej Rosji. Paradoksem stało się tylko to, że w czasach sowieckich przy władzy długo utrzymywali się komuniści żydowskiego pochodzenia, więc tradycyjny antysemityzm musiał zmienić kierunek nienawiści i przekształcił się w antypolonizm. Jaki był związek pierwszego z drugim? Jaki ma to dzisiaj związek z polityką Rosji wobec Izraela, którego ideologia – z bardziej zrozumiałych przyczyn – też ma wymiar antypolski? Nie można przecież zaprzeczyć, że po II wojnie światowej ludność polska zajęła społeczną przestrzeń należącą przedtem do licznej warstwy żydowskiej żyjącej przy tym w przekonaniu, że – ze względu na liczbę, zamożność i wpływy – prędzej czy póżniej przekształcą region w „Judeo-Polonię” na wzór Judeo-Hiszpanii z czasów sprzed Reconquisty. Tak, czy owak, pozostała tęsknota za rolą jaką ludność żydowskiego pochodzenia odgrywała kiedyś w Europie, a w szczególności w Polsce. Wielu mieszkańców dzisiejszego Izraela ma wciąż mieszane uczucia i cierpi na tęsknotę za czasem bezpowrotnie utraconym ale głęboko tkwiącym w historycznej pamięci. Putin, antypolski, lecz pozbawiony tej tęsknoty, zapragnął zapewne wyeksploatować temat w trakcie swej izraelskiej wizyty. Szybko dano mu do zrozumienia, że postąpiłby jak przysłowiowy słoń w składzie porcelany. W zamian za eliminację z uczestnictwa prezydenta Polski wygłosił więc wzorcowo nijakie przemówienie. Wzbudził tym wiele pretensji ze strony samych Rosjan nie kryjących antypolskiego nastawienia.

Trudność debatowania nad problemami związanymi z losem europejskich Żydów ma dwie przyczyny. Po pierwsze, istnieje przeszkoda moralna, jako że nie sprzyja obiektywnym rozważaniom to, że w grę wchodzi bezprecedensowe ludobójstwo, które dotknęło ich naród z niemieckich rąk. Prowadzi to do niemożności wyjaśnienia głębszych źródeł antysemityzmu ani też zrozumienia głębszych przyczyn hitlerowskiego ludobójstwa. Trudno przyjąć – a starają się tak czynić niektórzy Niemcy – że był to tylko kaprys Hitlera. Decyzję o zagładzie poprzedzały jednak inne podobne pomysły, jak na przykład plan wywózki na Madagaskar, czy skoncentrowanie ich w łatwych do kontroli gettach. Drugą przeszkodą jest kwestia społeczno-polityczna. Ze względu na drastyczność wydarzenia, monopol na wyjaśnianie przyczyn niechęci z jaką Żydzi natrafiają w Europie mają tylko oni sami. Poglądy innych Europejczyków pozostają nieujawnione. Nie sprzyja to obiektywności spojrzenia ani też zrozumienia współczesnego echa antysemityzmu. Mam tu na myśli choćby głośne sarkanie jednego z moich żydowskich znajomych, że tego rodzaju niechęci są przecież niezrozumiałe, skoro – jak się wyraził – „należymy do tej samej cywilizacji”. Rzecz w tym, że nie tylko nie tworzymy kulturowej wspólnoty, ale oba sposoby oglądu świata – europejska i żydowska – są od samego początku diametralnie przeciwstawne, żeby nie powiedzieć – odwrotne. Cywilizacja żydowska – jak zauważył Koneczny – niezależnie od kraju zamieszkania i używanego języka jest aprioryczna: najpierw zbudowana zostaje „słuszna teza”, potem dopasowuje się do niej wyjaśnienie sposobu w jaki należy rozumieć jej miejsce w świecie. Tradycja łacińska jest odwrotna – aposterioryczna, a za fakt zostaje wydarzenie uznane dopiero wtedy, gdy wyjaśnione są jego pierwotne przyczyny a zbadane okoliczności potwierdzają istnienie. Ta głęboka odmienność widzenia biegu dziejów uniemożliwia poważną debatę, choćby w tak dramatycznej sprawie jaką był Holokaust, bo ze względu na delikatność sprawy nikt poważny nie ośmiela się zastanawiać nad jego społecznymi i kulturowymi przyczynami. Wydarzenie jest uznane za zło tak oczywiste, że nie wymaga wyjaśnień, Doszukiwanie się jego przyczyn jest uważane za zbędne i samo w sobie pachnie antysemityzmem. Żydzi nie są w tym odosobnieni, bo z podobnym problemem spotkali się przed stu laty Ormianie, poddani – choć w innych okolicznościach – nie mniej brutalnej eksterminacji na Bliskim Wschodzie.

