STREFA KORMLIENJA, CZYLI GDZIE JEST EUROPA, A GDZIE AZJA?

 

Przywodcy ligi regionalnej               W dawniejszych czasach istniało w Rosji słowo nieprzetłumaczalne na inne języki i trzeba było używać go w oryginale. To rezultat specjalnego znaczenia słowa „kormljenje”. Dosłownie oznacza tyle, co „karmienie”, na przykład – „karmienie piersią”. W dawnym znaczeniu było jednak używane na określenie bardzo szczególnego przywileju uzyskiwanego przez ludzi w służbie rosyjskiego cara. Sprawa jest na tyle szczególna, że kanadyjska strona internetowa utoronto.ca poświęciła jej wyjaśnieniu dłuższy akapit: „Kormljenje, dosłownie znaczące tyle, co ‘karmienie’, było najtańszym sposobem administrowania krajem. Zamiast wypłacać urzędnikowi wynagrodzenie za pracę, państwo dawało mu w administrację konkretny region i zobowiązywało mieszkańcow do zapewnienia pełnego utrzymania. Tym sposobem w dawnej Moskwie nigdy nie brakowało kandydatów do urzędów. Zamiast oczekiwać od państwa zapłaty, urzędnik musiał o to zadbać sam wyciskając co się da z podległych sobie mieszkańców. Była to prosta droga do wzbogacenia się kosztem zarządzanej ludności. Tego systemu nie udało się zlikwidować nawet Iwanowi Groźnemu i stał się trwałym elementem politycznego krajobrazu Rosji aż do XVII wieku”. Dodajmy, że na swój sposób system został udoskonalony przez pierwszego imperatora Rosji – Piotra Wielkiego w postaci państwowego „systemu rang”, który był podstawą funkcjonowania rosyjskiej biurokracji aż do upadku caratu w 1917 roku.  Towarzyszącym mu zawsze zjawiskiem była notoryczna i wszechogarniająca korupcja, która nawet we współczesnej Rosji jest uważana nie tyle za przestępstwo, ile za przywilej związany z pełnioną funkcją.

Ktoś ze znajomych zwrócił mi uwagę na z pozoru nie związany z tym fenomen, który jest w swej istocie tak paradoksalny, że aż trudny do zrozumienia. Oto od z górą dziesięciu lat w dniu 4 listopada każdego roku odbywa się w Moskwie wielka parada z udziałem dziesiątków tysięcy ludzi i samego Putina. Okazją jest historyczne wydarzenie. Czterysta lat wcześniej miało oto miejsce „wypędzenia Polaków z Moskwy”, co w historii Rosji stało się początkiem epoki Romanowów po wygaśnięciu dynastii Rurykowiczów i powszechnego pojawienia się poczucia rosyjskości. „Ale sobie Rosjanie wymyślili święto – kpi polski komentator – wypędzenie garstki Polaków z Moskwy, a przecież większe znaczenie dla ich losów miała nieudana wyprawa Napoleona albo obrona Leningradu w czasie II wojny światowe”. Rzecz jest w istocie nie tylko zagadkowa, lecz i znamienna. Rosjanie znają swoją historię lepiej niż ktokolwiek z sąsiadów, a jednak uznali, że obchody tak zdefiniowanego święta mają z ich dzisiejszego punktu widzenia większe znaczenie niż rocznica zwycięstwa nad Napoleonem, czy też triumfu nad hitlerowskimi Niemcami w wojnie zwanej ojczyźnianą. Jaka może być tego przyczyna i z jakiego powodu to właśnie Polskę uznano za symbol wrogości dla rosyjskiej tożsamości, skoro władze państwowe nie ukrywają też lekceważenia dla naszego kraju i jego historii? Rosja jest przy tym państwem wielokrotnie większym. Z powierzchnią przekraczającą 17 milionów kilometrów kwadratowych jest największym na świecie podmiotem prawa międzynarodowego. Polska, ze swoimi 312 tysiącami kilometrów znajduje się na światowej liście daleko w tyle, zamykając dopiero szóstą pod tym względem dziesiątkę krajów. Co skłoniło Putina do ustanowienia największego święta narodowego Rosji w rocznicę „wygonienia Polaków z Kremla”, a więc tych, którzy przez kolejne czterysta lat nigdy więcej już nie stworzyli poważnego dla Moskwy zagrożenia, a dzisiaj muszą przed jej agresywnością kryć się za tarczą NATO i Unii Europejskiej? Przyczyną jest to, że Polak-katolik z graniczącego z Rosją państwa lepiej symbolizuje zło zachodniego świata, niż obywatel kraju protestanckiego, którym Piotr I próbował nawet zastąpić rodzime prawosławie. Władimir Putin w Dniu Jedności Narodowej otwarcie czci pamięć przywodców antypolskiego powstania – kupca Kuźmy Minina i księcia Dymitra Pożarskiego, składajac kwiaty na placu Czerwonym w Moskwie przed ich pomnikiem. Towarzyszą mu zwierzchnicy największych wyznań religijnych z patriarchą moskiewskim i całej Rusi, a także aktywiści prokremlowskich organizacji młodzieżowych. Jaka jest idea tak pomyślanego święta?