Mija właśnie 80-ta rocznica rozpoczęcia przez hitlerowskie Niemcy planowej i skoordynowanej na skalę europejską eksterminacji narodu żydowskiego. Krzywda i głębia dramatu jest poza dyskusją, ale jest także przedmiotem politycznej gry, która ma ukryć prawdziwe przyczyny nie tylko żydowskich, ale i polskich czy też rosyjskich frustracji. Nie bez przyczyny strony obawiają się dyskusji nad mechanizmem pojawienia się w Pierwszej Rzeczypospolitej licznej i wpływowej mniejszości religijnej w świadomości tego, że już wtedy sytuacja była dziwaczna i skrywała źródła późniejszego dramatu.  Ta mniejszość posiadała przecież głęboko odmienne priorytety i całkiem odmienny od reszty mieszkańców Europy ogląd świata. Warto pamiętać, że przez setki lat wspólnej egzystencji większość goszczonego ludu żydowskiego nie zdobyła się na znajomość polszczyzny. Polacy z kolei, starają się ukryć poczucie winy w obliczu tego, że – aczkolwiek ludność żydowska była w Rzeczypospolitej potrzebna jako ważny element gospodarki kraju – to jednocześnie otaczana zazdrością i niekłamaną niechęcią, która na koniec przekształciła się w trwały i do pewnego stopnia strukturalny antysemityzm. Antysemityzm, który jednak nigdy – nawet w czasie niemieckiej okupacji – nie przekroczył granicy dążenia do eksterminacji całego narodu. Kibicowanie pomysłowi jego wysyłki na Madagskar, to jednak zupełnie inna kategoria czynów aniżeli kierowanie taborów z ludźmi do krematoriów Oświęcimia. W razultacie, obie społeczności – polska i żydowska – przez stulecia żyły obok siebie, lecz mentalnie znajdowały się na przeciwnych biegunach.

Problem z własną historią mają też i sami Żydzi. Od 1947 roku, po raz pierwszy od dwóch tysięcy lat, posiadają własne państwo. Mało kto wie, że jego istnienie, to efekt bardzo swobodnej interpretacji historii i głębokiego mijania się z historyczną prawdą. Cywilizacje bliskowschodnie – a taką jest  judaizm – mają wrodzoną tendencję do opisywania historii pod kątem z góry przyjętych założeń, czemu uczeni nadali wspomniane miano aprioryzmu. Państwowość oparta na dogmatach judaizmu i jej świątynnym centrum pojawiła się w Judei, czyli w mniejszym z państw regionu, istniejącym krótko, bo zaledwie dwa pokolenia. Przywódcy tworzący sąsiedni Izrael – twór dwukrotnie większy i pięciokrotnie trwalszy – nie czuli się związani z żydowskością sąsiadów skoro pragnęli u siebie te tradycje wytępić i uznać judaizm za twór obcy. Jerozolima była stolicą Judei, nie zaś królestwa Izraela, którego politycznym centrum była Samaria z jej świętymi lecz pogańskimi miastami Dan i Betel. Nieżydowskie Królestwo Izraela istniało pięiokrotnie dłużej od Królestwa Judei i było od niego całkiem odmienne, bo wielbiące fenickiego bożka Baala, nie zaś żydowskiego Jehowę. W stosunku do sąsiedniej Judei było wrogie i wręcz antysemickie. Jego stolicę, Samarię, założył król Omri w IX wieku p.n.e., która przez następne 200 lat była centrum (dziesięcioplemiennego, nie jak żydowska Judea, dwuplemiennego) królestwa Izraela. Rozbudowana jako siedziba kultu Baala, stała się dla mieszkańców Jerozolimy znienawidzonym rywalem. Samaria została potępiona przez proroków Starego Testamentu jako miejsce zepsucia i bałwochwalstwa. Jej król Jeroboam wprowadził kult fenickich bogów nakazując wykonanie dwóch słynnych cielców ze złota, które ustawił właśnie w Dan i Betel, a więc w miastach w których znajdowały się najważniejsze izraelskie sanktuaria. Jego poddani mogli już bez trudu omijać wrogą im Jerozolimę.