W Rosji uważa się wypędzenie Polaków z Kremla za zakończenie Smuty, czyli okresu wielkiego zamętu, w jakim na przełomie XVI i XVII stulecia pogrążył się kraj przestając na kilkanaście lat być potęgą przed którą drżeli sąsiedzi. Kryzys gospodarczy, polityczny i dynastyczny doprowadził do wojny domowej, interwencji obcych mocarstw oraz bezkrólewia. Rocznica wypędzenia Polaków z Moskwy obchodzona jest więc nie tylko jako święto zwycięstwa nad wrogami, ale także jako Dzień Jedności Narodowej. W tym również mieści się klucz do zrozumienia samej idei tego świętowania. Wskazuje to na istnienie pewnego problemu. Rosjanie, a także ich władze państwowe, muszą mieć wątpliwość nie tylko co do trwałości formuły ich narodowej jedności, ale również i prawdziwej pozycji ich państwa we Europie. Nie jest przypadkiem, że równolegle do świętowania zwycięstwa nad Polakami, rosyjskie władze rozpoczęły akcję na rzecz wspierania wspólnego odczuwania rosyjskości także przez rosyjskojęzycznych obywateli innych państw regionu – krajów bałtyckich, Ukrainy czy Kazachstanu. Wiele wskazuje na to, że same mają poważne wątpliwości co do trwałości tego rodzaju więzów i obawiają się, że „zagraniczni Rosjanie” lepiej odnajdą się kiedyś w krajach swego zamieszkania, aniżeli w rodzinnej Rosji. Ilość tego rodzaju „twałych emigrantów” liczy się już milionach osób, które nie kwapią się do powrotu w granice państwa rządzonego przez Putina i jego urzędników. Problemem jest przy tym nie tylko sam stopień „rosyjskości Rosjan”, ale też i głębsze różnice, a także rozsprzęgająca się lojalność prowincji wobec Moskwy i politycznego centrum. Pojawia się też dodatkowo i niespodziewanie inny problem związany z pytaniem o przyszłość tej części Europy, która położona jest na wschód od Niemiec i Austrii, a na zachód od samej Rosji. Czym właściwie jest ta strefa? Jest już Europą w pełnym tego słowa znaczeniu, strefą pośrednią pomiędzy Europą i Azją, a może tylko rodzajem forpoczty rosyjskości wobec zachodniego rodzaju myślenia?  Do niedawna wydawać się mogło, że sprawa została zamknięta przez rozpad ZSRR i pojawienie się w miarę jednorodnej przestrzeni zaczynającej się na atlantyckim wybrzeżu Portugalii, a kończącej rosyjskim Sachalinem i pobrzeżem Japonii.