Przestrzeń polityki jest wypełniana przez ludzi, którym uwielbienie dla samych siebie przesłania resztę świata. Nieświadomym w tej kwestii był na przykład ostatni rosyjski car Mikołaj II, któremu nie przyszło do głowy, że jego sposób władania krajem poprowadzi go na dno studni na odludziu, w której spocznie wraz z rodziną. Dzikim mordercą był Stalin, który pławił się w nieszczęściu i rozpaczy innych ale sam też wypławił się na śmierć na podłodze własnej sypialni. Rzęził tam bez niczyjej pomocy przez kilka dni i nocy. Na koniec, spoczął w mauzoleum na Placu Czerwonym, z którego go też wyniesiono. Putin pozoruje, że tego nie rozumie, bo i nie ma już nic innego do ugrania. Tyle, że tego nie pozorując nie mógłby być władcą wielikoj Rossiji. Rosjanie są od stuleci wychowywani w dziwacznej konstrukcji państwa, w którym zawsze najmniej miała do powiedzenia sama ludność. Rosjanie uznawali jako władców morderców i ślepych okrutników, lecz nie tolerowali braku sukcesów w gnębieniu innych. Putin także dostosowuje się tylko do społecznych oczekiwań. Warto wspomnieć cara Iwana IV obdarzonego przez Rosjan przez wzgląd na umysłowe pomieszanie dumnym przydomkiem ‘Groźny’. Jego „groźność” polegała bowiem na tym, że był nie tylko zboczonym sadystą, ale do tego zupełnie nieprzewidywalnym. Można przywołać też panowanie Katarzyny II nazwanej ‘Wielką’ z tej przyczyny, że z wybitnie twórczej Niemki przyszło jej stać się władczynią Rosji której tradycją  było niszczenie a nie budowanie. Słaby, bo „demokratyczny” Jelcyn skończył w niesławie rosyjskiej pogardy i niepamięci. Świetnie grającym nadętego wielkością Rosjanina jest za to Władimir Żyrinowski, ale ten przynajmniej wie, że to gra i nie tylko tego nie skrywa, ale czyni z tego niezły interes. Nie tylko nie kryje niemądrych myśli, lecz stara się je dobrze wyeksponować. Nie tak dawno oświadczył, że w wypadku konfliktu wojennego między Federacją Rosyjską i Zachodem o Ukrainę, Polska i kraje bałtyckie zostaną zmiecione z powierzchni ziemi”. W wywiadzie dla telewizji Rossija 24 wyraził przekonanie, że prezydent już podjął decyzję o rozpoczęciu III wojny światowej. Ta „będzie jednak stopniowo podawana do wiadomości, by oni się zastanowili, czy chcą znowu spalonej Europy”. Zdaniem Żyrinowskiego Europejczycy tego nie pragną, więc Rosja Putina być może się jeszcze zastanowi. Odkrywca! A co zostanie z krajów bałtyckich? „Nic nie zostanie. Stacjonują tam samoloty NATO. W Polsce jest system obrony przeciwrakietowej. Los krajów bałtyckich i Polski jest przesądzony. Zostaną zmiecione. Nic tam nie pozostanie!” „Przywódcy tych karzełkowatych państw – ciągnął poseł „imperialnej” Dumy – powinni się opamiętać, zastanowić, na co je narażają. Ameryce nic nie grozi, jest daleko. A kraje wschodnioeuropejskie same wystawiają się na pełne unicestwienie. I winne będą tylko one, bo nie możemy dopuścić do tego, aby z ich terytorium były wystrzeliwane rakiety i startowały samoloty w kierunku Rosji. A więc, trzecia wojna światowa wydarzyć się musi! Nikt tylko nie zadał mu pytania o co właściwie miałaby się toczyć, uznano je bowiem za bezprzedmiotowe. Wiadomo! Wojna to wojna – zabija się innych ludzi z powodu ich inności i zabiera ich majątek. Obie wielkie wojny XX wieku nie były jednak wywołane „sobie a muzom”, lecz miały bardzo klarowne cele, których dzisiejszym zamierzeniom Rosji najwyraźniej brakuje. Zarówno w pierwszej, jak i w drugiej wojnie światowej walka szła o zasoby. Zwycięstwo wydawało się je powiększać a z nim bogactwo i panowanie nad innymi. Obie jednak nie wypełniły zamierzeń ujawniając tylko inne wnioski, że oto wojna w dzisiejszym świecie ekonomicznego sensu już nie ma. Z pierwszej, Niemcy – jej niedoszli zwycięzcy – wyszli nie tylko terytorialnie uszczupleni, ale i obciążeni wielkimi kontrybucjami. Drugą, zakończyli jeszcze bardziej uszczczupleni i przez chwilę nawet przestali istnieć jako niepodległe państwo. Prawdziwie przegranymi okazali się za to swojemu Bogu ducha winni Żydzi.