Problem swoistej pośredniości obszaru położonego pomiędzy Rosją i Niemcami  nie jest nowy. To odwieczny obraz naszej części świata oraz przyczyna trudności w odpowiedzi na pytanie o istotę jej europejskości i kształt granic. Wydawało się, że poszerzenie Unii o państwa Europy środkowej i wschodniej zagwarantowało Rosji przynajmniej trwałe ustanowienie jej wpływów w posoztałej części kontynentu, to jest za wschodnią granicą Unii i na obszarze dawnego ZSRR. Otwarta uległość Kazachstanu oraz dawnych jego republik jest jak dotąd niekwestionowana, a ich gospodarcza i kulturowa słabość i dwustuletnia historia ulegania imperializmowi Moskwy wydawała się być wystarczającą gwarancją dominacji tej ostatniej. Równie niekwestionowane było do niedawna i to, że zarówno Ukraina, jak i Białoruś oraz Mołdawia pozostaną już na stałe w rosyjskiej strefie wpływów ograniczającej ich suwerenność. Tymczasem, w tej przestrzeni pojawiły się dla Rosji niepokojące sygnały, a fiasko wywołania prorosyjskiej irredenty na Ukrainie i zupełnie nieudana próba likwidacji tego państwa dowiodły, że ten „rosyjski świat” okazuje się swoistym rodzajem imaginacji. Konsekwencją stała się nerwowość Moskwy oraz decyzja Putina o utrzymaniu imperialnej pozycji kraju za wszelką cenę i wbrew oczywistym faktom, że oto XX stulecie ostatecznie zamknęło wieko trumny tego rodzaju „terytorialnego imperializmu”. Rosja nie tylko pozostała w swych imperialnych ambicjach osamotniona, ale w wyścigu do tak pojętej potęgi również ośmieszona. Dawno przestała dorównywać Chinom, które były dotąd przedmiotem kpin i lekceważenia. Do tego wszystkiego dołączyły niespodziewane procesy w samej Europie oraz odżywanie powiązań już dawno uznanych za przebrzmiałe i nieaktualne, z których najważniejszym jest perspektywa dezintegracji Unii Europejskiej związana z tzw. kryzysem imigracyjnym oraz koniecznością określenia jej polityki wobec europejskiego obrzeża Rosji. Wydarzenia w niespodziewanie szybkim tempie ożywiły uczucie głębokich różnic dzielących „starą” i „nową” Europę. Sytuacja była dotąd uważana za zmienioną dzięki wielkim środkom finansowym wpompowanym przez Brukselę w nowe kraje członkowskie. Zamiast jednak utrwalić wspólnotowe więzy, ich wschodnioeuropejska lojalność wydaje się słabnąć ponieważ „nowe” kraje Unii mogą pozwolić sobie na odruchy niedopuszczalnej dotąd samodzielności decyzji. Od 2020 roku nie dostaną już europejskiej pomocy, stając się same płatnikami netto. Oznacza to, że materialna część wspólnotowych więzów ma otwartą drogę do ujawnienia tendencji sukcesywnego zacierania zobowiązań z tego tytułu.

Eurasia_and_eurasianismPolska graniczy z trzema krajami dystansującymi się od wartości, które złączyły w całość kraje Unii Europejskiej. Idzie o Białoruś oraz Rosję w obwodzie kaliningradzkim, a także o Ukrainę, kraj pod względem własnej tożsamości wybitnie niejednolity. Cieniem kładzie się też długa i skomplikowana historia regionu. Wartości i zasady, którym hołdują społeczeństwa tej części Europy mają często całkiem „niepoprawny” rozkład. Co będzie teraz spoiwem Unii Europejskiej, skoro najwyraźniej pęka ona już dzisiaj w obliczu głębokich sprzeczności wywołanych nagłym kryzysem migracyjnym?