Niemcy są dziś bardzo ostrożni w zwierzaniu się z mocarstwowych ambicji. Zresztą, co im to ma dać, skoro prawdziwa potęga – ekonomiczna i militarna a z nią – polityczna przenosi się do Azji – do Chin, Indii i Japonii? Znamienne przy tym, że Żyrinowski pragnie totalnej wojny tylko z Polską i krajami bałtyckim, a o zajmowaniu Pakistanu, Iranu, Indii czy Indochin nie mówi nic. O Chinach też milczy, zapewne ze strachu przed ich reakcją. A przecież Rosja ma nie tylko jedną, europejską granicę. Jest ich więcej, więc i możliwości podbojów jest teoretycznie wiele. Jaka zresztą ma być ta przyszła potęga Rosji, skoro ona sama nie mieści się już w czołówce najbardziej rozwiniętych państw świata?

Putin nie mówi też o tym, co Rosja ugra lub przegra wraz globalnym ociepleniem, które może przynieść katastrofę wielu krajom, nie bacząc na ich militarną, ekonomiczną i polityczną pozycję w świecie. A świat jest naprawdę zagrożony w swym dotychczasowym istnieniu, tyle, że źródłem tej sytuacji nie jest ani Putin, ani żaden inny polityk. Zagraża mu globalna katastrofa klimatyczna, dla której narodowość czy też imperialna potęga nie mają znaczenia. Żyrinowski jednak wie swoje: oto Putin rzekomo już podjął decyzję, że zaatakuje Polskę! Zatem, nie kryjąc uczucia frajdy rosyjski „geniusz” polityczny dowodzi, że w przypadku konfliktu wojennego między Federacją Rosyjską i Zachodem o Ukrainę, Polska i kraje bałtyckie zostaną zmiecione z powierzchni ziemi”.

Pojmowanie kultury ma w rosyjskiej tradycji jednostronny wymiar wojskowy oparty na uzurpowaniu sobie prawa do atakowania innych. W świadomości Rosjan cofnięcie się – nawet tylko taktyczne – jest równoznaczne z klęską. Starają się więc iść „wpieriod” i nigdy się nie cofać. Pomimo dwóch wojen światowych, kiedy to walczyli z Niemcami, dzisiaj, za najbliższych sobie Europejczyków wciąż mają Germanców. Ma to wielosetletnią tradycję, począwszy od śmierci Piotra I, od kiedy to rządziły w Rosji niemieckie dynastie rodem ze świeżo zdobytych Inflant. Niemiecki mieszkaniec Rygi i Rewla stał się dla Rosjanina symbolem europejskości. Petersburscy generałowie a i sama caryca Katarzyna byli w większości rodowitymi Niemcami. Z kolei Stalin, to Gruzin i dopiero Putin jest pierwszym od czasów Piotra I „imperatorem” o prawdziwie rodzimych korzeniach.

Stara sowiecka żołnierska piosenka też przywołuje jakiś rodzaj aktualności. Nie zmieniło się bowiem to, że jak wtedy, gdy wzorcem polityki Związku Sowieckiego był militaryzm, tak i teraz rosyjskim priorytetem wciąż jest żołnierka. Nieco już sztuczna i słabnąca, lecz nie potrafiąca wydostać się z tradycji w której Rosja wyrosła.