Publicyści i ludzie literatury nie garną się do analizowania długotrwałych procesów z tej przyczyny, że ich wyjaśnienie wymaga rozpoznania zbyt wielu zawiłości. Twórców powieści, nawet tych, zaznajomionych z problemami świata, nikt nie rozlicza z prawdziwości malowanego obrazu, ani też nie wymaga wskazywania źródeł informacji. Sami dokonują wyboru tego, co zamierzają opisać oraz w jaki sposób to zrobią. To wyłącznie ich sprawa oraz autorska licentia poetica. I nie ma w tym niczego dziwnego, ani też nagannego. Konsekwencje, jakie się z tego rodzą są jednak ogromne. Im dzieło staje się bardziej znane i szerzej czytane, tym jego społeczna absorbcja ma szerszy zasięg i głębsze konsekwencje. Historię opisaną w Trylogii Sienkiewicza znają praktycznie wszyscy Polacy. Co więcej, treści tam ujęte stały się w świadomości czytelników faktami i prawdziwym opisem rzeczywistości, a nie literacką fikcją. Te, z kolei, mogą mieć wpływ nawet na bieżące wydarzenia, a prawdziwa historia wydarzeń okazuje się nie mieć nic do rzeczy. Czytelnik „Ogniem i mieczem” wie o cywilizacyjnej roli polskiej szlachty na ukrainnych kresach i oburza go okrucieństwo i prostactwo Kozaków reprezentujących ludność miejscową. Ma to nie tylko wpływ na polityczną atmosferę w dzisiejszych stosunkach polsko-ukraińskich, ale nawet na postrzeganie geografii wschodniego sąsiada. Dla Polaka – Ukraina, to Podole, Wołyń, Kijów i dawne Dzikie Pola wokół porohów Dniepru, nazywanego z tej przyczyny Zaprożem, czyli rejony notorycznie buntownicze w stosunku do władzy Warszawy. Nie kojarzy mu się już z nią cała druga połowa dzisiejszej Ukrainy – z Odessą (założoną przez carycę Katarzynę II), ani też Donbas, czy Donieck, a już napewno nie Krym. Dawne Wielkie Księstwo Litewskie, czyli dzisiejsza Białoruś, wypada w tej przestrzeni nie tylko lepiej, ale nawet było uznawane za tak lojalną część Rzeczypospolitej, że największy polski poeta pisał o nim per „Litwo, ojczyzno moja!”

Rzeczpospolita obojga narodowParadoks dziejowy spowodował, że sprawa naszej części kontynentu zatoczyła koło i stała się kwestią przetargową pomiędzy Zachodem a Rosją. Rozstrzygnięcie będzie uzależnione od tego, jak duży obszar zostanie objęty cechą tej swoistej przejściowości, którego istotę ukształtowała geografia i co kiedyś określano mianem „Międzymorza”, czyli pozbawionego wielkich gór obszaru rozłożonego pomiędzy Bałtykiem a Morzem Czarnym. O tym, że problem miał poważne znaczenie polityczne świadczą kosztowne i uwieńczone powodzeniem wysiłki carycy Katarzyny II prowadzące do zmiany geograficznego postrzegania kontynentu. Dzięki jej pieniądzom i namowom, do dzisiaj wschodnia granica Europy na wszystkich szkolnych mapach opiera się o linię gór Ural, dzieląc Rosję na część europejską i pozostałe dwie trzecie rozciągające się aż po Kamczatkę i przepola Chin oraz Japonii. Czy ma to dzisiaj jakieś znaczenie? Okazuje się, że Katarzyna, Niemka urodzona w Szczecinie doskonale rozumiała problem. Rosja, aby stać się równym wobec innych potęg graczem musiała „opuścić” Azję i uzyskać coś w rodzaju „legitymacji europejskości”. Wiadomo jednak, że dokument wystawiony za pieniądze i na skutek użycia potężnych wpływów politycznych może mieć niewiele wspólnego z rzeczywistością. I tak właśnie się stało, prowadząc do wielu nieporozumień. Europa udawała, że Rosja jest jej częścią, a Rosja starała się wierzyć w to, że jest państwem z gruntu europejskim. Problem polega na tym, że nikt inny w to nie wierzy, ale dla Rosji udawanie europejskości okazuje się tyleż konieczne, co i kosztowne. Przyznając, że bliżej jej do Azji niż do Europy pozbawia się legitymacji do ingerencji w sprawy tej ostatniej. Z kolei, przynależność do europejskiej tradycji musi wciąż być udowadniana nawet tak kosztownymi metodami jak wojna na wschodzie Ukrainy, wojskowe kontrolowanie Białorusi, czy też obecna interwencja w Syrii.

Dzisiaj, już nawet powszechna wiedza obiegowa ma trudności w sformułowaniu „stopnia europejskości” ziem położonych pomiędzy Niemcami a Rosją. Na codzień problemu nie widać, bo kryje się gdzieś głęboko pod powierzchnią wydarzeń, ale wystarczy nałożyć kształt I Rzeczypospolitej na dzisiejsze granice państw, by dostrzec powagę problemu. Tereny rozciągające się pomiędzy wschodnimi granicami dzisiejszej Unii Europejskiej i Rosją to bardzo szczególny obszar, którego charakter jest wynikiem skomplikowanej historii regionu i wymaga równie szczególnej analizy. Oczekiwania Zachodu, że oto na Białorusi, zamiast rządów osobników w rodzaju Aleksandra Łukaszenki pojawi się demokracja, to skutek nieznajomości rzeczy. Polskie spojrzenia na Ukrainę i Białoruś ma o tyle szczególny charakter, że Polacy widzą tę pierwszą oczami wielkich magnatów w rodzaju Kisielów, Sobieskich i Wiśniowieckich oraz ich pogardy dla „ukraińskiej czerni”, za to tę drugą – przez pryzmat mickiewiczowskiego Pana Tadeusza, którego akcja rozgrywa się na terenach dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego kontrolowanych dzisiaj przez Łukaszenkę. Nikt nie fatyguje się zauważyć, że kniaź Jeremi Wiśniowiecki, jeden z bohaterów Ogniem i mieczem, był odstępcą od religii ojców i przedstawicielem dopiero pierwszego pokolenia Rusinów, które przeszło z prawosławia na katolicyzm, uznając się tym samym za Polaków i część Zachodu, czyli tę „lepszą” od ludzi innych wyznań zamieszkujących Rzeczpospolitą. Z tego punktu widzenia odpowiedź na pytanie, czy był on bardziej Ukraińcem, czy też „Lachem”, nie jest jednoznaczna. Urodził się jako Ієремія Михайло Корибут Вишневецький, a na „polską wiarę” przeszedł po ukończeniu jezuickiego kolegium. Nie przeszkodziło mu to stać się nie tylko bohaterem narodowym opisanym w Trylogii jako prawdziwy wzorzec polskości, ale również i ojcem Michała Korybuta, krótkotrwałego króla Rzeczypospolitej. Również i nazwiska drogie polskiej kulturze w rodzaju Mickiewicza, Wańkowicza, Kościuszki, czy Moniuszki tkwią korzeniami w ruskiej przeszłości regionu. Nikt z czytelników dzieła Sienkiewicza nie zawraca sobie jednak głowy takimi „drobiazgami” jak prawdziwa tożsamość kulturowa jego bohaterów. W Wielkim Księstwie Litewskim, proces okazał się na tyle pojemny, że twórczy dla utrwalenia polskości. Na obszarze Ukrainy, zarządzanej wprost z Warszawy zwyciężył interes wąskiej grupy magnatów mających z sienkiewiczowskim patriotyzmem niewiele wspólnego. To dowód tego, że faktyczny ogląd sąsiedniego narodu może mieć niewiele wspólnego z historyczną prawdą.

Slady polskosciOdmienne, żeby nie powiedzieć – odwrotne, spojrzenie na region obu nacji – Polaków i Rosjan – prowadzi do znacznych różnic w przestrzeni politycznych debat i przetargów, których nie rozumie zachodnia część Europy przywykła do utożsamiania narodu z państwem i jego aktualnymi granicami. Mieszkańcy Polski, ze względu na własną historię poczuwają się przy tym do jakiegoś rodzaju zobowiązań w stosunku do Ukraińców zamieszkujących zachodnią część ich dzisiejszego państwa i posługujących się językiem ukraińskim. Ci ze wschodniej części kraju, używający na codzień rosyjskiego są nie za bardzo brani pod uwagę i traktowani raczej jako obcy. Do lojalności względem tych ostatnich poczuwają się za to ich wschodni sąsiedzi, uznając za „ukraińskich Rosjan”, nie zaś odrębny naród. Polski obraz Ukrainy jest przy tym bliższy literackiej fikcji, w której to wojska Rzeczypospolitej słusznie pacyfikowały ją w imię europejskiego „ładu i porządku”. Obraz widziany przez Ukraińców jest inny – tam, to Rada Perejasławska z 1654 roku wypowiadająca posłuszeństwo rządowi w Warszawie jest uznawana za początek narodowej suwerenności zbudowanej wbrew i przeciwko władzy I Rzeczypospolitej. Z kolei Rosjanie, za początek „ich” Ukrainy, uznają perejasławski wniosek z tego samego roku o polityczną opiekę. Jest paradoksem, że sprawa była głębokim kulturowym nieporozumieniem. Ukraińcy Chmielnickiego sądzili, że podpisują ugodę w kategoriach prawa europejskiego, w ramach którego żelazną zasadą jest, że „pacta sunt servanda”,  służąc utrwaleniu treści umów. Strona rosyjska rozumiała ten problem w ramach swoich mongolsko-azjatyckich doświadczeń, uważając, że silniejszy nigdy do niczego nie jest zobowiązany.