Ura, ura, ura, Czapajew gieroj,
za rodinu, za Stalinu (za Putinu?),
na boj, na boj, na boj,
k… mat’, my kulturnyj narod,
my Germancow nie boimsia,
my wsiegda idiom wpieriod

Swoistą symbolikę ma także to, że gdyby w buńczucznym tekście piosenki zastąpić Stalina Putinem, wcale nie zmieniłby się jej rytm… ale tylko rytm. Czy więc istotnie od czasów Josifa Wissarionowicza tak wiele się w Rosji zmieniło? Odpowiedź brzmi: I tak i nie! Putinowi daleko do okrucieństwa i bezwzględności Stalina, ale parcie ku potędze, nawet gasnącej i właściwie już bez żadnej poważnej przyczyny jest na stałe wrośnięte w poczucie rosyjskości. Kiedyś, ta imperialna bezczelność miała swój koloryt dopóki Rosja istotnie była imperium. Jej pozycja okazuje się jednak z perspektywy historii czymś krótkotrwałym, tyle, że męczące i groźne w skutkach incydenty wydają się trwać dłużej niż trwają naprawdę. Na trzy tysiące lat historii Europy rosyjskie dwa stulecia (od Piotra I do Stalina), to czas relatywnie krótki. Imperialnej Rosji nie było przed carem Piotrem i nie ma jej ani teraz, ani za Jelcyna, ani za Putina. Ten ostatni stara się czynić wrażenie, że jest inaczej, ale jego „zdobycze” w postaci Krymu i Donbasu są śmiesznie małe wobec dwukrotnie większej i wzbudzającej postrach Rosji z czasów carskich. Moskwa utraciła dawną Kongresówkę, Litwę. Łotwę, Estonię i Finlandię, Gruzję, Armenię i Azerbejdżan oraz Ukrainę, Mołdawię i Białoruś a także Mongolię i wszystkie dawne republiki sowieckie po tej i po tamtej stronie Uralu. Nawet, wydawałoby się, bezbronna i powalona na łopatki Białoruś wciąż nie daje się wchłonąć przez mocno już ociężałego  molocha. Warszawa też jest zaniepokojona antypolskimi groźbami Putina, warto zatem przypomnieć, że w słowach, jego poprzednicy – car Aleksander II czy też Stalin – byli w stosunku do Polski wstrzemięźliwi, co nie przeszkadzało im utopić we krwi powstania styczniowego i warszawskiego. Putin nie skrywa swej antypolskiej wściekłości, ale ma przeciwko sobie słabowitego Dudę albo Kaczyńskiego, którego – jako urodzonego prowincjusza – polityka zagraniczna nie interesuje wcale. Czasy się zmieniły i Polski utopić się we krwi już nie da. Może to doprowadzić do tego, że i zaniepokojeni polscy przywódcy zaczną mówić notoryczne głupstwa, czego nie da się przecież wykluczyć.

Pojawienie się przed z górą dwustu laty Rosji jako europejskiego mocarstwa było czymś stosunkowo późnym. Poważnie zaczęto się z nią w Europie liczyć dopiero wraz z nastaniem cara Piotra I. Dla Polski, rosyjskie nieszczęście zaczęło się z dynastią saską i bezradnością Stanisława Poniatowskiego wobec carycy Katarzyny blokującej wszelkie uzdrowicielskie reformy Rzeczypospolitej. Szczęśliwie, Rosja mocarstwem już nie jest i zapewne nim nie będzie, tyle, że w inną rolę wejść nie potrafi, w szczególności w rolę normalnego państwa eropejskiego. Musiałaby przyznać, że jest podobna do innych, ale Rosjanie tego by nie znieśli, tak bardzo są przekonani o wrodzonej im wyjątkowości i potędze. W ich mniemaniu, dowodem na to ma być siła Rosji i poczucie bezkarności. Szczęście, że ta cecha ma już tylko lokalny koloryt. Byłaby śmiesznością, gdyby nie to, że Polacy mają z tym złe skojarzenia, albowiem dla Polski każdorazowy wzrost znaczenia Rosji miał zawsze jak najgorsze konsekwencje. Z tej przyczyny Polska, to jedyny duży kraj Europy, który w pewnym momencie nie tylko stracił pozycję w regionie, ale nawet zniknął z mapy. Zmiany jakie potem zaszły głęboko zmieniły kształt kontynentu na całe stulecie, mając przy tym głęboki wpływ na wszystkie kraje regionu. Ostatnie putinowskie imperialne wygłupy nie wzbudzają więc śmiechu, ale przywodzą na myśl jak najgorsze skojarzenia. Traktowane są ze śmiertelną powagą o co Putinowi właśnie idzie. Uważa, że bez tego, jego europejska pozycja byłaby słabsza, a „strachy na Lachy” mają same zalety. Dlatego, jego nagła w tej sprawie łagodność wykazana w Izraelu może być poczytana za krok wstecz w realizacji imperialnych ambicji.