Jeśli więc w Europie Wschodniej toczy się polsko-ukraińsko-rosyjska debata o przyszłości Ukrainy, to każdy z jej uczestników ma na myśli coś innego. Na mocy umowy w Perejasławiu lewobrzeżna część kraju znalazła się pod władzą Moskwy. Najważniejszym skutkiem było poddanie tej części kraju jej dominacji oraz wstrzymanie procesu dobrowolnej polonizacji elit. W dalszej perspektywie, Kozacy zaporoscy wyrywając się spod protekcji polskiej, popadli w protekcję caratu. Zamiast utworzenia równorzędnego składnika Rzeczypospolitej, weszli w skład Rosji, państwa o diametralnie odmiennej strukturze i ulegali systematycznej rusyfikacji. Zamiast ewolucji zachodniego typu, stali się częścią rozumienia państwa i narodu na kształt rosyjsko-azjatycki.

Wbrew powszechnie powtarzanym opiniom, Europa nie dzieli się po prostu na zachodnią, środkową i wschodnią. Jeśli pragniemy zrozumieć dziejące się procesy, musimy podjąć wysiłek zrozumienia ich istoty, a także pierwotnych źródeł  regionalnego zróżnicowania. Europa środkowa, to bardzo szczególne terytorium, którego treści nie można pojąć bez wiedzy o jej najstarszych atawizmach. Te, aczkolwiek mają silny związek z geografią kontynentu, to jednak bez zrozumienie czynnika kulturowego nie pozwalają pojąć nie tylko jego historii, ale także i dzisiejszych dylematów regionu. Pomimo wysiłków geografów Europa nigdy nie zaistniała jako jednolity twór zamykający się w powszechnie uznawanych granicach. Zawsze w jej historii pojawiał się czynnik zniekształcający ten z pozoru prosty obraz. Polegało to na tym, że w przestrzeni jej łączności z innymi częściami świata nie pojawiały się twory przejściowe, pograniczne, stanowiące mieszaninę cech europejskich, jak i kultur sąsiadujących. Inaczej mówiąc, wewnętrzne granice Europy są dosyć ostre i nie pozwalają na pojawienie się stref przejściowych. Przejściowość przestrzeni rozciągającej się pomiędzy Rosją a zachodnią częścią Europy sprowadza się tylko do tego, że nie jest ona w stanie wygenrować z siebie formacji oryginalnej, która da jej perspektywę samodzielnego rozwoju. Równie trudno jest jej bezboleśnie przyłączyć się do sąsiedniej. Powstaje więc pytanie o to, które kryterium można uznać za pozwalające wyodrębnić Europę od Rosji i jej azjatyckość od europejskości?  Odpowiedź na to pytanie będzie decydująca dla przyszłości regionu, rozstrzygając również o przyszłości samej Rosji.

Zrodlo odrebnosciOdpowiedzią na tak zadane pytanie jest odróżnienie regionów w przestrzeni ich cech geograficznych od ich roli jako spadkobiercy tej, czy innej wielkiej kultury. Wtedy okaże się, że źródło dzisiejszej Europy jako całości wcale nie znajduje się w starożytnej Grecji, lecz że tych źródeł jest więcej i są zróżnicowane pod każdym względem, a sama sprawa znacznie bardziej skomplikowana. Wnikliwa analiza tego obrazu w relacji do etnicznej struktury wschodniej części kontynentu na początku ery chrześcijańskiej skłania do poważnej refleksji. Obraz jest zadziwiający. Zachodnią stronę łuku Karpat oraz Rumunię i Bułgarię zamieszkiwały wtedy ludy germańskie pochodzące ze Skandynawii i narody pochodzenia trackiego – głównie Dakowie, zwani też Getami. Po północno-wschodniej stronie tej przestrzeni znajdował się region określany mianem Bałtosłowiańskiego, a na jego południowym wschodzie dominowali traccy Scytowie. Zwraca uwagę to, że nie ma wtedy na mapach narodu, który można byłoby określić jako Słowianie. Określenie „Bałtosłowianie” oznacza, że tkwił w nich zarówno pierwiastek znany dzisiaj w postaci ludów bałtyckich, jak i słowiańskich, jednak Słowian jako takich nie było. Skąd się wzięli i w jaki sposób się rozprzestrzenili, skoro wiadomo, że nie przybyli z zewnątrz regionu?  Prowadzi to do wniosku, że niewielka grupa etniczna Bałtosłowian uległa pod wpływem sąsiedztwa Scytów i Sarmatów podziałowi na Bałtów i Słowian, ale wszystko to działo się na koszt bałtyckiej ich części. Region zdominowany przez Bałtów skurczył się do niewielkiego terytorium Litwy, Łotwy i Estonii, natomiast wyłaniający się z nich Słowianie, czyli druga gałąź Bałtosłowian zdominowanych przez Scytów i Sarmatów urosła do rozmiarów etnicznej grupy na miarę kontynentu, stanowiąc – oprócz ludów romańskich i germańskich – jego trzecią część. Dodatkowym dowodem na to jest fakt, że zarówno Scytowie jak i Sarmaci zniknęli z map Europy na zawsze, chociaż nigdzie nie wywędrowali. Gdzie się mogli podziać skoro doświadczenie historyczne podpowiada, ze nic w świecie cywilizacji nie ginie bez śladu? Analizujący kwestię nie mają watpliwości. Badający problem pod kątem kodu genetycznego tych ludów Marek Bańczyk nie pozostawia wątpliwości i pisze, że „według stanu wiedzy AD 2013, z obecnych ludów europejskich to właśnie Polacy najbliżsi są starożytnym Sarmatom a także Scytom, ludom centralnej Azji oraz Ariom, których poźniejsza migracja na subkontytnent Indyjski również została potwierdzona”. Oddanie sprawiedliwości Sarmatom nie załatwia jednak sprawy, ponieważ wciąż pozostaje mnóstwo znaków zapytania co do początków państwowości narodów regionu.

Jest faktem, że wiedza, która dzisiaj może być uznawana za sensacyjną, powodowała że jeszcze na mapach Europy z okresu Odrodzenia nazwy na określenie wschodnich jej regionów tej sytuacji odpowiadały. Część, która wchodziła w skład I Rzeczypospolitej nosi miano „Sarmacji”, jej pogranicze z Chanatem Krymskim określone jest jako „Scytia”, a obszary położone na wschód od Donu uznano za „Asia Pars”, czyli część przynależną Azji, nie Europie. W myśl założeń opublikowanej wtedy mapy, Europa kończyła się na wschodnich granicach ówczesnej Rzeczypospolitej, natomiast Moskwa i wschodnie wybrzeża Morza Czarnego wraz z turecką Anatolią, były już Azją. Niejasny jest tylko status półwyspu bałkańskiego, albowiem – chociaż panowało tam władztwo tureckie, to jednak w pamięci europejskiej wciąż żywa była jego przynależność do imperium bizantyńskiego rządzonego kiedyś z Konstantynopola.

W ramach współczesnej wiedzy, która poważnie zmienia nasz obraz świata, pytanie o istotę „Międzyeuropy”, czyli przestrzeni rozłożonej pomiędzy światem germańskim a Rosją musi zostać odwrócone. Zagadką przestaje być ten pierwszy region, ale staje się nią sama Rosja, która kulturowo została z Europy wypchnięta przez najazdy Mongołów, chociaż językiem jej mieszkańców pozostał pochodzący ze słowiańskiej grupy etnicznej rosyjski. Jakie kryterium staje się w tym przypadku na tyle decydujące, że nie można uznać Rosji – pomimo intensywnych wysiłków samych Rosjan – za kraj przynależący do Europy, a tymbardziej – do Zachodu? Dlaczego sami Rosjanie jednoznacznie uznają ten ostatni za swojego największego wroga, chociaż tego rodzaju stosunku nie mają do niego wszystkie inne kraje świata Słowian? Odpowiedź na to pytanie jest o tyle ważna, że równoznaczna z określeniem nie tylko przyszłości regionu, ale także z ostatecznym rozstrzygnięciem imperialnej przyszłości Rosji. Jest pewne, że naród, który nie potrafi zdecydować się na rodzaj własnej tożsamości nie ma perspektyw istnienia.