Warto zwrócić uwagę na to, że od trzystu lat losy Polski i Rosji splecione są ze sobą w bardzo szczególny sposób. Wraz z szybkim wyrastaniem Rosji na pierwszą europejską potęgę pogarszała się geopolityczna sytuacja Polski, a sama polskość znalazła się w stanie zmierzającym do upadłości. Jeszcze Adam Mickiewicz w pierwszej połowie XIX wieku mógł wołać: „Litwo, Ojczyzno moja!”, ale w półtora stulecia później takiej Litwy nie było już wcale a w jej miejscu widniała postsowiecka Białoruś pozbawiona własnej świadomości narodowej i poczuwająca się bardziej do związków z rosyjskością aniżeli z lokalnym echem polskości. Polacy z byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego stali się „zwykłymi” Polakami, etniczni Litwini zostali wchłonięci przez Sowiety a kresowiacy znad Wilii i Zbrucza przekształcili się w polskich Ślązaków, Mazurów i Pomorzan. Mickiewiczowscy Litwini pozostali tylko w literackiej pamięci, zaś Ukraińców uznano za Małorosjan i część wielkiego narodu rosyjskiego.

Rozpad Związku Sowieckiego w 1991 roku ponownie odmienił mapę wschodniej części Europy. Nie bez przyczyny rosyjski prezydent w ostatnich wystąpieniach poświęcał dużo uwag Polsce i polskiej polityce do II wojny światowej i robił to w agresywny sposób. 19 grudnia 2019 roku, podczas corocznej konferencji prasowej mówił o historii II wojny światowej w kontekście działań podejmowanych w Europie, m.in. o zajęciu przez wojska sowieckie Brześcia i Lwowa w 1939 roku oraz o pakcie Ribbentrop-Mołotow. Określił to mianem „wyzwolenia” a nie agresją i wspólnym z Hitlerem rozbiorem sąsiedniego państwa. Nie wiedzieć czemu uznał też, że ani Holokaustu ani „problemu żydowskiego” w historii Rosji właściwie nie było, a jej sojusz z Niemcami nie miał wiele wspólnego z budowaniem krematoriów. Fakty nie przeszkadzają mu też dowodzić o rosyjskiej niewinności w eksterminacji Polaków. Można to porównać z okrzykami pruskiego króla okładającego pięściami napotkanych przy drodze chłopów i wołającego ze złością: „Kochać Najjaśniejszego Pana! Kochać go!”

Przemawiając na rozszerzonym kolegium Ministerstwa Obrony Rosji Putin o Lipskim, polskim ambasadorze w Berlinie, powiedział krótko: „Swołocz, antysemicka świnia, nie można go inaczej nazwać!” Jak w tym kontekście określić zbrodnię Katynia i inne miejsca kaźni Polaków w Sowietach? Jak nazwać brutalne przesunięcie polskich granic państwowych o kilkaset kilometrów na zachód? Na spotkaniu z przywódcami państw WNP Putin zaprezentował kolejne „odkrycia” w postaci dokumentów rzekomo związanych z II wojną światową i przedwojennymi relacjami państw europejskich. W trakcie posiedzenia Ministerstwa Obrony Rosji dowodził o rzekomym wsparciu przez polskich polityków dla hitlerowskich planów przesiedlenia europejskich Żydów do Afryki. Podjął też na nowo wątek zapoczątkowany wcześniej na szczycie WNP w Petersburgu, na którym starał się obalić wnioski rezolucji Parlamentu Europejskiego z okazji okragłej rocznicy wybuchu II wojny światowej w której bez najmniejszych wątpliwości właśnie „totalitarne reżimy – nazizm i stalinizm” – obarczone zostały pełną odpowiedzialnością za rozpętanie największej z wojen.

Świat z ciekawością i niepokojem oczekiwał więc tego, co wydarzy się w Jerozolimie. Tymczasem, nie wydarzyło się nic istotnego! Czy znaczy to, że Putin wycofuje się z narastającej agresywności wobec Polski, czy też do niej powróci, czekając tylko na wygodniejszy moment? Czy niebawem znowu nie wyjdzie na powierzchnię rosyjska nienawiść do wszystkiego co polskie? Zapewne wyjdzie, nie spodziewajmy się zmiany…

By Rafal Krawczyk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Related Posts

No widgets found. Go to Widget page and add the widget in Offcanvas Sidebar Widget Area.