SarmatiaOdpowiedź na zadane pytanie kryje się we wspomnianym na początku rosyjskim słowie „kormlienje”. Znamienne, że jego wcześniejsza definicja, umieszczona w Wielkiej Radzieckiej Encyklopedii z 1979 roku różni się od podanej na wstępie tym, że bezpodstawnie powołuje się na pochodzenie pojęcia z czasów rządzonej przez Normanów Kijowskiej Rusi, czyli pierwszego tysiąclecia dziejów, a nie znacznie późniejszego tworu w postaci Księstwa Moskiewskiego, które stało się początkiem Rosji. Ruś Kijowska miała przy tym wiele instytucji podobnych do zachodnich, a przodował w tym Nowogród Wielki uważany przez historyków za ruskie państwo w pełni godne partnerstwa z handlową potęgą niemieckiego Związku Hanzeatyckiego. Informacja z czasów ZSRR miała tworzyć nieprawdziwe wrażenie, że Moskwa jest w równym stopniu spadkobiercą Zachodu, jak i tej dawnej republiki handlowej. Tymczasem, „kormlienje” było trwałą i wybitnie azjatycką cechą samej tylko Rosji, a nie jej europejskiej cześci,  przekształcając się we wszechogarniającą urzędniczą korupcję, będącą zaprzeczeniem samej istoty europejskości. Rozwijające się urzędnicze i wspierane autorytetem państwa zdzierstwo trwale zagrodziło jej drogę do wygenerowania pełnej formy własności prywatnej. Tym samym stało się barierą dla przyjęcia przez Rosję efektywnych rozwiązań gospodarczych opartych na autonomii własności, jak też prowadziło do niemożności przekształcania się kraju na podobieństwo współczesnych państw Zachodu. Rosja pozostała tam, gdzie zawsze była, czyli w przestrzeni korupcyjnego „kormlienja”, bez najmniejszej szansy na prawdziwy rozwój i przetrwanie w globalizującym się świecie. Tym sposobem wydała wyrok na siebie samą, tworząc mechanizm nieuniknionego rozpadu, którego świadkami będą zapewne przyszłe pokolenia. Krajom europejskiego „Międzymorza” nie pozostanie wtedy nic innego, jak powrót na ścieżkę konsekwentnej europeizacji oraz eliminacji przebrzmiałych elementów ich dawniejszej, okołorosyjskiej tradycji kulturowej.

By Rafal Krawczyk

1 Comment

  • AndrzejMęc -

    Czy linia Hajnala ma sens w odnisieniu do Polski, skoro po II w.św. ziemie zachodnie zostały zasiedlone przez ludnośc głównie wschodniej części II Rzeczpospolitej? Gdyby traktować ją jako aktualną, zwłaszcza w odniesieniu do socjologicznych wyjaśnień np. preferencji wyborczych lub pojmowania rodziny lub tradycji itp. to należałoby przyjąć konsekwentnie, bazując na demograficznej bazie tychże ziem zachodnich, że w Polsce obecnej linia ta jest niejako swym gradientem zupełnie odwrócona do głoszonej prawidłowości podziału dla Europy, albo też przechodzi w rzeczywistości o kilkaset kilometrów na wschód od pokazanej. W szczególności ta inwersja rozbija w zupełności głoszony podział na część wschodnią i zachodnią europejskości, skoro „bardziej zachodnia” w obecnej Polsce byłaby ludność tradycjami i mentalnością osadzona we wschodnich, kresowych tradycjach dawnej Rzeczpospolitej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Related Posts

No widgets found. Go to Widget page and add the widget in Offcanvas Sidebar Widget Area.